Rozdział Specjalny: Och, Pimpek

Zdecydowanie wolałem upalne lata od mroźnych zim. Uwielbiałem kiedy czyste niebo pozwalało słońcu dokładnie oświetlać miasto. Powietrze pachniało wtedy inaczej i nawet nieprzyjemny swąd spalin, śmieci oraz meneli na ulicach mnie nie zniechęcał. Preferowałem gdy było po prostu ciepło. Może nawet duszno? Dzięki temu przypominałem sobie wakacje. To jak mama zabierała mnie i Jacka na lody, kiedy nie musiała chodzić do pracy. Długie wieczory nad wodą, albo przesiadywanie w klimatyzowanych kawiarniach, aby choć na chwilę się ochłodzić. Nie znosiłem wyjazdów do taty i Tary, przede wszystkim dlatego, że dogłębnie i na każdym poziomie, nie tolerowałem nowej żony ojca, niemniej jednak, nawet te podróże miały swój urok. Czułem wówczas, że nic nie muszę. Nie podejmowałem żadnych wiążących decyzji, nie stresowałem się klasówkami oraz zrzędzeniem nauczycieli, a jedyny problem, jaki istniał jeszcze z tyłu głowy, stanowiła aktualna relacja Caluma i Sandy. Latem częściej się miziali, po czym któreś z nich znajdowało sobie „przytulankę miesiąca", w postaci nowego partnera, więc wysłuchiwałem lamentów samotnego przyjaciela lub przyjaciółki.

Wakacje po zakończeniu ostatniej klasy były najdłuższymi w moim życiu i pierwszymi, kiedy to ja byłem w związku. Miałem nadzieję, że ten stan rzeczy nigdy się nie zmieni, bo naiwnie wierzyłem, że Michael Puszek Clifford, to dozgonna miłość mojego życia. Trudno określić co się z nami stało, niemniej jednak – bezsprzecznie Mike miał zapisać się we mnie po „wieki wieków amen". Nigdy nie czułem więcej, niż przy nim, a jako empatyk oraz paskudny people pleaser, doceniałem takie relacje.

Problem polegał na tym, że mój chłopak nienawidził lata, znacznie wolał, kiedy temperatura na zewnątrz odmrażała każdy skrawek jego ciała, a z nieba sypały się hordy śniegu. Tłumaczył to tym, że pochodzi z Nevady, natomiast większość życia spędził w Kalifornii. Oddałbym duszę diabłu za to, aby móc przeprowadzić się do LA, jednakże, jak już zostało ustalone, „nigdy nie wrócimy do Kalifornii". Nie żeby moja stopa kiedykolwiek tam stanęła. Michael zwyczajnie postanowił, że skoro jesteśmy razem, część moich doświadczeń należy do niego, a jego do mnie, co brzmiało jak absolutna bzdura, aczkolwiek kim ja byłem, żeby się nie zgadzać! Wyłącznie... Jego partnerem. Choć prawdę mówiąc, gdy wyciągnąłem go z domu o trzeciej nad ranem, zacząłem wątpić, że gdy wzejdzie słońce, wciąż będziemy w związku. Raczej spekulowałem, iż Clifford założy związek moich wrogów, by pozbawić mnie wszystkich wnętrzności.

– Mówiłem ci kiedyś, że cię nienawidzę? – wyburczał poprawiając na ramionach szlufki od ciężkiego plecaka podróżnego.

– Jakieś siedemnaście razy odkąd otworzyłeś dziś oczy – odparłem radośnie, nie potrafiąc się złościć, albo smucić. To miał być dobry dzień, czy Mike tego chciał, czy nie. – A obudziłeś się dwadzieścia minut temu.

– Widzisz? I jakim kosztem?

– Och, już nie wymyślaj. – Wsunąłem jedną dłoń w kieszeń szortów, a używając drugiej, założyłem na wciąż mokre po prysznicu włosy, kaptur bluzy Trashera, która należała do niego.

– Mógłbyś chociaż nosić swoje graty – marudził dalej.

– Mógłbyś okazać mi nieco wsparcia. – Zacząłem szukać po kieszeniach papierosów. Widząc to, chłopak wydobył z bocznej kieszonki bagażu swoje fajki i zapalił dwie w ustach. Podał mi jedną.

Znajdowaliśmy się kawałek od domu, ale i tak obróciłem się, by sprawdzić, czy mama czasem nie stoi na balkonie. Gdyby przyłapała mnie z papierosem, częściej spacerowałbym o tej porze w poszukiwaniu ławki, na której mógłbym przenocować. Była bardzo wyrozumiała, lecz kwestia używek wyjątkowo działała jej na nerwy.

– Powinieneś przestać palić – stwierdził Michael, wypuszczając przy tym kłąb dymu ze swoich ust. Spojrzałem na niego, jak na debila. – No co? Tylko mówię. To niezdrowe.

– Ach, no tak, rzucę też słodycze, a potem siebie z mostu – sarknąłem. – Odkąd u nas mieszkasz, zachowujesz się trochę, jakbyś był moim rodzicem.

– Bo masz głupie pomysły i się o ciebie troszczę.

– Mhm. Wolałem, jak spychałeś mnie z krzesła na matmie.

– Mogę spychać cię w nocy z łóżka... A nie, czekaj. Okazuje się, że od dziś, to ty robisz takie rzeczy mnie!

– Przestań jojczyć, bo ci przywalę, Puszek, nie żartuję.

– Halo, psy, przemoc w związku.

– Zaraz będziemy związkiem, ale radzieckim, jeśli nie okażesz mi choć odrobiny miłości w tym ciężkim czasie. – Przewróciłem oczami, zaciągnąłem się fajką i odetchnąłem głęboko, bo zdecydowanie miałem ochotę zapalić, odkąd tylko wstałem.

– Ciężkim czasie? Luke, kurwa, sam to sobie robisz. Ja jestem przeciwny.

Nic nie odparłem, zaciskając szczęki. Postanowiłem pobyć przez chwilę obrażony, aby Mike wiedział, że powinien odpuścić. Liczyłem na więcej inicjatywy z jego strony. Zwłaszcza, że naprawdę myślałem, że mój pomysł mu się spodoba. W końcu to on był tą szaloną jednostką w naszej relacji. Ja byłem spokojniejszy i robiłem głupoty tylko dla niego.

Na autobus czekaliśmy w ciszy.

***

– No bez jaj! – jęknąłem zrezygnowany, widząc, że pod areną już ustawiła się kolejka. – Mówiłem, żeby kolejkować trzy dni przed koncertem, a nie tylko jedną noc!

– Żartujesz?! Nie pozwoliłbym ci spać przez trzy dni bez dachu nad głową! Tylko dlatego, że cię kocham, nie zaciągnąłem cię teraz mechanicznie z powrotem do domu.

– Wiesz co? – Obrzuciłem chłopaka wściekłym spojrzeniem. – Mam nadzieję, że Harry wypatrzy mnie w tłumie, zakocha się do szaleństwa i zabierze do LA.

– To bawcie się razem dobrze, miłego życia. – Mike ściągnął plecak i podał go mnie. – Wracam do domu. – Obrócił się na pięcie.

– Poczekaj! – Od razu złapałem go za nadgarstek, ignorując przy tym fakt, że mój kolejkowy bagaż upadł na ziemię. Miałem karimatę, koc, przekąski, całą masę wody; co złego mogło się stać?! – Wiesz, że żartowałem, po prostu... To dla mnie bardzo ważne, a ty zachowujesz się, jak dupek, bo tego nie rozumiesz.

– No nie, nie rozumiem, jak ktoś może z własnej woli koczować pod miejscem imprezy, parę dni przed nią, tylko po to, żeby poczuć pot swojego idola ze sceny. Jako ktoś komu zdarzyło się spędzać noce na dworze, mam ochotę napisać ci na czole „debil", bo nawet nie wiesz, jak bardzo żule lubią takich chłopców jak ty. Poza tym... Wzejdzie słońce i zrobi się upał. Masz czapkę?

– Mam dwie – odparłem. – Jak ktoś by zapomniał, albo jakbyś jednak się zlitował i chciał do mnie dołączyć, bo pewnie sam byś o niej zapomniał. – Zrobiłem naburmuszoną minę. – Mikey...

– Nie mów tak do mnie, kiedy jestem na ciebie zły.

– Michaelku...

– Ty zjebie. – Clifford przewrócił oczami, podniósł plecak, zarzucił go sobie na jedno ramię i skinął, abyśmy podeszli bliżej kolejki.

Może rzeczywiście trochę przesadzałem... To nie tak, że pragnąłem, aby Harry Styles na mnie napluł, ale nigdy wcześniej nie byłem na takim koncercie. Chciałem mieć dobrą widoczność na scenę. Rozumiałem, że Mike woli wejść o ludzkiej godzinie i nie widzieć niczego, ale on nawet nie przepadał za Stylesem, dlatego nie był w stanie się tak poświęcić. Z drugiej strony... Zarzekał się, że mu na mnie zależy...

Gdy znaleźliśmy się bliżej niewielkiego zbiorowiska, Michael zmierzył wzrokiem grupkę siedzących tam dziewczyn z politowaniem. Później spojrzał na mnie i przetarł twarz dłonią. Jego spojrzenie wyrażało właśnie zdanie: „Tak wyglądasz", więc pokazałem mu potajemnie środkowy palec.

– Hej, dziewczyny – przywitał się.

– Mam gaz pieprzowy – ostrzegła jedna z nich. – A koleżanka kastet.

– Czy to legalne? – Clifford podrapał się po karku. – Mniejsza, dobrze, że jesteście uzbrojone, ja mam dla was mojego chłopaka. Zaopiekujcie się nim. Być może wygląda na takiego, który jest w stanie was obronić, ale nie łudźcie się...

– Heej! – jęknąłem niezadowolony i dałem mu kuksańca w bok. – Przepraszam za niego, jestem Luke.

– Będziecie kolejkować? – zapytała jedna z koncertowiczek.

– Nie, on będzie. Bawcie się dobrze, ja wracam do ciepłego łóżka, nara. – Michael znów przekazał mi plecak, a później, nawet nie pocałował mnie na pożegnanie, a zwyczajnie... Ruszył w stronę stacji metra.

Co za chuj!

– Nie obraź się, ale twój chłopak jest wredny.

– No co ty nie powiesz – mruknąłem, po czym rozłożyłem sobie karimatę.

***

Było mi naprawdę przykro. Nie chodziło już nawet o to, że Michael postanowił wrócić. Zachowywał się, jakby był ode mnie lepszy i gardził wszystkim, co robię. Nie musiał nawet okazywać wsparcia. Wystarczyłoby dobre słowo, buziak na pożegnanie, albo... Sam nie wiem. Dosłownie cokolwiek, co sugerowałoby, że nie ma mnie za totalnego kretyna. Zachciało mi się płakać, ponieważ pragnąłem to wyjaśnić, albo... Sam nie wiem... Pokłócić się z nim raz, a porządnie. Ale nie mogłem opuścić kolejki! Nastolatki, z którymi czekałem wcale nie okazały się fajne. Chyba wyszły z założenia, że jako chłopak nie do końca je rozumiem, albo po prostu nie chciały się zakumplować, więc rozmawiały tylko ze sobą.

Po godzinie zacząłem się potężnie nudzić.

Po dwóch zasnąłem, ale nie na długo. Obudził mnie ktoś, kto nadepnął na moją dłoń, w drodze do toi–toia, bo przepychał się przez całą kolejkę. Zebrał się spory tłum. Spodziewałem się, że tak to będzie wyglądało, ale bez przyjaznej twarzy, albo kogoś, z kim mógłbym zamienić parę słów, czułem, że zaczynam panikować. Odechciało mi się całego tego koncertu.

***

W południe zadzwoniła do mnie mama. Ucieszyłem się, bo liczyłem, że przywiezie mi kolejną wodę, ale zapytała tylko, czy już znormalniałem i czy ma po mnie przyjechać. Dumny oraz bardzo fochnięty, zakończyłem połączenie. Planowałem siedzieć tam i zdobyć dobre miejsce, żeby później móc śmiać im się w twarz.

Wziąłem ostatni łyk z butelki. Trudno, kupię sobie kolejną w środku. Planowałem też zjeść batonika, jednakże ktoś przepchnął kolejkę, przez co mój posiłek upadł w brudną ziemię. Jedna z dziewczyn siedzących przede mną, spojrzała na mnie z politowaniem.

Phi! Ja bym zaproponował jej jedzenie, albo picie, gdyby doświadczyła takiej sytuacji! Ale widocznie nie wszyscy są mną, niektórzy ludzie, to po prostu straszne dupki. Z moim chłopakiem na czele!

Spojrzałem w telefon.

Nie dzwonił, nie pisał, nie polajkował nawet mojego zdjęcia na Instagramie.

Czy naprawdę mieliśmy rozstać się przez Harrego Stylesa?

***

Około szesnastej straciłem czapkę, bo upadła mi w toi–toiu, a drugą oddałem jakiejś lasce z kolejki, która nie zabrała swojej. Nie mogłem poprosić jej teraz o zwrot. Co gdyby dostała udaru? Dodatkowo miałem ochotę zdjąć koszulkę, jednak się powstrzymałem, bo gdy tylko podnosiłem ją, by nieco się ochłodzić, dziewczyny przede mną mordowały mnie wzrokiem. Całkiem to rozumiałem. One nie mogły zdjąć wszystkich ubrań, a fakt, że należałem do nieszkodliwych chłopaków, nie czynił mnie mniej chłopakiem. Dlatego musiałem zostać w ciuchach.

Bluza Mike'a służyła mi wcześniej za poduszkę. Teraz tkwiła głęboko w plecaku, przy okazji odcinając moje kanapki od słońca. Wierzyłem, że właśnie tak działa izolacja ciepła, choć z drugiej strony, trochę obawiałem się tego, że tym bardziej topię ser i grilluję pomidora tym ułożeniem w torbie. No trudno. Nie mogłem pozwolić, żeby Trasher skończył tak jak moja czapka, ponieważ akurat ten element garderoby, miał wartość sentymentalną.

– Popilnujecie mi...

– Byłeś sikać pięć minut temu – dziewczyna weszła mi w słowo. Nawet się nie przedstawiła, ale w mojej głowie miała na imię Beatrycze, albo inna Mścisława.

– Kupię sobie picie...

– Nie, zasady są takie, że z kolejki wychodzimy tylko do kibla.

– Mhm... – Potwierdziła jakaś pizda za mną. – A jest naprawdę ciepło. Myślę, że powinieneś pójść sobie po tę wodę. – Uniosła do ust własną butelkę. Wściekłość narosła we mnie do tego stopnia, że zachowałem się automatycznie. Wyciągnąłem do niej rękę i ścisnąłem plastik, gdy piła, przez co od razu się polała i straciła prawie cały napój. – Co ty robisz?!

– Myślę, że powinnaś pójść sobie po wodę – sparodiowałem jej głos.

– Tak się nie robi! – krzyknęła inna kolejkowiczka z początku.

– To zadzwoń na psy – burknąłem, po czym założyłem ciemne okulary w serduszka i położyłem się, znów unosząc koszulkę do piersi. Nie musiałem długo czekać. Moja roboczo nazwana Beatrycze polała mnie swoją wodą. Zaśmiałem się pod nosem. – Dzięki, potrzebowałem tego.

– Ugh! Jesteś gorszy, niż twój chłopak!

– Coś musi nas łączyć prócz dobrego je... – Ugryzłem się w język, ponieważ nie miałem pojęcia, czy rozmawiam z osobami pełnoletnimi.

***

Kiedy cała kolejka po raz kolejny śpiewała jakąś piosenkę One Direction, zachciało mi się realnie beczeć. To nie tak, że nie słuchałem chłopaków, gdy byli w zespole, ale zdecydowanie nie byłem wielkim fanem. Nie przepadałem zwłaszcza za wyciem innych ludzi. Poczułem się trochę za stary na tę zabawę, albo zbyt... Nieprzygotowany. Najpewniej parę lat temu takie koczowanie, by mnie ucieszyło. Gdyby Sandy nie wyleciała z rodzicami do Europy, na bank gniłaby pod areną ze mną! Jednak mama nie zgodziła się na koncert, póki nie skończyłem osiemnastu lat. Dodatkowo nie miałem wcześniej kasy, a teraz, mogłem przeznaczyć na to wydarzenie swoje urodzinowe pieniądze. Odniosłem niestety wrażenie, że je zmarnowałem, ponieważ nie bawiłem się dobrze i czułem, że w trakcie koncertu, zamiast czerpać z niego przyjemność, będę opadał z sił.

Gdy do moich uszu dotarło szóste w ciągu sześciu godzin „You're insecure", przygryzłem mocno dolną wargę. Poszukałem sobie papierosów w plecaku, ale widząc wzrok jędzy Mścisławy, od razu pokornie je odłożyłem, choć nie powiem, miałem ochotę zaciągnąć się raz, a porządnie, a potem wydmuchać jej dym prosto w twarz, żeby od samego tego nabawiła się poważnych problemów zdrowotnych.

Jezus, kim ja się stałem?!

Czy spędzam za dużo czasu z Michaelem?

Świetnie, ten problem się rozwiąże, gdy wrócę z domu i z nim zerwę, ponieważ nie powinien mnie tak zostawiać!

Znów miałem łzy w oczach, więc żeby się nie poryczeć, mruczałem pod nosem razem z tłumem: "Baby You light up my world like nobody else, the way that you flip your hair gets me overwhelmed, but when you smile at the ground it ain't hard to tell. You don't kno–o–ow, you don't know you're beautiful".

Prawdę mówiąc... Miałem ochotę palnąć sobie w łeb.

***

Im bliżej było otwarcie bramek, tym słabszy się czułem. Moje usta spierzchły od braku wody. Burczało mi w brzuchu, a na dodatek dostałem dziwacznych zawrotów głowy, bo dziewczyna, która dostała ode mnie czapkę, nie wpadła na to, żeby mi ją oddać, nawet gdy zauważyła, że druga taka sama leży na podłodze w toi–toiu i wszyscy po niej deptają. Albo robią co innego. Byłem przekonany, że w kolejce jest jeszcze jakiś facet, ponieważ widocznie ktoś bawił się w „wyceluj w czapkę", a nie wierzyłem, że kobieta jest w stanie zrobić coś takiego.

Twarda podłoga, upał, pot masy ludzi, obszczany kibel, brak nawodnienia; Mama miała rację, Mike też, to nie było dla mnie! Albo byłoby, gdyby ktoś mi do cholery pomógł!

Nie, Luke, nie możesz się poddać. Zbyt wiele przeszedłeś, powtarzałem sobie w myślach. Gdybym teraz wrócił do domu, przegrałbym. Nie tyle musiałbym zostawić swojego chłopaka, co jeszcze nie zobaczyłbym idola, więc byłbym podwójnie rozczarowany. Zerwaniem z Michaelem ewidentnie bardziej, ale nie mogłem pozwolić sobie na takie traktowanie.

Sandy nie odpisywała na moje SMS–y, w których prosiłem ją o radę, ponieważ zwiedzała właśnie jakieś europejskie kościoły. Calum wziął stronę Liz i Mike'a. Wszyscy byli przeciwko mnie, a do tego Mścisława/Beatrycze, zaczęła naprawdę potężnie cuchnąć. Chociaż nie powinienem jej oceniać. Sam nie chciałbym się teraz wąchać.

Dotychczas leżałem na przemoczonej od potu karimacie, aż w końcu usiadłem, by schować nieco głowę pomiędzy kolanami i zakryć jej czubek rękoma. Chciało mi się rzygać. Nie miałem na szczęście czym, bo moje kanapki się rozplasnęły, a baton wpadł w piasek. Może... Powinienem jednak odpuścić?

– O Chryste, mój obraz nędzy i rozpaczy. – Usłyszałem rozbawiony głos Michaela, który, jak prawdziwy Bóg, przysłonił słońce. Zastanawiałem się, czy jest prawdziwy, czy to tylko fatamorgana. Fatamorganie też miałem ochotę porządnie jebnąć, tak swoją drogą.

– Twój chłopak jest fiutem – oznajmiła Mike'owi Beatrycze/Mścisława.

– Więc coś nas łączy – odparł Clifford, wywołując lekki uśmiech na moich ustach. Byłem na niego zły, co nie zmieniało faktu, że rozbawiło mnie to, iż mamy jednakowy tok rozumowania. – Przyniosłem ci wodę i kebab – zwrócił się do mnie. – Ale jak na ciebie patrzę, to myślę, że powinieneś pojechać do domu i się wykąpać, przebrać, a najlepiej to zostać tam pod wiatrakiem do jutra. Gdzie masz czapkę?

– Oddałem, bo ktoś zapomniał – burknąłem, od niechcenia biorąc od Mike'a wodę.

– A drugą?

– Utopiłem w kiblu.

Zacząłem pić tak łapczywie, że rozbolał mnie brzuch. Michael w tym czasie wyciągnął drugą butelkę wody, którą polał nieco moje włosy i założył mi na głowę swoją czapkę. Byłem tak zmęczony, że nawet zapach kebabu mnie nie zachęcił. Gdyby zjawił się wcześniej, tej sytuacji wcale by nie było.

– Och, Pimpek... – Mike chciał mnie objąć, ale się rozmyślił, za co byłem mu naprawdę wdzięczny. – Posiedzę tu przez chwilę, musisz wrócić do domu...

– Nie, nigdzie nie idę...

– Nie wolno się zamieniać w kolejce – zaczęła ta pizda.

– To zadzwoń na pały – odsyknął jej Mike. – Lu, pojadę z tobą...

– Nie, bo nie chcę przegapić koncertu, a mama nie pozwoli mi przyjechać tu znowu, jeśli mnie tak zobaczy.

– Pojedź do Jacka.

– Powie mamie. – Podciągnąłem nosem. – Dlaczego przyjechałeś dopiero teraz? – Spojrzałem na niego przez łzy. – Michael, kurwa.

– Bo myślałem, że wróci ci rozum.

– To było dla mnie takie ważne, a ty miałeś to w dupie...

– Tak jak dla mnie priorytetem było nigdy już nie spać na dworze, bo mam pewne traumy – szepnął, aby nikt prócz mnie go nie słyszał.

Wtedy do mnie dotarło, że to musiało być naprawdę triggerujące dla Michaela. Dlatego pewnie też mama była taka stanowcza, a ja tak po prostu... Oczekiwałem wręcz od niego, że pójdzie ze mną pod tą arenę i spędzi tam noc. Zawstydziłem się i spojrzałem na niego, jak na ducha. Poczułem się, jak skończony kretyn.

Czyli tak to miało wyglądać? Nie moglibyśmy robić ze sobą nic szalonego w tym sorcie, ponieważ Michael był... Straumatyzowany, a ja byłem... Głupim nastolatkiem, który nie potrafił go zrozumieć? Szczerze mówiąc nie miałem wówczas siły, żeby zastanawiać się, który z nas ma rację. Powinniśmy lepiej się ze sobą komunikować i to postanowiłem mu oznajmić.

– Mogłeś mi powiedzieć wprost o co ci chodzi.

– To nie jest łatwe – szepnął. – Ale fakt, powinienem być bardziej... Elastyczny i wyrozumiały. Jestem na siebie zły, że ci na to pozwoliłem, albo, że ci w żaden sposób nie pomogłem. Masz rację, to było ważne dla ciebie, a ja...

– Długo tu będziesz? W kolejce jest jedno miejsce, więc... – Wtrąciła się moja ukochana kolejkowa koleżanka.

– Stara cię nie kocha, rucham ci ojca, ugryź się w dupę, zrób fikołka i najlepiej to skręć kark – odpowiedział jej bezceremonialnie Michael, a później usiadł na karimacie tuż obok mnie.

– Halo, tak nie można! – oburzyły się dziewczyny.

– Rozmawiam ze swoim chłopakiem, jebana homofobko! – Nie wierzyłem, że Clifford zagrał właśnie tą kartą. Nastolatki się zmieszały, bo nie bardzo wiedziały, jak się zachować, a mnie zachciało się teraz dla odmiany śmiać. – Mniejsza o nie, Luke, przepraszam – powiedział znów do mnie. – Nie powinienem cię tak traktować. Powinienem cię wspierać nawet w idiotycznych decyzjach, tak samo jak powinienem czasem przegryźć własną dumę i wyjść poza swoją strefę komfortu, bo mi na tobie zależy.

– Ja też przepraszam, powinienem pomyśleć o tym, że takie koczowanie na ziemi przez całą noc nie będzie dla ciebie dobre. Po prostu... Zapominam czasem, że ty... No wiesz...

– No wiem – szepnął.

Wymieniliśmy po małym uśmiechu. Michael tylko poklepał mnie po ramieniu, a że cały się kleiłem, doszedłem do wniosku, że bez względu na to, czy stracę miejsce na koncercie, naprawdę muszę się wykąpać, bo zaczynam stanowić zagrożenie biologiczne.

– Posiedzisz tu? Pojadę do domu.

– Jasne, weź wodę.

– Kupię sobie, tylko trzymaj ją mocno, bo niektórzy lubią wylewać innym picie! – To ostatnie powiedziałem głośniej.

– Przecież to ty wylałeś moją wodę! – oburzyła się laska siedząca teraz za Michaelem.

– No wiem. – Wzruszyłem niewinnie ramionami.

– Luke, zaczynam rozumieć, dlaczego one cię nie lubią! – zawołał Mike.

– Ehe, baw się z nimi dobrze, Puszek. Wrócę za godzinkę.

– Jasne, ale dawaj znać, co się z tobą dzieje. Jakbyś dostał udaru, to nie przyjeżdżaj z powrotem.

– Żebyś mógł zająć moje miejsce w kolejce? Niedoczekanie! – prychnąłem, po czym wziąłem jeszcze kebab od Mike'a i wgryzając się w niego, ruszyłem prosto do stacji metra.

***

Nie spodziewałem się, że Michael utrzyma moje miejsce, aczkolwiek pogodziłem się z tym. Miał mniejszą cierpliwość, niż ja, zatem raczej spodziewałem się, że odpuści i pójdzie na piwo. Dalej byłem na niego zły, ale na siebie też, więc czekała nas poważna rozmowa po imprezie. Na tamten moment cieszyłem się jednak, że przeżyłem. Wszedłem do domu tylnymi drzwiami i ukryłem się przed Liz. Wziąłem szybki prysznic oraz dodatkowy zapas wody, a później, w nowym outficie, ruszyłem pod arenę.

Ku mojemu zaskoczeniu, Mike nie siedział już pomiędzy Beatrycze/Mścisławą, a tą dziewczyną, której wylałem wodę. Był na początku kolejki, dumnie wylegując się na kostce brukowej. Nie potrzebował nawet karimaty, z której uczynił sobie osłonę przed słońcem.

– Co się stało? – zapytałem zdezorientowany.

– Koleżanki nie polubiły mojego towarzystwa. – Clifford udał smutnego. – Dostanę teraz od ciebie lekcję życia, co? Nie powiem ci, co im powiedziałem, ale uwierz mi, już nie będą do ciebie fikać.

– Yyy... – Podrapałem się po karku. Powinienem go teraz pouczać, ale prawdę mówiąc, byłem Michaelowi nieco wdzięczny.

To prawda, przez ostatnią klasę liceum miałem na niego dobry wpływ, ale niezmiennie, Mike wpływał też na mnie. Nie byłem tą samą osobą, co wcześniej. Jeśli zmieniłem się na gorsze, trudno, ale dzięki temu przynajmniej było mi trochę łatwiej w życiu.

Usiadłem tuż obok swojego chłopaka, który dopiero wtedy dał mi buziaka w policzek. Przewróciłem oczami. Miałem ochotę go udusić, a on chciał widocznie udusić mnie. Zamiast tego, zachowaliśmy się jak skończone dupki i wpieprzyliśmy się w kolejkę. Staliśmy się znienawidzonymi ludźmi w fandomie Harrego Stylesa, którego widziałem spod samych barierek i który na mnie napluł.

Widocznie każdy Pimpek musi być trochę Puszkiem.

***

– Powiedziałeś mi kiedyś, że nie mogę zawsze myśleć o twoich traumach, kiedy z tobą rozmawiam – zacząłem, przy okazji siadając na drabinkach, tuż obok Michaela, który wspiął się na nie wcześniej.

Byliśmy na placu zabaw, wciąż wymęczeni po koncercie, ale totalnie wybawieni. Mimo wszystko nie chciałem odkładać tej rozmowy, ponieważ czułem, że powinniśmy wyjaśnić swoje troski jak najszybciej, jeśli ten związek ma działać.

– To prawda – Clifford zgodził się ze mną. – Pewne rzeczy wydają mi się jednak dość oczywiste. Wiesz, to nie jest dla mnie najłatwiejsze na świecie.

– To znaczy? – Zmarszczyłem brwi.

– Powiedzenie ci: „Hej, Luke, nie bardzo uśmiecha mi się spanie na ziemi przed areną, bo nawet jeśli robimy to w konkretnym celu, przez krótki moment, przypomnę sobie te chwile w moim życiu, kiedy byłem... bezdomny.". – Gdy powiedział to tak dosadnie, przeszedł mnie dreszcz. Spojrzałem na Michaela zatroskany. Nie chciałem go ranić. – Dlatego nic nie powiedziałem. Bo mi wstyd.

– Nie musisz się wstydzić, Mikey, a już na pewno nie przede mną. – Ująłem jego dłoń. – Masz rację, to było trochę nieczułe z mojej strony i bardzo egocentryczne, bo nawet nie wpadłem na to, że możesz czuć się źle...

– To rzadkie, gdy się nie domyślasz, jak mogę się czuć – mruknął.

– Wiem, ale czasem... Jestem zmęczony. – Pogłaskałem jego knykcie. – Nie tobą, ani tym, że nie funkcjonujesz tak jak ja, żebyśmy się źle nie zrozumieli, zwyczajnie... Nie zawsze potrafię myśleć o innych, czasem myślę tylko o sobie, jak każdy człowiek, dlatego potrzebuję, żebyś informował mnie o swoich uczuciach, jeśli sam ich nie odgadnę. Na przykład ja byłem na ciebie wściekły, bo nie rozumiałem, dlaczego nie potrafisz odpuścić. Myślałem, że się zgrywasz i dołączysz do mnie. Zrobiłeś to, jednak nieco za późno, a fakt, dlaczego tak było, dotarł do mnie dopiero, gdy powiedziałeś mi wprost, o co chodzi.

Michael milczał przez dłuższą chwilę. Spiął się, gdy powiedziałem, że jestem zmęczony, lecz słysząc resztę mojego wywodu, trochę się rozluźnił. Wreszcie oparł skroń na moim ramieniu, dlatego go objąłem.

– Czasem zapominam, że jesteś tylko człowiekiem.

– A niby kim innym mam być?

– Nie wiem... Lukiem.

– Jestem nim, chociaż okazuje się, że to straszny chuj. – Potarłem łopatkę Mike'a, a później cmoknąłem go w czubek głowy.

– Co nie? Prawie jak jego chłopak.

– Weź mi nic nie mów o tym drugim, skończony palant, wepchnął się w kolejkę!

– Zrobił to tylko dla swojego chłopaka. – On także mnie przytulił.

– Przepraszam cię, Michael.

– Przepraszam cię, Luke.

– Nie ma sprawy. – Opuściłem powieki. – Kocham cię bardziej, niż swoją dumę.

– To wiele usłyszeć takie słowa od ciebie.

Zachichotałem.

Niebo było rozgwieżdżone, po drodze jeździły samochody, a w oddali słyszeliśmy dźwięki dochodzące z klubów, w których teraz bawili się najpewniej koncertowicze. Nie miałem ochoty do nich dołączać. Czułem się dobrze, gdy byliśmy sami.

Chłopak już całkiem się rozluźnił, a przez to niemal spadł z drabinki. Na szczęście złapałem go w porę.

– O Boże, jak to się stało?! – Clifford parsknął śmiechem.

– Nie wiem, ale to było takie w moim stylu – odrzekłem upewniając się, że wszystko w porządku.

Nabijaliśmy się z tego przez dobrych pięć minut.

Widocznie każdy Puszek musi być trochę Pimpkiem.

__________________

Miałam straszną ochotę powrócić na chwilę do Puszka i Pimpka, bo bardzo za nimi tęsknie.

Love u x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top