35. Nigdy nie wrócę do Nowego Jorku

Najgorsze ataki paniki przechodziłem jako dziecko, gdy nie czułem się pewnie, a nadmiar informacji tworzył tak naprawdę setki niewiadomych w mojej głowie. Nienawidziłem tego uczucia, bo było pochłaniające i odcinało mnie od rzeczywistości, natomiast zwalczenie bezdechu graniczyło z cudem, jeśli ktoś nie oddychał razem ze mną, albo nie trzymał mnie za rękę. Wtedy byłem sam w swoim pokoju, przekonany, że mam tak samo zwyczajny wieczór, jak zawsze, a kiedy rano wstanę, codzienność wyjątkowo się nie zmieni.

Znacie ten etap spokoju przed burzą, prawda? Nie spodziewacie się, że coś nadchodzi, ale w końcu to się dzieje i nagle was zatyka, nie potraficie się ruszyć i jesteście zbyt oszołomieni, aby działać.

Otworzyłem usta, wypuściłem telefon z dłoni i spojrzałem w przestrzeń chcąc złapać głęboki oddech jeszcze zawczasu, zanim zacznę panikować, co na szczęście mi się udało, a wstając z łóżka odruchowo próbowałem skupić całą swoją percepcję na planie działania, zamiast na roztkliwianiu się oraz rozklejeniu emocjonalnym.

Czułem się trochę jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi i wiem, że to są ogromne słowa, a ja tworzę wielką rzecz wokół nastoletniego romansu, ale prawda jest taka, że ja... Kochałem Michaela. Wszystko w nim i w tej nieszablonowej relacji w bardziej dojrzały sposób, niż mogłoby się wydawać.

Dlatego nie chciałem odpuścić. Już raz udało mi się odwieść go od ucieczki i być może zrobiłem to przy pomocy konspiracji, ale dzięki temu przynajmniej wiedziałem z jakim stanem Michaela mam do czynienia. Albo... Myślałem, że wiem.

Zacisnąłem mocno powieki, by się nie rozpłakać, wziąłem parę głębokich oddechów chcąc uniknąć paniki, a potem jedną ręką założyłem skarpetki i prawie potknąłem się o własne dresy, narzucając okulary na nos. Dochodziła jedenasta w nocy. Moja mama wciąż siedziała w salonie, dlatego to co planowałem, musiałem zrobić szybko. Wróciłem się jeszcze po buty sportowe, które uwolniłem z worka na wf i licząc swoje własne oddechy, wraz z połączeniami do Clifforda, który ciągle mnie odrzucał, ale byłem nieugięty, założyłem obuwie znacznie zaciskając zęby, ponieważ bolało mnie schylanie się w tym stanie mojego barku.

Schowałem portfel do kieszeni bluzy, którą zarzuciłem tylko na jedno ramię, przełknąłem ciężko ślinę i połączyłem znów, ale jak na złość, Mike chyba wyłączył komórkę. Cokolwiek się stało i jak bardzo nie chciał uniknąć teraz naszej konfrontacji, musiał być świadom, że kto jak kto, ale ja nie poddam się bez walki... O niego. Nawet kontuzjowany.

Raz się żyje; wyszedłem z pokoju, ściskając w dłoni telefon, a potem ignorując Petunię, która zaczęła na mnie szczekać przez to, że zbiegłem ze schodów bardzo szybko, chwyciłem kluczyki do samochodu ze stolika, naprawdę wierząc, że wbiję się do auta i pojadę, zanim Liz zdąży mnie powstrzymać.

- Luke! – mama wrzasnęła za mną, wychodząc przed dom, kiedy otworzyłem auto i zaciskając szczękę z całej siły, rozpiąłem swoją ortezę, względnie nie aż tak gwałtownie prostując rękę.

Musicie wiedzieć o wyrwanym barku to, że on nie jest złamany, dlatego gdyby nie ból oraz jego niestabilność i wielkie prawdopodobieństwo ponownego wypadnięcia w praktycznie chwilę bez rekonwalescencji, to wcale nie musiałbym nosić ortezy i w zasadzie mógłbym normalnie funkcjonować. Więc jak to się mówi: sky is the limit, zatem łzy popłynęły mi po policzkach przez przeszywający ból stawu, a nie rozpacz za Michaelem, którego usilnie wierzyłem jeszcze uratować przed podjęciem naprawdę durnej decyzji.

Jednakże kiedy wsiadłem za kółko i niemal nie zwinąłem się dotykając kierownicy obiema rękoma, mama otworzyła drzwi ze strony kierowcy, z piekielnie wściekłą miną trzymając ortezę w dłoni.

- Co się wydarzyło? – wysyczała wręcz przez zęby, bo była zła na mnie za narażanie swojego bezpieczeństwa.

Nie miałem na to czasu...

Spojrzałem na Liz niepewnie, a potem przełknąłem ciężko ślinę, opierając czoło o jej piersi, bo byliśmy na takiej wysokości, że nie miałem zbyt wielu opcji. Wtedy to do mnie dotarło, choćbym mógł zerwać się w środku nocy i ignorować swój ból dla niego, Michael po prostu... Uciekł. Nie wiedziałem gdzie, dlaczego i co mogę z tym zrobić, dlatego coś we mnie zaczęło się rozpadać jeszcze bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Bo okazało się, że jestem bezradny.

- Mike znów ucieka – powiedziałem. – Chciałem jechać za nim, ale nie wiem nawet gdzie i boję się go stracić, bo nie znaliśmy się długo, okej, być może to brzmi śmiesznie, ale nie chcę być bez niego...

- Poczekaj, gdzie Michael ucieka, co się stało, Luke?

- Mike nie podróżował ze swoją matką, zwiewał z domów dziecka, by ją znaleźć, a zamiast znaleźć kogoś, kto się o niego zatroszczył, znalazł ćpunkę i alkoholiczkę, dlatego nigdy nie byłem u niego w domu...

- Więc ucieka dalej, bo...

- Nie mam pojęcia. – Wzruszyłem oboma ramionami, przez co jęknąłem niezadowolony z bólu, odbierając od Liz ortezę, którą założyłem ponownie z uwagą. – Wiem, że to naiwne, ale mogłabyś proszę zawieść mnie na dworzec, wiem, że wyglądam jak gówno, że najpewniej nie zdążę, nie znajdę go, albo już wyjechał, ja... Ja chcę tylko mieć pewność, że zrobiłem wszystko, co mogłem, nie chcę mieć sobie nic do zarzucenia, proszę cię mamo, możemy udawać, że jedziemy tam do KFC, cokolwiek. – Spojrzałem jej w oczy, nie panując nawet nad tym, że mój nos się zatyka.

Liz stała tak przez moment, nie do końca pewna co powinna zrobić, ale pokiwała głową i skinęła mi, że mam usiąść na miejscu pasażera, a gdy ja się przesiadałem, ona wróciła po swój portfel i buty, po czym rzeczywiście odpaliła samochód. Prawdę mówiąc cieszyłem się, że pojechała ze mną, bo przynajmniej czułem się bezpieczniej.

- Mogę włączyć muzykę? – zapytałem.

- Jasne, słoneczko, co tylko chcesz. – Pogłaskała moje kolano. Sama była dość mocno zamyślona, jakby zmartwiona nie tylko o mnie. Nie znałem tej miny zbyt dobrze, choć byłem pewny, iż oznacza strapienie.

Dla dobicia się odpaliłem playlistę z Nowego Jorku, którą Mike wysłał mi linkiem. On też jej właśnie słuchał, a gdy dostrzegłem, że jest na „You" od wrenn zebrało mi się na jeszcze większy płacz. Dlaczego nie mógł przyjechać do mnie? Cokolwiek się odwaliło, przecież mogliśmy załatwić to razem! Jak to miało dalej wyglądać? Miało nam zostać wspólne Spotify, jako jedyna forma kontaktu, bo nie odbierał ode mnie komórki? Nie wyłączył jej, skoro słuchał muzyki, tym samym musiał zablokować połączenia przychodzące, albo... Mój numer.

- Mogłabyś jechać szybciej? – zapytałem mamę, która westchnęła i rzeczywiście odrobinę przyspieszyła. – Dzięki.

- Masz jakiś pomysł, gdzie mógłby pojechać? – zagaiła, bo chyba wydawało jej się, że ta podróż naprawdę ma inny cel, niż wypełnienie pojemnika po kurczakach z KFC moimi łzami. Mógłbym stanąć przy dozowniku napojów i robić jako darmowa dolewka, o ile ktoś preferuje słoną wodę.

- Nie, jedyne co wiem to, że nie boi się wyjeżdżać daleko, właściwie nie zależy mu na jakimś konkretnym celu, może wysiąść na przypadkowej stacji, to wszystko jest bardzo randomowe, a Michael sam w sobie jest nieprzewidywalny – przyznałem. – W sumie wiem też to, że nie wróci do Kalifornii, bo stało się tam coś strasznego. – Przeczesałem włosy palcami, podciągając jedną nogę pod brodę i się zamyśliłem.

Zacząłem obserwować mieniące się za oknem światła miasta i westchnąłem ciężko, przypominając sobie jak jeździliśmy w ten sposób, gdy dopiero się poznawaliśmy. To było wówczas takie tajemnicze, seksowne, trochę może nawet nieodpowiednie? Michael miał rację, miłość to nie są wielkie gesty, choć z drugiej strony, czy wielkim gestem nie był fakt, że chciałem zaryzykować wpadnięciem pod ciężarówkę, gdy nagle na drodze wypadnie mi bark, więc stracę panowanie nad samochodem? Cholera, zdziwiłby się. Chociaż nie. Gdybym umarł, Michael nawet by o tym nie wiedział. Może kiedyś sam chciałby mnie odszukać, ale usłyszałby od Liz, że przez to, jak rzuciłem się za nim, po prostu straciłem życie w wypadku? Matko, jakie typowe, paskudne zakończenie.

Aż pokręciłem głową, by wyzbyć się tej wizji z głowy.

- Wiesz, że nawet jeśli go znajdziesz na tej stacji, nie możesz zmusić go do tego, aby został, skoro Michael chce jechać...

- Gówno prawda – burknąłem. – On nie chce jechać, po prostu nie umie inaczej, znam swojego chłopaka, jak z nim pogadam, to zostanie.

Mama pokręciła głową, odrobinę ściszając muzykę, dlatego się wkurzyłem, bo Piano in the sky Winony Oak doskonale podkreślało to jak się z tym wszystkim czułem.

- Nie masz racji, skarbie – powiedziała bardzo łagodnie, niby w obawie, że wybuchnę krzykiem, albo płaczem. – Może ci się tak wydawać, ale możesz nie znać swojego partnera żyjąc z nim od dwudziestu lat, a wy jesteście ze sobą niecały tydzień i odwaliła się jakaś akcja, nad którą nie masz kontroli, to okej, że okazujesz to co czujesz w tej chwili, aczkolwiek musisz pamiętać, że nie możesz zatrzymać go na siłę i musisz być bardzo delikatny, Luke, bo twój chłopak to jeden, wielki bałagan.

- Nieprawda, to tylko tak wygląda na pierwszy rzut oka. – Otarłem zmoczone policzki, podciągając mocno nosem. – O dziwo on jest bardziej stateczny, niż ja.

Liz zaśmiała się bez cienia radości i znów w trosce ścisnęła moje udo.

- Jest spłoszony, boi się dotyku, nie mówi o swoich potrzebach, szybko ucieka, nieustannie sprawdza, czy ma otwarte drzwi, albo okno, nie uważam, że to zły chłopak, albo nieodpowiedni dla ciebie, wręcz przeciwnie, ale bezsprzecznie jest tu wiele do posprzątania, bo nie jestem wszechwiedząca, ale miałam do czynienia z różnymi dzieciakami i na moje Michael ma po prostu wielkie ptsd przez patologiczne środowisko. Dlatego bądź ostrożny i daj mu przestrzeń, nie zatrzymasz go na siłę, bo jeśli spróbujesz to zrobić, znów ucieknie i kiedyś powie komuś „nigdy nie wrócę do Nowego Jorku".

Przygryzłem mocno dolną wargę patrząc przez okno jak zbliżamy się do New York Pennsylvania Station. To był ślepy strzał, Mike równie dobrze mógł wybrać inną stację, ale z tej wyjeżdżało najwięcej pociągów długodystansowych. Nie mogłem zgadnąć, w który wsiądzie, ponieważ nie spodziewałem się nawet, że kupi bilet i poczeka na swoje miejsce. Miałem same niewiadome, a także jedną pewną: że nigdy nie wróci do Kalifornii.

Wyszedłem z auta, gdy mama szukała parkingu i nałożyłem kaptur na głowę, rozglądając się dookoła. Wyglądałem paskudnie, jednak miałem to kompletnie gdzieś, bo jakaś część mnie wierzyła w to, że znajdzie tam Mike'a.

*

Michael Clifford miał wiele sprzeczności w swoim charakterze. Jednego dnia mówił mi, że jestem uroczy, a następnego, że mam się od niego odwalić. Nie miałem bladego pojęcia jak to się stało, że naprawdę się we mnie zakochał i ile z tej jego wredoty było tylko mechanizmem obronnym. Włócząc się pomiędzy peronami ogromnej stacji, zacząłem myśleć o tym co powiedziała Liz. Że Mike tak naprawdę niewiele mi siebie jeszcze pokazał, tym samym zapragnąłem nauczyć się całej reszty jego i jakimś cudem doprowadzić między nami do tak szczerej rozmowy, że nie byłby w stanie uciec od powiedzenia mi, jak czuje się naprawdę. Nie tylko przy mnie, a tak na co dzień. Chciałbym móc czasem spojrzeć na świat jego oczami, bo przeczuwałem, że to mogłoby mocno sprowadzić mnie na ziemię.

Michael w tym samym momencie pragnął normalności i oddalał się od niej coraz bardziej. Nienawidził prostych tropów w serialach, zwłaszcza co do wątków romantycznych, choć uwielbiał te kliszowe zakończenia, gdzie bohaterowie dostawali swoje szczęśliwe "i żyli długo i szczęśliwie" z gromadką dzieci oraz ładnym, białym domem. Nie znosił słodyczy, ale podjadał mi ciastka. Nie chciał mnie kochać w pierwszej kolejności, ale stało się, nie wierzyłem, że mogłoby być inaczej, nawet jeśli wszystko inne między nami wówczas stało się niepewne, ani na moment nie zwątpiłem w to, że Mike mnie kocha. Powiedział mi to. Nie chciał wrócić do Los Angeles, ale zrobiłby to, gdyby tylko mógł zabrać mnie ze sobą, bo usiedlibyśmy na plaży w Santa Monica i byli typowi, wpatrując się w zachód letniego słońca.

Stając przed schodami ruchomymi, które miały zaprowadzić mnie na kolejny peron, spojrzałem na cyfrowy rozkład przy nich. Końcową stacją pociągu było samo w sobie Santa Monica, choć trasa zawierała kilka przesiadek i dwa dni podróży. No tak, myślał wtedy o przeprawieniu się przez praktycznie cały kraj. Widząc na małej mapce obok Nevadę i to, jaka ogromna jest odległość pomiędzy stanem Nowy Jork, a Nevadą, czy Kalifornią, przeszedł mnie dreszcz. Skoro Mike nie miał problemu, aby jako w zasadzie małe dziecko przebyć taką podróż w pojedynkę, co stało na przeszkodzie, by tym razem padło na Nebraskę, czy inne Idaho, albo lepiej, czy coś stało na przeszkodzie, aby wsiadł na statek, nawet towarowy i opuścił to państwo? Może właśnie był w drodze do jakiejś Szwecji, czy innych Niderlandów, a ja stałem jak głupek w brudnym dresie, wpatrując się w cyfrową trasę pomiędzy New York Pennsylvania Station, a Dowtnown Santa Monica.

Wtedy dotarło do mnie, że to naprawdę się stało, a Michael już nie wróci. To nie była moja wina, że odjechał, nie pokłóciliśmy się, nie mieliśmy żadnego problemu tak właściwie i gdyby wszystko inne pozostało niezmienne, być może dostalibyśmy swoje szczęśliwe zakończenie. Przełknąłem ślinę wyciągając z kieszeni słuchawki, a wtykając je w ucho, zorientowałem się, że ja wciąż mam odpalone Piano in the Sky, podczas gdy Clifford słuchał właśnie Coming home. Przygryzłem wargę.

Jeden, ostatni strzał.

Podróż na Harrisburg, z którego dalej autobusem jechało się już bezpośrednio do miasta kasyna i grzechu. Byłem pewny tej trasy, ponieważ Jack godzinami opowiadał o swoich dwudziestych pierwszych urodzinach, na które dotarł do Vegas za własne oszczędności, dlatego nie wziął ze swoimi przyjaciółmi lotu, a pociągi i autobusy.

Wiedziałem nawet którędy na peron, z którego wspomniane pociągi wyruszały, bo przechodząc tamtędy mój brat ciężko wzdychał, wyciągając dłoń w stronę ruchomych schodów. Nie zważając zatem na bark oraz tłum ludzi, których nieumiejętnie mijałem, wbiegłem przez bramkę na schody i nawet jeśli mogłem poczekać, aż one zwyczajnie przejadą, zacząłem przepychać się z potencjalnymi pasażerami tej trasy. Skoro peron okazał się zaludniony, to oznaczało, że pociąg jeszcze nie odjechał, albo że popełniłem gafę, bo nie zawsze podstawia się te same wagony na te same tory, jednakże nie mogłem się pomylić, bo chodziło o dwudniową i dziesięciogodzinną trasę!

Maszyna stała już na torach. Niektórzy zdążyli wejść do środka, inni toczyli się jeszcze po peronie, rozmawiając ze swoimi bliskimi, z którymi pewnie się żegnali. Była prawie północ, pociąg wyruszał za dziesięć minut. Michaela nie znalazłem na stacji, aczkolwiek nie chciałem uwierzyć w swoją pomyłkę. Miałem rację, mama się myliła, znałem swojego chłopaka, choć żałowałem, że nikt nie używa już Snapchata, bo mógłbym go zlokalizować w ten sposób. Ale postawiłem wszystko na jedną kartę, gdyż naprawdę chciałem być pewny, że zrobiłem wszystko co w mojej mocy, by spróbować go przekonać aby został. Nie tylko dla mnie, ale przede wszystkim dla niego samego, bo byłem pewny, że chłopak nie zacznie kolejnej szkoły średniej, natomiast jego życie w pojedynkę, nieustannie jako uciekinier, w końcu sprowadzi go do jakiegoś przytułku. Zwłaszcza na starość.

Podszedłem do jakiejś przypadkowej kobiety, wyglądającej na miłą i uśmiechnąłem się lekko.

- Nie kupię od ciebie dragów – powiedziała, a ja zmarszczyłem brwi, bo ludzie zasadniczo lepiej na mnie reagowali, a potem przypomniałem sobie jak wyglądam, więc uśmiechnąłem się głupio. – Pieniędzy też nie mam, tylko kartę.

- Chciałem wiedzieć, o której podstawiono pociąg – oznajmiłem.

- Piętnaście minut temu.

- Dzięki. – Skinąłem i spojrzałem w komórkę.

Pimpek: Odezwij się do mnie i powiedz gdzie jesteś, bo ja aktualnie wszedłem do pociągu, który zawiezie mnie do Santa Monica, na Pennsylvania Station jakbyś się zastanawiał. Pociąg rusza za dziesięć minut, następny przystanek, z tego co piszą na rozkładzie jest w Filadelfii, więc błagam cię Michael, jeśli siedzisz w tym pociągu, to pokaż się i daj mi dziesięć minut do odjazdu, jeśli cię znajdę, najpewniej sam pojadę do Santa Monica na gapę :-)

Mama napisała do mnie, czy go znalazłem, ale nie miałem czasu na odpisywanie Liz, ani rozkminianie, czy moje szczęście pozwoli mi na wyjście z tego bez szwanku. Piętnaście minut zanim przyszedłem. Dostatecznie długi czas, aby Michael zdążył zaszyć się w środku. Spojrzałem w górę i wziąłem głęboki oddech, a potem wszedłem do pociągu, przeciskając się pomiędzy ciasnymi przedziałami.

Zacząłem sprawdzać przede wszystkim ubikacje, bo byłem świadom, że nie ma biletu, dlatego raczej tam by się zamknął, ale na złość wszystkie były puste. Dopiero wtedy poczułem to jakiego szaleństwa dotknąłem i jak nisko upadłem, skoro naprawdę chodziłem po tym pociągu jak wariat, wierząc, że się nie pomyliłem, choć zasadniczo Mike mógł być już w drodze pisząc mi wiadomość, że wyjeżdża, albo nie dotrzeć jeszcze nawet na stację, albo znajdować się w innym pociągu. To było głupie z mojej strony, ale już tak durne, że dopiero kiedy zobaczyłem kontakt chłopaka na wyświetlaczu, uświadomiłem to sobie. Konduktor zagwizdał pierwszy raz, że pociąg zaraz ruszy, a ja otworzyłem oczy szerzej. Musiałem wyjść, ale musiałem też odebrać, co było utrudnione tylko z jedną ręką oraz masą ludzi w pociągu. Odsunąłem kawałek bluzy, by zrobili mi przejście widząc, że jestem kontuzjowany, co się udało, zatem mogłem nacisnąć zieloną słuchawkę zdrową ręką.

- Mike, gdzie jesteś?

Konduktor zagwizdał drugi raz. Potrzebowałem pilnie dobiec do wyjścia.

- Wybiegłem ze swojego pociągu, żeby cię stamtąd wyciągnąć, ty ośle patentowy, co ci pozwoliło myśleć, że...

- Michael, ten pociąg chyba zaraz rusza, a jest za dużo ludzi, żebym wysiadł. Przepraszam, przepraszam...

- Stoję przed drzwiami w wagonie dwunastym, są jeszcze otwarte.

- Chuj, nie zdążę, typ właśnie zamknął te, do których szedłem.

- ....wchodzi pan czy wychodzi i tak mamy opóźnienie? – usłyszałem głos konduktora przez komórkę Mike'a.

- Michael...

- Wchodzę – oznajmił, a potem rzeczywiście dotarło do mnie, jak zamyka za sobą metalowe, ciężkie wejście.

- Słucham?! – krzyknąłem do telefonu. – Gdzie jesteś? – Pociąg ruszył, większość pasażerów zaczęło zajmować miejsca, podczas gdy ja poleciałem na ściankę razem ze swoim obolałym barkiem.

- W wagonie dwunastym, spotkajmy się w kiblu gdzieś w szóstym i zamkniemy się tam, póki nie wysadzę cię w Filadelfii, kurwa, sam wysiądę w Filadelfii.

- Nigdy nie byłem w Filadelfii – wyznałem odrobinę zmieszany. – Cholera, dlaczego mi to zrobiłeś? – Powoli zacząłem wracać do siebie, słysząc jego głos.

- Kibel numer sześć – rzucił bardziej cierpko, po czym rzeczywiście się rozłączył.

Przetarłem twarz dłonią, pisząc mamie wiadomość, zanim wybrałem się do tej umówionej łazienki, wciąż roztrzęsiony jak jasna cholera.

Lukey: Tak jakby wsiadłem do pociągu, który zaczął jechać i najbliżej zatrzyma się na 30th street station, dobra rzecz jest taka, że wziąłem pieniądze, więc zapłacę ze swoich urodzinowych mandat za brak biletu, zła, że 30th street station jest w Fili, dlatego pytam... Przyjedziesz po mnie tam, czy mam jednak też wrócić pociągiem?

Mamke: co?

Mamke: kurwa mać Lucas

Mamke: naciśnij guzik awaryjny, to wyjdziesz wcześniej

Lukey: zrobię opóźnienie tym wszystkim ludziom :-(

Lukey: i za to jest wyższy mandat

Lukey: jak bardzo jestem uziemiony?

Mamke: w chuj.

Mamke: nie ruszaj się ze stacji tam, tylko dla ciebie pojadę 130 km

Mamke: I TYLKO TOBIE MOŻE ZDARZYĆ SIĘ PRZYPADKOWE POJECHANIE 130 KILOMETRÓW NA GAPĘ!

Mamke: uważaj na siebie Luke i liczę, że chociaż znalazłeś michaela

Lukey: dziękuję kocham cię : ((

Okej, zatem jedynym co mi zostało, to przekonanie Mike'a, aby wrócił ze mną do miasta. Bułka z masłem. Czerstwa z przeterminowanym, ale kto nie ryzykuje nie pije toastu, albo... Nie wzywa szatana dupą na kiblu. 

Idąc przez środek pociągu do ubikacji numer sześć, na swojego pecha wpadłem na kanara. Westchnąłem ciężko.

- Sprzeda mi pan bilet do Filadelfii, czy jednak dostanę mandat? – zapytałem zrezygnowany.

Mężczyzna zmierzył mnie chyba z obrzydzeniem, sam nie wiem, dobra, okej, wyglądałem paskudnie, ale nie miałem pojęcia, że przywilej bycia ładnym, czystym i umytym, naprawdę działa aż tak bardzo. Sorry, nie miałem czasu zrobić się na bóstwo, kiedy mój chłopak planował wielką ucieczkę.

Widząc paragon, albo raczej kwotę na nim, aż się skrzywiłem.

- Och, okej, jednak mandat, kartą – wypaliłem po czym przyłożyłem portfel do urządzenia, koniec końców odchodząc od gburowatego konduktora jak najdalej.

*

Wszedłem do śmierdzącego, ciasnego pomieszczenia, z obrzydzeniem wpatrując się w pluskającą w metalowej muszli wodę. Pociągami jeździłem rzadko, ewentualnie do babci z braćmi jeszcze jak byłem mały, ale poza tym preferowałem samoloty, albo samochody. Naprawdę zabrzmiałem jak banan, choć tamtej nocy wyglądem raczej przypominałem typowego patusa, co sobie uświadomiłem widząc się w lustrze. Ale nie myślałem o tym długo, bo Michael stał oparty o ścianę, patrząc na mnie jak na kretyna, kiedy zamknąłem za sobą drzwi na klucz.

Moje serce zabiło szybciej. Słyszałem koła uderzające o tory za oknem, chłodne powietrze docierało do małego pomieszczenia, a jedynie fakt, że Michael tam był i miałem na głowie ważniejszą kwestię, niż swoje zmartwienia, nie pomyślałem ani na chwilę, że ściany mogłyby zacząć się do mnie zbliżać.

Oboje przypominaliśmy wówczas zwłoki. Mieliśmy kaptury na głowach, spłoszone, niepewne spojrzenia, ja rękę w ortezie, a on... Zaschniętą krew na skroni. Zmarszczyłem brwi i delikatnie oblizując dolną wargę, chciałem ująć jego policzek, by obejrzeć tę ranę, lecz chłopak odskoczył, bardziej napierając na ścianę. Uniosłem ręce na wysokość klatki piersiowej, by pokazać mu, że nie mam złych zamiarów i może je obie mieć w zasięgu wzroku. Jak wobec obcego psa, albo przestraszonego dziecka.

Mama miała rację, lub sporą część racji – nie wiedziałem o nim naprawdę wielu rzeczy i łatwo dawałem sobie mydlić oczy, bo lubiłem wierzyć w lepszą wersję wydarzeń. Panowała zatem między nami dziwaczna, ciężka cisza.

Wyciągnąłem paragon z mandatem z kieszeni, pokazując go Michaelowi.

- Najdroższe półtorej godziny drogi w moim życiu – mruknąłem wreszcie, uśmiechając się zachęcająco, a on naprawdę bardzo długo walczył, choć przegrał sam ze sobą i głośno parsknął. Powieliłem jego śmiech od razu.

- Tylko ty masz takie szczęście, że nabawisz się mandatu, gdy pociąg ledwo ruszy – powiedział, a jego głos był zachrypnięty i zdarty. Krzyczał wcześniej.

Pokiwałem głową zgadzając się z Michaelem, a w końcu wyciągnąłem parę ręczników papierowych z metalowego pojemnika i rozłożyłem je na ziemi, siadając jak najdalej obleśnego kibla. Oparłem się o ścianę i skinąłem chłopakowi, by usiadł obok mnie, na co zrobił minę, jakby co najmniej miał się zrzygać.

- Możesz usiąść mi na kolanach – zaproponowałem.

Po tym komentarzu Mike zajął jednak miejsce na podłodze, sobie również rozkładając papierowe ręczniki. To było strasznie niekomfortowe doświadczenie, bo nie rozumiałem skąd wziął się ten kontrast i dlaczego nagle, z przytulania się pod kołdrą, w akompaniamencie obiecywanek o cudownym seksie, przeszliśmy do unikania możliwości usiądnięcia na swoich kolanach. Nie zrobiłem nic złego i on też nie... Chyba. Zatem w czym tkwił problem? Widząc tak spłoszonego i przytłoczonego Michaela, naprawdę bardzo chciałem go przytulić, ale miałem sto procent pewności, że to nie pomoże. Nie wiedziałem też co powiedzieć, zatem sięgnąłem po więcej ręczników, z czego namoczyłem delikatnie jeden.

- Mogę ci to chociaż wytrzeć? – zapytałem cicho. – Co chwilę zaczyna na nowo krwawić. – Nie dociekałem co się wydarzyło, bo wiedziałem, że jeśli będę, on tym bardziej mi nie powie.

Mike pokiwał powoli głową, po czym usiadł bliżej mnie. Z delikatnością położyłem opuszki palców na jego żuchwie, by odchylić głowę chłopaka, a w końcu zacząłem bardzo uważnie ścierać zabrudzenia z jego skroni. Przez odległość między nami czułem oddech Mike'a niemal na swoich ustach, dlatego czule pogłaskałem go kciukiem po brodzie, nie przestając zmywać krwi, którą później przykryłem kolejnym, świeżym ręcznikiem papierowym.

- Jak wysiądziemy, to wejdziemy do apteki i zrobię ci porządny opatrunek – powiedziałem, na co on zmarszczył brwi. – Bo wysiądziesz ze mną, prawda?

- Luke.

- Michael? – Uniosłem jedną brew. Nie mogłem tak dłużej, naprawdę musiałem wiedzieć co się stało, bo jasne, powinienem być cierpliwy oraz wyrozumiały, pozwolić mu odejść, skoro tego właśnie chciał, ale moje emocje też były ważne w tym związku i uważałem, że zasługuję chociaż na wyjaśnienie, dlaczego zostałem tak paskudnie porzucony.

Zapadła między nami cisza, po której liczyłem, że znów Mike się otworzy i powie mi wszystko, albo jakąś część, jak stało się na schodach pożarowych przy szkole. To była jego rzecz, otwierał się w dziwnych momentach, a czy istniał dziwniejszy, niż siedzenie w pędzącym pociągu na podłodze, słuchając jak metal kół wagonu uderza o szyny, podczas gdy woda pluska w obleśnej muszli klozetowej? Ale nie tym razem. Tym razem, aby uzyskać odpowiedzi, musiałem naruszyć jego komfort, więc zdecydowanym gestem złapałem Michaela za rękę. Chłopak zmarszczył brwi, odrobinę się odsuwając, ale nie puściłem go i patrząc wciąż na oderwaną spłuczkę, zamiast na niego, choć czułem jego wzrok na sobie, ułożyłem jego dłoń na swojej klatce piersiowej, bo wcześniej sam kładł ją tam, kiedy chciał mnie zdezorientować i ten gest kojarzył mi się z naszymi poważnymi rozmowami.

Michael zrozumiał co miałem na myśli, bo uśmiechnął się lekko, na skutek czego znów odrobinę się przybliżył. Nasze uda się stykały.

- Wciąż przyspiesza ci puls, kiedy cię dotykam – mruknął.

- Tym razem dlatego, że napędziłeś mi stracha i czuję się trochę oszukany – przyznałem. – Myślałem, że jak się mówi do kogoś „kocham", to jest jakaś obietnica.

- To, że wyjeżdżam, nie znaczy, że cię nie kocham.

- Ale nie zostawia się tych, na których nam zależy. – Spojrzałem dopiero na niego, więc dostrzegłem coś, co było mi raczej obce, mianowicie zaszklone oczy chłopaka. – Mike...

Pokręcił przecząco głową, nadgarstkiem wycierając kąciki, a potem podciągnął nosem, wymownie patrząc w górę, by te ostatnie łzy po prostu popłynęły mu po skroniach.

- Co się stało? – zapytałem niepewnie.

- Nie. E-e, nie powiem ci. – Pokręcił głową. – Nie powiem ci, bo to głupie, ale jednak się stało i dla mnie ma jakieś znaczenie, ale jak zacznę się rozdrabniać, to ty mi powiesz, że nie, wszystko jest okej, nie mam racji, razem sobie poradzimy, a ja ci ulegnę, bo mam do ciebie słabość – wypalił praktycznie rzecz biorąc na wydechu.

Okej, miał rację, pewnie tak bym zrobił, dlatego pokiwałem głową i ściągnąłem dłoń Michaela ze swojej piersi, po prostu delikatnie głaszcząc ją w luźnej pozycji.

- To powiedz mi jak się czujesz. – Poprosiłem. – Albo powiedz mi wszystko, a ja nie będę mógł się wtrącić, bo jak się wtrącę, to będę musiał polizać klapę od tego kibla.

- Boże, Luke, nie. – Aż się wzdrygnął, na co zrobiłem znaczącą, poważną minę. – Odważnie, masz silną wiarę w swoją wolę. – Skinąłem. – Odezwiesz się, jak powiem, że możesz mówić? – Znów się zgodziłem, a on pokręcił głową z lekkim niedowierzaniem.

Więc milczeliśmy przez najbliższe dziesięć, albo dwadzieścia minut, co doprowadzało mnie do szału, jeśli mam być szczery, ale obiecałem i liczyłem na to, że w ten sposób stworzę dla Michaela bardziej bezpieczną przestrzeń. Ja naprawdę... Naprawdę liczyłem na to, że jednak choć trochę go znam. I tym razem się nie pomyliłem, bo wreszcie mocniej ścisnął moją dłoń i zaczął:

- Moja matka wróciła do ćpania, dlatego jak zabrałem od niej dragi, uderzyła mnie w głowę szklanką. – Ugryzłem się w język, by nie zareagować, ale otworzyłem oczy szeroko, rozkładając swoje zdrowe ramię, jakby Mike chciał się przytulić. Zaprzeczył jednak. – Od jakiegoś czasu zlewała robotę, więc ja się nią zajmowałem i wiesz co, Luke... Niby powtarzała mi to często, ale nie chciałem w to wierzyć, że... Nie jest mi nic winna i wzajemnie. To prawda, siłą rzeczy, ale nie mogę zaakceptować faktu, że się tak zawiodłem i tak bardzo się myliłem. – Zacisnąłem usta w cienką linię. Być może obiecanie milczenia nie było najlepszym pomysłem. – Odpuściłem wielu fajnych ludzi, by ją znaleźć, uciekałem z domów takich jak twój, bo wierzyłem, że jej na mnie zależy, ale gdy dłużej o tym myślę, już jako dorosły człowiek w zasadzie, zaczynam rozumieć, że to ona przestała walczyć. Nie mam jej tego za złe, ale mogła powiedzieć mi to, gdy byłem czekającym na nią dzieckiem, bo tylko słysząc to z jej ust, byłbym w stanie w to uwierzyć. – Przetarł twarz dłonią biorąc oddech. – Jestem bardziej zepsuty, niż bym tego chciał. – Więc jednak, intuicja Liz. – Potrafiłem nawet odciągnąć ciebie od nauki i to przeze mnie spadłeś ze schodów i wybiłeś bark, bo zacząłeś się cofać, gdy do ciebie szedłem, poświęciłeś na mnie wiele energii, stanąłeś na głowie, by mnie poznać, a ja nie rozumiem po co i za co mnie kochasz. – Mocno ugryzłem swoją dolną wargę, a Mike odruchowo położył palec na moich ustach, bym zapamiętał, że mam mu nie przerywać. – To nie jest takie łatwe, jak się wydaje, Lu. Ja. Obawiam się, że jestem zdolny do tego, żeby naprawdę całkiem nieźle zniszczyć ci życie, choć wcale nie chcę tego robić i to nie jest ani piękne, ani romantyczne. – Tu mogłem się z nim zgodzić, to nie było piękne i romantyczne, tylko straszne, ale nieustannie, nawet w tym pociągu, byłem w stanie się na to pisać. – Póki co nie mam gdzie mieszkać, nie stać mnie na to, jeżeli zostałbym w Nowym Jorku, musiałbym wrócić do niej, ale nie chcę tego robić, bo spieprzyłem sobie wszystko przez myśl o niej i nie chcę więcej być taką osobą. Musiałbym, bo miałbym poczucie winy, że olałem tę szkołę, na rzecz pracowania, by się utrzymać. Nie pójdę na fajne studia, ani nie będę przyjaznym kolesiem, którego pokocha cała twoja rodzina i przyjaciele, nie potrafię wyrzucić z siebie wszystkiego, choćby teraz, gdzie jesteśmy, hm? – Zanim wreszcie się odezwałem, znów zrobił gest, bym nic nie mówił. – Jesteśmy w nieplanowanej drodze do obcego miasta, o północy, gdzie jutro powinienem płaszczyć się przed kolesiem z matmy, by pozwolił mi pisać test i przedstawiać projekt z angielskiego, który oboje olaliśmy, ale z mojej winy, bo to ja ciągle mówiłem do ciebie spierdalaj. Tak właśnie będzie wyglądało twoje życie ze mną, Luke. Jak ciągłe uciekanie przed prostymi rzeczami, bo dla mnie one nie są proste. Nie rozumiem do końca tego przez co przechodzisz ty i nie jestem w stanie ci z tym do końca pomóc, dlatego prawdopodobnie będziesz z wieloma kwestiami sam, albo usłyszysz ode mnie tylko „przykro mi, mogę zrobić ci kakao, żeby cię pocieszyć", bo nie będę mógł nic z tym zrobić. – Rozchyliłem wargi, bo pierwszy raz zobaczyłem jak Michael się naprawdę rozkleja. Chciałem go objąć, ale sam przytulił się do swoich ramion nie chcąc mojego uścisku. Podciągnął mocno nosem. – Ludzie będą patrzeć na ciebie z politowaniem i będzie ci za mnie wstyd, bo twoi przyjaciele będą mieli cudowne możliwości, cudownych partnerów, a ty będziesz ze mną. Boję się, że zmarnowałem na swoją matkę tyle czasu, że stanę się nią! – krzyknął po czym jego głos się urwał, bo dosłownie wybuchł płaczem. – Wyszedłem z tego mieszkania i chciałem kupić wódkę, chciałem się upić, bo ja zawsze się upijam, kiedy się boję, a ja ciągle się boję, bo wszystko robię nie tak i... I gdybym mógł wcale bym nigdzie nie jechał, bo przy tobie czuję się bezpiecznie, dobra, chuj, Luke proszę, przytul mnie.

Nie potrzebowałem więcej komunikatów, cały rozgrzany i pod wrażeniem wręcz tego wybuchu. Uklęknąłem na ręcznikach papierowych i przyciągnąłem zwiniętego w kulkę Mike'a do siebie, mocno trzymając go swoją wolną ręką. Zębami rozpiąłem górę ortezy, a potem chorą ręką jej dół i bardzo delikatnie, użyłem obu ramion, by go objąć.

- Prawda jest taka, że sobie nie radzę i jestem bardziej pogubiony, niż sprawiam wrażenie. Ciągle myślę o tym, że wreszcie przejrzysz na oczy, ale masz zbyt dobre serce, jesteś zbyt kochany, aby mnie odrzucić i będziesz miał poczucie winy, dlatego wciąż będziesz ze mną, ale będziesz nieszczęśliwy, dlatego ja też będę nieszczęśliwy, bo chciałbym dla ciebie tylko dobrze, tylko najlepiej i ja wiem, że pewnie brzmię jak rozhisteryzowany bachor, powinienem być dojrzały, powinienem inaczej rozumieć te emocje, ale tak nie jest, nie umiem inaczej, bo wiem, że potrafię cię bardzo skrzywdzić, ale z drugiej strony bez ciebie czuję się tak tragicznie i... Jestem dla ciebie problemem, ale jeszcze tego nie wiesz.

- Chuj, będę lizał kibel – powiedziałem, bo mnie samemu zaczęły płynąć łzy po policzkach. Michael spojrzał na mnie z dołu bardzo zapłakany, a jego piękne, wielkie, zielone oczy wydawały mi się jak z obrazu, jakby należały do jakiegoś anaturalnego, cudownego bytu, nie człowieka. – Nie jesteś problemem, to po pierwsze, po drugie, nigdy nie będę się za ciebie wstydził, to mnie osrał ptak, to mi pękły spodnie, to ja chodzę jak menel po mieście. Jesteś okrutnie silnym człowiekiem i to powód do dumy, nie wstydu. – Pogłaskałem jego włosy. – Okej, jesteś bardziej pogubiony, niż ustaliliśmy wcześniej, w porządku, więc będziemy cię szukać. – Pokiwałem głową, by przekonać jego, a nie siebie. – Masz rację, zmarnowałeś mnóstwo czasu na swoją matkę, przykro mi, że to się stało, ale nie zmarnuj tego, że masz szansę odbić się od tego, co przez nią straciłeś. Nie mam pojęcia gdzie chciałeś jechać, Mike i jakie miałeś co do tego miejsca plany, nie zmuszę cię, abyś wrócił ze mną, ale wiedz, że masz taką 

możliwość. Możesz zostać w moim domu, a potem się zobaczy, razem zobaczymy i znajdziemy sobie miejsce, jestem pewny, że moja mama nie będzie miała nic przeciwko, chociaż te parę tygodni do skończenia szkoły.

- Tego chciałem uniknąć – wypalił. – Że będziesz chciał wziąć za mnie odpowiedzialność, dlatego będę miał poczucie, że jestem ci winny do końca życia wielką wdzięczność, a ty będziesz miał poczucie, że nie możesz mnie odrzucić, bo nie mam gdzie pójść bez ciebie.

- Michael, gdybyś był powiedzmy dziewczyną, wiesz, że nie kręcą mnie dziewczyny, albo kimkolwiek nie w moim typie i po prostu znalibyśmy się ze szkoły i tak zaproponowałbym ci zostanie u mnie, bo mam miejsce w domu i to nie jest litość, tylko zaakceptowanie i wykorzystanie swojego przywileju w dobrym sensie. – Przeczesałem jego włosy palcami. – Ale fakt, za nikim innym chyba nie wsiadłbym do przypadkowego pociągu na gapę, więc... - Wzruszyłem ramionami. – Zrób to chociaż dla siebie. Żeby zakończyć tę szkołę, nie musimy potem mieszkać razem, ani w ogóle być razem, czy cokolwiek, po prostu chcę, żebyś napisał te przeklęte egzaminy i nie marnował swojej szansy, jeśli chcesz mnie rzucić, by skorzystać z mojej propozycji, bo uważasz, że to coś utrudnia pokrętnie, to rzuć mnie, w porządku, ale będę miał chociaż pewność, że jesteś bezpieczny i masz dach nad głową. 

Nie wyglądał na przekonanego, choć nieustannie się do mnie przytulał. Przynajmniej już nie płakał. Michael pokręcił niepewnie głową. 

- Nie chcę cię rzucać - wyszeptał, czym mnie okrutnie rozczulił. 

- Inaczej – szepnąłem. – Powiedziałeś, że miłość to wybór i ciężka praca. Wybrałem to, że chcę cię kochać i chcę być przy tobie. Jest gorzej i trudniej, niż się spodziewaliśmy, no cóż, będzie trzeba sobie z tym poradzić, bo ja nie chcę wybierać wysiadania na tej stacji.

- W sumie to jak nie wysiądziemy na trzydziestej, to następny jest dopiero Harrisburg – wypalił, na co przewróciłem oczami, bo to była metafora, trochę nietrafiona. – Nie no, rozumiem co masz na myśli. – Pokiwał głową. – Nie wiem, Luke. Naprawdę ostatnie czego chcę, to być dla ciebie ciężarem.

- Na litość boską - syknąłem. – Nie jesteś ciężarem, Mike, ciężarem dla ciebie jest powtarzanie w kółko tej samej mantry, że wszystko jest okej i nie wiem, czy dopiąłeś swego uwodząc mnie, abym nie pytał co się dzieje i dał się przekonać, że wszystko jest w normie, czy o co chodzi, ale mogłem się domyślić, że potrzebujesz mnie już kiedy przestałeś chodzić do szkoły regularnie, a zamiast się martwić, byłem trochę zły.

- Nie masz sobie nic do zarzucenia, Lu, serio, nie potrzebowałem twojej pomocy. – Spojrzałem na niego jak na idiotę. – Przynajmniej nie tak jak dziś. – Przetarł twarz dłońmi, a gdy trochę się odsunąłem, by ponownie ubrać ortezę, zauważyłem, że Mike zrobił się cały czerwony od płaczu, dlatego jeszcze na moment go objąłem. – I nie muszę zostawać u ciebie, coś wymyślę.

- Nie denerwuj mnie, Puszek. – Odetchnąłem ciężko.

- Słucham?

- Rozumiem, że masz swoje granice komfortu i wolną wolę, ale chociaż raz musisz dać mi się uratować, żebym mógł poczuć się mężczyzną, zrób to dla mnie, nie dla siebie.

- Ta pokrętna logika jest większą kaleką, niż ty.

- Okej, to znów inaczej, Mike, co ty na to, żebyś wpadł do mnie na noc na parę dni? – Uśmiechnąłem się zachęcająco. – Będzie fajnie, no weź. Potrzebuję, żeby ktoś pomógł mi pod prysznicem, a prosić mamę to żenada. – Dźgnąłem go lekko w bok.

- Może... Może tylko dziś? – zaproponował.

- Cokolwiek pozwoli ci spać, Mikey. – Pogłaskałem jego ramię. – Przepraszam, Michael. – Poprawiłem się od razu, a on oparł skroń na moim ramieniu, lekko kręcąc głową.

- Może być Mikey – wyszeptał. 

- Dobrze, Mikey. - Cmoknąłem czubek jego głowy, ponownie obejmując chłopaka, na co on mocno wtulił się we mnie. 

Pociąg zatem jechał dalej, podczas gdy my siedzieliśmy przytuleni, na ziemi w ubikacji numer sześć.

______________________

Okej, było dużo płaczu, ja wiem, ale mam nadzieję, że to rozwiązanie się wam spodobało. To jeszcze nie jest koniec, bo Liz jeszcze nie wie o tym jaki wspaniałomyślny pomysł ma Luke, plus Michael widocznie jest przytłoczony, sam nie do końca wie co się wokół niego dzieje, przydałaby mu się rozmowa z teściową czy coś xdd

Koniecznie dajcie znać co myślicie i czy wam się podobało, bo naprawdę zależało mi na tym rozdziale. 

All the love xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top