Prolog

 Zanim przyszedł i zaburzył mój spokój oraz to jak wielkie wejście miał: 

Szkolny ekosystem zawiera w sobie przekrój bardzo ciekawych jednostek, które zależenie od tego, co akurat jest na topie, próbują na tym opierać swoją indywidualność. Kiedyś królowały wredne dziewczyny, ze swoim przyjacielem gejem u boku, będącym ozdóbką bez własnej autonomii, wskrzeszaną tylko, gdy pojawiał się nagły problem z love interestem głównych bohaterek, albo trzeba było dobrać szminkę do szalika. Jestem gejem i bywam stereotypowy, ale jeżeli kiedykolwiek zwrócę się do jakiejś koleżanki „biczo-piczo", proszę mnie podtopić w kwasie, albo amputować mi język.

Pojawiła się też faza na wampiry, Zmierzch wykreował walkę o to czy gorętszy jest Edward, czy Jacob. Zwierzęcy wilkołak versus wysublimowany wampir. Oboje zainteresowani laską bez charakteru. Może to właśnie spowodowało ten nagły wypływ „szarych myszek", oczekujących na swoją szansę, by przeżyć romans nie z tego świata? Kiedy chodziłem do podstawówki, a saga Stephanie Mayer została przeniesiona na ekrany kinowe, nakładałem podkład swojej mamy, za jasny o jakieś trzy tony, zasypując się mąką i próbując wpasować się w klimat lordów ciemności. Mało było we mnie mroku kiedykolwiek, zatem musiałem wyglądać komicznie.

Później pojawiły się kochanki mafiosów, albo obrzydliwie bogaci biznesmani, których główną cechą charakteru jest to, że mają bipolarną dupę, więc właściwie niewiadomo, kiedy zaliczysz dawką mięcha, jak na blokowisku, prosto w twarz, a kiedy nagle zaczną nazywać cię księżniczką.

Chyba od zawsze panował okres badboyów, bo przecież nie ma nic bardziej romantycznego, niż niestabilny, niepanujący nad sobą, tryskający testosteronem, cisgenderowy, heteroseksualny dupek, który ma dziwne zadatki na alkoholika i seksomaniaka.

Do czego piję, tak właściwie? Do siebie samego, żebyście chociaż trochę wiedzieli z kim rozmawiacie i na jakim poziomie ta rozmowa będzie się odbywała. Jestem... Luke i chyba tak bardzo nie lubię nie być lubianym, że po trochu czerpię sobie z każdej, popularnej rzeczy, żeby w przypadku rozmowy z kimkolwiek, wiedzieć jak mu zaimponować, albo wzbudzić sympatię.

Pewnie wyobrażacie sobie teraz małego, cherlawego chłopca z pryszczatą buzią, zupełnie niepasującego do licealnego ekosystemu. No nic bardziej mylnego, bo przeszedłem już okres męczarni z trądzikiem i bycia pomijanym przez niski wzrost. Urosło mi się całkiem sporo, ku mojemu szczęściu – w górę, poza tym nastała moda respektowania cudzych opinii i na bycie pomocnym, dlatego God Bless America, że wreszcie nie musiałem próbować być fajny. Jak to mówili moi znajomi, ja po prostu... Byłem fajny.

I cieszyło mnie to, okrutnie mnie to cieszyło, bo średnio wierzyłem w słowa mamy, po swoim wyjściu z szafy, że wcale nie muszę bać się powitania nowej szkoły z uśmiechem na ustach, nikogo już więcej nie udając. Mama była moją najlepszą przyjaciółką i dla kogoś to znów może brzmieć żenująco, ale ta kobieta dopingowała mnie w każdej dziedzinie, nawet jeśli oboje wiedzieliśmy, że próbując zrobię z siebie durnia.

Przykłady? Łyżwy – złamana noga, siatkówka – wybity nadgarstek, lekcje aktorstwa – wiekopomny cytat z Hannah Montany, zamiast z Szekspira: „Co za blask strzelił tam bąka". Ale mama biła brawo i woziła mnie na oiom z cierpliwością tybetańskiego mnicha.

Tym sposobem przemknąłem przez dwa pierwsze lata liceum, zostając przewodniczącym szkoły, gościem z największą liczbą followersów na Instagramie, mimo nagminnego odmawiania współpracy z Bannana Beauty i Natural Mojo, stałem się też rozgrywającym drużyny futbolowej, a mój pomysł o wprowadzeniu warsztatów przeciw przemocy przyjęto bardzo ciepło, ku zaskoczeniu wszystkich – nie tylko przez nauczycieli.

Chyba uczniowie znudzili się już tworzeniem hierarchii, a strach przed wyłudzającymi pieniądze na lunch, pod groźbą obskoczenia korekcyjnego wpierdolu, został daleko w początkowych latach dwutysięcznych, tym samym w mojej podstawówce.

I wiecie co? Nie musiałem być niczyją ozdóbką do torebki, czy butów, by mieć znaczenie.

Ale hej, Luke – powiecie – gdybyś miał nam do opowiedzenia, jak cudownie układa się twoje nastoletnie życie, wcale nie zaczynałbyś mówić, tylko napisałbyś to w poście na Instagramie, pod zdjęciem ze schroniska z pieskami, które wyprowadzasz charytatywnie!

No tak, bo każdy spokój musi zostać zmieciony przez burzę. W przypadku nastolatków, z reguły jest to burza hormonów i właśnie taki wicher, wepchnął mnie do szafki pierwszego dnia trzeciej klasy liceum, a na imię miał Michael i wcale nie podobało mu się to, że interweniuję w sprawię wepchniętego do szafki wcześniej, finalisty konkursu fizycznego – Ashtona.

Od początku...

Mimo swojego pozytywnego stosunku do szkolnych znajomych i dobrych wyników w nauce, niekoniecznie cieszyłem się z końca wakacji. Demon egzaminów kończących edukację średnią oraz wycieczek po uniwersytetach wisiał w powietrzu, wraz z widmem podejmowania trudnych, wiążących decyzji. Gdybym mógł, sprawiłbym, że lato jest wiecznie, a obowiązki jedynie przemykają na przyspieszonych ustawieniach, jak audiobook wybitnie nudnej lektury.

Nie byłem szczególnie ukierunkowany względem tego, co potrafię, dlatego nic nie stało mi na przeszkodzie, by dobrać sobie dodatkowe zajęcia z matematyki i te z kreatywnego pisania. Nigdy nie próbowałem zamykać się ani na ludzi, ani na rzeczy, bo interesowałem się zwyczajnie światem. Świat nie interesował mnie natomiast, gdy trwała premiera nowej gry na ps4, albo Netflix wrzucił nowy sezon Lucifera, dlatego w takich chwilach, kiedy coś przykuwało moją uwagę bardziej, niż przyszłość lub zaangażowanie w naukę, miałem ochotę zatrzymać rozgrywkę „szkoła" i rozpocząć rozgrywkę „lurkowanie".

Mój starszy brat wyzywał mnie lurków, co w jego języku, iście zabawnych, internetowych śmieszków, oznaczało nieposiadanie perspektyw innych, niż marnowanie czasu przed konsolką w dresiku i z pizzunią.

Z lurkowania wyrwał mnie początek roku szkolnego. Właściwie zdziwiłem się, że mój najlepszy kumpel – Calum, w ogóle zjawił się na zajęciach, bo przez poprzednie lata zawsze powtarzał, że można odpuścić sobie pierwszy tydzień, a potem przez dwa następne lecieć na wymówce „bo mnie nie było", by tak dociągnąć do przerwy świątecznej, od czasu do czasu spisując pracę domową od Ashtona Irwina.

Przy Ashu się zatrzymamy, bo chłopak miał tendencję, by strasznie wkurzać ludzi. Cudownym cudem, zawsze ja i Cal wyciągaliśmy go z durnych tarapatów, gdy zapędzał się i wchodził na ścieżkę wojenną z nauczycielami, ponieważ ten koleś wiedział dosłownie wszystko, był jak chodząca encyklopedia i wyłapywał błędy starej chemicy, nienawidzącej całego społeczeństwa, a zwłaszcza tego nieletniego. Ash stał też dwadzieścia minut w kolejce na stołówce, upewniając się, że żadna z potraw nie ma glutenu, edukował ludzi na palarni o szkodliwości substancji smolistych i przypominał fizyczce o sprawdzianach.

Zabiłem go w simsach piętnaście razy, chociaż w jakiś pokrętny sposób się przyjaźniliśmy.

Dlatego właśnie byłem w stanie poniekąd zrozumieć to, czemu Irwin wylądował w szafce, ale jako twarz atyprzemocy tej placówki, musiałem i chciałem zareagować.

Staliśmy właśnie z Calumem przy kawowym automacie, zastanawiając się nad tym, czy woźny kiedyś doleje arszeniku do wody, w zemście za to, że nie przebieramy butów wchodząc do wnętrza budynku, zwłaszcza w okresie jesienno-zimowym, kiedy podbiegła do nas Sandy – kapitanka cheerleaderek.

- Chłopaki, biją się w szatni. – Uwiesiła się na ramieniu mojego przyjaciela, a Calum aż otworzył oczy szerzej.

- Jeżeli zawsze pierwsze dni wyglądają tak, chyba żałuję, że wszystkie ominąłem. – Hood poruszył brwiami zabawnie, a potem pociągnął mnie za rękaw bluzy, więc spojrzałem tęskno za pozostawioną kawą, koniec końców, idąc w wyznaczone miejsce.

Zrobiło się całkiem niezłe zbiorowisko gapiów, pewnie część z nich oddychała z ulgą, że ktoś zaszafkował Ashtona, ale to nie Irwin wzbudzał największe zainteresowanie, tylko nowy chłopak, mający fioletową czuprynę, kilka tatuaży i kolczyk w brwi. Nie widziałem go wcześniej, dlatego spodziewałem się, że jest nowy, zresztą na messengerowej grupie futbolistów i cheerleaderek, poszła już fama, że dadzą nam kolesia, który zmieniał szkołę kilkukrotnie, ponadto ponoć prawie zabił człowieka sznurowadłem i kciukiem.

Uniosłem jedną brew, bo wcale nie wyglądał na niebezpiecznego. Pomijając fakt, że z politowaniem opierał się o drzwi szafki, w które uderzał od środka Ashton. Nowy był ode mnie odrobinę niższy, więc gdy zmaterializowałem się przed nim, wcześniej oddając Sandy swój plecak, podniósł wzrok na moją buzię.

Wówczas zobaczyłem najbardziej zielone oczy tego świata, najpiękniejszy błysk w nich i poczułem się jak ostatni idiota, że w ogóle zwróciłem na to uwagę.

- Tak? – zapytał ironią, niby byłem obsługą w drogerii, chcącą doradzić mu nową maseczkę do włosów.

- Wiem, że jesteś nowy, ale w tej szkole panują zasady i nie lubimy przemocy, dlatego wypuść Ashtona i może sprawa rozejdzie się po kościach, okej?

- Okej. – Pokiwał głową, choć wciąż brzmiał na lekko rozbawionego. Odsunął się od drzwiczek, skąd Irwin wręcz wypadł z impetem. – Jak masz na imię?

- Umn, Luke? – Przedstawiłem się niepewnie.

- Fajnie. – Skinął.

Zdezorientował mnie, dlatego straciłem czujność, pozwalając by nowy chwycił moje ramię i ku szokowi gapiów, wepchnął do szafki mnie, na miejsce Ashtona, przytrzymując drzwiczki.

Calum powstrzymał parsknięcie, podchodząc bliżej.

- Hej! – wrzasnąłem.

- Ja jestem Michael – odpowiedział w stronę dziurek, które miały pewnie za zadanie wietrzyć i chronić szafkę przed stworzeniem trampkowej bomby biologicznej. – I żaden dupek nie będzie łaził za mną i komentował mojego ubioru i mojego piercingu, żeby potem kolejny dupek implikował mi, że nie rozumiem zasad.

- Super, Michael, ale teraz mnie wypuść! – Byłem większy od Ashtona, więc czułem, że niemal cały wypełniam tę szafkę, przez co napływała do mnie panika.

- Hej, stary, on ma klaustrofobię. – Calum delikatnie dźgnął ramię nowego.

Michael przewrócił oczami, jednak mnie puścił, a potem spojrzał na mojego przyjaciela, który pozbierał zniszczony plecak z ziemi, ładując do niego szczątkowe przybory i paczkę papierosów. Oddał własność chłopaka z fioletowymi włosami w jego ręce, by koniec końców pomóc wstać mnie, bo po bliskim spotkaniu z ciasną przestrzenią, ukucnąłem przy ścianie.

Michael zmierzył wszystkich zebranych, zaraz później mnie i Caluma, by kiwnąć głową jemu, a potem przepchać się przez tłum, trącając pojedynczych ludzi ramieniem.

- Co za dupek! – uniósł się Ashton.

- Nie mów, że nie byłeś irytujący – wydukałem, dochodząc powoli do siebie.

- Powiedziałem mu tylko, że według dress code'u powinien mieć naturalny kolor włosów i musi zdjąć biżuterię z twarzy.

Oboje z Calumem spojrzeliśmy po sobie, odetchnęliśmy z lekkim zrezygnowaniem, a potem pociągnęliśmy Ashtona za sobą, by zdążyć na lekcje jeszcze przed dzwonkiem. 

_______________________

Już się tłumaczę... 

Ostatnio sprzątałam w swoich rzeczach, w plikach itp, itd, przez co przypadkiem natknęłam się na docxa o nazwie "misie", więc myślę sobie, o co mi chodziło? Weszłam w to i patrzę, o cholera, opowiadanko! Pisałam tę książkę już sporo czasu temu z Karoliną oczywiście, nie jest ona pierwszej nowości/świeżości i nawet nie wiedziałam, że zaczęłam to formować w pełnoprawne opowiadanie! 

Dlatego uznałam, że mogę sobie popoprawiać rozdziały, pokopiować z messengera co jeszcze mi tam zostało i tym sposobem dać wam przeczytać tę uroczą, sympatyczną książkę. 

Tłumaczę się z dwóch powodów:

1. Miałam skończyć z pisaniem fanfików, jak napiszę istniejące, co się stanie, bo teoretycznie miśki są już całe napisane, wymagają jedynie poprawek. 

2. Chciałabym uniknąć dezinformacji i wmawiania mi, że szipuję toksycznie ze sobą prawdziwych ludzi, bo nie, nie robię tego, nie mam żadnego zdania na temat relacji w jakiej L i M są ze sobą w prawdziwym życiu, bo już wielokrtonie powtarzałam, że totalnie odcinam swoich bohaterów od ludzi, którzy użyczają im wyglądu i nazwisk, a od długiego czasu przyjęło mi się, że wygodnie pisze mi się Luke'a jako bohatera, bo pasuje wszędzie, natomiast wizualnie fajnie się zestawia taką blond księżniczkę, z Michaelem, który przypomina kota domowego z twarzy, buntownika z ubioru, czy coś. Wiecie co mam na myśli. 

Zapytałam na tt, czy to będzie okej, jeśli udostępnię tę książkę, odpowiedzieliście mi, że tak, dlatego proszę bardzo. 

Co do częstotliwości pojawiania się rozdziałów, zobaczymy, bo jestem teraz dość zajęta, bo muszę pisać pracę licencjacką i zdać sesję, ale uznałam, że skoro tutaj pojawi się tak naprawdę w głównej mierze korekta, to why not. 

Zresztą musiałam rozważyć czy wyrzucam tego docxa, czy zostaje, soł... Zostaje. 

Niektóre rozdziały będą dłuższe, bardziej opisowe, mogą zdarzyć się takie, gdzie będą same smsy między bohaterami, bo wątek z wiadomościami również tu planuję. Może jakieś same przemyślenia. Muszę sprawdzić dokładnie co tu z Karo przygotowałyśmy. 

Także tak, nie róbcie mi overparty, pls xx

All the love 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top