Deszczowa noc.
Czwartek, 6 - piątek 7 października 2011.
W drodze do Błękitnej Laguny głównie narzekają na deszcz, dopóki Eve nie zwróci się lekko w stronę Normana. Jayden zauważa, że detektyw wymieniła jasne jeansy na wąskie czarne spodnie, a zwykłą koszulę na bluzkę z cieńszego, lejącego się materiału. Kobieta pochyla się lekko w jego stronę, tak, że teraz może poczuć też zapach jej kwiatowych perfum.
– Niepokoi mnie Blake – mówi Eve i mimowolnie poprawia mu kołnierz w płaszczu. A gdy orientuje się, co właśnie zrobiła, odsuwa się z powrotem.
– Coś szczególnego, cię w nim niepokoi? Jego pogoń za Marsem wcale nie jest taka zła, przynajmniej daje nam czas na zbadanie własnego tropu.
– Właśnie to mnie niepokoi, Norman, to, że Blake nie chce wiedzieć o każdym moim ruchu i tym, co ty planujesz. I to, że nie potrzebuje mojej pomocy... Zazwyczaj chce, żebym łaziła za nim krok w krok, bo później piszę raporty za nas oboje.
– Dopóki Blake nie znajdzie Marsa, to nie mamy się czym przejmować – odpowiada pewnie i spogląda na Eve. – Rozwiążemy tę sprawę.
– Nie mamy innego wyboru – mówi szatynka, przenosząc wzrok na szybę samochodu. – Shaun Mars go nie ma.
Zatrzymują się pod klubem i wymieniają jeszcze jedno spojrzenie, by upewnić się, że są gotowi na wejście do środka. Eve już w korytarzu zaczyna żałować, że się tu znaleźli i przypomina sobie wszystkie powody, przez które nienawidzi takich miejsc.
Zgodnie z oczekiwaniami ochroniarz potrzebuje niewielkiej zachęty w postaci błyśnięcia odznaką, by powiedzieć im gdzie znajdą Paco Mendeza. Ruszają przez zatłoczony parkiet, a Eve łapie Normana za rękę, by mieć pewność, że nie zgubią się w tłumie. Gdy dochodzą do schodów prowadzących do biura na piętrze, Wozniak puszcza jego dłoń i rusza pierwsza. Tym razem już nie wdają się w zbędne dyskusje z bramkarzem i od razu pokazują legitymacje. W wąskim korytarzu Eve wzdycha cicho.
– Ja pierdole, nienawidzę takich miejsc. Głowa mi już pęka od tego hałasu – marudzi kobieta, a Norman uśmiecha się krótko.
– Zadamy mu kilka pytań i zobaczymy czy powie nam coś ciekawego na temat osoby, której szukamy.
– To nasz najlepszy trop, więc mam nadzieję, że typ będzie bardziej rozmowny niż nasz kolega ze złomowiska – mówi Eve. – Paco w dość niejasnych okolicznościach wymigał się ostatnio od odsiadki, więc jak mu nią zagrozimy, może będzie skłonny wsypać mordercę. Zwłaszcza, że to on wynajmuje mieszkanie na Marble Street, w którym był Ethan Mars.
Jayden puka stanowczo do drzwi, ale odpowiada im tylko cisza, więc wchodzą do środka, nie czekając na zaproszenie. Mendez siedzi do nich tyłem, więc Norman podchodzi do niego i obraca krzesło. Mężczyzna jest martwy, został zastrzelony, a z rany na środku jego czoła płynie krew. Detektyw przeklina głośno, opierając się o futrynę, a Norman wkłada okulary, by poszukać śladów.
Żadne z nich nie słyszy napastnika, zanim ten nie zaatakuje Eve. Łapie Wozniak za włosy i uderza jej głową o ścianę, a zamroczona kobieta osuwa się na podłogę. Później chwyta Normana i z łatwością przerzuca go na drugą stronę biurka. Agent podnosi się błyskawicznie, powstrzymuje napastnika przed ucieczką i wywiązuje się między nimi szarpanina. Eve mruga kilka razy, powoli odzyskując świadomość, wycofuje się w głąb pomieszczenia, zanim uda jej się podnieść i bez wahania sięgnąć po broń. Zamaskowany mężczyzna atakuje Normana kataną, która musiała jeszcze przed chwilą ozdabiać ścianę biura. Detektyw oddaje strzał, chybiając o kilka centymetrów, a napastnik rzuca w nią butelką stojącą na biurku. Wozniak uchyla się, gdy mężczyzna macha kataną w jej stronę. Eve czuje głębokie cięcie na prawym ramieniu i upuszcza broń, rzuca się na napastnika, ale ten jest dokładnie na to przygotowany. Daje to mordercy przewagę i popycha ją na szklany stolik w głębi pomieszczenia. Zabójca staje nad nią, a Wozniak jest przekonana, że zaraz zginie, ale mężczyzna chwilę zwleka z kolejnym atakiem, co daje Jaydenowi możliwość działania. Agent wdaje się w kolejną szarpaninę z napastnikiem, która kończy się tym, że zabójca popycha Normana na ogromne akwarium. Eve próbuje wstać, ale czuje wirowanie w głowie i widzi, jak Jayden wybiega z pomieszczenia za zabójcą.
Detektyw bierze głębszy wdech i w pierwszej kolejności podnosi się powoli na kolana, a jej wzrok przyciąga kilka rozrzuconych paragonów na ziemi.
– Jesteś cała? – pyta Norman, kucając obok niej, ale detektyw nie odrywa wzroku od swojego znaleziska. – Zabójca uciekł, ale może uda mi się znaleźć jakieś ślady.
– Tak, właśnie mamy jeden całkiem niezły – odpowiada szatynka i podnosi na niego wzrok. – Któreś z nas musiało rozerwać mu kieszeń i wypadły z niej rachunki za paliwo. Oba z tej samej stacji.
– Tak, a ty krwawisz – mówi, zabierając jej paragony. Wozniak spogląda na swoją prawą dłoń, na której pojawiła się strużka krwi i przeklina cicho.
– To nic poważnego, boli, ale będę żyła. Poszukajmy jakichś śladów. – Detektyw podnosi się i potrząsa lekko głową, jakby próbowała się obudzić. Norman nie do końca wierzy jej zapewnieniom, że jest cała, ale nie chce teraz wdawać się z nią w dyskusję. Sięga po okulary, które spadły mu w trakcie walki i zaczyna szukać wskazówek. – Pozwól, że zostawię to tobie – stwierdza szatynka i siada na sofie, po czym zdejmuje kurtkę, by obejrzeć zranione ramię.
– Madison Page. – Eve od razu podnosi wzrok na Normana i posyła mu zaskoczone spojrzenie. – Co mogła tu robić dziennikarka?
– Może bada ten sam trop, co my? W końcu to ona wyciągnęła Marsa z mieszkania na Marble Street. To cwana babka, potrafi przeprowadzić własne śledztwo. Pewnie wpadła porozmawiać sobie z Paco, pytanie tylko, czy się czegoś dowiedziała.
– Masz jakiś sposób, by się z nią skontaktować?
– Nie mam jej prywatnego numeru, jutro mogłabym spróbować przez jej redakcję, ale jeśli ona pomaga Marsowi, to niekoniecznie będzie chciała rozmawiać z policją. – Norman przytakuje jej i wraca do badania śladów.
– Feromony orchidei. To był cholerny Zabójca z Origami...
– I daliśmy mu uciec. Kurwa mać – przeklina pani detektyw, biorąc głęboki wdech. – Pytałeś ochroniarza o niego?
– Tak. Według niego ma na imię John.
– To nas nigdzie nie prowadzi... kurwa. Może mogliśmy powiedzieć o Paco policji, przyjechać tu z obstawą.
– Nie obwiniaj się, to moja wina. Mogłaś zginąć... – Norman zdejmuje na chwilę ARI i spogląda na szatynkę, która kręci głową.
– To dziwne... on chciał cię zabić, walczył z tobą tak, by cię zabić. A mnie próbował rozbroić i ogłuszyć – mówi Eve, patrząc w przestrzeń, jakby analizowała przebieg walki, którą stoczyli z zabójcą, a Norman wraca do szukania śladów. – Czy w jego profilu psychologicznym mieszczą się jakieś wypaczone skrupuły? Topi dzieci, ale nie zabija kobiet?
– Nie wydaje mi się, może po prostu mieliśmy szczęście. Niektórzy zabójcy chcą, by ktoś ich próbował złapać...
– Może... Nie ważne – odpowiada detektyw i podchodzi do ciała Paco. – Więc? Co jeszcze mamy?
– Łuska kaliber 45, więcej odcisków palców Madison Page i to chyba tyle.
– Cóż. Podejrzany nie żyje, zabójca tu był i czegoś szukał... Wygląda na to, że mimo wszystko jesteśmy na dobrym tropie, Norman. Jutro sprawdzę jeszcze raz Mendeza w bazie, może znajdę jakiegoś Johna, który robił z nim interesy. I spróbuje znaleźć Madison. – Pani detektyw obraca się w jego stronę, gdy Norman zdejmuje okulary. – Jak się czujesz?
– Bywało lepiej – odpowiada zdawkowo agent, a ona wzrusza ramionami i rusza pierwsza.
Opuszczają klub, z ulgą przyjmując ciszę, jaka zastaje ich na zewnątrz, gdy wracają do samochodu. Oboje nie mają ochoty zaczynać kolejnej rozmowy o deszczu, czy urwanym tropie. Eve zastanawia się, czy nie zadzwonić do Blake'a, ale na zegarku dochodzi północ, więc rezygnuje z tego pomysłu. Zatrzymują się pod jej budynkiem, a Norman spogląda na nią, nie mając pewności, czy się odezwać.
– Pomóc ci się opatrzyć? – pyta w końcu, a Eve przytakuje mu zdecydowanie i bez słowa opuszcza pojazd. Wchodzą do mieszkania, a szatynka od razu zdejmuje z siebie kurtkę i rzuca ją do kosza na śmieci w łazience, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że i tak nigdy nie zszyje rozcięcia na ramieniu.
– Daj mi pięć minut, wezmę prysznic i wrócę do ciebie – mówi Wozniak i otwiera szafkę nad swoją głową, z której wyciąga butelkę whisky. – Jeśli masz ochotę, to się częstuj, ewentualnie w lodówce jest coś innego.
Kobieta znika w łazience, a Norman podchodzi do szafki w kuchni i sięga po szklankę. Jego ręce znów zaczynają drżeć i ma wrażenie, że za chwilę kolejny raz otaczająca go rzeczywistość się rozmyje. Z całych sił zaciska dłonie na brzegu blatu, starając się oddychać równomiernie i wcale nie myśleć o tym, że wszystkie fiolki niebieskiego narkotyku, jakie jeszcze posiada, zostały w jego hotelowym pokoju. W końcu udaje mu się drżącymi dłońmi nalać sobie drinka i siada przy stole w pokoju.
Eve pojawia się kilka minut później, ubrana w krótkie bawełniane spodenki i luźną bluzkę bez rękawów. Do ramienia przyciska gazę i stawia na stole apteczkę.
– Nie wygląda na to, by potrzebne były szwy – stwierdza Norman, gdy kobieta zajmie miejsce obok niego i pozwoli mu obejrzeć rozcięcie na swoim ramieniu. Sięga po białe paski do zamykania ran, a później obwiązuje jej rękę bandażem. – Nalałem ci drinka – dodaje, wskazując na drugą szklankę na stole, ale Eve kręci głową.
– Nie piję. To whisky, którą dostałam kiedyś w pracy.
– W ogóle nie pijesz?
– Nie, dlatego mam tyle piwa imbirowego w lodówce – mruczy w odpowiedzi, a Norman wstaje i przynosi jej butelkę. – Dzięki. – Chce się obrócić, ale on kładzie jej dłoń na kolanie, co od razu mrozi każdy jej kolejny ruch.
– Jeszcze na skroni... – mówi Norman, zabierając rękę z jej nogi i sięga po wacik. Eve przysuwa się do niego odrobinę bliżej i krzywi się lekko, gdy agent dotyka zadrapania na jej głowie. Szatynka obserwuje jego dłonie, gdy odkłada wacik na stół i nie umyka jej ich delikatne drżenie.
– Nie musisz ze mną siedzieć, wiem, że musisz czuć się podle. Możesz spokojnie, bez żadnych wyrzutów sumienia jechać do siebie.
Ale Jayden nie ma najmniejszej ochoty wrócić sam do hotelowego pokoju. Boi się, że gdy będzie tam bez niej, a głód znów w niego uderzy, nie będzie umiał się powstrzymać i sięgnie po Tripo. A poza tym jakże racjonalnym strachem, nie ma najmniejszej ochoty też na to, by pożegnać się z Eve, bo po tych zaledwie kilku dniach, czuje do niej pewne przywiązanie, którego nie czuł do absolutnie nikogo w Waszyngtonie.
– Jeśli chcesz być sama, to mi o tym powiedz. W innym wypadku wolałbym zostać.
– Więc ja też wolałabym, żebyś został – odpowiada bez namysłu Wozniak i unosi do ust butelkę. – Jeśli chcesz, to też możesz iść pod prysznic, dam ci jakiś podkoszulek mojego brata. Dalej mam tu trochę jego rzeczy, których jego żona nie chciała u siebie w domu.
– To chyba całkiem dobry pomysł – mówi Norman, a ona uśmiecha się lekko, patrząc w przestrzeń.
– Pewnie. Wiem, przez co przechodzisz na głodzie, więc tak. Prysznic zawsze trochę pomaga – Eve podnosi się i podchodzi do szafki, z której wyjmuje duży ręcznik, a później rusza w stronę szafy i z kartonu na jej dnie wyjmuje czarny T-Shirt. – Powinien być dobry, pamięta czasy przed tym, jak mój brat dorobił się brzuszka.
Norman przytakuje jej z wdzięcznością i idzie do łazienki. Ona za to wraca na swoje krzesło i ma ochotę bardzo mocno uderzyć czołem o blat stołu, ale uświadamia sobie, że dziś już oberwała wystarczającą ilość ciosów. Eve czuję się zła na siebie i na cholerny wszechświat, że za pierwszym mężczyzną, który ją zainteresował po tak długim czasie, ciągnie się cholerne uzależnienie. I nie obchodzi jej, czy jego stan powodują jego okulary, czy narkotyki, obchodzi ją to, że nie wie, co będzie mu trudniej rzucić.
Oczywiście jakby miało to mieć jakiekolwiek znaczenie. W końcu, jeśli uda im się zamknąć sprawę to Jayden i tak wróci do Waszyngtonu.
Więc niezależnie, co między nimi zajdzie i tak urwie się nagle.
– Lepiej? – pyta, słysząc, że Norman otworzył drzwi od łazienki.
– Zdecydowanie – odpowiada, siadając na krześle obok niej i sięgając po swojego drinka. Eve mierzy go wzrokiem, zauważają, że podkoszulek jej brata i tak trochę na nim wisi i wygląda dość nietypowo w zestawieniu ze spodniami od garnituru. – Powiesz mi skąd syndrom matki Teresy od narkomanów? – pyta bezpośrednio, a ona parska śmiechem.
– To określenie bardzo dobrze by się przyjęło na posterunku, jakby je ktoś usłyszał – mówi, spoglądając na niego. – Wiesz, urodziłam się po tej samej stronie torów, co te wszystkie dzieciaki, które zginęły. Moi rodzice całe życie klepali biedę, mój ojciec regularnie zaglądał do kieliszka, ale nikt nie widział w tym problemu. W końcu nie robił awantur, nie bił nas, pracował i co niedzielę chodził z nami do kościoła. W przeciwieństwie do ojca mojej przyjaciółki z dzieciństwa. Stephanie nie miała tyle szczęścia i jej ojciec robił w domu piekło, więc kiedy ja miałam się jak uczyć i co jeść, ona dostawała wpierdol za krzywe spojrzenie. Jednak wiesz, jak to jest, dzieci nikt nie traktuje poważnie, a jej matka zawsze wszystko znosiła w ciszy. Steph zaczęłą iść swoją drogą gdy skończyła czternaście lat. Najpierw trawka, papierosy, chłopcy... później zaczęły się coraz mocniejsze narkotyki. Całe moje życie tkwiłam w cholernej bezsilności, Norman. Nie mogłam zrobić nic, tylko być widzem w tym smutnym spektaklu.
– Twoi rodzice nie mogli tego gdzieś zgłosić?
– Nie znasz chyba przykładnych chrześcijańskich rodzin. U nas wszystko zachowuje się dla siebie za zamkniętymi drzwiami, a wpierdol od ojca jest częścią wychowania – mówi Eve, wzruszając ramionami. – Więc pomagałam Stephanie, gdy mnie potrzebowała, gdy dobijała się do moich okien w środku nocy, bo ktoś jej przyłożył. Czy ojciec, czy chłopak, czy diler, nie pytałam już nawet na pewnym etapie. Pomagałam jej, gdy chciała wytrzeźwieć i wyjść na prostą, by po kilku tygodniach przerabiać wszystko od nowa. Błędne koło przez prawie dziesięć lat. – Szatynka parska gorzkim śmiechem i idzie po kolejne piwo, nie przerywając opowieści. – Nigdy mi nie wybaczyła, że postanowiłam zostać psem i zaczęłam wyłapywać jej dilerów i jej chłopaków. Ona już wtedy nie widziała, że robię to, by ją chronić. Przedawkowała, gdy miała dwadzieścia pięć lat, w jakiejś melinie na przedmieściach, w trzecim miesiącu ciąży. – Eve wzrusza ramionami i bierze głębszy wdech. – Zawzięłam się wtedy na jej dilera, później za kolejnego i na ich dostawcę. Ostatecznie rozpracowaliśmy całą siatkę i dostałam awans... I powiedziałam, że nie chcę więcej łapać dilerów, dlatego przenieśli mnie do zabójstw. Więc moje dziesięcioletnie doświadczenie, jest wystarczające do tego, by wiedzieć, na jakim etapie odstawienia jesteś.
Norman przytakuje jej lekko, zdając sobie sprawę z tego, że dziewczyna zdecydowanie nie potrzebuje więcej problemów w życiu. A już na pewno nie jego problemów. I jeśli teraz Eve bawi się w jego prywatnego anioła stróża, z całą pewnością nie miała tego w planach. Najpewniej robi to z jakiegoś nieświadomego dla niej rozpędu, spowodowanego traumą po stracie przyjaciółki.
– Nie musisz mnie teraz analizować Norman – dodaje, uśmiechając się do niego krótko. – Mam za sobą całkiem sporo wizyt u różnych psychologów i jestem doskonale świadoma swoich słabości. Przez co niezaprzeczalnie jestem osobą bardziej stabilną niż ty, czy Blake.
– Nie miałem w żadnym wypadku zamiaru zarzucić ci teraz niekompetencji. Bardziej widzę w tobie teraz syndrom bohatera, niż kogoś niestabilnego, Eve.
– Tak... Naprawdę kocham moją pracę. Dlatego nie pakuję się w żadne związki, bo zawsze będę zakopywać problemy emocjonalne w życiu zawodowym – sarka kobieta, wzruszając lekko ramionami. – A ty, Norman? Powiedz mi coś więcej o swoich traumach, które doprowadzają cię do takiego stanu, jak dziś po południu. Chyba jesteś mi to winny.
– Chyba jestem – odpowiada krótko, nie podejmując jednak tematu. Mimo tego obraca się na krześle w jej stronę i spogląda jej w oczy, próbując zebrać się w sobie, by znaleźć jakoś początek swojej historii.
– Okej, więc inaczej... – zaczyna szatynka, uśmiechając się do niego kpiąco. – Powiedz mi, czy zostawiłeś w Waszyngtonie żonę i dziecko, albo chociaż jakąś uroczą dziewczynę.
– Nie. Nie, zdecydowanie nie – mówi bez namysłu Norman, parskając śmiechem. – Chyba też jestem osobą, która zakopuje problemy w pracy.
– To fatalnie.
– Dlaczego? Przecież właśnie powiedziałaś dokładnie to samo.
– To fatalnie, bo gdybyś powiedział mi teraz, że w Waszyngtonie ktoś na ciebie czeka, to nigdy w życiu nie zrobiłabym tego – szepcze kobieta, nachylając się w jego stronę i całuje go pewnie.
Eve wie, że w tej chwili nie ma nic do stracenia. W najgorszym wypadku więcej nie poruszą tego tematu i wrócą do pracy, jak na dwójkę dorosłych pracoholików przystało. Norman jest zaskoczony jedynie przez ułamek sekundy, zanim dotrze do niego, że Eve zrobiła coś, na co on nie był się w stanie zdobyć. Niezależnie od tego, że niezaprzeczalnie też o tym myślał. Kiedy kładzie jej dłoń na karku, przytrzymując ją przy sobie, szatynka zgrabnym ruchem, podnosi się ze swojego krzesła i siada mu okrakiem na kolanach.
Ich pocałunki robią się coraz śmielsze, a ona czuje, jak jego dłonie wsuwają się pod jej koszulkę. Odsuwa się tylko po to, by mógł ją z niej zdjąć i znów go całuje, wsuwając palce mu palce we włosy na karku. Gdy jego pocałunki przenoszą się na jej szyję, Eve podnosi się i ciągnie go za sobą w stronę łóżka. Kobieta ma wrażenie, że teraz wszystko przyspiesza, gdy rozbierają się pośpiesznie i kilka minut później leżą już w jej miękkiej pościeli. Obejmuje go nogami w biodrach, biorąc głębszy wdech, czując jego dłonie na swoich piersiach i zaczyna całować jego szyję.
Oboje topią w tym wzajemnym pożądaniu wszystko to, co dogania ich, gdy zasypiają na co dzień samotnie. Mając wrażenie, że oboje są tak samo spragnieni bliskości z drugą osobą, która choć pozornie będzie nosić znamiona czegoś głębszego. W końcu w ciągu ostatnich dni, oboje zdobyli się na coś o wiele trudniejszego niż to, co dzieje się między nimi teraz. Otworzyli się przed sobą, okazali swoje słabości i może właśnie dlatego teraz tak śpieszą się z każdym kolejnym dotykiem, by choć na chwilę odwrócić uwagę od tego, że czują się dobrze w swoim towarzystwie.
Wymieniają zachłanne pocałunki, a oddech Eve robi się coraz szybszy, gdy jego dłonie wędrują po jej ciele. Pożądanie wzrasta w nich wraz z każdym muśnięciem dłoni i szeptem, a wszystko zwalnia dopiero na ułamek sekundy, gdy ust kobiety wydobywa się głośne westchnienie, po tym, gdy w nią wejdzie. Przez chwilę zamierają w swoich ramionach. Ona zaciska palce na jego barkach, a on zbliża się do jej ust i całuje je delikatnie, po czym dopiero powoli się w niej porusza. Eve jęczy ciszej w jego usta i uśmiecha się do niego, gdy tylko ich spojrzenia się spotykają. Teraz już dają się całkowicie ponieść tym wszystkim emocjom i podnieceniu. Jej paznokcie zostawiają ślady na jego plecach, jego dłonie wplątują się w jej włosy, każdy ruch prowadzący ich krok bliżej spełnienia.
Norman czuje, jak bez najmniejszego problemu, w kilka sekund odnaleźli wspólny rytm i każdy drobny element składa się w idealny obraz. Co przecież nie zdarza się niemal w ogóle, a na pewno nie tak szybko, tak naturalnie, tak mocno.
Z jej ust wyrywa się ostatnie głośne jęknięcie, gdy odchyla głowę i drży w jego ramionach, dochodząc. Kilka oddechów, kilka głębszych ruchów później on też wzdycha głośno, zaciskając palce zaplątane w jej włosy. Eve śmieje się cicho, obejmując go ramionami, a on opada na nią, chowając twarz w zgięciu jej szyi i łapie głośno oddech. Opuszki jej palców przez chwilę wodzą po jego plecach, zanim nie położy się obok niej, przyciągając ją bliżej siebie. Jej usta znów odnajdują jego wargi, ale teraz pocałunek jest już znacznie spokojniejszy, mniej naładowany pożądaniem, a bardziej radością. Eve wysuwa się delikatnie z jego objęć i idzie do kuchni, by nalać im wody do szklanki, po czym wraca do łóżka i jego ramion.
– Powiedz mi coś, o czym nie wiem... – szepcze szatynka. Opiera głowę na dłoni, kładąc się na boku i przygląda mu się z uśmiechem. – Jakiś kompletnie nieistotny fakt.
– Całkiem nieźle gram na pianinie – odpowiada Jayden po krótkiej chwili namysłu i też przewraca się na bok.
– Chciałabym to w takim razie kiedyś usłyszeć.
– Nie ma problemu. A ty? Jaki jest twój nieistotny fakt? – pyta Jayden, a ona przewraca się na plecy i spogląda w sufit, poszukując odpowiedzi na pytanie.
– Umiem mówić po polsku i ćwiczyłam gimnastykę artystyczną w szkole podstawowej – odpowiada, parskając śmiechem z zażenowania.
– Powiedz mi coś po polsku.
– Naprawdę chciałabym móc zostać z tobą w łóżku przez najbliższy miesiąc – mówi, uśmiechając się kpiąco, a on mruży lekko oczy, nie spuszczając z niej wzroku. – Powiedziałam, że mam nadzieję, że jutro będzie lepsza pogoda.
– Jasne... – odpowiada Norman, nie wierząc w ani jedno jej słowo. Zbliża się do niej, przesuwa dłonią po jej talii i zatrzymuje kciuk na szerokiej bliźnie na jej brzuchu. Eve uśmiecha się i wzrusza ramionami.
– To było na początku mojej pracy, na patrolu zatrzymaliśmy chłopaka, który ukradł rower. Zaatakował mnie nożem, jak się okazało miał w plecaku pięknie zapakowaną paczkę kokainy – mówi detektyw, nie przestając się uśmiechać. – Jak leżałam w szpitalu, dowiedziałam się, że część osób na posterunku myśli, że nie wrócę do pracy. Wróciłam. I skopałam im tyłki na kolejnej ocenie zawodowej.
– Zawsze starasz się być najlepsza?
– Tak. Opowiesz mi o tym? – pyta, kładąc mu dłoń na policzku i dotykając niewielkiej blizny. Jayden przewraca się na plecy i bierze głębszy wdech. Eve zaczyna podejrzewać, że ucieknie on od odpowiedzi, jak za każdym poprzednim razem, ale tym razem jednak się myli.
– Dwa lata temu udało mi się wpaść na trop płatnego zabójcy, który pozostawał nieuchwytny od lat. Prowadzący tę sprawę wziął mnie do pomocy i szukaliśmy kolejnych poszlak, polowaliśmy na nią w całych Stanach...
– Nią? – wtrąca wyraźnie zainteresowana Eve, a Norman wzdycha cicho.
– Tak. Nią. A ona doskonale wiedziała, że jej szukamy, więc zaczęła polować na nas. Pojechaliśmy za nią do Chicago i tamtego dnia ją widziałem. Byłem w sklepie niedaleko hotelu, a ona uśmiechnęła się do mnie i uciekła. Sprawdziliśmy monitoring, ale jej tam nie było, więc zarówno policja, jak i mój przełożony to zignorowali. Zaatakowała w nocy. Gdy wpadłem do pokoju mojego przełożonego, agent Gibson był ciężko ranny, a ona zaczęła uciekać. Mogłem zostać i udzielić mu pomocy albo ją złapać. Złapałem ją, a ona w ramach pamiątki zostawiła mi to – mówi Norman, wskazując na bliznę na policzku.
– Co z twoim przełożonym?
– Zmarł w szpitalu kilka godzin później.
– Więc zostawiła ci więcej niż jedną bliznę – odpowiada poważnym głosem Eve i przysuwa się bliżej do niego. Kładzie mu głowę na klatce piersiowej, a Jayden od razu obejmuje ją ramieniem, przytulając do siebie mocniej. – Rozumiem, czemu powiedziałeś, że pracujesz sam. Ja... chyba bym nie potrafiła, muszę mieć z kim dyskutować o swoich tropach. Nawet jeśli mam pewność, że Carter mnie wyśmieje.
– Przywykłabyś do tego, gdybyś musiała kwestionować swoje działania samodzielnie. Trzeba być jedynie swoim własnym najsurowszym krytykiem, a poza tym... Tak jest łatwiej – mówi Norman, patrząc w szary sufit nad nimi. Nie mając ochoty mówić na głos tego, że nie żałuje decyzji, którą wtedy podjął i pewnie podjąłby ją po raz drugi, dlatego woli pracować sam. I teraz wracają do niego wspomnienia dzisiejszego wieczora, gdy Eve została zaatakowana przez zabójcę i bez wątpienia, gdyby nie jego chwila zawahania się, dziewczyna też mogłaby nie żyć.
– Nie dam się zabić. Jeśli to tego się teraz obawiasz. Poza tym złapiemy tego skurwiela i będziesz mógł wrócić do Waszyngtonu, bez żadnych kolejnych pamiątek – mówi Wozniak i opiera brodę na jego klatce piersiowej, żeby na niego spojrzeć. Jej wzrok jest chłodny, jakby podchodziła do ich relacji niezwykle pragmatycznie, choć chyba oboje doskonale zdają sobie sprawę z tego, że jest inaczej. – Naprawdę cię polubiłam, ale...
– Wiem, ale to nie jest moment na takie rozmowy. – odpowiada jej Norman, a ona uśmiecha się lekko i przesuwa w górę, by go pocałować.
– Powinniśmy iść spać – mówi cicho, gdy czuje jego dłoń sunącą w dół jej pleców.
– O tym też wiem – odpowiada Jayden, przewracając ją na plecy. Eve wybucha śmiechem, zdając sobie sprawę z tego, że nawet jeśli dziś zasną, to na pewno nie w najbliższym czasie.
Dzień dobry! Witam was z jednodniowym opóźnieniem, ale Wrocław mnie pokonał i nie dałam rady wrzucić nic wczoraj.
Przy pisaniu tego rozdziału miałam ogromny kryzys, spowodowany za długa przerwą od pisania scen erotycznych. Co jak co, ale 45 rozdziałów human to była długa przerwa.
Mam nadzieję, że cały rozdział wyszedł dobrze.
I trzymajcie się tam w tym chorym kraju.
K.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top