30. Życie erotyczne

ten rozdział jest baardzo długi, więc zróbcie sobie herbatkę, ale jakiś mi taki wyszedł przypadkiem.

Pamiętacie ostatni raz, gdy rozwodziłem się nad tym, jak cudownie spałoby mi się w objęciach Michaela? Jak głaskałby moje łopatki, szeptał cichutko z pytaniem co mi się śniło i czy się wyspałem... Może pojawmy się w rzeczywistości, bo tamtego poranka obudził mnie okrutny chłód, spowodowany tym, że nie miałem na sobie ani skrawka kołdry, a na dodatek czyjeś kolano wbijało mi się w nerkę.

Przetarłem oczy, ziewnąłem i próbowałem się przeciągnąć, jednakże zanim zdążyłem chociaż ocenić sytuację, otworzyłem usta z dezaprobatą, bezdźwięcznie krzywiąc się na skutek tym razem uderzenia z pięty prosto w łydkę. Chcąc się poprawić, prawie spadłem z materaca, a kiedy udało mi się odzyskać równowagę, zorientowałem się, że Mike nie dość, że zawinął się w kokon, to jeszcze porwał mi poduszkę, kładąc ją sobie na głowie, by ostatecznie co jakiś czas, wyciągać nogę, niby w grze zręcznościowej, chcąc mnie porządnie kopnąć.

- Kurwa – zakląłem cicho, gdy wszystkie moje kości strzyknęły. Chyba tylko na filmach kochankowie grzecznie odpoczywają, najlepiej na łyżeczkę, a wraz ze wschodem słońca przymilają się do siebie, mówiąc: „miłego dnia, jak ci się spało?" Jak mi się spało? No nie wiem, zapytajmy nowego pokolenia siniaków, którego się nabawiłem.

Mimo wszystko, bardziej niż wkurzony, byłem rozczulony tym durnym obrazkiem. Z jakiejś przyczyny, obserwowanie Michaela w stanie spoczynku, chociaż nie, on czuwał nawet na śpiku, patrz: kopniaki, spowodowało, że poczułem się bardziej spokojny. Wycieńczony, fakt, aczkolwiek... Spełniony.

Podciągnąłem nosem, odbierając mu kawałek pościeli, na co niezadowolony Clifford wymruczał parę zupełnie niezrozumiałych słów i nagle, bez zapowiedzi, po prostu przywarł do mojego boku. Okej, punkt dla Puszka, to było słodkie, lecz kiedy nasze ciała ponownie się zetknęły, uświadomiłem sobie, że zasnęliśmy bez prysznica.

W zimnym powietrzu unosił się zapach naszego wczorajszego uniesienia, a także tego talerza z keczupem, którego nie zniosłem. Miałem suchość w ustach, nieprzyjemny posmak spermy na końcu języka, wszystko mnie swędziało, a przez nagle zbyt ciepłą kołdrę, oboje zaczęliśmy się pocić.

Jestem realistyczny do bólu w tej chwili, ludzie są obleśni, seks jest obleśny, jakby się zastanowić, a cała ta koncepcja doskonałych ranków to jedna, wielka bujda, napisana przez scenarzystów seriali dla młodzieży. Ostatnim, co chciałbym teraz robić, okazało się nasze wspólne, jakże urocze, poranne całowanie. No... Przynajmniej przed umyciem zębów.

Ale będę bardziej realistyczny, jednocześnie trochę pocieszający, bo gdy poczułem ciepło policzka Michaela na mojej piersi, a później, że poprawia sobie moje ciało pod swoim, jak kot układający doskonałe gniazdko do snu swoimi pazurkami, nagle ten pierwszy szok po śnie przestał się liczyć, bo choć bolał mnie pęcherz od niesikania i marzyłem o świeżym powietrzu, odniosłem wrażenie, że ta chwila jest jakaś taka... Intymna. Przygryzając dolną wargę, posunąłem opuszkami od jego karku w dół kręgosłupa. Wtuliłem nos w roztrzepane włosy Mike'a, niewinnie cmoknąwszy czubek jego głowy.

Nieświadomy emanował zupełnie inną energią, jakby dopiero wyłączając mechanizmy obronne, zostawił tylko ten odpowiadający za ewentualne odepchnięcie kogoś obcego, ale instynktownie, wyczuwając, że moje gesty są nienatarczywe, w zupełności się poddawał i kulił, w poszukiwaniu schronienia. Michael bardziej wyglądał więc na zranionego oraz potrzebującego odrobiny uczucia, niż kiedykolwiek wcześniej.

Nie sprawdziłem nawet godziny, ani tego, czy czasem nie wyłączyłem już pierwszych trzech budzików półżywy. Objąłem go bardziej, pogłaskałem z czułością jego łopatkę, a w mojej głowie pojawił się ten sam poziom popieprzenia agresji z rozczuleniem, jaki odczuwa się do uroczych zwierzątek, czy małych dzieci, to znaczy ta chęć przytulenia kogoś tak bardzo, że aż się go udusi z miłości.

Ale Mike nie zdążył się obudzić, a ja nie zdążyłem go udusić, bo klamka moich drzwi skrzypnęła. Podziękowałem sobie w głowie, że zakluczyłem, kiedy przyszedł, zwłaszcza w chwili gdy Liz zapukała.

- Luke? Kochanie, co robisz?

- Nic – odparłem zdecydowanie za szybko, odpychając Mike'a od siebie. Gwałtowanie założyłem spodenki od spania na lewą stronę, mocno okryłem chłopaka kołdrą, a potem tylko uchyliłem drzwi, uśmiechając się niewinnie. – Hej mamo, wszystko jest jak najbardziej spoczi, więc zejdę za dziesięć minut, oki?

- Czemu jesteś nadpobudliwy? – Uniosła jedną brew. – Umn... Wszystkiego najlepszego, na dole czekają naleśniki, bo jestem supermama i je ukleiłam dla ciebie, chociaż bardzo nie chciało mi się wstać. – Mój uśmiech musiał wyglądać wręcz psychopatycznie, ponieważ kobieta nie dała się wyprosić.

Zmierzyła z dokładnością każdy detal mojej zaczerwienionej buzi, a potem zwróciła uwagę na to, że nie mam koszulki, natomiast na moim biodrze, gdzie wisiała gumka od dresów, pojawiła się... Malinka. Może gdyby nie to, że nie chciałem jej wpuścić do środka, dałaby sobie wkręcić, iż zwyczajnie znów wszedłem na barierki schodów, bo nie wymierzyłem odległości ich od ściany, ale nie... Nie, moja mama przeszła romanse Jacka, nie miałem na co liczyć.

Otworzyła oczy szerzej, zatem uśmiechnąłem się bardziej niezręcznie, o ile to było w ogóle możliwe.

- Dzięki... Za naleśniki i za życzenia, naprawdę zaraz zejdę... - Podrapałem się po karku. – Umn... I Mike, Mike też zejdzie.

- Mhm. – Pokiwała głową.

- Mhm. – Powieliłem gest Liz, a gdy odeszła, pozwalając mi ponownie zamknąć drzwi, oparłem się o nie, zakrywając buzię dłońmi.

Nie myślałem, że to może być aż tak żenujące, wydawało mi się, że mój brat przesadza, jednak nie, konfrontacja z rodzicem po nocy, kiedy uprawiało się seks, to najgorsza opcja z możliwych, serio, nie próbujcie tego w domu. Odetchnąłem głęboko.

- Hej, Pimpek. – Prawie odskoczyłem słysząc niski, poranny głos chłopaka. – Wszystkiego najlepszego.

Zjechałem po drzwiach, siadając pod nimi, a nie potrafiąc znaleźć sobie miejsca, ani zająć niczym rąk, rzuciłem w chłopaka jego bokserkami, które leżały przy mojej stopie.

- Ubiorę się i wyjdę oknem, okej? – zapytał, bo dotarło do niego, że wewnętrznie właśnie cały zwinąłem się z cringe'u, więc prawdopodobnie nic nie powiem przez najbliższe parę minut. – Widzimy się potem? Sorry, zniknąłbym wczoraj, ale zasnąłem.

- Nie. – Pokręciłem głową. – Ta sytuacja... To nasze dziecko. – Michael zmarszczył brwi. – A ty, albo płacisz alimenty, albo zostajesz weekendowym tatusiem, obie opcję zawierają chociaż stawienie się w sądzie, więc zapraszam pod prysznic, bo sąd ostateczny przygotował dla nas naleśniki.

Zdezorientowany Michael usiadł na rogu łóżka, okrywając się kołdrą w pasie, tak by nie świecić mi przed twarzą swoją męskością od rana. Nie żebym miał coś przeciwko...

- Chyba sobie żartujesz, to będzie mniej żenujące, jeśli nie będziemy przy tym oboje.

- O nie, Clifford, ty nawet nie wiesz jaki to będzie poziom żenady, z tobą czy bez ciebie. Zresztą, przy tobie ona nie użyje słów „ostry seks analny"...

- Auć, teraz to mnie ten cringe nawet zabolał. – Wzdrygnął się.

- Dokładnie, zresztą... Zaraz potem sobie pójdziemy, a wieczorem przyjedzie mój tata...

- Widzisz, w takim układzie im szybciej przez to przejdziesz, tym lepiej! – Dalej próbował bronić swojego stanowiska, dlatego zmordowałem go wzrokiem.

- Michael, proszę, nie zostawiaj mnie z tym. – Na kolanach podszedłem do niego i oparłem podbródek na jego okrytych udach. – Błagam, niech to będzie mój prezent urodzinowy.

- Dobre sobie, nie po to mam dla ciebie prawdziwy prezent urodzinowy.

Zmarszczyłem brwi, bo nie oczekiwałem od niego ani prezentów, ani w ogóle, że naprawdę zapamięta kiedy to. Myślałem, że usłyszałem swoje „wszystkiego najlepszego" od Mike'a tylko dlatego, iż mama złożyła mi życzenia kiedy już nie spał, aczkolwiek się z tym nie zdradził.

- Masz dla mnie prezent? – Moje oczy wręcz zabłyszczały na ten komunikat. – Jejku, nie musiałeś.

Poczułem, że wplata palce w moje włosy, na co uśmiechnąłem się tak szeroko, że aż zabolały mnie policzki.

- Tak, ale nie gwarantuję, że będziesz chciał z niego skorzystać, a żeby się dowiedzieć co to, muszę cię najpierw zgarnąć z imprezki rodzinnej, na której wcale nie chcesz być.

- Widzisz, tym bardziej zjedz ze mną śniadanie! Mama chętniej mnie puści z odpowiedzialnym kolesiem, który pokornie przechodzi przez całą falę żenady dla mnie. – Zamrugałem szybciej, chcąc zrobić najsłodszą minę, na jaką było mnie stać.

Clifford patrzył na mnie bez najmniejszego przekonania, choć wreszcie się przełamał i udając, że płacze, jęknął niezadowolony, rzucając się w poduszki za sobą.

- Dobra, ale ty bierzesz prysznic pierwszy, bym nie musiał być z nią sam na sam i... Dajesz mi jakieś swoje ciuchy.

- W sumie to wciąż mam te twoje...

- O nie, Luke, ja chcę twoje.

Pokręciłem głową z lekkim niedowierzaniem. Nie miałem pojęcia co Mike ma do „moich rzeczy", jakby również jarała go ta wizja, że skoro w jakimś sensie, jesteśmy ze sobą związani, to dzielenie koszulek cokolwiek oznacza.

Uniosłem głowę, bo chciałem go pocałować, choć oboje zrezygnowaliśmy z tego pomysłu, gdyż nie zdążyliśmy umyć zębów. Tym samym cmoknąłem go szybko w ramię, a potem zebrałem się do kąpieli, wcześniej otwierając przed Michaelem swoją szafę.

- Pimpek, kurwa, czy ty nie umiesz składać ubrań?

- Och, spadaj, mógłbym zapytać, czy ty nie umiesz zrobić choć jednej notatki w zeszycie.

- Mam syf w notatkach, ale nie w szafie.

- Miłego życia ze mną, stracisz nie dość, że porządek, to jeszcze pewnie część skarpet. – To powiedziałem już wychodząc z pokoju i dopiero pod gorącym strumieniem wody, dotarło do mnie z jakim komunikatem zostawiłem Mike'a samemu sobie.

*

Michael miał słuszność przy wyborze kolejności ogarnięcia się, bo nawet jeśli Liz była moją własną, osobistą mamą, to że nie umieliśmy spojrzeć sobie w oczy, okazało się bardziej wymowne, niż tysiąc słów. Z jednej strony nie rozumiałem tego zbyt dobrze, bo sama zawsze powtarzała, abym próbował nowych rzeczy bezpiecznie w domu. Tak było chociażby z alkoholem. Seks nastolatków w rozumieniu rodziców jest trochę jak alkohol. Sięganie po to może być niebezpieczne i dyskusyjne, zwłaszcza gdzieś na mieście, podczas imprez. Dlaczego musiała w ogóle mieć tę minę?! Nie powinna się cieszyć, że chociaż zadbaliśmy o czyste łóżko, zamiast chować się gdzieś po wątpliwie sterylnych, barowych kiblach, gdzie od samego używania ubikacji jest większe prawdopodobieństwo, że dostaniesz jakiegoś grzyba?!

Nawet nie chciało mi się jeść w tej atmosferze, a naprawdę musiałem osiągnąć apogeum nerwów, by nie być głodnym, dlatego wyłącznie kroiłem swojego naleśnika z czekoladą, co jakiś czas dolewając sobie na niego bitą śmietanę z dozownika, by patrzeć, jak rozpływa się pod wpływem ciepła ciasta.

Moja mama coś procesowała. Jej mina była nieobecna i zmieszana, niby zaczęła łączyć kropki i dowiedziała się, że hej, wcale nie jestem już dzieckiem? Czy sprawiła to moja osiemnastka, czy raczej moja malinka na biodrze? Było się ruchać u Jacka, on by jeszcze nam wystrzelił confetti i włączył I just had sex od the Lonley Island do posiłku, więc byłbym zawstydzony w zupełnie innym sensie.

Nie mogłem już wytrzymać tego napięcia. Miałem wrażenie, że Michael kąpie się trzy wieczności, jednak zegarek na piekarniku wskazywał, że minęły dopiero dwie minuty odkąd zszedłem na dół.

- Mamo – zacząłem wreszcie, by powiedzieć cokolwiek.

- Hm? – Śpiewny ton Liz, stawiającej przede mną kubek kawy wydał się bardziej irytujący, niż fakt, iż nie jesteśmy wcale z Cliffordem tak blisko skończenia naszego projektu, a sporo grup zaprezentowała już swoje.

- Możesz coś powiedzieć? – poprosiłem.

- Ale co mam powiedzieć? Jesteś dorosły od dziś, to normalne, że masz... Życie erotyczne.

- Dobra, jednak nic nie mów. – Na chama wepchnąłem sobie naleśnika do ust, chcąc je czymś zatkać.

- Luke, w porządku, po prostu... - Westchnęła ciężko, przysuwając sobie stołek do wyspy. – To jest głębszy temat, nie powinieneś się mną teraz przejmować, naprawdę, ciesz się swoim dniem i swoim chłopakiem, którego i tak podziwiam, że chce tu zejść.

- Nie chce, ale go zmusiłem – odparłem z pełnymi ustami, zapijając śniadanie kawą. – I powiedz mi, bo wiesz, że będę się przejmował. Jesteś na mnie... Zła? – Uniosłem jeną brew, bo nie miałem pewności, czy to jest złość, zawód, czy coś jeszcze innego, niż byłem w stanie rozszyfrować.

- Biedny Michael – stwierdziła mama, więc uśmiechnąłem się lekko, zgadzając się z nią skinieniem. – Nie martw się, mam klimakterium. – Pogłaskała mnie po głowie. – Naprawdę się cieszę, że dorastasz i jestem z ciebie dumna.

- Ale coś i tak jest nie tak, a ja muszę wiedzieć, bo dostanę pierdolca i doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. – Znów zerknąłem na zegarek. Czy on uciekł tym oknem? Cóż, chyba bym go nie winił, gdyby to zrobił, mimo wszystko. – Nie zasnę przez następne sto lat bez tej wiedzy, bo będę tworzył teorie spiskowe, więc mi tego oszczędź, błagam.

Liz wstała od blatu, by przewrócić kolejnego naleśnika i długo milczała. Ja również przestałem naciskać, skupiając się bardziej na jedzeniu, niż na mamie, choć moje myśli nieustannie oscylowały wobec tego co mi powiedziała. Jednocześnie pozwalając sobie trochę odpłynąć, przypomniałem sobie, że Mike dał mi rozwiązanie na moje problemy z przyszłością, jednakże nie usłyszałem już tego, bo padłem nieżywy, jak na każdego faceta po seksie przystało.

Wyciągnąłem telefon z kieszeni spodni, wybierając konwersację z Sandy, bo mimo zażenowania, mieliśmy obietnicę, musiałem ją poinformować o tym co się stało.

Luke: mamy to, Michael w nocy wpadł i zaliczyliśmy wspólne drutowanie!

Sandy: omg? Spill, chcę szczegóły!

Luke: potem, bo puszek się teraz kąpie, a rano otworzyłem liz bez koszulki z malinką na biodrze, dlatego jem śniadanie zestresowany

Sandy: mogłam się tego spodziewać, wszystkiego najlepszego, ale złożę ci życzenia w szkole, trzymaj się tam, lulu

Luke: staram się, wciąż liczę, że w drodze do szkoły pierdolnie mnie autobus pzdr 600

Zablokowałem ekran, z braku laku wciskając sobie kolejną porcję naleśnika do ust. Tak czy tak byłem przypałem, dlaczego miałbym odmówić sobie jedzenia z tej racji?

- Jestem trochę rozwalona, bo nie wiem kiedy uciekły mi te wszystkie lata, wiesz? Jak z domu wyprowadził się Ben byłam spokojna, bo Jack dawał mi w kość. Kiedy wyprowadził się Jack, miałam chwilę oddechu, bo ty byłeś kochanym, małym aniołkiem, a teraz jesteś wielkim, dorosłym facetem, który za moment kończy szkołę i kto mi pozostanie? Skoro obwieszczasz na każdym kroku, że Petunia jest twoim psem, nie liczę na to, że mi ją zostawisz. I wiesz, Luke, nie chcę o tym z tobą rozmawiać, bo ostatnie na co mam ochotę to wpędzanie cię w poczucie winy, bo masz swoje życie, a ja zawsze będę cię w nim wspierać i chcę, żebyś się rozwijał po swojemu, ale wciąż... Jesteś moim małym syneczkiem, który trzyma się nogi stołu, jak robi w pampersa i otwiera szeroko te swoje piękne, wielgachne oczyska, a potem, ani się obejrzałam i okazuje się, że masz chłopaka i robisz rzeczy, które robi się z chłopakiem... To mnie troszkę... Dobiło.

Nie wpadłbym na to, że o to jej chodziło, naprawdę. Bardziej strzelałbym w focha o to, że otwieram jej drzwi półnago, z kolesiem w łóżku i odprawiam ją natychmiastowo, bez większego komentarza. Ale fakt, mama mogła poczuć się tak. Sam nie byłem rodzicem, mimo wszystko potrafiłem zrozumieć jej punkt widzenia, dlatego wstałem od wyspy i ignorując cały swój wstyd i wizję tego, że nocą naprawdę trzymałem po mistrzowsku, brzydko się wyrażę, chuja w ustach, objąłem Liz mocno, całując ją w czubek głowy.

- Kocham cię – powiedziałem zgodnie z prawdą. – I nigdzie się nie wybieram, zostawię ci tu Petunię, a nawet siebie na następne parę lat studiów z pewnością.

- Jack mówił, że chcesz jego mieszkanie. – Oddała mojego przytulasa od razu.

- To i tak nie jest daleko...

- Ja wiem, Luke, ja naprawdę wiem, muszę to przetrawić sama, ale skoro nie dałoby ci to spokoju, musiałam ci powiedzieć.

- Dzięki, naprawdę dzięki, że mi powiedziałaś.

Ta, byliśmy z Liz tak samo miękcy i emocjonalni. Uśmiechnąłem się pod nosem chyląc głowę, by schować nos we włosach mamy. Od zawsze używała tych samych perfum i tej samej odżywki, to był mój najbardziej bezpieczny i najbardziej znajomy zapach. Może przestalibyśmy tak jeszcze paręnaście minut, ale usłyszałem skrzypiącą deskę w korytarzu, a potem to, że Petunia szczeka na kogoś. Marszcząc brwi, odsunęliśmy się z mamą od siebie, natomiast gdy wyjrzałem do salonu, dostrzegłem, że Mike bardzo namiętnie chciał dotrzeć do drzwi wyjściowych.

- Nieładnie się tak skradać, Michael – powiedziała Liz, by go zawstydzić, a ja aż wyobraziłem sobie jego zdezorientowaną minę, której nie zobaczyłem oczywiście, gdyż stał do nas tyłem.

- Umn... Przepraszam. Dzień dobry, to znaczy... - Odłożył swoje buty, które niósł w ręku, a potem zerknął na kobietę z wymijającym uśmiechem.

- W porządku, chodź, dostaniesz naleśnika.

Wymieniliśmy spojrzenia, skinąłem mu, że jest okej, a on dalej uśmiechał się speszony, co jakiś czas zawieszając wzrok na psie, jakby to, że bylibyśmy w siebie wpatrzeni, niczym w obrazki, miało oznaczać jakąś okrutną zbrodnię.

Chwilę później oboje siedzieliśmy już przy wyspie, choć ja w mniejszym stresie, niż Mike, który wydawał mi się denerwować nawet sięgnięciem po dżem, czy czekoladę, dlatego kroił zupełnie suchego naleśnika, co jakiś czas popijając go gorzką, czarną kawą, bo mleko również stało obok dodatków do ciasta.

- Jakie macie plany na dziś, tak koniec końców? – zapytała wreszcie Liz, zwracając się bardziej do niego, aniżeli do mnie, ale to ja odpowiedziałem.

- Z Calumem i Sandy, pewnie przyjadą po mnie w randomowym momencie wieczoru, jak napiszę im „pomocy", gdy Tara zacznie mnie wkurzać.

Mama pokręciła głową lekko rozbawiona.

- Odegramy scenkę? – zapytała.

- Och, odegramy scenkę totalnie.

Michael zerknął na mnie pytająco, dlatego wycierając kąciki, poruszyłem ręką, jakbym chciał już wypluć z siebie słowa, podczas gdy przeżuwanie zajmowało mi zbyt wiele czasu.

- Zawsze udajemy z mamą spinę i że ona niby próbuje mnie zatrzymać w domu, żeby nie było, że to ona mnie podpuszcza. Jakby... Mój tata jest git, ale rozmowy z nimi bywają męczące.

Wówczas Clifford uśmiechnął się szczerze, a jego wzrok uciekł trochę na kobietę, niby w jakimś sensie doceniał fakt, że ona w ogóle istnieje. Nie dziwiłem mu się i prawdę mówiąc trochę liczyłem na to, że gdy już Mike się oswoi, on również – tak jak wszyscy moi przyjaciele, się z nią zaprzyjaźni.

- Tylko bez robienia totalnych głupot, tak mówię, bo wiem, że nie będziesz czekał z drinkowaniem do dwudziestego pierwszego roku życia, niech będzie, że w swoją osiemnastkę możesz wrócić trochę pijany.

Przewróciłem oczami, a Mike zatkał się naleśnikiem, bo widocznie to „trochę" nie pasowało do jego dzisiejszego planu. Szczerze? Miałem nadzieję, że gdy już wyjdziemy wieczorem, to gdzieś po trzeciej w nocy na ekranie mojego życia pojawi się wielki napis „wasted". Nie żebym nagle stał się fanem wódki, ale ku zdrowiu... Mojemu, och, mógłbym się porządnie porobić.

- Oczywiście, będziemy grzeczni jak aniołki, pani Liz. – Mike poklepał mnie po ramieniu, ośmielając się choć odrobinę, jakby testował samego siebie w kwestii tego, czy przez następne ileś wieczorów, nie będzie czasem zwijał się z zażenowania, że palnął jakiś idiotyzm przy mojej mamie.

- Mhm... Mam wysłać za wami Jacka?

- Jasne, zawsze przyda nam się odpowiedzialny dorosły – potwierdził od razu, na co mama prychnęła i zaczęła się śmiać, patrząc po mnie, co automatycznie odwzajemniłem. Michael trochę się speszył. To nie było dla niego tak oczywiste jak dla nas, że na koniec dnia, najpewniej to ja pilnowałbym Jacka, nie odwrotnie.

- Jesteś uroczy, Michael – powiedziała Liz. – I udany.

- Umn... Dzięki. – Podrapał się niezręcznie po karku.

- I weź sobie dżem, albo czekoladę, bo męczysz jeden placek od dziesięciu minut, podczas gdy Luke wsunął chyba dziesięć w jedną minutę.

- Wciąż rosnę! – wytłumaczyłem się od razu.

- Proszę, przestań – rzuciła Liz, ale z troską poklepała mnie po policzku, przy okazji podając chłopakowi konfiturę malinową. – Tata się uparł, że odbierze cię dziś ze szkoły.

- Myślałem, że skoczę jeszcze do Sandy, bo chciałem z nią pogadać. – Tak, wolałem pojechać do niej, by zrobić sprawozdanie, niż rozdrabniać się nad swoim debiutem seksualnym publicznie. Znając moje szczęście, ktoś by to jeszcze nagrał, a Sandy nie przebierała w słowach i zawsze zależało jej na szczegółach wszystkiego.

- Daj mu ten jeden dzień, bo zakwitnie, serio.

- Niech będzie. – Chciałem wziąć ostatniego naleśnika, jednak koniec końców wysmarowałem go dżemem i przełożyłem na talerz Mike'a. – No i liczyłem, że dziś jest ten dzień, kiedy dostanę auto, ech, przepadło.

- Zaczynam później, więc mogę was podwieźć, nie wierzę, że zrobiłbyś furorę przed znajomymi rodzinnym Volvo.

- To fakt. – Skinąłem.

Mike w tym czasie zabrał się za podarowanego naleśnika, wcześniej szepcząc do mnie „dzięki".

- Jack jeździł z twoim fotelikiem.

- Wiem, kiedyś mnie zabrał na Coney Island i wyrywał laski na dziecko.

Michael prawie się zakrztusił, a mama pomasowała skronie wzdychając ciężko.

- Jeżeli kiedyś zamierzasz adoptować dziecko, adoptuj córkę. – Zwróciła się do mnie, a ja odruchowo zerknąłem w stronę chłopaka, który jednak na mnie nie patrzył, ponownie skupiając się na Petunii, która przyszła żebrać o naleśnika.

Może lepiej, że nie patrzył? To było... głupie.

*

Lubiłem swoje urodziny dlatego, że z reguły spora część osób w szkole o nich wiedziała i dostawałem życzenia nie tylko od znajomych, a także od randomów, które przypadkiem na mnie wpadały w ciągu dnia. Nauczyciele też wydawali się wtedy o wiele łaskawsi, dlatego zapowiadał bardzo dobry dzień, mimo żenującego poranka. W sumie to śniadanie nie wypadło nawet tak najgorzej i wydawało mi się, że jeżeli nie będę ani trochę myślał o swoim zbliżającym się starciu z tatą i Tarą, to chociaż połowę dnia i noc będę miał udane.

Rzeczywiście, gdy tylko weszliśmy z Michaelem do szkoły, rozmawiając przy okazji o muzyce, bo od tego próbował zacząć zagadując mnie zanim przyszedł koło północy, od razu zaatakowali nas Calum i Sandy, powodując, że słuchawki Clifforda wypadły i z mojego, i z jego ucha.

- O matko, to był zamach. – Mike zachichotał lekko, odsuwając się ode mnie, pozwalając, by tamta dwójka mnie obściskała i wycałowała po policzkach.

- No, prawdziwy – odparł Cal, uwieszając się na ramieniu Michaela. – Pimpek, strzelisz focha, jak tak czy tak porwę ci Puszka na szluga?

- Nie obrazi się, chodź – uznał od razu chłopak, a ja pokręciłem głową z dezaprobatą. Właściwie poszedłbym z nimi, lecz wyczekujący wzrok Sandy mnie pokonał. Ona naprawdę chciała wiedzieć, a ja naprawdę chciałem jej powiedzieć, choć obiecałem sobie, że nie zrobię tego w szkole. Ale hej, gdy San straciła dziewictwo, byłem pierwszą osobą, która o tym usłyszała, dlatego chyba musiałem się odwdzięczyć. Pomijając fakt, że ja jeszcze swojego nie straciłem, jedynie spełniłem jedną z fantazji seksualnych, ale jak to mówi Andy Samberg: wciąż się liczy!

- Widzimy się potem? – Zatrzymałem jeszcze Michaela, zanim obrócił się na pięcie.

- Jasne, ale nie licz, że przyjdę na matmę.

- Nie wiem co ci pozwala myśleć, że uczysz się dla mnie, nie dla siebie, ale okej, każdy powód jest dobry, przygotuję cię do tej poprawy.

- Mhm, ja już wiem jak będzie wyglądała ta wasza nauka – palnął Calum, a ja zerknąłem na Sandy, czy mu powiedziała. Od razu się wzbroniła, Michael się zaczerwienił, na co Hood parsknął śmiechem. – O mój boże, jestem królem, wyczułem ten vibe, wy naprawdę pieprzycie.

- Jasne, krzycz głośniej, dyrektor nie słyszał. – Wywróciłem oczami, a Michael nieustannie płonął, robiąc się jeszcze bardziej purpurowy, niż kiedykolwiek. Oblizałem usta. Zrobiło się... Niezręcznie.

Clifford jednakże nie umiał być długo zażenowany na moim poziomie. O nie, on po prostu łatwiej z tego wychodził, tym samym chrząknął i objął Caluma ramieniem.

- Chodź, opowiem ci ze szczegółami, może chcesz być następny?

- Ha ha. Bardzo zabawne.

Zniknęli za drzwiami wyjściowymi, widocznie zmieniając temat na cokolwiek, co ich bawiło, bo zaczęli śmiać się między sobą, podczas gdy ja tylko podniosłem słuchawki Michaela, kładąc je sobie do kieszeni. Uśmiechnąłem się niewinnie do przyjaciółki.

- Musimy znaleźć sobie inne miejsce na tę dyskusję, bo jak zaraz zejdzie się cała ta dzicz, to nic nie powiem.

- Tsa, raczej bym strzelała, że jesteś tym typem, który najchętniej stanąłby na dachu szkoły i krzyczał, że właśnie uprawiał seks, ale Michael nim nie jest, bo zrobił się czerwieńszy, niż Rosja radziecka.

Prychnąłem śmiejąc się pod nosem i zacząłem prowadzić Sandy przez środek korytarza, aczkolwiek nie było nam dane ukryć się w szatni, ani w radiu, ponieważ zaczepiła nas matematyczka, która koniecznie musiała ze mną porozmawiać o mojej świetlanej przyszłości.

I tak zaczął się chaos. Ten najgorszy z najgorszych, bo nieważne czy miałem urodziny, czy ich nie miałem, koniec roku nie odpuszczał, on nadchodził, a każdy pedagog nagle koniecznie chciał ode mnie wiedzieć, czy skorzystałem z jego materiałów odnośnie studiów, poza tym na większości lekcji temat przyszłości był poruszany, a ja miałem mówić, bo w zeszłym tygodniu nie zrobiłem tego, będąc zajętym sprawami organizacyjnymi.

Michael odpuścił matmę, odpuścił też parę innych zajęć. Nie przyszedł nawet na angielski, co było właściwie dobre, bo pan Corden zapytał kiedy będziemy gotowi przedstawić projekt i czy może to być dziś, bo sporej części uczniów zabrakło przez wycieczkę do Paryża.

Zrobiło mi się nawet przykro, zwłaszcza, że Clifford przestał mi odpisywać, mówiąc, że musi coś załatwić na mieście i to wypadło nagle, a wyjaśni potem.

Pimpek: co chciałeś mi powiedzieć wczoraj w nocy?

Puszek: to znaczy?

Pimpek: odnośnie mojej przyszłej pracy, studiów i takie tam, miałeś jakiś pomysł, ratunku!!

Puszek: dziś się tym nie przejmuj, dziś nie myślimy o problemach

Pimpek: ok, ale każdy chce nagle wiedzieć, powiedz mi, proszę

Puszek: to było głupie, taka mała myśl, więc serio nieważne

Puszek: wyłączam telefon, ogarniam coś

Przewróciłem oczami zjeżdżając na krześle podczas chemii. Calum siedzący obok mnie poklepał mnie po ramieniu, ale on też nie wiedział co ma mi powiedzieć. Sam nie miał pojęcia kim chce zostać zawodowo i uznał, że pójdzie na cokolwiek i może zmieni kierunek, jak już się namyśli. To był dopiero cios poniżej pasa, zwłaszcza gdy chemiczka obwieściła, że mam najwyższą średnią z ocen na jej przedmiocie i chyba powinienem studiować coś z tym związanego, oczekując, że opowiem jej teraz jaki mam świetny plan na swoją przyszłość.

W końcu miałem tego dnia osiemnaście lat. Powinienem wiedzieć takie rzeczy.

Jak zwykle, zaczęło się pięknie, ale skończyło tragicznie, bo powoli wpadałem w panikę i to nie tak nagle, to się zbierało, począwszy od stresu, przez nadmierne rozkminianie. Nudziłem się na tych lekcjach. Michaela nie było, Calum i Sandy chodzili na jakieś poprawy, czy konsultacje w przerwach, bo może i były moje urodziny, ale były też ostatnie dzwonki na to, by podciągnąć sobie oceny. Studniówka została ogarnięta, w radiu zmianę mieli jacyś drugoklasiści, więc tym samym nie mogłem się tam zaszyć. Nigdzie się, kurwa, nie mogłem zaszyć, a koncept taty pytającego jak tam moja decyzja w sprawie akademika, mieszkania, czy zostaję z mamą, bo przecież dorosły facet nie powinien mieszkać z mamą, ale ja chciałem mieszkać z mamą! Wdech wydech, ta wizja nie pomagała.

Przed treningiem, gdzie wpadłem szybciej do szatni, by pobyć trochę samemu, zamiast się przebierać, włączyłem instagrama. Zobaczyłem na swoich dmach, gdzie czasem pisałem jeszcze ze Sierrą i Crystal, że ta pierwsza mnie oznaczyła, mówiąc, że ma nadzieję, że się nie obrażę, ale wybrała inny kierunek w ostatniej chwili. Odpisałem coś jak: „ważne żebyś była zadowolona, powodzenia! xx", ale tak naprawdę zachciało mi się rzygać i płakać.

Puszek: kończysz po swoim uganianiu się za piłką? bo mam do ciebie ważne pytanie i chcę się jeszcze z tobą zobaczyć przed wieczorem.

Już miałem odpisać Michaelowi, że tak i może ucieknę sobie z tego treningu, byśmy mogli pójść gdzieś na lunch, bo chcę z nim pogadać, żeby mnie chociaż trochę uspokoił, jednakże do drzwi szatni ktoś zapukał. Zmarszczyłem brwi, chowając komórkę.

- Tak?

- Jesteś ubrany, Luke? – zapytała trenerka na co przytaknąłem. Kobieta usiadła obok mnie na ławce, widząc, że nawet się jeszcze nie zacząłem przebierać, a potem uśmiechnęła się do mnie promiennie. – Chciałam cię dziś złapać.

- Mhm, co się dzieje? – Wsunąłem komórkę do kieszeni.

- Wiem, że nie chciałeś brać udziału w zawodach, ale mogę zrobić jeszcze zmianę w składzie, pomyślałam o tym, bo jesteś naprawdę zdolny i byłoby głupio, gdybyś przegapił okazję na stypendium sportowe, może mógłbyś zrobić z tego karierę...

Ja nawet nie oddawałem się sportowi! Poszedłem na piłkę, by się nie ulać od słodyczy i wyładować frustrację związaną z byciem emocjonalną pizdą, nie starałem się i to brzmi paskudnie, bo są osoby, którym naprawdę zależy, a mi się udaje i dramatyzuję, bo mam mętlik w głowie!

To było chyba moje apogeum, serio. Poczułem, że zaczyna kręcić mi się w głowie, a powietrze jakoś tak robi się gęstsze. Znałem to uczucie naprawdę dobrze, więc zacząłem powtarzać: „Calum, ananas na pizzy, lody pistacjowe, Michael" i tak w kółko, wyobrażając sobie, że wcinam hawajską, a potem lody pistacjowe z Calem i Michaelem na jakiejś rajskiej wyspie, gdzie nie istnieje coś takiego jak panika. Przełknąłem ślinę oddychając przez usta.

- Dziękuję, ale nie chcę, bo to nie jest coś co chciałbym robić... Chyba.

- Widzisz, chyba, to znaczy, że może akurat zmarnujesz swoją szansę, jeśli nie spróbujesz i potem możesz żałować...

Czemu nauczyciele przyjmują taką retorykę kiedykolwiek?!

- E e – pokręciłem przecząco głową wydając z siebie dźwięk bardziej jak dwulatek, który odmawia inaczej, niż mówiąc po prostu nie. – Przepraszam, ale ja serio nie wiem do czego się nadaję...

Calum, hawajska... Cholera.

- Masz osiemnaście lat, chłopie...

- Przepraszam, muszę wyjść. – Wstałem trochę na oślep, oddychając głębiej, chociaż czułem, że mózg to mi się mocno średnio dotlenia.

- Jak chcesz, spokojnie, Jezus... Luke?

- Muszę coś załatwić. – Nie chciałem się przyznać do tego, że zaczyna mi się niesamowicie potężny atak paniki, bo nie czułem się z tym komfortowo.

Byłem doprawdy dorosłym facetem i dostawałem takiej reakcji na myśl o przyszłości? Jeszcze gdybym miał prawdziwe problemy i na co narzekać, ale nie. Nie miałem. Miałem cudowne życie, wspaniałych przyjaciół, kochających rodziców, dobrą sytuację materialną i... I miałem też atak paniki.

Korytarz na szczęście był pusty póki co, bo trwały jeszcze lekcje, zwyczajnie mojej grupie odwołali historię, ale wszyscy zdążyli rozejść się do domu, więc miotałem się przez środek szkoły, próbując się uspokoić. Jednak pod wpływem tego, że zacząłem myśleć bardzo zimno i krytycznie wobec w ogóle samego siebie, wyobrażając sobie jeszcze tatę, który mnie kochał i naprawdę się starał zrozumieć, ale nie zawsze miał jakąś wrażliwość, więc pewnie powiedziałby... Dorośnij, czy coś z tych rzeczy, to wszystko nagromadzało się jeszcze silniej. Nie chcąc się tłumaczyć nauczycielce, która koniec końców machnęła ręką, wbiegłem po schodach na oślep, na kolejne piętro i tam zobaczyłem Michaela, który ruszył do mnie, bo widocznie mnie szukał. Dzieliła nas spora odległość, jego widok wcale mnie nie uspokoił, a dodatkowo zacząłem panikować, bo co z tego, że on by mnie nie ocenił, to co sobie wtedy wmawiałem było silniejsze od logiki i faktów. To były skrawki informacji, jakby mózg mi je podsyłał specjalnie, bym tylko jeszcze bardziej się denerwował.

- Pimpek?!

Cofnąłem się na krok zasłaniając twarz ręką, bo przez niemożność porządnego złapania powietrza, zacząłem wręcz sinieć na twarzy. To naprawdę jest okropne, kiedy logika podpowiada ci, że przecież się nie topisz, przecież nikt nie zakłada ci foliowej torby na głowę, ale twoje ciało nie współgra z tą logiką i nagle zaczynasz się dusić.

- Luke... - Michael podszedł bliżej mnie. – Hej, Luke, słyszysz mnie?

Znów się cofnąłem, totalnie odruchowo i to był mój błąd, bo poleciałem po schodach w dół, powodując krzyk Mike'a i to, że zaczął biec w moją stronę. Szczerze? Okej, były dwie strony tej sytuacji. Jedna taka, że szok przerwał atak paniki i mogłem chociaż na parę minut odetchnąć, ale fakt, że... bark wypierdolił mi ze stawu trochę rozpoczął następną salwę urywanego łapania powietrza, wraz z tak przerywającym bólem, że krzywiąc się zacząłem płakać.

Clifford zrobił wielkie oczy przeskakując trzy ostatnie schodki, więc znalazł się przy mnie na półpiętrze. Uklęknął i zastanawiał się przez moment co ma zrobić, bo dosłownie wyglądałem wtedy jak lalka barbie z ręką na drut, w ten sposób, że gdy ją wyciągniesz to wisi obok. Teraz się z tego śmieję, ale wtedy doznałem tak wielkiego szoku i bólu, że chyba wolałbym rozbić sobie łeb i umrzeć.

- Michel – wypaliłem, a on wreszcie delikatnie oparł moją skroń o swoje ramię, przy okazji wyciągając telefon z kieszeni. – Michael, co ja właśnie sobie zrobiłem?

- Na moje wypadł ci bark. – Nie zadzwonił nigdzie, włączył w galerii jakiś filmik, a jak się okazało to była animacja, która miała pomóc mi unormować oddech. Okej, więc nie tylko ja robiłem reaserch w kwestii jego problemów i tego, jak sobie z nimi radzić.

- Ja jebie. – Znów się zaciągnąłem w płaczu, ale próbowałem przyjąć takie same interwały oddychania co na tym uspokajającym obrazku. Wtedy trochę pomagało, bo i tak ból był gorszy, niż panika, choć zanim spadłem ze schodów, chyba bym rzucił tym telefonem. – I co teraz?

- Umn... Zadzwonię do twojej mamy. Wezmę twój telefon. – Sięgnął do mojej kieszeni, wciąż mnie obejmując za głowę, bym nawet się nie obracał i nie widział w jakim stanie jest moja ręka.

- Mike, boli mnie.

- Wiem, kochanie, będzie dobrze. – Cmoknął czubek mojej głowy, delikatnie głaszcząc moje włosy.

Na półpiętrze nie było ani kamery, ani nikogo właściwie. Tylko my, przynajmniej na ten moment. Poczułem się jeszcze głupiej, niż wcześniej, jednak uspokajało mnie skupienie Michaela oraz jego pewność, jakby miał opracowane sytuacje kryzysowe zawsze na sto procent. Czułem się z nim bezpieczny, wiedziałem, że nie pozwoli mnie skrzywdzić jeszcze bardziej i nie zostawi mnie nawet na chwilę w tej sytuacji.

Co jakiś czas cmokał moje włosy, czekając aż Liz odbierze, przy okazji szeptał „cii", jakbym był płaczącym dzieckiem, ale ten ból nie do wytrzymania, który nie znikał ani na chwilę, powoli robił mi sieczkę z mózgu.

- Ja mam dość. – Opadłem bardziej na niego. – Boże, amputują mi rękę.

- Nie, spokojnie, oglądaj filmik o oddychaniu.

- Nie chcę, zabij mnie, boli.

- Nie zabiję cię, kocham cię – powiedział szeptem.

Żaden z nas nie dostał wówczas wielkiego szału na punkcie tego wyznania, byliśmy zbyt skupieni, zwłaszcza że gdy podniosłem na niego wzrok, dalej płacząc, by powiedział mi, czy to prawda, Clifford zerknął na mnie tak, jakby nie rozumiał o co mi chodzi.

Wreszcie Liz odebrała i jak usłyszała co się stało, od razu zebrała się do auta, by zabrać mnie na pogotowie.

Tak właśnie wyglądała pierwsza połowa moich osiemnastych urodzin, cudownie, w moim stylu, heh, ale hej, przynajmniej wiedziałem, że już nigdy nie zagram w futbol! No i że Michael mnie kocha. Nie tylko dlatego, bo to powiedział. Nie, on się zachował tak, jakby mnie kochał, zwłaszcza kłócąc się na ostrym dyżurze z pielęgniarką, że ma pełne prawo być ze mną kiedy będą mi wstawiać ten bark, a ja się śmiałem, oj jak ja się śmiałem! Głupi Jaś, to znaczy mocne, dożylne znieczulenie jest najlepsze na świecie. 

______________________________

Hej, nie mam teraz zbyt czasu na pisanie, bo zajmuję się studiami, ale jakoś tak no te miśki za mną łażą. Nie ma już sensu ratować i poprawiać starych rozdziałów, więc po prostu piszę te, co są tu teraz. Mam nadzieję, że wam się podobało, mimo że Luke skończył biednie. Idk wywalony bark to nie koniec świata, ale przynajmniej miesiąc z unieruchomioną ręką chłopak spędzi. Mój chłopak ma ten problem właśnie, jak był dzieckiem to mu wypadł, a teraz jak pod złym kątem go ułoży z pewną siła, to jest tylko "kurwaaaa, jedziemy na oiom", matko jestem nieczuła xdd Mniejsza, uznałam, że zrobię takie ałć lukowi, bo tak i to nam da fajny następny rozdział też cri. Koniecznie dajcie znać co uważacie, całuski! xx 

O i mike naprawdę ma dla niego dobre propo, on po prostu nie zdaje sobie sprawy z tego, że trafił w sedno z tym pomysłem he he.

No ale, all the love xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top