26. Czy zamierzasz zaobrączkować mi syna?
Nie lubiłem wpadać w szał, ani tym bardziej kłócić się z ludźmi, ale nastawały momenty, gdy moja wytrzymałość co do "przykrych wypadków losowych", sięgała zenitu. To niemożliwe, aby jeden człowiek zniósł każdy, komediowy przypał. Czekałem tylko na chwilę, gdy poślizgnę się na mitycznej skórce od banana, serio. Nic nie krzyczało bardziej "Luke Hemmings", niż taki upadek, ale przeżyłem prawie osiemnaście lat bez owego elementu grozy, a moją jedyną teorią, dlaczego to się nie stało, jest taka, iż ja zwyczajnie nie lubię i nie jadam bananów.
Miałem pecha, nawet jeśli ktoś nie wierzy w to, że niektóre sprawy dzieją się pod wpływem nienawiści wszechświata do jednego podmiotu, musi stwierdzić, że to był pech, bo hej, czy znacie innego człowieka, który spędził czterdzieści minut ze swoim crushem w taksówce, dosłownie z ptasim gównem na głowie, mało tego, droga do pokonania zeszłaby nam w dwadzieścia minut, gdyby nie roboty drogowe, postawione tam godzinę temu.
Nieszczęścia chodzą po ludziach, już trudno. Tę metaforę wyobrażałem sobie nie jako wyimaginowane trickstery, które przekakują z ramienia na ramię, tylko jak ogromne, opasłe wręcz, zmutowane słonie, przydeptujące takich przypałowców, jak ja do jezdni. Najlepiej brudnej, zmokłej i śmierdzącej.
Wciąż zirytowany przeniosłem wzrok na Mike'a, ale chłopak przestał się śmiać, jakby w rzeczy samej dotarło do niego, że nie jedziemy do szkoły, gdzie już tradycyjnie wezmę prysznic w męskiej szatni. Musiał być świadom nadchodzącego spotkania z Liz, którego nie mógł uniknąć, bo postawiłem mu warunek. Zależało mi na tym i wreszcie jawnie się określiłem, jednakże na skutek opadnięcia emocji, zrobiło mi się może nawet trochę głupio za mój niekonwencjonalny tak właściwie wybuch.
Powinienem szanować jego granice komfortu, ale z drugiej strony, pojawiła się w mojej głowie myśl, że jeżeli on nie przekroczy ani jednej, na zawsze utknie w ciasnych ścianach własnego uprzedzenia. Skoro się znaliśmy oraz skoro ta relacja zmierzała ku... Czemuś, chyba miałem prawo choć trochę inicjować poszerzanie tych granic, tak samo jak on mógł śmiało podjąć się próby poszerzania moich.
- Mike - mruknąłem, kiedy samochód ruszył po dłuższym postoju. Clifford nic nie odparł, obserwując swoje palce. - Michael.
- No? - Otrząsnął się z letargu, po czym wlepił we mnie oczekujący wzrok. - Co jest?
- Dlaczego tak bardzo nie chcesz jechać do mnie? - zapytałem, a on przewrócił oczami teatralnie i pokręcił głową, że nie będzie odpowiadał na to pytanie. - Jak mi powiesz, to może jednak wybiorę prysznic w szkolnej szatni - zachęciłem.
- Nie, nie, nie, Pimpek. - Wówcza to Michael spoważniał, tak jak zrobiłem to ja w Central Parku przed kilkoma minutami. - Kiedy już na kogoś syczysz, to potem bądź konsekwentny, inaczej wypadasz mało wiarygodnie.
- Czy ty masz jakąś misję dawania mi lekcji życia? - zapytałem tylko trochę zirytowany. - Ciągle ostatnio to robisz.
- A ty?
- Co ja? - Położyłem dłoń na sercu, bo nie zrozumiałem jego zarzutu.
- Jaka jest twoja misja, hm?
Wzruszyłem bezwiednie ramionami, ponieważ nigdy nie nadałem temu projektowi żadnej, sensownej nazwy. Zapadła między nami dłuższa chwila ciszy, podczas której podjąłem się próby doczyszczenia z siebie obleśnej substancji ostatnią, ocalałą chusteczką. Byłem pewny, że moja koszulka przeżywa właśnie swoją ostatnią podróż, bo o ile jeszcze z pamiątki po gołębiu mógłbym ją doprać, tak wątpiłem, że istnieje jakikolwiek proszek do prania, który poradziłby sobie z tą ogromną plamą po keczupie z hot-doga, jaka pojawiła się pod wpływem wytrącenia bułki z parówką z mojej dłoni.
Czy istnieje jakiś proszek do prania, który spiera poczucie wstydu? Błagam, zapłacę każdą cenę, albo koniec końców wykąpię się w arszeniku. Moja babcia miała koncept, że rumianek wypędzi ze mnie szatana, dlatego kiedy byłem dzieckiem, robiła mi z niego napary. Co mogłoby zabrać moje rozpamiętywanie wtop? Whisky? Uśmiechnąłem się z politowaniem do tej myśli, bo nie byłem tym typem człowieka.
- Spotykałem się kiedyś z fajną dziewczyną - zaczął Michael, przerywając uporczywe milczenie między nami. - Była naprawdę mega spoko, robiliśmy razem rzeczy, właściwie to chyba byłem całkiem zakochany. - Zmarszczyłem brwi, bo nie wiedziałem do czego to zmierza. - Przedstawiła mnie rodzicom i następnego dnia powiedziała, że nie powinniśmy się więcej umawiać.
- Och...
- Jej stary mnie nie polubił, a naprawdę próbowałem być maksymalnie miły! W sumie to nie mówiłem za dużo. Wiesz, z jednej strony mam wywalone w ludzi i w to, co o mnie myślą, ale byłoby słabo, gdybyś ty nagle zaczął myśleć o mnie same złe rzeczy, bo twojej mamie nie spodobałyby się moje różowe włosy na przykład.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem. Sam nie miałem tego problemu, prawdę mówiąc. Raczej nadawałem się na typ gościa, którego rodzice uwielbiają, bo przynosiłem słodycze, albo różne rodzaje herbaty w prezencie, poza tym dobrze się uczyłem i nigdy nie miałem żadnych, ukrytych zamiarów wobec ich córek. Nadawałem się na doskonałego kolegę - pożyczy lekcje, posłuży dobrą radą, a w imię solidarności, pomoże ojcu skopać tyłek wstrętnym dupkom, którzy myślą tylko o jednym. Nie miałem okazji zaprzyjaźniać się jeszcze z opiekunami kogoś, kto mi się podobał, dlatego uśmiechnąłem się lekko i wierzchem dłoni poklepałem ramię Michaela, ponieważ nie chciałem dotykać go otwartą ręką z wiadomych względów. Powstrzymał parsknięcie, rozumiejąc z czego wynika specyfika mojego gestu.
- Przykro mi - powiedziałem zgodnie z prawdą. - Ale hej, moja mama musi znosić mnie po tych wszystkich przypałach, widziała już chyba wszystko, także myślę, że nie będzie miała nic przeciwko tobie. Poza tym... Czasem o ciebie pyta, wiesz?
- Rozmawiasz o mnie ze swoją mamą? - Mike zmarszczył czoło. - Nie wiem czy to słodkie, czy raczej lamerskie.
- Może oba? - zaproponowałem.
Kiedy wjechaliśmy na teren mojego osiedla, dostrzegłem sposób, w jaki chłopak obserwuje okolicę. Był zestresowany, ale też trochę zafascynowany, a może nawet... Zazdrosny? Zdziwiło mnie to, gdyż przyjeżdżał już do mnie wcześniej, tyle że nie za dnia, ale czy to robiło jakąś różnicę? Na pewno w ilości spotkanych ludzi, bo na ogródkach odpoczywali emeryci, a po chodniku pałętały się dzieciaki. Zresztą nie mieszkałem w cholera wie jakim pałacu, mieliśmy z mamą po prostu dom. Ładny, całkiem zadbany i spory, ale to dlatego, że wcześniej było nas pięciu. Liz zawsze się śmiała, że reszta odpadła, bo przerosła ich powierzchnia do odkurzania, zatem przetrwali najsilniejsi.
Zmierzyłem uwarznie profil Mike'a, kiedy wysiedliśmy z taksówki, za którą oboje chcieliśmy zapłacić. Uniósł jedną brew, ja uniosłem swoją, pan kierowca odetchnął trochę zażenowany, że nie ustaliliśmy tego wcześniej, a gdy Clifford chciał coś powiedzieć, wyprzedziłem go, przykładając telefon do terminala. Uśmiechnąłem się triumfalnie.
Michael zmarkotniał jeszcze bardziej, albo raczej się jeszcze bardziej wystraszył. Nagle żadne, ptasie odchody nie miały znaczenia w obliczu jego starcia z moją mamą, które według mnie zapowiadało się nie jako starcie, a jako zwyczajna, prosta formalność.
Ruszyłem w stronę furtki, kiedy taksówka odjechała, skinąwszy chłopakowi, by poszedł za mną, ale on przez chwilę jeszcze tak stał, patrząc na moją małą, chyba pięcioletnią sąsiadkę, bawiącą się w ogrodzie tuż obok, jak na przerażającego potwora. Dzieci mogą być straszne, ale chyba nie aż tak.
No i do mnie dotarło. Tak wybitnie i dotkliwie, że Michael nie tyle boi się konfrontacji z Liz, a odrobinę przerasta go wizja bycia choć na chwilę częścią spokojnego, przedmiejskiego wręcz życia. Mógł czuć się tym przytłoczony, może jakby nie powinien tam być? To nie tak, że ja w ten sposób o nim myślałem, ale znałem go na tyle, by wiedzieć, że właśnie w tym kierunku idą jego koncepcje. To było widać po twarzy, dlatego obróciłem się na pięcie, uśmiechnąłem zachęcająco i wyciągnąłem jeszcze trochę pomiotu szatana ze swoich włosów, by się choć trochę rozchmurzył.
- W tym domu panują pewne zasady - powiedziałem nisko i poważnie.
- No oczywiście. - Przewrócił oczami. - Jakże inaczej. - Kiedy założył ręce na piersiach, poczułem się mniej komfortowo, bo nie lubiłem gdy Mike stawał w pozycji zamkniętej.
- Okej, więc zasada jest taka: czuj się jak u siebie, nie musisz mnie o nic prosić, jak czegoś potrzebujesz, po prostu to sobie bierzesz, okej?
- Jasne, wejdę do domu twojej mamy w różowych włosach i koszulce Trashera, z tatuażami i kolczykami, a na dzień dobry zacznę plądrować lodówkę. Genialny plan, na pewno mnie pokocha.
- Michael. - Otworzyłem oczy szerzej, by skupić jego uwagę. - Ufamy sobie z Liz, jeżeli ja kogoś lubię, ona nie ma wyboru.
- Nie przekonało mnie to, ale miejmy już z głowy i zamknijmy się w twoim pokoju, błagam.
- Jak sobie życzysz. - Obróciłem się w stronę drzwi frontowych, które otworzyłem swoim kluczem i od wejścia zsunąłem trampki z nóg. - Mamo, jednak wróciliśmy tu, bo osrał mnie ptak!
- Jeszcze raz, co?! - Była w kuchni, dlatego odkładając jeszcze bluzę na półkę, skinąłem Michaelowi, który ściągał swoje buty trochę dłużej i podszedłem tam. - O cholera. - Spotkaliśmy się z mamą w połowie drogi. - Luke, ty osiołku.
- Ta, nieważne, serio, to jest Mike, Mike, to moja mama, a to... - Spojrzałem na Petunię, która ku zaskoczeniu nas wszystkich, miała w sobie tyle zgrabności, by przeskoczyć niskie krzesełko w salonie, z zamiarem rzucenia się do obwąchiwania naszego gościa. - To jest Petunia i chyba właśnie cię zaakceptowała. Zrobisz nam kawę, umyję się szybko i do was zejdę, dzięki, lecę, bo fuj! - Spojrzałem jeszcze raz na Mike'a, chcąc prędko zniknąć w łazience.
- Umn, dzień dobry - mruknął.
Nie widziałem go jeszcze takiego zdezorientowanego i zawstydzonego, a jednocześnie przeświadczonego, że mógłby zabić mnie kciukiem i sznurowadłem za to, iż go zostawiłem na polu bitwy. Ale to była terapia szokowa, plus wyjątkowo chciałem zmyć z siebie to obrzydlistwo. No trudno, musiał sobie poradzić.
Puszek: zabiję cię, kurwiu
*
Wziąłem szybki prysznic, jednak nie miałem już czasu, by w pełni doprowadzić do porządku siebie, albo swój pokój, dlatego uznałem, że no cóż, bywa, a Mike i tak zdążył być świadkiem bałaganu w moim wykonaniu. Na dobrą sprawę ja sam w sobie byłem bałaganem, więc czy szybkie sprzątanie jakkolwiek podważyłoby ten fakt? Nie miałem poukładane w szafie, a w moim domu było raczej ciepło, dlatego założyłem pierwsze, co udało mi się wydobyć: bermudy i koszulkę z merchu Rihanny, która chyba tak na dobrą sprawę należała do Jacka.
Schodząc na dół postanowiłem zabrać brudne naczynia ze swojego pokoju, a koniec końców zatrzymałem się w korytarzu, by jeszcze posłuchać przez moment o czym, albo czy w ogóle, Liz i Mike rozmawiają.
Panowała między nimi typowa atmosfera, tworzona przez zestresowanego nastolatka i próbującą zachęcić go do ośmielenia się dorosłą, dlatego uśmiechnąłem się pod nosem. Michael raczej kojarzył mi się z typem człowieka, który nie boi się żadnych konfrontacji. Chociażby jego sposób prowadzenia dyskusji z dyrektorem Carterem mi to zasugerował, ale nagle... Poczułem się wyjątkowy, bo słyszalnie chciał, aby właśnie moja mama, żadna inna osoba na świecie, miała o nim dobre zdanie.
- Jak idzie wasz projekt? - zapytała, stawiając przed chłopakiem talerz ciastek.
- Nienajgorzej - odparł, ale się nie poczęstował. Usłyszałem stukot łyżeczki w kubku, a potem ciche siorbięcie, więc napił się chociaż swojej kawy. - Mamy już temat...
Wyobrażałem sobie minę Liz i jej konkluzję o treści: "to co wy robiliście cały ten czas, skoro macie dopiero temat?"
- O, jak brzmi?
- Umn...
- Nie jest sformułowany, aktualnie musimy posklejać informacje w jakieś wnioski, a potem dodać do nich swoje przemyślenia. W sumie dobrze wyszło, że tu przyjechaliśmy, bo zapomniałem laptopa - wytłumaczyłem się od razu, zostawiając mokre ślady stóp za sobą na płytkach. Włożyłem talerze do zmywarki, siadając na blacie przy Mike'u, którego uśmiech do mnie świadczył o tym, że... No cóż, jestem trupem, ale nie wziąłem tego personalnie.
- Już prawie kończymy, temat na końcu, by pasował do całej reszty. - Chłopak podchwycił moją narrację. - Musimy się spiąć, bo Calum już skończył.
- Calum?! - Mama spojrzała na mnie z niedowierzaniem. - Mówimy o tym samym Calumie? - Pokiwałem głową trochę rozbawiony, sięgając po ciastko. - To nie brzmi jak on.
- Ashton go zmotywował. - Zrobiłem znaczącą minę.
- Biedny Calum w takim układzie. - Liz się teatralnie przeżegnała, na co Michael powstrzymał śmiech, ale ja się zaśmiałem, chcąc go trochę rozgrzać i pokazać, że można się tu nabijać dosłownie ze wszystkiego.
- Trochę - mruknął. - To my może pójdziemy zabrać się do pracy? - Spojrzał na mnie wręcz błagalnie.
- Dopijcie chociaż kawę, bo Luke potem znosi takie sterty naczyń.
- Mamo. - Przewróciłem oczami. - Ale to prawda, robię to.
- O, a najlepiej to otwórz mu szafę i znajdź w niej trupa, albo wsadź rękę pod łóżko z nadzieją, że nie wciągnie cię monstrum z kurzu.
Wtedy Clifford naprawdę się zaśmiał, a mnie nawet nie było wstyd, bo wiedział o tym jaki burdel potrafię zrobić właściwie ze wszystkiego, więc doceniałem powolne rozluźnianie się Michaela.
- Też mam kurz pod łóżkiem - palnął. - Ale wie pani co, mówią, że im człowiek inteligentniejszy, tym więcej bałagani.
- Na pewno tak jest! - zawołałem od razu.
Mama nie wyglądała na przekonaną, jednak patrzyła po nas rozbawiona. Dopiero wtedy zorientowałem się, że Petunia wciąż leży pod nogami Michaela, co dodatkowo wydało mi się strasznie słodkie. Wbrew pozorom pasował do mojej kuchni, dyskutowania z moją mamą i rozpieszczania mojego psa. Pomyślałem, że chciałbym aby Mike poczuł się u mnie na tyle dobrze, by wpadał częściej, najlepiej bez zapowiedzi, bo mógłbym się miło zaskakiwać.
- Jakie macie plany na dziś, prócz tej katorżniczej pracy?
- Żadnych - odpowiedział niemal od razu, niby odebrał zadane pytanie jako jedno z tych o treści: "czy zamierzasz zaobrączkować mi syna?"
- Pewnie coś obejrzymy - poprawiłem. - Albo pogramy, nie wiem, zobaczy się, prawdopodobnie pozasypiamy nad tym żenującym projektem.
- A nie miał on być czasem świetny? - Liz poruszyła złośliwie brwiami. - Mike, wpadniesz na urodziny Luke'a?
- Yyyyy.
Moje i chłopaka spojrzenia się spotkały, szukał u mnie ratunku, a ja szukałem u niego, bo nie tyle co nie chciałem sprawiać mu dyskomfortu, co niekoniecznie potrzebowałem, by musiał zająć miejsce przy stole pomiędzy moimi rozwiedzionymi rodzicami.
- Wpadnie po mnie, jeżeli sytuacja się skomplikuje - wyjaśniłem. - Chcę to po prostu odwalić i sobie wyjść, nie masz nic przeciwko, hm? Zresztą... Pogadamy potem, mamy dużo pracy. - Zeskoczywszy z blatu chwyciłem cały talerz ciastek, chcąc zabrać je z nami, a potem skinąłem Michaelowi, by ruszył za mną na górę.
- Okej, jakby co to jestem na dole.
Pokiwał głową, a ja krzyknąłem "oki", będąc już w połowie drogi. Piesia oczywiście zebrała się za swoim nowym kolegą, którego nie chciała opuścić na krok i właściwie to wcale się jej nie dziwiłem. Gdybym mógł również spędzałbym cały swój czas w towarzystwie Michaela.
Zamknęliśmy za sobą drzwi, a gdy on ukucnął, by pogłaskać Petunię, ja pościeliłem łóżko chcąc zająć czymś ręce. Liczyłem na chociaż jedno "ty idioto", ale dostałem kreatywniejszą wersję.
- Mam ochotę wsadzić ci gnata w dupę, przeciągnąć do twojego gardła rozrywając ci wszystkie wnętrzności, wyciągnąć rękę twoimi ustami, strzelić ci w twarz, a potem roztopić twoje ciało w kwasie - obwieścił ze stoickim spokojem. - Dlaczego, na cholerę, zostawiłeś mnie tam samego, a nie powiedziałeś "idziemy na górę, pa!" od samego wejścia?
- Daj spokój, była miła, przepraszam, ale u mnie to tak nie działa, że się z mamą ignorujemy, naprawdę liczyłem, że się trochę rozluźnisz.
- Rozluźni się twój martwy odbyt, w który właduje gnata.
- Wiesz co chcę powiedzieć? - Obróciłem się do niego z lekkim politowaniem, ale nie umiałem utrzymać tej miny długo, widząc że Mike siedzi już na dywanie i drapie Petunię za uchem.
- Coś sprawia, że wiem. Luke, serio, nie rób tak więcej, bo zaproszę cię do siebie, będzie ci głupio odmówić i spędzisz uroczy podwieczorek z moją matką i jej trzema bolcami, słowo.
- Och, ogarnij się, Puszek, dostałeś kawę i ciastka.
- Och, ogarnij się, Pimpek, dostaniesz chorobę weneryczną. - Patrzył na mnie, jak na idiotę. - Zapytała co chcę robić po szkole, na co powiedziałem jej "pracować w kinie, bo lubię filmy". Serio to powiedziałem, bo serio lubię filmy, ale nie chcę pracować w kinie, bo nienawidzę pracy z ludźmi. Twoja cudowna mama, mieszkająca w twoim cudownym, wielkim domu, mająca cudownego syna, który pójdzie na świetne studia, dowiedziała się dziś, że moje ambicje kończą się na pracowaniu w kinie, bo kreatywność mi zdechła.
- Właściwie to brzmi jak naprawdę fajna praca. - Zignorowałem te wszystkie komplementy, po czym usiadłem naprzeciw niego na podłodze krzyżując nogi. Zacmokałem na psa, jednak mnie olał, więc zmroziłem pupila wzrokiem. - Ona cię nie ocenia, słowo, a właściwie to dobre pytanie, co naprawdę chcesz robić po szkole?
- Zakończyć tę parodię, którą nazywam moim życiem! - jęknął z frustracji. - Jesteś podły, wiesz? Bo przyparłeś mnie do muru, przyprowadziłeś tu, a teraz zadajesz trudne pytania.
Wzruszyłem niewinnie ramionami, sięgając po kolejne ciastko.
- W końcu dupa eksploduje ci od słodyczy - fuknął.
Wsadziłem więc dwa ciastka na raz do ust, ku prychnięciu Michaela, a po chwili, on wsadził do swoich trzy.
Petunia wpatrywała się w nas, jakbyśmy uciekli z jakiegoś meetingu osób, którym ktoś tworzący ludzi, wybitnie poszczędził rozumu. My natomiast patrzyliśmy sobie w oczy, ścigając się wręcz, który z nas prędzej pogryzie to, co ma w buzi. Wygrałem, więc zobaczyłem przed sobą jego długi, wytatuowany, środkowy palec. Mike przybliżył go złośliwie do mojego nosa, bym chyba zapamętał ten gest o treści "spierdalaj", ale coś mnie tknęło, tym samym, zamiast go odepchnąć, po prostu prędko podniosłem się odrobinę i ugryzłem jego opuszek.
Zaśmiał się pod nosem.
- Niedobry Pimpek - rzucił. - Bardzo niedobry. - Podniosłem na niego wzrok.
Przez myśl mi przeszło, by wziąć ten palec głębiej, a potem go possać, jednakże uznałem, że to głupie, więc odsunąłem się, przecierając usta, bo powinniśmy byli naprawdę pogadać, albo zabrać się w końcu za naukę i to tak sensownie oraz produktywnie.
Ale dalej nie wstaliśmy, patrząc po sobie w milczeniu.
- Chce ci się to robić? - wyszeptałem.
- O nie, ściągnąłeś mnie tu, przez cholerną połowę miasta, a umówmy się, to całkiem spore miasto i teraz nie chcesz robić projektu? Niedoczekanie twoje.
Wydąłem dolną wargę, jednak nie zadziałało na niego. Zrobiłem proszącą minę, którą zignorował. Nawet Petunia przyszła na moje kolana, gdy tak siedziałem, dlatego pogłębiłem swoją mimikę, ale nie, on był nieugięty.
- No dobra, w takim razie ciężka praca. - Wstałem obrażony po laptopa. - Przerwa na siku za godzinę, nie rozmawiamy o niczym innym, niż sztuka, a ciastko jemy dopiero jak będziemy mieli przynajmniej połowę skończoną.
- Ja dam radę, ciebie ostatnia zasada pokona.
- Nieprawda.
- Lu, słońce, kogo ty chcesz oszukać, mnie czy siebie? - Kiedy powiedział do mnie pieszczotliwie, poczułem, że miękną mi kolana, dlatego musiałem usiąść na materacu, zamiast na podłodze, trzymając mocno komputer, którego nie chciałem upuścić.
Michael zmarszczył brwi, bo nie zrozumiał o co mi chodzi, na co moje policzki zrobiły się czerwone, a serce jeszcze bardziej przyspieszyło swój rytm bicia.
Chciałem go wtedy, chciałem go tak bardzo.
- Nie ma przerw na fajkę - wydukałem.
Chłopak podszedł do łóżka, na którym usiadł tuż obok mnie, ale od razu podciągnął ciężar swojego ciała do ściany za sobą, by móc się o nią oprzeć. Przełknąłem ślinę.
- Robimy to, czy nie? - Rozejrzał się po mojej sypialni, jakby szukał w niej czegoś ciekawego i kiedy zająłem taką samą pozycję jak on, tylko że z laptopem na kolanach, wychylił się do szafki nocnej, z której zabrał flakonik moich ulubionych perfum.
- Tak, jasne - odparłem włączając przeglądarkę.
Michael powąchał perfumy opuszczając powieki na moment, a ja tak bardzo zapatrzyłem się na niego, że zignorowałem fakt niewyłączenia ostatnich kart po wyszukiwaniu informacji. Gdyby to były jakieś zadania z matematyki, albo chociażby interpretacja wiersza, być może nawet bym się tym nie przejął, ale nie. Zanim wyszedłem z domu, czytałem o związkach, dlatego widząc jego rozbawioną minę, zerknąłem zdezorientowany w stronę wyświetlacza. To już nawet nie było zabawne, człowiek - przypał, definicja mojej osoby.
- To do naszego projektu, wziąłem na poważnie twoją ostatnią wypowiedź o archetypie relacji, jako konstrukcie społecznym.
- Jasne, że tak, dlatego ładuje nam się druga karta o tytule "jak poderwać faceta".
Uderzyłem tyłem głowy o ścianę. Nie chciało mi się nawet z tego tłumaczyć. Przedawkowałem wstydliwe momenty na ten dzień, więc zerknąłem po nim zrezygnowany i wzruszyłem ramionami. Wziąłem z dłoni Mike'a Erosa, którym się bawił i spryskałem jego koszulkę.
- Właśnie tak - powiedziałem. - Teraz pachniesz mną, co znaczy, że jesteś mój. Poderwałem cię.
Chłopak uśmiechnął się pod nosem, a potem sam ochylił trochę chłowę, jakby rozkoszował się wonią tych perfum. Uwielbiał je, to z pewnością, dlatego pomyślałem, iż może naprawdę za ich pomocą zwróciłem na siebie jego uwagę.
- Wiesz co jest dziwne? - szepnął.
- Fakt, że Deana Winchestera zabił gwóźdź. - Udałem, że nie wiem o czym właśnie prowadzimy konwersację.
- Też. - Mike wyciągnął rękę w górę, jakby chciał poinformować cały świat, że zgadza się z moim pojęciem dziwności. - Ale dziwniejszy jesteś ty, bo wsadziłem cię do szafki, a zamiast chcieć się zemścić, zrobiłeś wszystko, by być dla mnie jak najbardziej miłym i dobrym. To jest dziwne, wiesz co jest dziwniejsze?
- Nie? - Kiedy tak mówił, nieustannie z zamkniętymi oczami, ja obserwowałem uważnie jego profil, przygryzając delikatnie dolną wargę.
- To, że ci się dałem. Nie rozumiem tego, ale zdecydowanie, w jakiś pokrętny sposób ci się dałem i robiłem dosłownie wszystko, żebyś chociaż trochę mnie nie znosił, bo nie podobała mi się myśl, że jesteś całkiem w moim typie, choć nigdy nie miałem typu, zwłaszcza względem chłopaków, a jesteśmy tu i teraz, gdzie myślałem, że wiem o tobie właściwie wszystko, jednak jak się okazuje, nie, ty wciąż mnie zaskakujesz. To jest najdziwniejsze.
Chciałem coś powiedzieć, ale nie umiałem znaleźć żadnego, sensownego komentarza, dlatego pokiwałem powoli głową, wklepując w wyszukiwarkę komendę, która miała znaleźć dla nas idealne, szczegółowe streszczenie lektury.
- Nauczyłem się tego, że nigdy nie będę w stanie w pełni poznać tego kim jesteś, ani tego kim ja jestem, bo to nieustannie się zmienia i rozwija. Nie dam ci odpowiedzi na wszystkie pytania, ale mogę pozwolić ci odkrywać - powiedziałem wreszcie, szukając jeszcze kontekstów.
Petunia znów ułożyła się przy boku Michaela, który trochę się do mnie przybliżył, więc stykaliśmy się ramionami.
- To całkiem ciekawe podejście, podoba mi się, bo niczego nie ogranicza.
- Właśnie tak, ograniczenia są zbędne, tak samo jak etykietki. Wolę teorię, na podstawie której praca w kinie może być ciekawsza, niż robienie doktoratu, zależy kto i z jakiej pozycji na to patrzy.
- Wiesz co chciałbym robić tak naprawdę? - zapytał bardzo delikatnie opierając skroń na moim obojczyku, ale ten gest nie tyle wynikał z chęci bycia blisko, co z racji tego, iż Petunia po prostu go przygniotła, więc musiał zmienić pozycję. - Chciałbym być tym gościem, który dobiera muzykę do filmów, ale nie mam pojęcia jak się nim stać.
- Hej, to brzmi cholernie ciekawie! - Przeniosłem na Michaela oświecony wręcz wzrok.
- O, mógłbym być też być scenarzystą, albo... Sam nie wiem, nawet aktorem, byłbym upiornie rozpieszczonym aktorem, ale nie wrócę do Kalifornii, więc poszło się pieprzyć.
- Nie będę więcej pytał dlaczego, bo wiem, że mi nie odpowiesz, hej! - Musiałem przesunąć komputer po swoich nogach, które rozprostowałem, ponieważ pies zaczął tak wspinać się po Mike'u, że ten położył dość chaotycznie głowę na moim brzuchu, kiedy Petunia powaliła go na łopatki.
- To nie ja, to ona! - Zaśmiał się tak dziecinnie i beztrosko, że odwzajemniłem ten napad radości automatycznie.
Odłożyłem narzędzie naszej ciężkiej, katorżniczej wręcz pracy na bok, obejmując łebek swojej piesi, którą cmoknąłem w nos.
- Czy ty właśnie pocałowałeś swojego psa? - Michael uniósł obie brwi.
- Tak - zgodziłem się bez zastanowienia. - A co? Miałem pocałować ciebie? - Tylko połowicznie żartowałem. Mógłbym go pocałować, cholera, mógłbym zrobić z nim wszystko w tamtej chwili, zwłaszcza gdy delikatnie przejechał dłonią po mojej klatce piersiowej.
- Cóż, teraz już nie, skoro twoje usta miały kontakt z jej oślinionym nosem, Petunia, stop! - Wówczas to ja wybuchłem głośnym śmiechem, bo pies polizał Mike'a przez sam środek twarzy, nie oszczędzając jego nosa, brwi, ani nawet ust.
- O fuj, spadaj, niedobry pies. - Odgoniłem ją, chociaż szczeknęła i zaczęła merdać ogonem.
Mike przetarł buzię, wstając ze mnie, ale nie był zły, bardziej bym powiedział, że rozbawiony oraz zdegustowany jednocześnie.
- Łazienka jest zaraz obok, możesz iść umyć twarz i ją puścić od razu. - Chwyciłem się pod bok, bo poczułem, że zaraz dostanę czkawki od śmiechu.
Mike patrzył na mnie, jakby nie dowierzał swoim oczom, że aż tak bardzo mnie to poskładało, a gdy czknąłem, szturchnął zaczepnie moją pierś.
- Teraz mi już wszystko jedno, Pimpek, ale pójdę dla twojego komfortu psychicznego. - Zanim jednak wygrzebał się z łóżka, uklęknął nade mną, opierając się na moim ramieniu.
Nie byłem pewny co robi... Och, bzdura, doskonale wiedziałem co robi, dlatego poderwałem się, wyprzedzając Michaela w jego gestach. Przyłożyłem swoje usta do jego, leciutko cmokając sam ich środek, co odwzajemnił w ten sam sposób, choć odrobinę bardziej speszony niż zwykle.
Cmoknęliśmy się. Jak dzieci, po tym jak dopadła nas psia ślina i może to jest trochę obrzydliwe i głupkowate, ale nie czułem się z tym fantem źle, ani nie miałem przeświadczenia, iż powinniśmy zachować się jakkolwiek inaczej. Niby nabrałem dostatecznie wiele swobody w swojej relacji z Michaelem, by nie szukać dla niej uzasadnienia w archetypach, a po prostu przeżywać to co mieliśmy oraz co wydawało się właściwe nam, nikomu innemu.
Gdy poszedł do łazienki, odetchnąłem głęboko, przeczesując włosy palcami. Zamknąłem oczy na chwilę, spojrzałem na ten laptop z politowaniem i przymknąłem go, bo straciłem w nas wiarę. Albo raczej w nasz projekt, w nas wierzyłem i to całkiem gorliwie.
Położyłem się na wznak, czego nie przeszkodziła już Petunia, którą Mike zabrał ze sobą, a chwilę potem usłyszałem, że piesia zbiega na dół, bo usłyszała, że mama otwiera lodówkę. Oszukałem trochę własne zasady, sięgnąwszy po ciastko. Leżałem w tej rozkopanej kołdrze, z jedną nogą wyprostowaną, drugą ugiętą, czując jak czekolada rozpływa się w moich ustach. Wiedziałem kiedy chłopak wrócił, tak samo jak poczułem, że materac się ugina pod jego ciężarem, ale zamiast mnie skrzyczeć, że czas naprawdę porządnie się skupić, Michael po prostu zawisł nade mną i z zaskoczenia, ponownie cmoknął sam środek moich ust. Uniosłem powieki, przełknąłem ciastko, koniec końców rozchyliwszy delikatnie wargi. Cholera.
- Ty kłamco - szepnął.
- Nic nie zrobiłem. - Uśmiechnąłem się niewinnie, unosząc obie ręce, niby na znak niewinności, choć nie miałem się jak bronić, bo to on był nade mną.
Czekałem na ciąg dalszy, patrząc prosto w jego oczy. Wpadłem w trans i nawet jeśli wszystko we mnie krzyczało, żebym go porwał i zaczął całować tak jak należy, nie potrafiłem się nawet porządnie ruszyć, choć to była blokada zdecydowanie ta dobra.
- Uśmiechnij się jeszcze raz - poprosił, co zrobiłem, a chwilę później poczułem jak Michael delikatnie cmoka oba moje dołeczki w policzkach.
Mruknąłem cicho. Udało mi się odrobinę wyrwać z otumanienia, dlatego uniosłem rękę, którą objąłem go w tali.
- Pocałuj mnie wreszcie.
Wcześniej on prosił, teraz ja żądałem.
- Nie, chcę cię trochę pomęczyć.
- Jesteś okropny czasem, wiesz?
Dorwałbym się do niego, wiedziałem o tym, bo uniosłem drugą rękę i prawie pociągnąłem Michaela na siebie, jednak drzwi skrzypnęły, a Mike tak bardzo chciał nie być wówczas pod czujnym wzrokiem mojej mamy, że sturlał się z łóżka, albo raczej ze mnie, w złą stronę, to znaczy upadł na ziemię.
- Hej! - zawołałem za nim, dalej ignorując zdezorientowaną Liz, która jak szybko weszła, tak szybko wyszła, ale sam nie wymierzyłem i łupnąłem prosto na Clifforda, który jęknął, choć nie tak, jak chciałbym, żeby jęczał.
Szybko podniosłem się na rękach i teraz to ja górowałem nad nim.
- Wszystko okej, nie złamałem ci kręgosłupa, nie uderzyłeś się w głowę?
- Nie, ale twoja mama musi mnie nienawidzić - wyburczał. - Czy ty ważysz sto kilo?
- Chciałbym, robienie masy jest o dziwo trudne, czekaj, ochrzanię ją. - Szybko pozbierałem się z ziemi, podając mu rękę, by wstał, ale Mike usiadł o własnych siłach, masując swój kręgosłup. - Przepraszam.
Nie spodziewałem się, że ona tak po prostu do nas wejdzie! Owszem, robiła to, gdy byłem z Calumem i Sandy, ale chyba dotarło do niej, że z Michaelem to trochę co innego.
Więc znów byliśmy w punkcie wyjścia, on na ziemi, ja nad nim i to również nie w taki sposób, który mógłby wydać się całkiem seksowny. Oboje natomiast prawie paliliśmy się ze wstydu. Poczułem wtedy właśnie to, o czym opowiadał Jack; pełne zniesmaczenie wizją uprawiania seksu we własnym domu, a nawet nie doszliśmy do etapu wkładania sobie języków do gardeł!
Spojrzałem na drzwi, potem na Mike'a. Nie chciałem by był świadkiem mojej rozmowy z mamą o granicach, dlatego usiadłem po prostu obok niego, znów ściągając laptop na swoje kolana.
- Pogadam z nią potem, po prostu zróbmy ten projekt i odwiozę cię do domu. - Zmarkotniałem, bo nie dość, że moje imię powinno stać w encyklopedii obok słowa "żenada", to jeszcze zniszczono nam całkiem ładny moment.
- Spoko. - Clifford zaczął skubać skórki przy paznokciach.
Zapadła między nami dłuższa chwila ciszy, aczkolwiek nie był to typ tego przyjemnego, chcianego milczenia. Miałem ochotę cofnąć czas i poprosić Mike'a, by za sobą zakluczył, serio.
*
Beznamiętnie kopiowałem tekst ze strony internetowej do worda, zmieniając szyk zdań tak, by nie brzmiały na plagiat, a on co jakiś czas wskazywał, którą frazę warto zapisać. Przynajmniej zrobiliśmy cokolwiek i pewnie na początku tego semestru jeszcze bym się ucieszył, ale wtedy dopadła mnie konkretna frustracja. Miał rację, niepotrzebnie przyszliśmy do mnie.
Przekładając kolejną dawkę informacji w plik, przypadkiem zminimalizowałem ekran, ale nie zdążyłem wrócić do przeglądarki, ponieważ Michael położył palec na touchpadzie, delikatnie strącając z niego moją rękę. Zmarszczyłem brwi.
- Co robisz? - Musiałem chrząknąć, bo mój głos zmienił się od niemówienia.
Bez słowa otworzył folder, w którym znajdowała się edytowana przeze mnie muzyka, a potem wzrokiem zapytał, czy może posłuchać. Nie dawałem raczej nikomu takiej możliwości, jednakże przed nim czułem się raczej i tak dostatecznie obnażony emocjonalnie, dlatego pokiwałem głową i sięgnąłem po słuchawki. Podpiąłem je do gniazdka, podając mu jedną.
Rzeczywiście następne parę minut poświęciliśmy dźwiękom. Michael dalej nic nie mówił, lecz tym razem całkiem liczyłem na jakiś komentarz. Może byłem w tym kiepski, dlatego nawet nie pisnął? Przestałem obserwować jego i zacząłem swoje dłonie. Trochę rozbolała mnie głowa, ponieważ miałem od samego popołudnia dwie szasne, by go w sobie szaleńczo rozkochać i obie zmarnowałem, a doprawdy nie oczekiwałem takiej kliszy i banału od Michaela Puszka Clifforda, by wierzyć, że w tej jednej chwili, nagle coś go oświeci.
- Reszta brzmi bardzo podobnie i na ten moment jest niedokończona, więc skończmy prezentację, hm? - Odłożyłem słuchawki za siebie na pościel. - Spoko, czy jednak powinienem to rzucić?
Obróciłem się w jego stronę, siląc się na naprawdę słaby uśmiech. Mike tylko wzruszył lekko ramionami i odgarnął mi nieznośnie pokręcone włosy z czoła.
- Myślę, że nie ma takiej rzeczy, której byś nie umiał - powiedział. - Rozbrajasz mnie tym i to nie tak, że się wkurzam, bo jestem zazdrosny, a raczej tak, że nie mogę wpaść na to dlaczego ktoś kto jest tak dobry we wszystkim, lubi akurat mnie.
- To uproszczenie, nie jestem dobry we wszystkim, ja po prostu nie mówię o rzeczach, w którę ssę.
Pokiwał głową, nie przestając przekładać moich schnących powoli kosmyków. Wreszcie jego dłoń znalazła się na moim policzku, a chwilę później poczułem jak Michael niweluje przestrzeń między nami. Zamknąłem oczy, sam się przybliżyłem, a potem nasze usta spotkały się w taki sposób, w jaki powinny. Czule, trochę namiętnie i bardzo romantycznie. Przejechałem językiem po jego górnej wardze, którą miałem między swoimi dwiema. Michael trochę zacisnął palce na moich włosach, dlatego odnalazłem na oślep jego ramię, które pomasowałem. Nie byliśmy ani łapczywi, ani szczególnie agresywni w tym pocałunku. Jakbyśmy próbowali skupić się na każdym detalu swoich wzajemnie warg, które współgrały o wiele płynniej, niż na początku, kiedy pierwszy raz się całowaliśmy.
Michael wsunął język w moje usta, dlatego trochę je rozchyliłem, dusząc westchnienie. Przeszkadzał mi ten komputer na nogach, toteż go odłożyłem, przez co na moment przerwałem nasze gesty, ale nie musiałem czekać długo, aż chłopak znów odnajdzie choćby kącik moich ust, gdzie leciutko zacmokał. Zaśmiałem się cicho i dopiero wtedy otworzyłem oczy. Nagle byliśmy bardzo blisko siebie, choć wciąż w dość odległym objęciu. Przysunąłem się do niego całym ciałem. Miałem zamiar wrócić do całowania, aczkolwiek Mike obrócił trochę głowę, a potem... Niczym Petunia, polizał mój policzek.
- Hej! - zawołałem rozbawiony.
- Skończymy chociaż połowę i będziemy się całować.
- Całujmy się teraz. - Objąłem go w pasie. - Uwielbiam to jak całujesz.
- To ty chciałeś rygorystycznych zasad nauki, Pimpek - mruknął, cmokając mnie w nos. - Nie ja stworzyłem zasady. - Odsunął się wreszcie, a potem sięgnął po ciastko, które zjadł z szatańskim błyskiem w oku.
- Okej, ale to było zanim wiedziałem, że całowanie też wchodzi w grę.
Mike wzruszył bezwiednie ramionami.
- Jesteś dupkiem. - Zrobiłem obrażoną minę i sam sięgnąłem po ciastko, a on powielił swój gest.
Ten wieczór naprawdę skończył się na całowaniu i zrozumiałem co wydarzyło się pomiędzy Calumem i Sandy, że możliwym było wyjście chłopaka bez rozmowy na temat uczuć. Bo po wtedy... Straciłem kompletną pewność, czym my tak właściwie z Michaelem teraz jesteśmy, ponieważ ja... Och, ja byłem zakochany jak jeszcze nigdy w życiu.
_______________________________
Tadaa, było buzi, mam nadzieję, że udane i ładne. Koniecznie dajcie znać co myślicie, cieszę się, że udało mi się wrzucić tu trzy rozdziały pod rząd! Niestety to już koniec tego małego maratonu, bo mam trochę pracy, także następny za parę dni.
Dajcie znać co myślicie, myślicie, że oni są już razem? XD
All the love xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top