Krok za daleko.
Piątek, 7 października 2011.
Telefon Eve zaczyna dzwonić, gdy cały pokój spowity jest wciąż ciemnością. Kobieta podrywa się z łóżka i podbiega do stołu, nie kryjąc zaskoczenia na widok tego, że dzwoni do niej Lavinia. Wozniak owszem uważała młodą oficer za jedną ze swoich bliższych znajomych, ale nie na tyle, by ta dzwoniła do niej w środku nocy.
– Rhodes, czy ty wiesz, która jest godzina? – pyta, opierając się stół i spoglądając na łóżko. Norman sprawiał wrażenia kompletnie niewzruszonego dzwonkiem jej telefonu, który pewnie było słychać nawet przed budynkiem.
– Wiem. Wiem też, że porucznik Blake urządził właśnie obławę na Ethana Marsa...
– Co? – Eve czuje się, jakby ktoś oblał ją zimną wodą.
– Skuteczną obławę. Właśnie wracamy na posterunek, Mars jest w kiepskim stanie z tego, co udało mi się dowiedzieć i zapewne będzie w jeszcze gorszym, gdy zacznie go przesłuchiwać Blake...
– Rhodes, czy ty zdajesz sobie jebaną sprawę z tego, że ten telefon jest niezwykle nieprofesjonalny i omijasz całkowicie ścieżkę zgłaszania takich informacji?
– Wiem. Wiem też, że mój sierżant i Blake to koledzy, więc... sama rozumiesz.
– Tak. Rozumiem. Musiałam cię upomnieć.
– Tak. O tym też wiem – odpowiada pewnie Lavinia, a Eve wzdycha krótko. – Czy masz jak skontaktować się z tym federalnym? On chyba w pierwszej kolejności powinien być przy przesłuchaniu Marsa.
– Tak, myślę, że uda mi się jakoś z nim skontaktować. Będę na posterunku jak najszybciej. Dziękuję za telefon.
Detektyw kończy połączenie i rzuca komórkę na stół, mając gdzieś to, czy telefon zniesie taki upadek. Przeklina cicho i wraca na łóżko, nachyla się nad Jaydenem, po czym całuje delikatnie jego odsłonięte ramię. Pozwala sobie ukraść jeszcze tę sekundę, mając poczucie, że to może być jedyna dobra sekunda nadchodzącego dnia.
– Norman. Musimy jechać na posterunek – mówi, gdy tylko szatyn otworzył oczy i spojrzy na nią zaspany. – Blake aresztował Marsa.
– Kurwa mać.
– Delikatnie mówiąc – mruczy pod nosem Eve i idzie do łazienki.
Ogarnięcie się zajmuje im więcej czasu, niż by sobie tego życzyli, zwłaszcza że wiedzą, że mają go naprawdę niewiele. W końcu, gdy Wozniak ma pewność, że zabrała wszystkie rzeczy, wychodzą z mieszkania i kierują się do swoich samochodów. Nie chcą wzbudzać podejrzeń, przyjeżdżając jednym autem nad ranem.
Całą drogę na posterunek Eve zastanawia się, czy aby na pewno jest w stu procentach przekonana, że Mars nie jest poszukiwanym zabójcą. Jednak nic jej nie układa się w całość, a na pewno to nie roztrzęsiony Ethan zaatakował ich wczoraj w klubie. Więc to nie może być on i jeśli ktoś może mieć dowody na jego niewinność to... Madison Page.
Na najbliższych światłach Eve wyciąga teczkę z plecaka i sprawdza dokumenty, które przygotowała wczoraj dla Blake'a. Znajduje w nich numer dziennikarki i korzystając z tego, że ulice są o tej porze puste, poświęca część swojej uwagi na to, by spróbować do niej zadzwonić. Zgodnie z oczekiwaniami Madison nie odbiera, więc detektyw zostawia jej tylko wiadomość na skrzynce głosowej, w nadziei na to, że panna Page do niej oddzwoni.
Eve dojeżdża pierwsza na posterunek i wysiada z samochodu, zaczynając rozumieć, że czuję się najzwyczajniej w świecie wkurwiona. Idzie szybko w stronę swojego biurka, na które rzuca tylko kurtkę i rozgląda się za Carterem, którego nigdzie nie ma, więc domyśla się, że szykuje się on do przesłuchania Marsa. Wpada więc do pokoju przylegającego do sali przesłuchań. Blake kręci głową niezadowolony, gdy tylko detektyw staje w drzwiach.
A Eve w końcu pęka i wymierza Carterowi policzek.
Zarówno porucznik, jak i obecny w pokoju sierżant, są tak samo zaskoczeni.
– To też moje śledztwo, Blake! Moje dwa lata życia! Moje cholerne dwa lata, odbierania twoich telefonów i znajdowania ciał dzieci na cholernych pustkowiach! I teraz, po tych jebanych dwóch latach wspólnej pracy organizujesz obławę na naszego głównego podejrzanego i... nawet mi o tym, kurwa, nie mówisz?! Co ty sobie, do chuja pana, myślisz, Blake? Że zrezygnowałam z posady sierżanta, żeby z tobą pracować z dobroci serca? Nie! Bo chciałam złapać tego jebanego psychopatę! A ty organizujesz w środku nocy akcję z jednostką specjalną, helikopterem i może jeszcze jebanymi fajerwerkami i co? Zapominasz do mnie zadzwonić? Muszę się dowiadywać od cholernego krawężnika, co się dzieje! – Eve popycha Blake'a, który wpada na krzesło za sobą.
– Och, widzę, że krawężnik powiadomił nie tylko ciebie – odpowiada porucznik, gdy do sali wchodzi Norman. Blake nie robi sobie absolutnie nic z wywodu Eve i postanawia go zignorować, ale szatynka staje mu na drodze do wyjścia z pomieszczenia.
– Nie, Carter! Nie tym razem. Masz mnie teraz wprowadzić w sprawę i nie odpierdalać samowolki, bo nie mam zamiaru kolejny raz sprzątać gówna, które narobisz. Jakie dokładnie masz dowody na Marsa, poza jednym origami i słowami jego żony...
– Będę miał przyznanie się do winy, jak w końcu zejdziesz mi z drogi – mówi Blake, odpychając ją i razem z sierżantem opuszcza pomieszczenie. Eve staje za najbliższym krzesłem, zaciska dłonie na jego oparciu, a po kilku sekundach odpycha je od siebie gniewnie. Detektyw jest tak wściekła, że ma ochotę złapać stojącą obok niej kamerę i cisnąć nią o ścianę, a później krzyczeć, długo i głośno.
Jayden przygląda jej się z boku w milczeniu. Słysząc pierwszą część jej gniewnej tyrady, zaczął się obawiać, że Eve tak naprawdę będzie chciała tego samego, co Blake - wsadzić kogoś za kratki. Kogokolwiek, byleby w końcu zamknąć śledztwo i uwolnić się od tej paskudnej sprawy. I teraz Norman ma ochotę ją przeprosić, że w ogóle przeszło mu to przez myśl.
– Idź za nim – mówi szatynka, nie odrywając wzroku od lustra weneckiego, za którym siedzi Ethan Mars. – Idź za Blakiem i przeprowadź to przesłuchanie, zanim ten kutas posunie się za daleko. Widziałeś, co się wydarzyło u psychiatry. Teraz będzie gorzej. Musisz namówić Marsa do gadania, do tego by podał, chociaż jakiś poszlakowy dowód na swoją niewinność, inaczej jesteśmy w dupie. Inaczej nie uratujemy Shauna.
– Spróbuj skontaktować się z tą Page, może będzie chciała wiedzieć, że złapaliśmy Ethana.
– Próbowałam, nie odpowiada. Spróbuję ponownie.
Wymieniają jeszcze jedno porozumiewawcze spojrzenie, zanim opuszczą pomieszczenie. Wozniak idzie do biurka i próbuje dodzwonić się do dziennikarki, a gdy ta nie odbiera prywatnego telefonu, dzwoni do jej redakcji i zostawia dla niej wiadomość.
Detektyw wraca do sali przy pokoju przesłuchań i opiera się o ścianę koło lustra weneckiego. Znów przygląda się uważnie Ethanowi, coraz bardziej utwierdzając się w wierze, że mężczyzna, którego zatrzymali nie może być mordercą. Właściwie w tej chwili Mars wygląda, jakby to on padł ofiarą niezwykle brutalnego psychopaty, a nie jego dziecko.
Gdy jej telefon zaczyna dzwonić, odbiera go, nie zwlekając nawet sekudny, licząc, że to Madison.
– Dzień dobry, pani detektyw – odzywa się męski głos o charakterystycznym akcencie. – Chciała się pani skontaktować z Madison, prawda?
– Tak. Dlatego zostawiłam jej wiadomości, mamy podejrzenie, że może ona mieć ważne informacje dla prowadzonego przez nas śledztwa.
– Na temat Ethana Marsa, którego zatrzymaliście w nocy, pomimo tego, że nie posiadacie żadnych konkretnych obciążających go dowodów. Zgadza się?
– Nie będę omawiać z panem szczegółów śledztwa – odpowiada bez wahania Eve i upewnia się, co do nazwiska przełożonego Madison. – Nie jestem głupia, panie Hugues. – Mężczyzna wybucha śmiechem, a ona ma ochotę się rozłączyć.
– Nie mogę skontaktować pani z Madison, ponieważ sam nie mam z nią kontaktu od wczoraj.
– W takim razie żegnam...
– Nie. Nie mogę was skontaktować, ale mogę spróbować przekazać jej informacje od pani. Ode mnie prędzej odsłucha wiadomości niż od policji. Zwłaszcza po tym, gdy zatrzymaliście Ethana Marsa.
– Czy panna Page posiada jakieś dowody na niewinność Marsa? Bo jak tak, to jest trochę kurwa czas i miejsce, by się nimi podzieliła – mówi detektyw, patrząc na trwające w sali obok przesłuchanie, które zaognia się z każdą chwilą.
– Nie wiem, nie mam pojęcia, na jakim etapie jest jej śledztwo. Jednak mogę podzielić się nazwiskiem, które dla niej znalazłem.
– Słucham.
– Coś za coś, ja pomogę tobie, ty mnie.
– Nie udzielę wywiadu jeśli o to ci chodzi. Nie będę dzielić się szczegółami sprawy, bo mam jeszcze resztki szacunku do własnej odznaki – odpowiada Wozniak, mając wrażenie, że nieustająco tkwi w martwym punkcie. – Twoja koleżanka może być w niebezpieczeństwie. Wczoraj wieczorem minęła się z mordercą w drzwiach, gdy prowadziła śledztwo na własną rękę. Dziś może nie mieć tyle szczęścia.
– To sprytna dziewczyna. Zawsze daje sobie radę.
– Obyś miał rację, Sam – syczy wściekle Eve i już ma się rozłączyć, gdy widzi, jak Blake daje jej znać, by wyłaczyła kamerę nagrywającą przesłuchanie. Detektyw podnosi dłoń, by to zrobić, ale wie, że to może być jej szansa, szansa na to, by pozbawić Blake'a jego przywilejów i jednocześnie, w najgorszym wypadku uniewinnić Marsa. – Podzielisz się ze mną tym, co znalazłeś a po zakończeniu śledztwa, po tym, jak złapiemy mordercę, opowiem ci, jak wyglądała praca nad tą sprawą. Oczywiście anonimowo.
– Oczywiście – odpowiada pewnym siebie głosem mężczyzna. – Ann Sheppard, urodzona 27 czerwca 1941. Nie mam pojęcia, jak jest powiązana ze sprawą, ale Madison jej szuka. Jak będę wiedział coś więcej, to zadzwonię, pani detektyw.
– Liczę na to – mówi krótko detektyw i się rozłącza, widząc, jak porucznik uderza Ethana Marsa.
Jayden i Blake wdają się w pyskówkę, tak jak za każdym poprzednim razem. Tylko teraz Wozniak ma wrażenie, że skończy się to źle, bardzo, bardzo źle. Jeszcze chwilę zostaje w pokoju, oglądając wszystko zza szyby, chcąc mieć pewność, że kamera rejestruje zachowanie Cartera. Dopiero gdy federalny popycha porucznika, Eve wybiega z pokoju i wpada do sali przesłuchań.
Blake celuje z broni w Jaydena, a detektyw unosi dłonie i wchodzi pewnie do środka.
– Czy ciebie już do końca posrało, Blake! – mówi kobieta, nie dając po sobie poznać, że jest w każdej chwili gotowa przywalić Carterowi najbliższym krzesłem.
– To cię będzie kosztować odznakę! – grozi porucznikowi Jayden.
– Wynoście się stąd! Oboje! Zanim pomaluje ściany zawartością twojej czaszki, Norman – odpowiada Blake, nie przestając celować w agenta. Federalny odpycha jedno z krzeseł i wychodzi za Eve z pomieszczenia.
Detektyw prawie biegnie w stronę gabinetu kapitana, mając nadzieję, że chociaż ten jeden raz Perry stanie po właściwej stronie i nie będzie krył swojego kolegi. Norman jest równie wściekły, jak ona i wyprzedza ją, podchodząc do biurka.
– Blake ma zamiar tłuc Marsa tak długo, aż ten się przyzna! – krzyczy Jayden, a Eve krzyżuje dłonie na piersiach, próbując ukryć ich drżenie.
– Musi pan coś zrobić, kapitanie! To przesada!
– Co jest ważniejsze? Znalezienie młodego Shauna Marsa, czy oszczędzenie jego ojcu kilku siniaków? – odpowiada Perry, opierając się wygodniej w fotelu. Eve fuka wściekle.
– Do cholery! Ethan Mars jest niewinny i nie odnajdziemy jego syna, jeśli teraz się poddamy! – Norman uderza pięściami w biurko kapitana, który wydaje się niewzruszony.
– Mars nie może być zabójcą! – dodaje Eve, mając wrażenie, że cokolwiek by nie powiedziała to i tak nie da żadnego efektu. – Mamy trop, solidny trop, który nie jest związany z Marsem, nie możemy się poddać.
– Ta sprawa chyba przerasta was oboje. Może będzie lepiej, jak wrócisz do pełnienia obowiązków sierżanta, Wozniak. Praca nad taką sprawą...
– Pierdole to! – mówi detektyw i odpina odznakę od paska. – Więc radźcie sobie kurwa sami. Idę zdać broń i to wy będziecie tłumaczyć się prasie z kolejnego martwego dziecka!
Kobieta opuszcza gabinet, nie oglądając się ani na Jaydena, ani na kapitana. Żaden z nich nie próbuje jej powstrzymać, gdy detektyw rusza w stronę schodów do piwnicy. Zgodnie z zapowiedzią deponuje swoją broń, mając w tej chwili serdecznie gdzieś myślenie o przyszłości. Może pogrzebała swoją karierę, ale nie pozwoli na to, by zginęło, chociaż jeszcze jedno dziecko. Wchodzi do gabinetu Normana.
Jayden siedzi oparty na podłodze, oparty o ścianę i toczy nierówną walkę z drżeniem własnych dłoni.
– Nie mam najmniejszego, jebanego pojęcia kim jest zabójca, ale nie jest nim Mars. I oboje o tym wiemy, więc nie mam teraz czasu na twoje koszmary Norman – mówi pewnym głosem Eve i szturcha stopą jego brązowe buty. Kuca naprzeciwko niego i kładzie ręce na jego dłoniach. – Pomogę uciec Ethanowi z posterunku, a później znajdę Madison Page, bo wygląda na to, że ona wie więcej niż my.
– Naprawdę chcesz wypuścić Marsa? On ani razu nie zaprzeczył, że jest zabójcą.
– Nie. Jednak sam mówiłeś, że jego profil nie pasuje do profilu zabójcy. A wczoraj wieczorem człowiek, który nas zaatakował, na pewno nie był tym drobnym, poobijanym człowiekiem, którego chce skatować Blake. Oboje o tym wiemy, więc proszę, weź się w garść, Norman – mówi, spoglądając mu w oczy, a on bierze głębszy wdech. – Proszę, zrób to dla mnie, bo nie mamy czasu.
– Jaki masz plan?
– Blake wrócił do biurka, zajmę go jakąś kolejną awanturą. Kluczyki do kajdanek Marsa zapewne są na biurku policjanta, który go pilnuje. Garry na pewno będzie chciał iść na fajkę, więc przyjmie twoją obecność z ulgą. – Eve przerywa na chwilę i przygryza usta, próbując zastanowić się, o czym muszą jeszcze pomyśleć.
– Wszędzie walają się policyjne płaszcze przeciwdeszczowe. Dam jeden Marsowi, trzeba jeszcze wyłączyć kamerę w pokoju...
– Wyjmij z niej kartę pamięci. Zostawiłam nagrywanie, gdy Blake'a poniosło. Może się to przydać, jak będzie dalej próbował oskarżać Marsa bez dowodów. – Norman przytakuje jej, a Eve uśmiecha się do niego pewnie i chce wstać, ale on przytrzymuje jej dłoń. Jeszcze chwilę patrzą na siebie, jakby upewniając się, że wiedzą, co chcą zrobić i dopiero się podnoszą. Detektyw podchodzi do jednego z zakurzonych pudeł i wysypuje jego zawartość do kosza na śmieci. – Czas na przedstawienie.
Wychodzi z gabinetu i rusza do swojego miejsca pracy, ostentacyjnie okazując swoje zdenerwowanie. Zaczyna opróżniać szuflady, wsypując ich zawartość do kartonu. Blake uśmiecha się tylko kpiąco, sprawiając wrażenie cholernie zajętego. Gdy kątem oka, Eve zauważa, że Norman szuka na biurku obok kluczyków do kajdanek, popycha pudełko przed sobą tak, by uderzyć w ekran komputera Cartera.
– Będziesz kurwa żałował tego dnia do końca swojej kariery, Blake – mówi, gdy tylko porucznik podniesie na nią wzrok. – Och, gwarantuję ci to.
– Przynajmniej nie pogrzebałem swojej kariery, bo nie umiem zamknąć mordy na kłódkę, gdy mądrzejsi mają rację.
– Nie jesteś taki mądry, Blake – mówi, po czym podnosi głos, chcąc zrobić jak największe widowisko. – Jesteś pierdolonym lekkomyślnym kretynem, który bez mojej pomocy dalej tkwiłby w czarnej dupie! I zamiast raz jeden wziąć pod uwagę moje słowa, to wolisz dalej być agresywnym, durnym kutasem, który uważa, że kapitan będzie krył ci zad do końca kariery. Żebyście się oboje, kurwa, nie zdziwili! – Blake podrywa się z krzesła, a Eve uśmiecha się szeroko. – No co? Uderzysz mnie? Proszę bardzo! Zrób to, przy całym posterunku i jebanym FBI! Na pewno nie będzie cię to kosztować utraty odznaki.
– Wypierdalaj stąd, Wozniak!
– Właśnie to robię – mówi szatynka, kłaniając się teatralnie i zabiera pudełko ze swoimi rzeczami. – Czeka was bardzo długi proces, jak się okaże, że miałam rację frajerzy!
Detektyw opuszcza posterunek i rusza do swojego samochodu, przy którym pisze wiadomość do Rhodes z prośbą o spotkanie. Oficer znajduje ją po kilkunastu minutach i uśmiecha się lekko do Eve.
– Piękne przedstawienie – mówi Lavinia, odpalając mentolowego papierosa. – Naprawdę złożyłaś odznakę?
– Tak, ale teraz to nie ważne – odpowiada Wozniak, pisząc coś na kartce. – Sprawdź mi tę kobietę, sprawdź jej żyjących krewnych i czy przypadkiem któryś z nich nie nazywa się John. John kolega Paco Mendeza z Błękitnej Laguny. Jak będziesz coś mieć, to koniecznie daj mi znać w pierwszej kolejności. Tak samo, jak na radarze pojawi się gdzieś Madison Page, bo muszę ją znaleźć, zanim zrobi to Blake.
– Chcesz, żebym też straciła pracę? – pyta dziewczyna, opierając się o maskę samochodu Wozniak i czytając zapisaną przez nią kartkę. – Bo mnie się to nie uśmiecha, choć uwierz mi, mam ogromną ochotę wygarnąć im wszystkim tyle samo, co ty.
– Nie masz nawet połowy tego gówna do wygarnięcia, co ja. I nie stracisz odznaki, bo pomożesz mi znaleźć jebanego Zabójcę z Origami.
– A nie złapaliśmy go dziś w nocy? – pyta kpiąco Rhodes i zaciąga się dymem. – Zaraz się tym zajmę. Bądź pod telefonem.
– Dobrze. Jak będziesz coś mieć, to daj mi koniecznie znać – mówi Eve, klepiąc dziewczynę po ramieniu i wsiada do samochodu, nie do końca mając pewność gdzie zacząć.
Rusza w końcu do mieszkania Madison, naiwnie licząc na to, że znajdzie tam dziennikarkę. Kilka razy próbuje ponownie skontaktować się z nią telefonicznie, ale ostatecznie się poddaje i zatrzymuje się coś zjeść. Eve czuje, jak powoli opuszcza ją cała nagromadzona adrenalina i do głosu zaczyna dochodzić zdrowy rozsądek. A razem z nim świadomość, że właśnie rzuciła pracę. Pożegnała się z jedną, jedyną rzeczą, która naprawdę miała dla niej jakiekolwiek znaczenie i jak opadnie to całe zamieszanie, to zostanie bez niczego.
Będzie musiała zacząć kompletnie od zera. I to wcale nie w taki sposób, w jaki sobie to pierwotnie założyła.
Po tym, jak ponownie wsiada do samochodu, dzwonek telefonu wyrywa ją z zamyślenia i pośpiesznie odbiera połączenie od Lavinii.
– Ann Sheppard miała dwóch synów, bliźniaków. John zginął w wieku dziesięciu lat, w wypadku na placu budowy, utonął w otwartej rurze. W deszczówce.
– Kiedy to było?
– Dwudziestego szóstego października siedemdziesiątego siódmego – odpowiada Rhodes, a Eve szybko przegląda wyniesione z pracy akta i parska śmiechem.
– Ethan Mars miał wtedy cztery lata. Jeśli założymy, że brat Johna jest mordercą, to nie może być on.
– Wiem – mówi dumnie oficer. – Jednak tu pojawia się problem, bo drugi z chłopców, Scott, został adoptowany. I zanim dostaniemy dokumentacje minie co najmniej kilka dni. Tylko że zaczęłam przeglądać akta sprawy tego zabójstwa tego staruszka ze sklepu z maszynami do pisania...
– Powiedziałaś Scott? – upewnia się Eve, czując, jak zjedzony przed chwilą posiłek podchodzi jej do gardła.
– Tak, właśnie o to chodzi, że... – zaczyna mówić policjantka, ale Eve się rozłącza i wysiada z samochodu w pośpiechu. Wymiotuje do najbliższego kosza na śmieci i opiera się o ścianę restauracji, w której dopiero co była.
Wszystkie kropki, każdy najdrobniejszy element zaczyna się łączyć dla niej w jedną całość, gdy dociera do niej, kto jest mordercą. I jest niemal pewna, że tego nie udźwignie. W tej chwili nie przeszkadza jej nawet lejący deszcz, który doszczętnie przemacza jej ubranie, czy to, jak mało czasu im zostało, by uratować dziecko Ethana Marsa.
Teraz, przez te kilkanaście sekund to jest jej prywatny dramat, w którym uświadamia sobie, ile czasu pracowała z mordercą.
Wraca do samochodu i sięga po telefon, wybierając od razu numer Normana.
– Wiem, kto jest mordercą – mówi drżącym głosem. – I wiem, gdzie może być Shaun Mars.
Dzień dobry!
Witam was z lekkim poślizgiem, bo akurat jestem w rozjazdach i trochę mi brakuje czasu na wszystko.
Na szczęście mam tu napisany niewielki zapas rozdziałów, które są już po korekcie.
Jednak i tak chyba przerzucę się na publikację co dwa tygodnie, dopóki się nie ogarnę.
Dajcie znać, co sądzicie.
K.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top