Blizny.

Poniedziałek, 5 sierpnia 2013.

Gdy dojeżdżają do kościoła, właśnie kończy się popołudniowa msza. Z budynku wychodzi kilkanaście osób, w większości starszych kobiet, które Jayden i Wozniak mijają, wchodząc do środka. Peter Curry na ich widok drga lekko, nerwowo i dopiero po krótkiej sekundzie chyba uświadamia sobie, że nie musi się już niczego obawiać.

– Niech będzie pochwalony – zaczyna Eve, spoglądając na księdza, który schodzi z ambony, by wyjść im naprzeciw.

– Na wieki wieków – odpowiada i rozkłada lekko dłonie, nie mając pojęcia, o co jeszcze może chodzić.

– Czy Harry Jackobi jest może gdzieś w pobliżu? – pyta Wozniak, ale zanim Curry zdąży im cokolwiek odpowiedzieć, ciężkie drzwi do kościoła trzaskają z głośnym hukiem.

– Chyba znów idzie na burzę – mruczy pod nosem ksiądz i wzrusza ramionami. – Widziałem go rano, przed pierwszą mszą. Miał naprawiać hydraulikę w piwnicy, ale nie wiem, czy już się z tym uporał... Czy on jest o coś podejrzany?

– Chcielibyśmy z nim zamienić kilka słów. – Jayden rozgląda się po kościele, w którym nie dostrzega absolutnie nikogo więcej, ale i tak intuicja podpowiada mu, że są obserwowani. Dlatego woli zachować czujność, zwłaszcza że Eve obserwuje księdza bardzo uważnie.

– Możliwe, że wciąż jest na dole, mogę was zaprowadzić. – Porucznik przytakuje i idą za Currym na zakrystię, a później stromymi schodami prowadzącymi do piwnicy. Rozwieszone regularnie żarówki dają ciepłe światło, oświetlając nim dość wąski korytarz, który dalej ginie w ciemności. – Tymi katakumbami można przejść bezpośrednio na plebanię, ale praktycznie są nieużywane. Jedynie gdy coś się zepsuje, bo tu są wszystkie bezpieczniki i inne liczniki...

Głos księdza zagłusza wystrzał, który w tak ciasnym miejscu jest o wiele głośniejszy, niż którekolwiek z nich by się tego spodziewało. Jayden postępuje instynktownie, odpycha ramieniem Curry'ego, który wpada z impetem na ścianę i opada na podłogę. Eve też od razu się pochyla i łapie za broń, którą caluje przed siebie, ale cień, który dostrzegła w korytarzu, się rozmywa.

– Jest ksiądz cały? – pyta Eve, pochylając się nad mężczyzną, który przytakuje jej kompletnie spanikowany. – Proszę natychmiast się stąd wynosić, ja już zgłaszam wsparcie. Wskaże im pan drogę. – Ksiądz przytakuje jej kolejne kilkadziesiąt razy, zanim z trudem wstanie na nogi i nie pobiegnie w stronę, z której przyszli. Dopiero teraz Wozniak spogląda na Jaydena, który trzyma dłoń na wysokości swojego lewego obojczyka. – Norman? Nie proszę, nie. – Jej głos momentalnie staje się paniczny i zanim brunet zdąży cokolwiek powiedzieć, ta już raportuje rannego funkcjonariusza i podnosi się powoli.

– Nic mi nie będzie, musimy iść. Musimy go znaleźć, są duże szanse, że Rhodes tu jest.

– Norman, jesteś ranny...

– Nie śmiertelnie. Spokojnie – mówi, wkładając wszystkie swoje siły w to, by jego głos brzmiał pewnie, nawet jeśli nigdy wcześniej nie czuł bólu, który mógłby porównać z tym teraz.

Każdy kolejny krok stawiają bardzo ostrożnie, wiedząc, że kolejny strzał może nadejść równie niezapowiedzianie, jak ten pierwszy. Zwłaszcza że zbliżają się coraz bardziej do nieoświetlonej części piwnicy i Jayden bardzo chcę nie dopuścić do sytuacji, w której któreś z nich zostanie znów ranne. Widzi po Eve, że ta ma problem z opanowaniem drżenia rąk, a każdy jej oddech jest płytki i nerwowy. Norman zaczyna się obawiać, że zanim przyjadą posiłki, szatynkę dopadnie kolejny atak paniki, a oni nie mają teraz czasu, by sobie z nim poradzić. Nie, gdy każde z nich może zginąć w ułamku sekundy.

Gdy zatrzymują się przy wejściu do większego, nieoświetlonego pomieszczenia, Eve wychyla się lekko z bronią i zagląda do środka, powoli przyzwyczajając oczy do ciemności. Z trudem dostrzega zarys ludzkiej sylwetki na podłodze i dopiero po chwili rozpoznaje jaskrawą pomarańczową bluzkę, którą widziała rano na Rhodes, gdy oglądali zapis monitoringu z chwili jej porwania.

– To Lav – informuje cicho Normana i zanim ten zdąży zareagować, Eve już wpada do pomieszczenia i podbiega do policjantki.

Wozniak widzi przede wszystkim plamę zaschniętej krwi wokół głowy swojej nieprzytomnej partnerki, ale gdy dotyka jej szyi, wyczuwa bez problemu słabe tętno. Huk kolejnego wystrzału wyrywa ją błyskawicznie z tego uczucia nagłej ulgi i tylko cudem udaje jej się uchylić przed pociskiem. Jayden strzela w stronę napastnika i w pomieszczeniu rozlega się kolejny głośny huk. Musiał go trafić, bo mężczyzna, próbując uciekać, wpada na jeden z metalowych regałów. Eve unosi się i kryjąc się przy jednej ścianie, zbliża się w stronę źródła hałasu, a Jayden robi to samo, idąc drugą stroną pomieszczenia. Napastnik wyskakuje na niego niespodziewanie, od razu wytrącając mu broń z ręki. Szarpanina, która się między nimi wywiązuje, całkowicie uniemożliwia Eve oddanie jakiegokolwiek strzału i przez chwilę panika znów bierze nad nią górę, zanim adrenalina nie przejmie całkowitej kontroli. Jayden odpycha od siebie napastnika, dając jej możliwość oddania strzału i ufając temu, że Wozniak wie co robić. Porucznik strzela na tyle celnie, by trafić mężczyznę w bok i słyszy jego krzyk, gdy Jayden dociska go do ziemi, szukając kajdanek.

Dopiero teraz Eve słyszy docierający z góry odgłos syren i nie mija kilka sekund, gdy nad ich głowami zapala się światło jaskrawego halogenu. Wozniak krzyczy do policjantów, że sytuacja jest opanowana i patrzy z góry na skutego podejrzanego. Jackobi krzyczy do nich coś na temat swojej siostry, a Wozniak bardzo poważnie stara się trzymać nerwy na wodzy i nie sprzedać mu kopniaka w twarz. Jednak jeśli w czymkolwiek jest lepsza od Cartera Blake'a to właśnie w tym, że umie się powstrzymać.

– Jesteś cała? – pyta Jayden, biorąc płytki wdech i dopiero teraz Eve znów na niego spogląda. Widzi przerażenie w jej oczach na widok krwi, która zalewa jego śnieżnobiałą koszulę i cofa się o krok, by oprzeć się o najbliższy regał.

– Tak.

– A Rhodes?

– Żyje – zanim Eve doda coś więcej, do pokoju wpadają paramedycy, a Jayden od razu każe im zająć się w pierwszej kolejności Lavinią. Wozniak jest mu za to wdzięczna, bo ona sama za nic nie umiałaby teraz wskazać, które z nich potrzebuje pomocy w pierwszej kolejności. – Pomogę ci – proponuje, obejmując go i powoli prowadzi go w stronę wyjścia.

W kościele roi się od policji, pogotowia i techników, a Wozniak doskonale wie, że nie może pojechać z Rhodes i Jaydenem do szpitala. Ma tu jeszcze za dużo pracy i gdy stoi teraz na środku kościoła z marynarką we krwi człowieka, którego kocha, dobitnie rozumie, jak bardzo nie nie chce już tej pracy. Dziś, tam na dole popełniła mnóstwo błędów. Przede wszystkim postąpiła irracjonalnie, narażając nie tylko siebie, ale przede wszystkim Lavinię i Normana, co mogło kosztować ich wszystkich życie. Dlatego, gdy tylko widzi kapitan Kennedy, od razu odpina odznakę od paska i rusza w jej stronę.

– Może raczej zaczniesz od powiedzenia mi, co tu się wydarzyło, zanim zaczniesz składać kolejne już w swojej karierze emocjonalne wypowiedzenie dalszej służby – rzuca kpiąco blondynka, odpychając dłoń, w której porucznik trzyma odznakę. – Obiecałyśmy sobie szczerość, Wozniak, więc będę szczera: i tak nie zdasz ani jednego testu psychologicznego, na który miałam zamiar cię wysłać po zakończeniu tego śledztwa. Więc możesz darować sobie teraz robienie scen i po prostu iść na zwolnienie, dopóki nie uporządkujesz swojego życia. – Kennedy krzyżuje dłonie na piersiach, patrząc na swoją podwładną i czekając na jej jakąkolwiek reakcję, która nie następuje. Szatynka dalej stoi sztywno, nie zmieniając nawet wyrazu twarzy. – A teraz zrób to, co do ciebie należy i przedstaw mi, jak bardzo tym razem spierdoliliście finał śledztwa.

– Podejrzany żyje, więc nie do końca – odpowiada jej w końcu porucznik, a Kennedy parska krótkim śmiechem i uśmiecha się lekko.

– Powiem szczerze, że tego się nie spodziewałam. Wszyscy żyją. Więc to najważniejsze. A tymczasem proszę, powiedz mi, że macie jakiś twardy dowód na to, że Jackobi jest tym, kogo szukamy.

– Poza tym, że próbował nas pozabijać i porwał Rhodes? – pyta kpiąco Eve, nie sili się na profesjonalizm, czy powagę, bo na to jest już zdecydowanie za bardzo zmęczona. – Jadąc tu, ustaliliśmy jego adres, Blake się tym zajął i tam pojechał. Gdy z nim o tym rozmawiałam, okazało się, że Carter miał Jackobiego na oku z zupełnie innego powodu, z powodu okradzenia jubilera zeszłego lata.

– Te pieprzone medaliki?

– Tak. Te pieprzone medaliki. Gdybym nie była taka uparta i tym razem skonsultowała swoje śledztwo z Blakiem, to byłyby szanse, że połączylibyśmy fakty o wiele wcześniej. A tym razem postawiłam personalne utarczki wyżej niż prowadzone przez siebie śledztwo.

– Och proszę, nie dokładaj mi już powodów, by cię wywalić na zwolnienie – mruczy pod nosem kapitan, a Eve tylko uśmiecha się kpiąco.

– Ja się dopiero rozkręcam, pani kapitan – odpowiada pewnie. Kennedy śmieje się, kręcąc głową w niedowierzaniu i kładzie jej dłoń na ramieniu. – Jackobi został zabrany do szpitala, zadzwonię do Blake'a, by tam przyjechał i go przesłuchał. Kto wie, może jego metody tym razem okażą się skuteczne.

– Jak zawsze wcześniej odwaliłaś za niego całą robotę, więc niewiele mu zostało pola do tego, by coś spierdolić – przyznaje kapitan, wzdychając lekko. – Dobrze. Jedź do szpitala. Też tam przyjadę, gdy tylko uporam się z tym pierdolnikiem tutaj i dziennikarzami.

Eve przytakuje swojej przełożonej i powoli rusza w stronę wyjścia z kościoła. Słońce oślepia ją po opuszczeniu budynku, dobitnie przypominając jej, że wciąż trwa lato, a nie ponura deszczowa jesień, która w jej głowie nigdy się na dobre nie skończyła. I teraz, te wszystkie miesiące, które minęły od czasu, gdy prawie zginęła w starym magazynie, dały jej przede wszystkim pewność, że nie ma w tym mieście już absolutnie nic, czego mogłaby chcieć w życiu.

Potrzebuje przede wszystkim zmiany. I gdzieś podświadomie czuje, że nie do końca wynika to nawet z jej relacji z Jaydenem, raczej traktuje ją jako najszczęśliwszy zbieg okoliczności, jaki mógł jej się przytrafić. Że po tym wszystkim oboje znaleźli się w tym samym punkcie i tej samej potrzebie naprawy swojego życia.

W szpitalu roi się od policjantów, jak prawie zawsze, gdy zostaje ranny ktoś z ich posterunku. Eve doskonale pamięta te niekończące się wycieczki bliższych i dalszych jej współpracowników, gdy sama leżała w sali po postrzale. Teraz od razu próbuje wypatrzeć kogokolwiek, kto może posiadać jakieś informacje o Rhodes i w końcu zauważa znajomą lekarkę z izby przyjęć, która na jej widok od razu obraca się na pięcie i rusza w drugą stronę.

– Nie mogę udzielić ci żadnych informacji, Eve. Mówiłam to już Blake'owi, więc zacznijcie znów sobie przekazywać informację. – mówi kobieta, gdy tylko Wozniak ją dogadania. – Rodzice tej detektyw są powiadomieni, musicie czekać na ich przyjazd.

– Maurice, proszę – zacznę szatynka, ale lekarka posyła jej tylko chłodne spojrzenie i bierze głęboki wdech.

– Marnujesz mój czas, którego nie mam.

– Więc powiedz mi cokolwiek. Odpieprzę się wtedy i nie będę za tobą łazić.

– Obiecujesz? – pyta kpiąco Maurice i wzdycha zrezygnowana. – Wstrząs mózgu, połamane żebra. Już się obudziła, mimo to konsultujemy ją z neurologiem na wszelki wypadek, ale absolutnie nie wpuścimy do niej nikogo poza rodziną. Jedno jest pewne, jest z nią lepiej niż z tobą te dwa lata temu. – Eve uśmiecha się do niej z wdzięcznością, ale wyraz twarzy lekarki się zmienia i szatynka spogląda na nią zaniepokojona. Maurice łapie ją za ramię i prowadzi do niewielkiej pustej sali obok. – Gorzej jest z tym postrzelonym chłopakiem, waszym podejrzanym. Podczas operacji okazało się, że ma genetyczną wadę serca. Operują go, ale... szanse nie są zbyt dobre.

– A agent FBI? – na to pytanie, na twarzy lekarki maluje się szeroki uśmiech.

– Nic poważnego, miał dużo szczęścia. Opatrujemy go na ostrym dyżurze, jakbyś go szukała.

– Dzięki. Mówiłaś, że gdzieś tu jest Blake?

– Tak, przy wyjściu na blok operacyjny. – Eve przytakuje jej, a Maurice uśmiecha się do niej raz jeszcze. – Pamiętaj, że masz mi nie zawracać więcej głowy, Wozniak.

– Dzięki, będę o tym pamiętać.

Przy bloku operacyjnym Eve bez trudu dostrzega Blake'a, który pije kawę, rozmawiając z kimś przez telefon. Po jego minie dość łatwo można domyśleć się, że najpewniej jest to kapitan Kennedy, bo porucznik wygląda, jakby miał ochotę rzucić papierowym kubkiem w najbliższą ścianę. Eve podchodzi do niego i rozkłada lekko dłonie, by dać mu znać w dobitny sposób, że nie ma całego dnia.

– Masz jakieś informacje o Rhodes? Ci pierdoleni lekarze nic nam nie chcą powiedzieć – mówi Blake, odsuwając telefon od ucha.

– Jest przytomna, badają ją. Trochę siniaków, kilka złamanych żeber – odpowiada Wozniak, a Carter przekazuje jej wypowiedź do słuchawki i kończy połączenie.

– Jak ty to robisz, że udało ci się cokolwiek wyciągnąć od tej rudej suki z dołu?

– Nie wiem? Może tak, że nie nazywam jej suką i jestem dla niej miła? – pyta kpiąco Wozniak i wzrusza ramionami, gdy Blake patrzy na nią chłodno. – Kiedyś skasowałam jej mandat za przekroczenie prędkości. Coś za coś.

– Najważniejsze, że działa. Co z nim? – Carter wskazuje na wejście na salę operacyjną, a Eve od razu się krzywi.

– Źle. Znaleźli jakąś wadę serca, operują go, ale jest źle. Powiedz, że masz jakiś dowód, że to on zamordował te wszystkie dziewczyny.

– Mam i to nie jeden. – Blake uśmiecha się szeroko. – Mamy jego telefon, z którego kontaktował się z ostatnią ofiarę, wliczając w to umówienie się z nią na wieczór przed śmiercią. A to jedna z pierwszych rzeczy, jaka wpadła nam w ręce. Poza tym mamy oczywiście medaliki, który zakładał ofiarom...

Eve słucha go dalej, ale siada na najbliższym krześle i bierze głęboki wdech. Nigdy wcześniej nie czuła takiej ulgi, gdy zakończyła śledztwo. Żadne poprzednie jej śledztwo nie miało dla niej aż takiej wagi, jak ta. Oczywiście ciągnie się za nią nadal sprawa Zabójcy z Origami, ale zakończenie tamtego śledztwa prawie kosztowało ją życie i gdy obudziła się w szpitalnym łóżku, nie miała tej chwili, którą ma teraz. Tego momentu czystego triumfu, że mimo wszystkich przeciwności, udało im się złapać odpowiedniego człowieka.

– Dobra robota, Wozniak – mówi Blake, siadając obok niej. Szatynka od razu się prostuje i patrzy na niego w taki sposób, jakby Carter co najmniej postradał rozum. – Co prawda zamknęlibyśmy tę sprawę szybciej, jakbyś ją ze mną skonsultowała, ale i tak ci się udało.

– To nie powinno być dla ciebie aż takim zaskoczeniem.

– Że bywasz kompetentna? Rozwiązałaś sprawę. Brawo. Tylko nie zrobiłaś tego sama. Powiedz mi lepiej szczerze, ile razy Rhodes i Jayden ratowali ci dupę? – Eve spogląda na niego i widzi tę dobrze znaną jej minę poszukującą konfrontacji. Tylko ona nie ma zamiaru dać mu tym razem tej satysfakcji i tylko wzrusza ramionami.

– Masz rację. Bez nich w życiu bym nie wpadła na trop tego skurwiela. Tylko co z tego? Najważniejsze, że go złapaliśmy – odpowiada i podnosi się z krzesła, po czym uśmiecha się do niego ciepło. – I że nie będę musiała już codziennie oglądać twojego ryja, Blake.

Nie czekając na jego reakcję, idzie z powrotem w stronę wejścia do szpitala. Po drodze zaczepia ją kilku kolegów z policji, którym zdaje krótkie raporty na temat stanu Rhodes, zanim nie uda jej się dotrzeć na ostry dyżur. Maurice oczywiście posyła jej z daleka groźne spojrzenie, ale ostatecznie wskazuje jej parawan, za którym znajdzie Jaydena. Odsuwa lekko zasłonę i spogląda na niego, leżącego w na pół zdjętej szpitalnej koszuli z zamkniętymi oczami. Podchodzi do niego bliżej i dopiero gdy siada na brzegu jego łóżka, Norman otwiera oczy i na nią spogląda.

– Jak się czujesz? – pyta Eve, wyciągając rękę i kładąc ją na jego dłoni.

– Miałem szczęście. Już mnie opatrzyli, wieczorem będę mógł wyjść do domu.

– Nawet nie wiesz, jak mi ulżyło. – Szatynka uśmiecha się do niego, a Norman zaciska palce na jej dłoni.

– Jak Rhodes? Jak sprawa? Blake coś znalazł...

– Lav ma się dobrze. Jackobi niekoniecznie, ale najważniejsze, że Blake znalazł dowody w jego mieszkaniu. Więc wygląda na to, że złapaliśmy właściwego człowieka. – Jayden wzdycha z ulgą i uśmiecha się szeroko, zamykając znów oczy. Eve obserwuje go, czując jeszcze większą ulgę niż wtedy, gdy Blake kilka chwil temu powiedział jej, że mogą zakończyć śledztwo.

– Więc wychodzi na to, że naprawdę dobry z nas duet.

– Czy ja wiem? To już druga sprawa, w której któreś z nas skończyło w szpitalu. I nie wiem jak ty, ale ja nie mam ochoty na kolejne blizny. – Szatynka przesuwa się trochę w górę łóżka, by usiąść bliżej niego, a Jayden unosi dłoń i kładzie ją na jej talii. Eve chce się w pierwszej chwili odchylić, gdy czuje dotyk niedaleko miejsca na brzuchu, w którym znajdował się ślad po postrzale. Jednak spogląda na niego i przygryza tylko nerwowo usta.

– W takim razie nie będziemy więcej razem pracować.

– Na pewno nie w terenie.

– Masz rację, to byłoby cholernie nieprofesjonalne. Wiesz, pracowanie z przyszłą żoną – mówi Norman, śmiejąc się lekko, gdy Eve posyła mu pobłażliwe spojrzenie.

– Zostańmy na razie przy tym, że będziesz ze mną mieszkał i zobaczymy, czy to się sprawdzi.

– Jasne. Powiedz tylko, kiedy.

– A kiedy mają cię stąd wypuścić?

Eve nawet nie oczekuje odpowiedzi na to pytanie, gdy nachyla się do niego i całuje go krótko. Teraz po raz pierwszy w życiu ma poczucie, że wszystko naprawdę skończyło się dobrze.

Koniec.

ZROBILIŚMY TO.
DOTARŁYŚMY DO KOŃCA.
Nawet sobie nie wyobrażacie, jak cholernie wyczerpujące było dla mnie pisanie tego ficzka. Chyba zdecydowanie powinnam nie porywać się z motyką na słońce i zostać przy pisaniu romansów.
Kryminały idą mi zbyt powoli.
Szczególnie, gdy w między czasie kończyłam pisać more human, zaczynałam the glass castle i popełniłam książkę.

To naprawdę była przeprawa.
Mam nadzieję, że dla was chociaż w połowie tak satysfakcjonująca, jak dla mnie. I że teraz ktoś szukający ficzków z Jaydenem na Watt znajdzie cokolwiek. Czy dobre, czy złe to już inna kwestia i nie mnie to oceniać XD.

Oczywiście najmocniej dziękuję mojej Becie i moim beta testerom, którzy przeszli tę drogę razem ze mną.
I wam wszystkim.
A szczególnie, bez żadnych zaskoczeń GabrielleSylvestris ❤️ dzięki, że jesteś.

I jak zawsze zapraszam was na pozostałe moje prace.
Konstancja.

PS. Norman Jayden nadal jednym z moich ukochanych growych chłopaków, sorry Connor xD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top