Domniemanie niewinności.
Poniedziałek, 29 lipca 2013.
Ostatniej nocy Eve nie spała za dobrze. Za bardzo bała się kolejnych koszmarów, a to, co zaszło między nią i Jaydenem wcale nie poprawiło jej samopoczucia. Dlatego postanowiła podnieść się z łóżka o wiele wcześniej niż zazwyczaj; ogarnęła się w takim tempie, jakby co najmniej wciąż pracowała z Blakiem, który obudził ją telefonem, po czym wyszła z mieszkania, a zanim wsiadła do samochodu, kupiła sobie kawę i dopiero ruszyła na posterunek.
Czasami Wozniak tęskniła za pracą z Carterem. Egoistycznie czasem brakowało jej poczucia bycia tą mądrzejszą i bardziej kompetentną osobą w ich duecie. Teraz, po zakończeniu sprawy Zabójcy z Origami, ma cały czas nieodparte wrażenie, że już zawsze będzie goniona przez tamten sukces, któremu pewnie nigdy nie dorówna. I nawet dorównać nie chce. Codziennie odkrywając, że jej wypalenie zawodowe powoli zmienia całe jej życie w jałową pustynię, a ona ma do tego całego gówna coraz mniej siły.
Wchodzi do biura, gdzie od razu włącza komputer i dopija kawę, żałując, że kupiła tylko jedną i od razu pisze krótką wiadomość do Rhodes, by ta weszła do kawiarni w drodze do pracy. Jeszcze przed ósmą do jej gabinetu wpada Lavinia, która wylewnie opowiada o swoim wczorajszym popołudniu i trzydziestu tropach, na które wpadła. Eve tylko przytakuje jej, uśmiechając się z wdzięcznością, gdy detektyw wręcza jej kubek kawy. Zanim jednak Rhodes usiądzie przy swoim komputerze, przerywa im pojawienie się oficera dyżurnego.
– Pani porucznik, właśnie zgłosił się człowiek, który twierdzi, że ma alibi dla zatrzymanego wczoraj Petera Curry – mówi chłopak, patrząc na Eve, która przytakuje mu lekko. – To jego dowód. Czy mam go przyprowadzić?
– Tak, niech poczeka pod drzwiami. Musimy go sprawdzić – odpowiada Wozniak i szturcha lekko swoją koleżankę, która dopiero po tym łapie za dokument i zaczyna wyszukiwać informacje w bazie. – Zadzwoń do Normana, a ja to przejrzę.
– Nie możesz zadzwonić do niego sama?
– Nie, nie mogę.
– Co się stało? – pyta Lavinia, wzdychając ostentacyjnie.
– Nic. Po prostu do niego zadzwoń. Potraktuj to jako polecenie służbowe – dodaje Eve, a detektyw parska śmiechem, ale jednocześnie sięga po telefon. Wozniak w tym czasie wczytuje się w dane młodego chłopaka i gdy ma pewność, że Rhodes skończyła rozmowę, zaczyna czytać na głos. – Dwadzieścia pięć lat, niekarany, mieszka w Wharton więc absolutnie poza strefą działania mordercy. Obecnie jest zatrudniony, jako... mechanik samochodowy.
– Czyżby w tym warsztacie, do którego był oddany ten samochód, w którym złapali naszego księdza?
– Owszem. – Eve podnosi wzrok i uśmiecha się do Rhodes, która odpowiada jej tym samym. – Kocham ten moment, gdy elementy wpadają na swoje miejsca. Co z Normanem?
– Jedzie już na posterunek, ale powiedział, żebyśmy na niego nie czekały. Więc? – Lavinia sprawia wrażenie podekscytowanej, co odrobinę udziela się też Eve. Jeśli ich podejrzany nie był zbyt rozmowny, to może więcej informacji uda im się uzyskać od niespodziewanego nowego świadka. Porucznik daje znać Rhodes, by ta poprosiła chłopaka do gabinetu i gdy ten wchodzi do środka, wskazuje mu krzesło stojące mniej więcej na środku pomieszczenia. Eve obserwuje go przez kilka sekund uważnie, rejestrując jego nerwowość i niewątpliwe kwestionowanie swojej decyzji, by w ogóle tu przyjść. – Jestem detektyw Rhodes, to jest porucznik Wozniak. Podobno ma pan jakieś istotne dla naszego śledztwa informacje, panie Hudson.
– Tak, chyba tak. Na pewno wiem, że aresztowaliście osobę, która nie jest mordercą.
– Pan Curry został aresztowany za udzielanie nam fałszywych zeznań i utrudnianie śledztwa. I przynajmniej na razie nie postawiono mu innych zarzutów – mówi Lavinia, nie spuszczając wzroku z chłopaka przed sobą.
– Taa, wiem. Jak tylko się u niego pojawiliście, mówiłem mu, że powinien od razu powiedzieć wszystko, co wie o Maeve. Nie zrobił tego, bo się bał.
– Czego dokładnie tak bardzo się bał? – pyta Eve, krzyżując ręce na piersi, a Hudson błyskawicznie przenosi na nią spojrzenie.
– Uważał, że nie ma żadnych dowodów, żadnego alibi, że jej nie zabił. Wiedział, że weźmiecie go od razu pod lupę i zrobicie z niego głównego podejrzanego.
– Obawiam się, że właśnie dowody są przeciwko niemu. – Porucznik mruży lekko oczy, próbując poukładać sobie wszystkie pytania, które ma ochotę zadać i szuka tego najodpowiedniejszego. – Jaka jest w ogóle natura relacji między panem a zatrzymanym?
– Właśnie o naturę naszej relacji tak bardzo boi się Peter – rzuca chłodno Hudson i bierze krótki wdech. – Spotykamy się od pół roku. Mam w telefonie wszystkie wiadomości, maile, listę połączeń między nami. W obie noce, gdy zginęły te dziewczyny, był ze mną, w moim mieszkaniu. – Chłopak kładzie swoją komórkę na stole przed nimi i wraca do nerwowego obrywania skórki przy paznokciu.
– Czegoś tu nie rozumiem... Więc jesteście parą od pół roku i z łatwością jest pan w stanie dostarczyć nam albi na dwa z pięciu morderstw. To, czemu pan Curry nie powiedział nam o tym na przesłuchaniu? To strasznie głupie z jego strony – mówi Lavinia, sięgając po swoją kawę, a zanim świadek powie cokolwiek, Eve kręci głową.
– Nie do końca. Pan Curry jest księdzem, katolickim księdzem. To nie dziwne, że tak bardzo obawia się, że wyjdzie na jaw jego orientacja, że woli spędzić noc w areszcie, aż sami znajdziemy innego podejrzanego.
– Tak, właśnie. Pani to rozumie, pani też pewnie pochodzi z powalonej katolickiej rodzinki – mruczy pod nosem Hudson. – No ja nie pochodzę. Ja nigdy w życiu nawet nie byłem w kościele, poznałem Petera, gdy podrzucił nam swoje stare auto do warsztatu, w którym pracuję. Ja nawet nie wiedziałem do końca, czym się zajmuje Peter, gdy zaczęliśmy się spotykać. Sądziłem, że siedzi po prostu głęboko w szafie i dlatego nalega, byśmy zatrzymali to dla siebie. Dopiero jeden z chłopaków z warsztatu mi powiedział, bo dorabiał po godzinach, naprawiając różne rzeczy w kościele.
– Rozumiem. – Eve przytakuje mu lekko, a chłopak uśmiecha się nerwowo, ale ewidentnie wygląda, jakby mu ulżyło. – Wiedział pan o relacji między Maeve Berk, a Peterem?
– Oczywiście, że wiedziałem. Maeve nawet była u nas... to znaczy u mnie kilka razy. Jedliśmy we trójkę pizzę i oglądaliśmy filmy.
– I co może pan o niej powiedzieć? – pyta Rhodes, a Hudson wzrusza lekko ramionami.
– Że sobie na to nie zasłużyła. Czasem do końca nie wierzę w to, że ona nie żyje i żałuję, że tak bardzo wkurwiały mnie jej ciągłe dramaty. Jej dzwonienie do Petera o drugiej w nocy, jakieś niekończące się wyrzuty sumienia i te jej kłótnie z tym kretynem, z którym się spotykała. To było męczące, ale teraz mi głupio, że tak na to reagowałem. Mimo wszystko nie mam pojęcia, kto mógłby chcieć ją skrzywdzić...
– Wyrzuty sumienia? – pyta nagle Eve, wchodząc mu w słowo. – Chodziło o aborcję?
– Nie, nie wiem, może też chodziło o to? Ona ciągle miała wyrzuty sumienia z jakichś powodów, odkąd ją poznałem, więc jeszcze na długo przed tym, jak wpadła ze swoim chłopakiem. Te jej dramaty były między nią, a Peterem, ja nigdy nie dopytywałem o szczegóły, szanowałem ich prywatność.
– Masz pan jakieś podejrzenia, kto mógł ją zabić?
– Nie. Jeśli ktokolwiek miał jakiś powód, by to zrobić, to ja go nie znam – mówi Hudson i wzrusza lekko ramionami. – To nie tak, że Maeve była jakimś nieskazitelnym aniołem. Ona i jej znajomi byli raczej tą grupą wrednych, uprzywilejowanych dzieciaków, przez które, gdy skończy się liceum, idzie się na terapię. Jednak ona zorientowała się z kim się przyjaźni i się ogarnęła, w przeciwieństwie do tej drugiej.
– Samary Johnson? Ją też pan znał? – pyta Eve, szczerze zaciekawiona.
– Raczej z opowieści Maeve niż osobiście. Widziałem ją raz pod kościołem, ale nie wiem nawet, co tam robiła.
– Wydawało mi się, że ona i Maeve nie były koleżankami.
– Kiedyś były, później się wszystko zmieniło, ale nie wiem, o co im poszło. Tak jak wspomniałem, trochę miałem po dziurki w nosie słuchania tych nastoletnich przepychanek. Ja nie mam misji od Boga, jak Peter, by wszystkich ratować i ich słuchać – mówi chłopak i przenosi spojrzenie z jednej policjantki na drugą. – Więc, co teraz? Sprawdzicie to alibi i go wypuścicie?
– Nie tak szybko. Jeśli pana wersja się potwierdzi, to najpewniej zwolnimy go do końca dnia, jednak w żaden sposób nie wpłynie to na jego składanie fałszywych zeznań – odpowiada Rhodes, a chłopak ma już podjąć temat, ale Eve mruży lekko oczy i mierzy go wzrokiem.
– A co z samochodem, panie Hudson?
– Jakim samochodem?
– Tym, w którym Peter dostał mandat.
– Ach, tym – mruczy pod nosem chłopak. – Czasem, gdy mamy w warsztacie naprawdę fajne auto, to bierzemy je na przejażdżkę, zanim oddamy je właścicielowi. To częsta praktyka, nie żebym był jej wielkim fanem, ale nie ukrywajmy – ja sobie nigdy Maserati nie kupię. To chyba nie jest przestępstwo, prawda?
– Nie takie, z którym mamy zamiar cokolwiek w tej chwili zrobić. Domyślam się, że nie tylko w waszym warsztacie są takie praktyki? – pyta kpiąco Eve, a Hudson przytakuje jej, jednocześnie wzruszając ramionami.
– W sumie to chyba tak, chłopaki tak mówili. Ja nie pracowałem nigdzie indziej niż tam, gdzie teraz.
– Jasne. W takim razie to będzie wszystko z mojej strony. Detektyw Rhodes teraz się panem zajmie. – Wozniak daje znać Lavinii, by ta przejęła świadka i ta wychodzi z nim z gabinetu, tłumacząc mu dalsze procedury.
Eve wraca do akt chłopaka, które wciąż były otwarte na komputerze i czyta je po raz kolejny, pilnując, czy niczego nie przeoczyła. Jednak Hudson jest tak samo kryształowy, jak gdy czytała to po raz pierwszy i wzdycha tylko krótko, sięgając po swoją zimną już kawę. Wszystko zanosi się na to, że będą musieli wypuścić zatrzymanego wczoraj księdza i ponownie prześwietlić znajomość między ofiarami. Czego zdecydowanie nie ułatwia im brak zeznań od ich koleżanek, które albo milczą, albo kłamią.
Kilkanaście minut później do biura wchodzi Norman, a Eve mierzy go wzrokiem. Jest zgrzany, wygląda, jakby miał gorączkę, albo przebiegł jakiś odcinek drogi między hotelem, a posterunkiem. Poza tym sposób, w jaki łapie się za dłonie, jakby chciał ukryć ich drżenie, jest dla niej niepokojąco znajomy.
– Coś cię zatrzymało? – pyta chłodno, rzucając w niego butelką z wodą, która trafia Normana w brzuch i upada na ziemię.
– Tak, musiałem coś załatwić. Przepraszam, co mnie ominęło? Poza tym, że chyba nie mamy już podejrzanego. – Eve zaczyna opowiadać mu rozmowę, którą przeprowadziły z Hudsonem, a Jayden słucha jej uważnie, krążąc po niewielkim pomieszczeniu. – Poczucie winy? – pyta, wchodząc jej w słowo.
– Tak. Chłopak naszego księdza nie wie, co dokładnie mogło je powodować, ale też mnie to zastanowiło.
– A co z samochodami?
– To dobry trop, ale sprawdzenie wszystkich warsztatów w mieście zajmie nam tygodnie, a tyle czasu na pewno nie mamy. Nie wiemy, kiedy w sierpniu znajdziemy kolejną ofiarę, więc chciałabym go złapać, zanim to nastąpi – mówi Eve i odwraca się z powrotem do komputera. – Informatycy sprawdzają wiadomości z telefonu Hudsona i wygląda na to, że chłopak mówi prawdę.
– Czy naprawdę orientacja to aż taki powód do wstydu, by woleć oskarżenie o utrudnianie śledztwa?
– Zadajesz to pytanie jako heteroseksualny, biały Amerykanin. Nie można być w bardziej uprzywilejowanym miejscu.
– Curry też jest biały i też jest Amerykaninem.
– Jest synem imigrantów, to coś innego. Znasz moją rodzinę, znasz moją rodzinną okolicę. A on na dodatek jest księdzem... Rozumiem jego sytuację, ale nie mówię, że ją pochwalam. Gdyby nie jego chłopak, to zmarnowalibyśmy na niego dużo czasu, którego następna ofiara może nie mieć.
– Musimy zrobić to, co zrobiłem w przypadku sprawy Shelby'ego. Sprawdzić ile warsztatów może znajdować się w strefie aktywności mordercy, sprawdzić jeszcze raz zapisy monitoringu. – Eve przytakuje Normanowi, zanim wezmą się do pracy, która niestety nie przynosi im pożądanych rezultatów. Wozniak znów ma wrażenie, że po niewielkim przełomie w śledztwie ponownie trafili na ścianę i nie są w stanie ruszyć się nawet na krok do przodu.
– Naprawdę nie mamy ani jednego podejrzanego, którego jeszcze byśmy nie sprawdzili, a który by pasował do twojego profilu?
– Nie – odpowiada Norman, podwijając rękawy koszuli, bo w gabinecie robiło się coraz cieplej mimo pracującej klimatyzacji. – Musimy znaleźć jakiś czynnik, który by połączył którąś z ofiar z jakimś warsztatem.
– Jasne, mogę przejrzeć ich rachunki. Na szczęście były bogate, więc wszystkie miały konta w bankach i płaciły wszędzie kartą. – Eve ponownie loguje się do systemu i szuka wyciągów z kont ofiar, a do biura wraca Lavinia.
– Logowania telefonu Curry'ego pokrywają się z wiadomościami z telefonu Hudsona. Przejrzałam wszystko dwa razy – mówi detektyw, rzucając przed Normana teczkę z dokumentami i siada na biurku. – Jakbyśmy nie rozwiązywali sprawy seryjnego mordercy, a dupek nie kłamałby nam w żywe oczy na przesłuchaniu, to bym powiedziała, że są całkiem uroczą parą.
– Właściwie to nie okłamał nas na przesłuchaniu, okłamał nas przed przesłuchaniem, gdy u niego byliśmy. Na przesłuchaniu wolał nie mówić nic konkretnego – poprawia ją Eve. – Nie pozostaje nam nic innego, jak zwolnić go z aresztu. I poinformować o tym panią kapitan.
– To ja pójdę go zwolnić z aresztu – oświadcza Rhodes, zeskakując z gracją z blatu, a Wozniak jak zawsze nie ma pojęcia, skąd młodsza policjantka ma w sobie tyle energii. Lavinia pochyla się nad ramieniem Eve, zaglądając do komputera i klepie ją lekko po plecach. – Też o tym pomyślałam, o warsztatach samochodowych. Skoro Hudson pracuje w jednym, skoro Curry pożyczał sobie z niego auta, może warto tam wpaść i przesłuchać jego współpracowników?
– To dobry plan, nie zaszkodzi się tam rozejrzeć – przyznaje Norman i wymienia porozumiewawczy uśmiech z Lavinią.
– To ja zostanę i przejrzę dokumenty, a wy jedźcie do warsztatu...
– Nie – przerywa jej Eve, nie odrywając wzroku od ekranu. – Wy jedźcie do tego warsztatu, ja zajmę się tymi rachunkami i wezmę na siebie Kennedy.
– Jesteś tego pewna? – upewnia się Jayden, ale ta tylko przytakuje mu i wraca do pracy, dając im tym jasno do zrozumienia, że mogą już sobie iść.
Krótko po ich wyjściu, Wozniak rusza do gabinetu kapitan, by złożyć jej krótki raport na temat okoliczności zwolnienia ich głównego podejrzanego. Eve ma wrażenie, że próbuje zapakować gówno w złoty papierek, gdy opowiada o nowym tropie związanym z samochodami i możliwym powodem wyrzutów sumienia u poprzedniej ofiary. Obie z Kennedy pracują już na tyle długo, że żadna z nich nie łapie się nawet na chwilę na szczerej wierze w to, że faktycznie ta sprawa w ogóle jeszcze się toczy, a nie dogorywa powoli, stojąc cały czas w tym samym miejscu.
Ostatecznie Eve opuszcza gabinet ze świadomością, że jak do końca tygodnia nie znajdą żadnych konkretnych tropów, Kennedy odda sprawę komuś innemu. Wozniak wraca przed swój komputer, mając poczucie, że pierwszy raz od bardzo dawna jest bliska płaczu z kompletnej bezsilności. Z całych sił stara się nad nim zapanować i dopiero gdy jest pewna, że jej się to udało, wraca do pracy. A przynajmniej usiłuje, bo jej umysł nie chce się już skupić na absolutnie niczym, poza jej nerwami, ściśniętym żołądkiem i wszystkich niezbyt przyjemnych słowach, jakie usłyszała i powiedziała dziś Kennedy. Początkowy podziw, jaki miała wobec jej osoby, dość szybko został zastąpiony przez nerwicę i poczucie, jakby nie spełniała oczekiwań, które zostały przed nią postawione.
Nie pierwszy raz w całym jej życiu.
Mimo wszystko Eve siedzi na posterunku do późnego wieczoru i dopiero gdy ma pewność, że zarówno kapitan, jak i Blake poszli do domu, też zbiera się do wyjścia. Dzwoni jeszcze do Rhodes, dowiedzieć się, czy znaleźli coś w warsztacie, nawet jeśli nie ma wobec tego żadnych nadziei. I jak się okazuje, miała dobre przeczucia, bo najciekawszą częścią tej rozmowy, okazały się być pytania Lavinii o to, co zaszło między Eve, a Normanem dzień wcześniej, że dziś oboje wyglądali i zachowywali się, jakby coś ich wypluło. Jednak Wozniak jest zbyt zmęczona, by komentować to w jakikolwiek dowcipny sposób i po prostu pokrótce opowiada koleżance całą sytuację, kończąc rozmowę dopiero pod domem.
Wchodzi do środka i prawie podskakuje zaskoczona, widząc sylwetkę mężczyzny siedzącą na schodach pod jej mieszkaniem.
– Sam. Ja wiem, że nasze rozstanie się nie było najmilsze, ale nie musisz mnie próbować zabić – mruczy pod nosem Eve, mijając go i duży karton, który stoi obok niego. Otwiera drzwi do domu i przez chwilę rozważa co zrobić, ale ostatecznie wpuszcza go do środka. – Co tu robisz?
– Chciałem zwrócić twoje rzeczy. Mieć to jak najszybciej za sobą – mówi Hugues, stawiając pudełko na stole. – Chyba, że przemyślałaś sobie to wszystko.
– Nie. Od początku wiedzieliśmy, że to się nie uda na dłuższą metę.
– Nie, ty w to wierzyłaś tak głęboko, że to stało się prawdą. To dla ciebie typowe; wiara w to, że coś zjebiesz i że sobie nie poradzisz jest tak mocna, że nie dopuszczasz do siebie, że może cię spotkać coś miłego. Bo nawet tego nie bierzesz pod uwagę w swoich pierwotnych planach.
– Och, dziękuję za tę wnikliwą psychoanalizę – rzuca chłodno Eve, nalewa sobie wody, po czym wraca do pokoju i opiera się o komodę naprzeciwko Sama.
– Dlatego nie wyszło ci z Normanem. Dlatego nie wyszło ci ze mną i dlatego nie rozwiążesz tej sprawy.
– Spierdalaj – syczy szatynka, mając przez chwilę ochotę rzucić w niego szklanką.
– Nie będę cię przepraszał, Eve. Nie licz na to.
– Nie liczę na to. Nie liczę już na absolutnie nic od ciebie. Nie wyszło nam przeze mnie, wiem o tym, jestem tego doskonale świadoma, więc bądź tak miły i wyjdź i zostaw mnie z tą świadomością samą. – Hugues robi krok w jej stronę, jakby przez chwilę miał ochotę ją przytulić, ale ostatecznie z tego rezygnuje i zaciska tylko dłonie w pięści.
– Muszę ci jeszcze o czymś powiedzieć, Eve. Teoretycznie powinienem mieć to w dupie, po tym jak dwa dni temu złamałaś mi serce, ale...
– Już nie bądź taki dramatyczny. Pozbierasz się z tego, Teksas – mruczy pod nosem szatynka, a on uśmiecha się kpiąco i w końcu ją do siebie przytula. Wozniak przez chwilę stoi sztywno, zanim obejmie go mocno w pasie, wtulając się w niego całkowicie na te kilka skradzionych sekund, zanim się rozstaną. – Więc? Co masz mi do powiedzenia? – pyta, wycofując się o krok.
– Skoro nie jesteśmy już razem, nic nie powstrzymuje mnie przed napisaniem artykułu o braku postępów w waszym śledztwie.
– Nie. Nie możesz, Sam. Ostatnie czego potrzebuję...
– Mogę. Mogę, bo to moja praca, Eve. Przez cały ten czas kiedy byliśmy razem, ty zawsze stawiałaś swoją na pierwszym miejscu. A ja stawiałem ciebie na swoim pierwszym miejscu. Teraz już nic mnie nie powstrzymuje. – Wozniak zaciska mocno usta, nie chcąc zaczynać awantury, która absolutnie nic nie wniesie i nic nie zmieni. Zna w końcu Sama na tyle dobrze, by wiedzieć, że jeśli ten już podjął decyzję zawodową, to ona nie ma już żadnych argumentów, by na nią wpłynąć. – Spokojnie, będę bazował tylko na ogólnodostępnych informacjach, nie chcę narobić ci więcej kłopotów, niż sama jesteś w stanie na siebie ściągnąć.
– Dziękuję. Chyba – mruczy jeszcze pod nosem szatynka i wskazuje mu drzwi.
A gdy je za nim zamyka, sama nie potrafi określić, czy czuje w tej chwili smutek, czy ulgę. I ku własnemu zaskoczeniu odkrywa, że nie czuje chyba właściwie absolutnie nic. Zatapia się w tej absolutnej pustce i kładzie się do łóżka.
Jakaś część jej racjonalnego umysłu podpowiada jej, że powinna być zła, powinna czuć cokolwiek, ale jak wszystkie inne racjonalne głosy, temu też Eve każe dość szybko zamilknąć.
Dzień dobry.
Powiem wam, że naprawdę się cieszę, że już dokończyłam to FF i mogę spokojnie się z wami nim dzielić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top