Sam środek lata.
Sobota, 20 lipca 2013.
Panująca w samochodzie temperatura oscyluje koło dwudziestu stopni i zdaje się niezwykle przyjemna, w przeciwieństwie do tego ile wskazuje termometr na zewnątrz. Żadna z kobiet siedzących w pojeździe nie ma najmniejszej ochoty, go opuścić, dlatego jeszcze chwilę rozkoszują się mrożoną kawą i klimatyzacją. Za oknami, co chwilę przejeżdża powoli jakiś drogi samochód, zwalniając na widok starego Mustanga.
– Tym razem mamy trop, jesteśmy krok przed mordercą – odzywa się Lavinia, siląc się na optymizm. Wozniak przenosi na nią spojrzenie, znad dokumentów, które miała na kolanach i jej przytakuje. – Dziewczyna idealnie pasuje do profilu, bogaty dom, kiepskie oceny, rodzice, którzy nic o niej nie wiedzą. Wszystko się zgadza.
– Zaginęła wczoraj po południu, więc pierwszy raz mamy czas, by w ogóle rozpocząć poszukiwania – odpowiada porucznik, patrząc na zdjęcie rudowłosej szesnastolatki. – Trzeba je wysłać wszystkim patrolom, dam też zgłoszenie, by obstawili port na wypadek, jakby chciał podrzucić ciało w tym samym miejscu.
– Gdy wrócimy, to spróbuję namierzyć wszystkie jej koleżanki, może któraś z nich coś wie.
– Może któraś z nich przestanie się bać o swoją reputację niewiniątka i powie nam cokolwiek – dodaje Eve, odpalając silnik i ruszają z powrotem na posterunek. Lavinia przegląda te same dokumenty, które przed chwilą miała w dłoniach porucznik i patrzy na daty poprzednich zabójstw.
– Czy ty nie masz dziś jakichś planów? – pyta nagle detektyw, a Eve spogląda na nią pytająco. – No wiesz, imprezy u Marsów, czy...
– Nie. Nie mam, to znaczy mam, ale mam co robić w pracy.
– Wiem, ale...
– Posiadanie tego tropu jest ważniejsze, niż moje życie prywatne, Lav – mówi chłodno i bierze cichy wdech. – I jest mi to na rękę, Maddie mnie irytuje ostatnio.
– Dalej naciska na ciebie, żebyś "sformalizowała" swój związek? – pyta kpiąco młodsza stopniem kobieta.
– Tak, ona nie potrafi pojąć, że ja i Sam jesteśmy szczęśliwi, tak jak jest. Nie muszę od razu przyjmować jego oświadczyn, czy się do niego wprowadzać. To nie ten etap.
– Jesteście ze sobą rok – wtrąca ciszej Lavinia.
– Właśnie. A dla mnie to nie jest ten etap – mruczy pod nosem Eve. – Możemy wrócić do sprawy? Mamy jakiś ślad w sprawie tego samochodu? W końcu udało nam się określić, że to było Subaru Forester.
– Tak i nic więcej, technicy stwierdzili, że ten ślad nie pokrywał się z żadnym z zeszłego roku. Więc to musi być ślepy traf...
– Albo zabójca za każdym razem przyjeżdża innym samochodem – mówi Wozniak, uderzając palcami w kierownicę w rytmie, który jest znany tylko jej. – To by pasowało, wypełniałoby nasze luki w dochodzeniu, w tym, że nie możemy potwierdzić zbieżności dwóch tych samych modeli w przypadku dwóch tych samych morderstw.
– Owszem. Mechanik samochodowy? Sprzedawca? Firma wynajmująca auta?
– Opcji jest kilkanaście, ale zdecydowanie trzeba to wrzucić na tablicę. Pasuje do profilu. – Rhodes przytakuje jej lekko i zapisuje trop na kartce, wklejając ją do teczki.
Na posterunku od razu obie rzucają się w wir pracy. Lavinia wykonuje kilkanaście telefonów do potencjalnych znajomych uprowadzonej dziewczyny, a Eve planuje obserwację terenu portu, a w szczególności molo na dzisiejszą noc.
– Wozniak! – krzyczy głośno kapitan i bez dodania niczego więcej znika w swoim gabinecie. Rhodes posyła porucznik wspierające spojrzenie znad swojego komputera, zanim szatynka ruszy do gabinetu. Leigh Kennedy czeka na nią za biurkiem, opierając się wygodnie na krześle i obracając długopis w dłoni. Eve zauważyła, że kapitan wygląda po prostu świetnie. Niezależnie od okoliczności, czy temperatury na zewnątrz, blondynka zawsze roztaczała wokół siebie aurę jakiejś niedoścignionej, chłodnej elegancji. – Jak poszukiwania?
– Mam być optymistyczna, czy szczera? – pyta porucznik, łapiąc swoje dłonie za plecami i stojąc sztywno, bo Leigh nie pozwoliła jej usiąść.
– Szczera. Znasz mnie już trochę, wiesz, że złudny optymizm to nie moja filiżanka herbaty.
– Więc nie wiem, gdzie zacząć. Nie najmniejszego cienia pojęcia kim może być morderca, dziś odkryłyśmy, że może za każdym razem poruszać się innym samochodem. Co daje nam jakiś trop, ale jest on zdecydowanie za duży, jak na tak ograniczony czas. Zaginiona nazywa się Samara Johnson, lat szesnaście. Chodziła do tej samej szkoły co poprzednia ofiara. W piątek w rozmowie powiedziała koleżankom, że jest umówiona na randkę z nowym kolesiem, czyli dokładnie tak samo, jak wszystkie poprzednie ofiary. Nikt nie miał z nią kontaktu od wczoraj od godziny trzeciej po południu – mówi nieprzerwanie Eve, patrząc prosto w oczy kobiety przed sobą. – Znając profil działania mordercy, to możemy się spodziewać, że dziś po zapadnięciu zmroku porzuci jej ciało w jednym z doków starego portu i odkryjemy je w nocy, lub jutro rano.
– Co z przesłuchaniami pracowników tego składu materiałów budowlanych przy wjeździe do portu?
– Nikt nic nie wie. To znaczy, wiedzą tyle, że nastolatki tam imprezują i czasem przyjeżdżają drogimi furami. Żaden z pracowników nie pasował do profilu – dodaje jeszcze Eve, a oczy jej przełożonej błyszczą zaciekawieniem.
– Dlaczego? – pyta i wskazuje jej krzesło. – I usiądź w końcu na boga!
– Dziękuję – odpowiada sztywno Wozniak, zajmując miejsce. – Mordercą jest ten chłopak, z którymi dziewczyny umawiają się na randkę w piątkowy wieczór. I jasne, jedna z nich mogła umówić się z pracownikiem cementowni, ale wszystkie? To dziewczyny z dobrych domów, cheerleaderki, których rodzice śpią na pieniądzach. Nie wierzę, że wszystkie szukają rozrywki w ramionach przedstawiciela klasy średniej bez wykształcenia – tłumaczy szatynka. Kennedy przytakuje jej lekko i spogląda na ekran swojego komputera.
– Zabójca jest w przedziale wiekowym od dwudziestu do dwudziestu pięciu lat. Biały, inteligentny, przystojny. Żadna z ofiar nie przyznała się swoim koleżankom przed śmiercią, w jaki sposób nawiązały znajomość z tajemniczym mężczyzną, w ich telefonach i komputerach nie ma śladów po rozmowach – czyta kapitan i znów przenosi wzrok na Wozniak. – To twój raport. Wiesz, co z niego wynika?
– Gówno z niego wynika – odpowiada bezpośrednio Eve, a Kennedy parska krótkim śmiechem i jej przytakuje.
– Właśnie, a ja to gówno muszę ładnie zapakować i sprzedać nie tylko mojemu przełożonemu, nie tylko prasie, ale też tym bardzo bogatym zrozpaczonym dupkom, którzy są rodzicami ofiar. I którzy już grożą nam pozwem zbiorowym za opieszałość w śledztwie.
– Wiem o tym, pani kapitan – mówi Wozniak i bierze głęboki wdech, mając wrażenie, znów wszystko wokół niej się wali. – Proszę mi wierzyć, że ja i Rhodes urabiamy się po łokcie, a wpierdalający się nam w śledztwo Blake nie bardzo nam cokolwiek ułatwia.
– Nie zaprosiłam cię tutaj na rozmowę, by słuchać twoich wymówek, Wozniak – wchodzi jej w słowo Kennedy. Szatynka naprzeciwko niej od razu prostuje się w fotelu i czeka, aż jej przełożona powie coś więcej. – Dostaniemy przydział z FBI, profilera.
– Jestem przekonana o tym, że co jak co, ale profil wykonałam bez zarzutu.
– Owszem, ale i tak nie masz nic do powiedzenia w tej sprawie.
– W takim razie kiedy możemy spodziewać się wsparcia? – pyta Eve, utrzymując spojrzenie blondynki.
– Jak najszybciej. Wiem, że masz znajomości w agencji, więc teraz wrócisz do biurka i je wykorzystasz, by nie przysłali nam jakiegoś jełopa zaraz po szkoleniu, tylko kogoś dobrego. Rozumiemy się?
– Ja i agent Jayden nie utrzymujemy już kontaktów, pani kapitan.
– Wiesz, jak bardzo mi z tego powodu wszystko jedno, Wozniak? – pyta chłodno Kennedy, a porucznik jej przytakuje. – Właśnie. Jeździłaś służbowo do Quantico opowiadać o sprawie Zabójcy z Origami, więc teraz niech oni zrobią przysługę nam i nie przyślą nam kretyna, tylko kogoś, kto faktycznie rozwiąże to śledztwo, bo w tej chwili już mam w dupie, że nie będzie to któryś z moich podwładnych. Rozumiemy się?
– Tak.
– W takim razie do widzenia – mówi kapitan, a Eve podnosi się z krzesła i rusza do wyjścia.
Porucznik siada na krześle przy biurku i chwilę rozważa, po który telefon sięgnąć. W końcu decyduje się na służbowy i wybiera numer Normana, który na szczęście nie odbiera. Eve czuje nieopisaną ulgę, że nie musi z nim rozmawiać i obraca się do komputera, by napisać mu maila. Z dwojga złego wie, że tak lepiej jej pójdzie przedstawienie sprawy i wyartykułowanie prośby, bez popadania w niepotrzebne sentymenty. Przez chwilę po wysłaniu wiadomości jeszcze rozważą, czy po prostu nie zadzwonić do jego biura i nie spróbować jeszcze bardziej sformalizować ich ścieżki kontaktu.
Z zamyślenia wyrywa ją dźwięk jej prywatnego telefonu i przez ułamek sekundy sięga po niego z ciężkim sercem, zanim nie zauważy, że dzwoni do niej Sam. Wzdycha z ulgą i wycisza komórkę, zanim wrzuci ją do plecaka.
– I jak? Znalazłaś kogoś, kto z nami porozmawia? – pyta Eve, gdy jest pewna, że zrobiła już całą papierkową robotę i wszyscy wiedzą, jakie mają zadania. Lavinia kręci głową i sięga po trzeci już dzisiaj kubek kawy.
– Jedna z koleżanek Samary... Emily była całkiem skora do rozmowy, problem polega na tym, że nie jest pełnoletnia, a jej rodzice mają inne zdanie na temat tego, co ich córka wie, a co nie. Wiesz, kolejni ludzie uważający swoje dziecko za święte.
– Święte dziewczynki nie imprezują w starym porcie.
– I nie umawiają się w ciemno ze starszymi kolesiami – dodaje Rhodes i kończy swoją kawę. – A czego chciała od ciebie pani kapitan?
– Dostaniemy kogoś z FBI do pracy nad tą sprawą, góra nas ciśnie za brak wyników.
– Kogoś?
– Nie wiem; mam nadzieję, że nie idiotę – mówi szorstko Eve i spogląda na detektyw. – Co powiesz na to, by powkurwiać kilku bogatych dupków i spróbować porozmawiać z ich dziećmi?
– Jasne, prowadź – odpowiada bez namysłu brunetka i podnosi się z krzesła.
Znów wychodzą na drżące od upału powietrze i starają się, jak najszybciej wsiąść do klimatyzowanego samochodu. Jadą do jednej z lepszych dzielnic w mieście, gdzie po kolejnych godzinach rozmów nie dowiadują się absolutnie niczego nowego. Zrezygnowane wracają do centrum, gdy już się ściemnia i parkują znów pod posterunkiem.
– Chcesz pojechać do portu? – pyta Rhodes. – Dziś są największe szanse na to, by go złapać na gorącym uczynku.
– Uwierz mi, że nawet mimo tego, że nie mam ochoty wracać do domu, to nie widzę sensu krążenia przy molo. Jest tam wystarczająco policji, by go złapać, jeśli w ogóle dziś się tam pojawi.
– Więc co? Wracamy do papierów? Zamówimy coś do jedzenia?
– Nie. Wracamy do domu i jesteśmy pod telefonem. Dziś już nic nie znajdziemy, ale są szanse, że po dzisiejszym straszeniu, któraś z koleżanek Samary zacznie mówić.
– Chciałabym w to wierzyć – mruczy pod nosem Rhodes i opuszcza samochód porucznik, po czym kieruje się do swojego.
Eve spogląda na zegarek, na którym dochodzi dziewiąta. Są ogromne szanse na to, że Sam wciąż jest u Maddie i Ethana, więc ona też mogłaby tam wpaść i uczcić ich pierwszą rocznicę ślubu. Jednak, zamiast tego woli wrócić do domu i spróbować się przespać, bo od początku wakacji nie udało jej się zmrużyć oka na dłużej niż kilka godzin. Ma wrażenie, że funkcjonuje gdzieś na skraju własnej wytrzymałości i zaczyna wierzyć w to, co jej tyle lat wmawiano: że ma za słabą dupę, by robić do końca życia to, co robi.
Otwiera drzwi nowoczesnego apartamentu i rusza prosto w stronę wydzielonej sypialni. Na komodzie układa broń i plecak, po czym zaczyna się rozbierać, idąc do łazienki. Potrzebuje wziąć długi prysznic i zmyć z siebie cały ten upalny dzień i choć maleńką część napięcia i stresu, jaki nie chce jej odpuścić. Wchodzi pod chłodną wodę i opiera się plecami o zimne kafelki, powoli czując, jak cały jej organizm stygnie i się rozluźnia.
Po dłuższej chwili słyszy dźwięk otwieranych drzwi i uśmiecha się lekko. Sam staje obok prysznica, mierząc ją chłodnym spojrzeniem.
– Nawet nie oddzwoniłaś, Eve – mówi spokojnie, a ona unosi dłonie do góry, by odsunąć z czoła mokre włosy.
– Praca – odpowiada krótko, nie chcąc wdawać się w szczegóły.
– Przecież wiem, że praca. Choć nie wiem, czy nie wolałbym, żebyś miała romans. Z innym facetem jestem w stanie konkurować, z twoim pracoholizmem się nie da wygrać.
– Ja nie komentuje twoich zarwanych nocy przed komputerem, gdy pracujesz, Sam – odpowiada Eve, a on unosi kąciki ust do góry i mierzy wzrokiem jej ciało. – Będziesz tak stał i się ze mną kłócił, czy masz zamiar do mnie dołączyć?
– Miałem zamiar się kłócić, ale dałem się przekonać do zmiany zdania – odpowiada, zdejmując z siebie pospiesznie ubranie i po chwili staje już naprzeciwko niej w strumieniach chłodnej wody. – Nie jest ci zimno?
– Zaraz będzie mi gorąco – mruczy szatynka, wspinając się na palce i całując go namiętnie.
Wymieniają pośpieszne pocałunki w strumieniach letniej wody, aż Sam nie uwięzi jej między sobą, a ścianą. Nie przestając ją całować, przesuwa dłonie na jej biodra, a gdy szatynka przygryza lekko jego dolną wargę, on wybucha śmiechem i jedną z dłoni kieruje między jej uda. Eve bierze głośny wdech, czując jego dotyk i uśmiecha się zadziornie, gdy tylko ich spojrzenia się spotykają. Jej paznokcie, pomimo tego, że są krótkie i tak przesuwają się mocno po jego plecach, gdy Eve rozkoszuje się jego pieszczotami. Oboje znają się już na tyle dobrze, by mieć pewność, czego dokładnie chcą. Więc Sam nie traci czasu i unosi ją zdecydowanym ruchem do góry, a ona obejmuje go nogami w pasie i zaciska zęby na jego szyi, gdy tylko zaczynają się kochać.
Eve traktuje to jako część swojej terapii, jak najłatwiejszy i najprzyjemniejszy sposób na to, by nie myśleć o pracy. Po prostu na te kilka chwil zatraca się całkowicie w jego dotyku, w jego pocałunkach i własnych westchnieniach.
Jak narkoman w działce ulubionego narkotyku.
Tylko w jej wypadku to naprawdę pomaga. Nie na długo, ale zawsze choć na chwilę.
Sam tłumi jej głośniejsze jęki swoimi pocałunkami, a ona obserwuje go roześmianymi oczami, czując, że zaraz nadejdzie najprzyjemniejsza chwila spełnienia. Eve zaciska palce na jego barkach, przyciągając go jeszcze mocniej do siebie i dochodzi, wzdychając znacznie ciszej niż przed chwilą, za to drżąc lekko w jego ramionach. Słyszy, jak Sam mówi, że ją uwielbia i czuje, że on też zaraz dojdzie. Eve przygryza lekko płatek jego ucha i wydaje z siebie kolejne, znów głośniejsze westchnienie, gdy czuje, jak w niej kończy.
Sam nie puszcza jej jeszcze przez chwilę, gdy jest po wszystkim. Zamiast tego wymieniają delikatniejsze i bardziej czułe pocałunki, a ona uśmiecha się, odsuwając mu z czoła jasne włosy.
– Miałem być na ciebie zły, bo to też nasza rocznica – zaczyna Sam, całując ją w czoło i odpuszczając powoli na podłogę. – Ale wyciągnęłaś dobre argumenty, żeby mi to wynagrodzić.
– Nie sądziłam, że jesteś takim romantykiem, skarbie – śmieje się Eve, kończąc prysznic i rozglądając się za ręcznikiem.
– Kiepsko mnie znasz – odpowiada Sam, ale całuje ją w ramię, zanim szatynka zaczynie się wycierać.
– Czy ja wiem? Przez ten rok zdążyłam już poznać całkiem sporo twoich okropnych wad... – mruczy Eve, wciągając na siebie koszulę nocną, a on posyła jej chłodne spojrzenie. – I bardzo, ale to bardzo dużo zalet, które znacząco przeważają nad wadami.
– Ładnie wybrnęłaś, Wozniak – odpowiada Sam. Podchodzi do niej, gdy szatynka zaczyna rozczesywać włosy i opiera się o szafkę obok niej, patrząc na nią z uśmiechem. – W twoim przypadku wady i zalety się idealnie równoważą.
– Och i dlatego ze mną wytrzymujesz?
– Nie, wytrzymuje z tobą, bo za tobą szaleję – mówi i kładzie jej dłoń na biodrze, by przyciągnąć ją bliżej siebie.
– Ładnie wybrnąłeś, Teksas. – Śmieje się Eve, nachylając się, by go pocałować. – Idziemy spać?
– Powinienem usiąść do pisania. W przeciwieństwie do ciebie, ja dziś nie spędziłem całego dnia w pracy.
– Proszę. Chodź do łóżka. – Łapie go za rękę i ciągnie za sobą do sypialni.
Eve nie chce głośno przyznać, że po prostu nie umie zasypiać sama, bo boi się okazać jakikolwiek, choćby najmniejszy cień słabości. Dlatego jest szczęśliwa, że Sam ustępuje jej tak łatwo i może ułożyć się z głową na jego ramieniu w chłodnej, satynowej pościeli.
Mruczy niezadowolona, gdy wyczuwa, że Sam chce się wysunąć z jej ramion i iść do komputera. Hugues wybucha śmiechem i przytula ją do siebie mocniej, a kilka chwil później szatynka już śpi jak kamień.
DZIEŃ DOBRY ROBACZKI!
No dawno mnie tu nie było, ale chciałam skupić wszystkie moje moce przerobowe N książce i się nie rozpraszać żadnymi pięknymi śledczymi.
Niemniej - wracam! Mam zamiar dokończyć to ff zanim na poważnie zabiorę się za kolejne do D:BH.
Mam nadzieję, że jeszcze tu jesteście.
Kons.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top