24. Szkoła dla clownów

            Obudziłem się jak zwykle na brzuchu, mocno przytulony do poduszki, choć miałem wrażenie, że tym razem obejmują mnie jeszcze czyjeś ramiona. Poczułem zapach tanich perfum Michaela, niemalże na całym sobie, co sprawiło, że uśmiechnąłem się delikatnie, pocierając policzkiem o materiał pościeli. Poprawiłem kołdrę między nogami, mruknąłem coś pod nosem. Było mi ciepło i dobrze, niby zrozumiałem, że właśnie w taki sposób mógłbym budzić się już do końca życia. Znacie ten stan, prawda? Pomiędzy jawą, a snem, gdy nie ma się pełnej pewności, które momenty marzenia są rzeczywiste.
            Moje sny potrafiły prowadzić w bardzo dziwne miejsca. Czasem widziałem wspomnienia o cudownych wakacjach, a innym razem wyobrażałem sobie, że mój coming out nie przeszedł tak pomyślnie, więc każdy z obrębu moich bliskich, automatycznie przestał się ze mną przyjaźnić, tym samym zostałem zupełnie sam. Lubiłem mówić przez sen, chociażby o seksownych aktorach, którzy okazywali się być we mnie szaleńczo zakochani, albo czasem krzyknąć, żeby że wcale nie chcę brać ślubu z Kendall Jenner. Czasem potem wpadał Harry w swoim Range Roverze, strzelał do przymuszającego mnie Trumpa i koniec końców razem uciekaliśmy do Londynu, gdzie obalaliśmy monarchię, by rozdać wszystkie bogactwa potrzebującym.
            Ta, zdarzyło mi się jęknąć w autobusie na wycieczce szkolnej. Ale to nie był ten poranek, bo wtedy… Odniosłem wrażenie, że czegokolwiek bym nie mruczał, Michael przyciągnąłby mnie do siebie i albo zapytał, o jakich cudach tym razem śniłem, albo uspokajająco głaskałby moją dłoń.
            Budzik nie pozwalał mi dokończyć snu, poczułem, że wpadłem nosem w oślinioną przez siebie poduszkę, a żołądek skręcił mi się od ilości przekąsek, które zjedliśmy w nocy. Poza tym miałem strasznego kapcia w ustach od palenia papierosów.
            I już nie było ramienia Michaela, ale pozostało przyjemne ciepło oraz jego zapach na mnie. W końcu musiałem otworzyć oczy, co wcale mi się nie spodobało, ponieważ za oknem lało jak z cebra. Westchnąłem niezadowolony, nakrywając twarz kołdrą.
            Nie miałem pojęcia dlaczego liczyłem na to, że Mike zostanie. Nawet nie pamiętałem, w której chwili odleciałem i co on wtedy zrobił. Wstał i wyszedł? A może poczekał jeszcze przez chwilę, patrząc jak spokojnie odpoczywam, niczym prawdziwy, wymarzony Edward-stalker rodem ze Zmierzchu. Nie obraziłbym się, nawet jeżeli to brzmi trochę przerażająco. Chciałem być podziwiany i doceniany.
            Telefon znów wydał z siebie nieznośny dźwięk świadczący o tym, że muszę wstawać, ale tak bardzo nie miałem motywacji, że naciągnąłem przykrycie po sam czubek głowy. Wtedy zorientowałem się, że Mike zostawił na mnie swoją bluzę, co wydało mi się nagle tak romantyczne i cudowne, iż naszła mnie nowa energia. Otworzyłem oczy szeroko pod kołdrą. Zębami przeciągnąłem materiał bardziej na swoją buzię, a potem okryłem się już całkiem połami ubrania.
            Miałem mnóstwo bluz w swojej szafie, a i tak on oddał mi swoją, choć mebel dosłownie nie domykał się przed nami.
            Wyciągnąłem rękę za kołdrę, szukając na oślep dzwoniącego telefonu gdzieś w papierkach po słodyczach, a gdy wreszcie dorwałem się do urządzenia, musiałem zmrużyć oczy, które podrażnił ekran. Siódma rano nie należała do moich ulubionych godzin, aczkolwiek kiedy tylko odpaliłem naszą konwersację, mógłbym zignorować całe pojęcie czasu. Wybacz, fizyko, nie masz żadnego znaczenia w obliczu miłości.
            Ja: hej
            Ja: będziesz dziś w szkole?
            Poczekałem przez chwilę, jednak nic nie odpisał, dlatego przewróciłem oczami. No cóż, naprawdę była siódma, więc w takim układzie wracamy na Ziemię.
            Niezadowolony wyszedłem z łóżka, zawijając się w materiał kołdry. Mama krzątała się już po kuchni, więc mogłem pozwolić sobie na dłuższy prysznic, bo zorientowałem się po zaparowanej łazience, że Liz poddała się w walce o nią ze mną i zaczęła stosować taktykę wcześniejszego wstawania.
            To musiał być dobry dzień, a Mike musiał przyjść na zajęcia, ponieważ po pierwsze, naprawdę gryzłem się w język, by nie wyrzucać mu zaległości, co robiłbym przede wszystkim z troski, po drugie: musieliśmy w końcu zabrać się za ten przeklęty projekt na poważnie, a po trzecie, upiornie chciałem go zobaczyć.
            Wszedłem pod strumień gorącej wody, niby poprowadzonej z samego piekła, nawet nie patrząc w lustrzane odbicie, bo musiałem wyglądać strasznie. Oparłem się o ściankę prysznica, wylałem na siebie całą masę kwiatowego żelu, po czym, nie łudźmy się, skorzystałem z paru dodatkowych minut bez myślenia o tym, że doprawdy dzielę brodzik ze swoją rodzicielką i nie chciałbym, aby kiedykolwiek stojąc w nim, musiała zacząć krzyczeć moje imię wściekła, bo zatkałem go swoim niepodważalnym, nastoletnim popędem.
            Mniejsza, seks to seks, nie muszę mówić o nim ładnie, wszyscy zrozumieli przekaz.
            Później zrobiłem twarz i włosy, a widząc, że Michael wiąż nie odpisał, przewróciłem oczami. Mógłby już wstać… Zacząłem się zastanawiać, co będzie pierwszym komunikatem od niego, gdy się zobaczymy. Myślałem o tym myjąc zęby i robiąc głupie miny do lustra.
            Pewnie powie coś jak „hej, Pimpek, wyglądasz jakbyś nie żył od trzech dni, czy ty się w ogóle kąpałeś?” Chociaż jego spojrzenie będzie wyrażało całe zauroczenie, jakie do mnie kierował. Przynajmniej w ten sposób interpretowałem jego wzrok. Jako zauroczony.
            Doprowadziwszy się do porządku, zanim ubrałem świeże rzeczy, spojrzałem jeszcze na swoją koszulkę, którą przyniosłem do łazienki, a potem na tę bluzę, w której zasnąłem. Zmrużyłem oczy, wsunąłem bokserki, koniec końców zakładając tylko ubranie Mike’a.
            Przetarłem zaparowane lustro, założyłem kaptur, włączyłem aparat w telefonie i wysłałem mu zdjęcie.
            Ja: miłego dnia!
            Zadowolony z siebie, przeszedłem batalię na śmierć i życie ze spodniami, dokańczając swój ciemny outfit, różowymi skarpetkami. Już miałem wyjść, jednak zwróciłem jeszcze uwagę na rozświetlacz w kosmetyczce mamy, dlatego po kolejnych pięciu minutach, opuściłem łazienkę we wczorajszej bluzie, ale z pięknym błyskiem na kościach jarzmowych i nosie.
            - Dzięki – zwróciłem się do Liz od razu, zajmując stołek przy wyspie, gdzie postawiła talerz z kanapkami dla naszej dwójki. Wlałem sobie jeszcze kawę z ekspresu, posyłając kobiecie piękny, rozpromieniony uśmiech.
            - Dobrze spałeś? – zapytała zsuwając kaptur z mojej głowy. – Włosy ci się kręcą.
            - Nie zauważyłem. – Rzeczywiście moje włosy im były dłuższe, tym bardziej zawijały się na końcach, ale w ostatnim czasie w ogóle nie myślałem o wizycie u fryzjera, dlatego zaczesałem je do tyłu palcami, póki były mokre. – Raczej tak, czemu?
            - Tak po prostu. – Mama wzruszyła ramionami, podpierając się na łokciu. – Nowa bluza?
            Po jej minie wyczułem, że ona wie o wizycie Michaela, dlatego odrobinę się zaczerwieniłem, zatykając usta kanapką.
            - To Mike’a – mruknąłem popijając śniadanie kawą.
            - Mhm. – Liz przełączyła stronę na facebooku, którą przeglądała w tablecie. – Fajnie by było, jakby jednak Mike wpadał w ciągu dnia i jakbyście nie budzili mnie swoimi chichotami co pięć minut.
            - Mamo…
            - Nie mam nic przeciwko, skarbie, ale wiesz… Myślę, że powinnam go najpierw poznać, jeśli to coś poważnego.
            - Daj spokój. – Odrobinę się spiąłem. Nigdy nie miałem jeszcze przesłuchania co do chłopaka, którym byłem zainteresowany, dlatego rzeczywiście się spłoszyłem i zacząłem szukać wzrokiem szafki, w której ostatnio widziałem swój chlebak, by resztę kanapek zabrać do szkoły. – Póki co nie jesteśmy jeszcze na tym etapie.
            - Ale zakrada się do ciebie w nocy. – Liz zrobiła znaczącą minę.
            - I co niby zrobimy? Zapłodnię go, więc urodzi penisem? – Kobieta uniosła obie brwi, założyła ręce na piersiach i czekała na dalszą część mojego panicznego trajkotania. – To jest ten moment, w którym możesz się cieszyć, że nie lubię dziewczyn, bo ominie nas żenująca dyskusja na temat zabezpieczania się, łechtaczki i innych, przerażających rzeczy, których nikt, naprawdę nikt, nie chce słuchać z ust swojej mamy.
            - Okej, skoro uważasz, że nie potrzebujesz się zabezpieczać, to znaczy, że naprawdę będziemy prowadzić tę konwersację fazowo, od samego początku, do samego końca.
            - Co to w ogóle oznacza?! – Wyrzuciłem ręce w górę, jakbym szukał pomocy od jakiś metafizycznych sił w przestworzach. – Niech sufit na mnie upadnie, błagam. Serio, doceniam bardzo zaangażowanie, ale jak będę chciał się czegoś dowiedzieć, zapytam w szkole, okej?
            - Jasne, nikt nie pyta w szkole o seks, a nie wiem czy chciałabym żyć z wiedzą, że Calum edukuje cię w tej kwestii. Z całą miłością, ale Calum chichocze, gdy w filmie bohaterowie się całują.
            - Widziałaś z nami jeden film, co mieliśmy robić, kiedy wyczytywałaś nasze reakcje po twarzach?
            Nie kłóciliśmy się, my tylko prowadziliśmy zażartą dyskusję, w której ja byłem zażenowany kompletnie, a Liz trochę rozbawiona. Wstałem z nadzieją, że strzelałem w odpowiednią szafkę, ale niestety, nie znalazłem tam swojego chlebaka.
            - Słuchaj, wychowałam dwóch synów, jednego problematycznego w kwestii relacji damsko-męskich, teraz wychowuję trzeciego i nie chcę być tą matką, która niby nie ma nic przeciwko twoim preferencjom seksualnym, ale traktuje cię z tej racji inaczej, ignoruje i pozostawia na pastwę Internetu.
            - Ale ja chcę być pozostawiony na pastwę Internetu, to jedyne o czym teraz marzę. – Uderzyłem się specjalnie, niemocno drzwiczkami od szafki w czoło. – Błagam, oszczędź mnie, będę grzeczny, przysięgam!
            - O nie, nie. Zrobisz mi tę przyjemność i mnie wysłuchasz. Tak się składa, że przy waszych nocnych chichotach, musiałam wsadzić słuchawki, by nie wyobrażać sobie, że wiozę któregoś z was na oiom w środku nocy, bo seks analny…
            - Mamo dość, nie mów w moim towarzystwie słów seks analny! – Znalazłem swój chlebak, niestety w zmywarce, dlatego jeszcze bardziej zrozpaczony, potrzebowałem dorwać się chociaż do folii aluminiowej. – Kocham cię, naprawdę, założę konto na Grindrze i będę pytać doświadczonych gejów, jeśli o to chodzi…
            - Jak mam cię zostawić, skoro mówisz takie rzeczy! Zrobiłam research… - Tak, zdecydowanie Liz Hemmings była moją matką, bo po tych słowach, nikt nie mógłby nam zarzucić, że nie jesteśmy zrobieni z tego samego materiału.
            - Pieprzyć to, kupię sobie pączka, pa! – Ruszyłem do wyjścia, łapiąc plecak w prędkości światła, jednakże go nie zapiąłem i rozsypałem wszystkie książki w korytarzu.
            - Czy ty wiesz do czego może doprowadzić ostry…
            - Ja mam dość. – Położyłem się na wznak na panelach, co od razu wychwyciła petunia, która zrobiła sobie poduszkę z mojego tyłka. – Pochowaj mnie żywcem.
            - Luke. – Mama stanęła nade mną zakładając ręce na piersiach. – Nie kładź twarzy na podłodze, bo znowu będziesz płakał u dermatologa.
            - Już płaczę, ale przez tę resztę, którą dopowiedział mój mózg, gdy usłyszał „ostry” z twoich ust – wyburczałem.
            Westchnęła ciężko, pomasowała skronie, po czym odeszła kawałek, samemu pakując moje kanapki, bo z jakiejś przyczyny Liz zawsze wiedziała gdzie są czyste pojemniki na jedzenie, albo folia aluminiowa. Mógłbym się zawinąć w tą folię i umrzeć, o tak, błagam!
            - Skoro nie chcesz rozmawiać o seksie, widocznie nie jesteś na tyle dojrzały, by go uprawiać.
            - Ta, nigdy nie będę chciał z tobą o nim rozmawiać, a jeśli kiedykolwiek powiesz to przy Michaelu, to do końca życia będę uprawiał co najwyżej ogródek. – Podniosłem się, usiadłem krzyżując nogi i pogłaskałem Petunię po łebku. Spojrzałem w oczy psa, jakby co najmniej miał mnie ocalić od apogeum żenady.
            - Ale dlaczego, przecież to żadne tabu…
            - Chciałabyś rozmawiać z babcią o chujach? – Uniosłem jedną brew i podszedłem do kuchni na czworaka, bo Petunia zawsze wtedy miała zabawę, myśląc, że próbuję się z nią ścigać. – Wybacz wyrażenie, ale sama widzisz.
            - Nie, ale różnica jest taka, że staram się być fajną mamą. – Spakowała mi kanapki. – I z fajną mamą można porozmawiać o wszystkim.
            - Doceniam to. – Wstałem na równe nogi, otrzepując swoje spodnie. – Naprawdę doceniam, ale to żenujące. Nie musimy wiedzieć o sobie wszystkiego, hm? – Odebrałem chlebak, bo jak się okazało, miała ich więcej, niż tylko ten mój. – Jeśli chcesz, zagadam do Jacka.
            - O mój boże, chyba bym wolała, żebyś obejrzał pornosa.
            Ta, jakbym wcale tego nie robił, ale nie chciałem wyprowadzać jej z błędu, więc uśmiechnąłem się bardzo krzywo.
            - Jack jest doświadczony, jest moim starszym bratem, oboje mamy bekę z Bena, dogadamy się, słowo honoru, ale uwierz mi, jeżeli jeszcze raz zaczniemy ten temat, wybuchnę z zażenowania i będziesz ścierać resztki moich flaków ze ściany. – Zrobiłem znaczącą minę. – Bardzo, bardzo cię kocham, a teraz się przejdę, bo muszę rozchodzić ten wstyd, który po mnie aż spływa.
            Widziałem w oczach Liz, że chyba jest zawiedziona, jakby naprawdę liczyła na to, że zawsze, w każdej kwestii przyjdę tylko do niej. Ale to naprawdę była ostatnia rozmowa, jaką chciałbym przeprowadzić i jeżeli istniało jakieś piekło, to było nim właśnie dyskutowanie z matką o seksie. O ostrym, analnym seksie. Aż się wzdrygnąłem na samą myśl.
            - Widzimy się wieczorem, hm? – Uśmiechnąłem się już mniej przerażony, czy zgorszony, by nie dać jej poczucia, że zostaje przeze mnie opuszczoba.
         - Jasne, wybacz, ale…
         - Spoko, jest git.
         - Twój tata i Tara przyjadą na kolację! – zawołała jeszcze, gdy byłem już w korytarzu.
            - O matko, kiedy? – Wsunąłem trampki na nogi.
            - Nie spodoba ci się to.
            - Mnie, czy tobie? – Naparłem już na drzwi i choć wciąż miałem odruch wymiotny na całą naszą konwersację, to ucieszyłem się, że rozstaniemy się nie z nią na końcu języka.
            - Nam obu, bo będą w twoje urodziny.
            - Nie mieli przyjechać wcześniej? – Zmarszczyłem czoło. – Byłem umówiony z Calem i Sandy, a Sandy nie będzie chciała przyjść, bo Tara powiedziała jej ostatnio pośrednio, że jest gruba.
            Liz przewróciła oczami.
            - Naprawdę podważam wybory sercowe twojego starego, ze sobą samą włącznie. Nie wiem, Luke, postanów coś, bo chamsko się wprosili, a ja nie chcę czytać maila od prawnika, dlatego chyba tym razem nie mogę ci ustąpić.
            - Świetnie, pogadanka o seksie, a potem Tara, cudowny dzień! – Wpakowałem śniadaniówkę do torby. – Najwyżej wyjdę od razu po kolacji.
            - Jasne.

            *

            Dotarłem do szkoły trochę podminowany, ponieważ naprawdę nie chciałem spędzać pierwszego wieczoru swojej dorosłości w towarzystwie rodziny, gdzie zamiast kulturalnie napić się drinka zrobionego przez mamę Sandy, ze swoimi przyjaciółmi, słuchałbym wywodu na temat tego, że teraz moje życie będzie już poważne, a skoro nie smakuje mi tłuszcz w karkówce, to jestem jeszcze dzieckiem. Kochałem swojego tatę i bardzo doceniałem nasz wspólny czas, tak samo jak nie miałem nic przeciwko Tarze, dopóki kobieta nie zaczynała wpieprzać się w moje życie i w moich znajomych. Ojciec miał naprawdę oczy w tyłku, skoro sukcesywnie olewał każdy mój komentarz o treści „powiedz jej coś, bo ja to zrobię i będzie niemiło”. Calum ustalił teorię, bardzo łatwo sprawdzalną, to znaczy, że tata miał oczy nie w tyłku, a wpatrzone w jej tyłek, który rzeczywiście mógł robić wrażenie, tak samo jak cycki, czy cała reszta tych kobiecych cech, dla mnie zupełnie nieistotnych.
            Liczyłem na miły, sympatyczny dzień, który spędzę skupiając się jedynie na szkole i ona zostanie moim głównym zmartwieniem, tak jak być powinno, jednakże od samego wejścia do budynku, czekały na mnie kolejne dramaty. Dostałem się do szatni, ignorując obgadującą mnie, za zasadzenie blocka, Mary. Odwiesiłem kurtkę, sprawdzając czy Mike mi odpisał, ale nie zrobił tego. Wyciągnąłem słuchawki, choć w ogóle nie chciałem tego robić i wtedy to usłyszałem…
            Ciche mruczenie i dosłowne migdalenie się w kącie. Zmarszczyłem brwi. Nie miałem z kim się migdalić przed Cliffordem, jednak nawet wtedy pomyślałem, że szkoła ponad wszelką wątpliwość jest ostatnim miejscem, gdzie powinno się okazywać sobie zainteresowanie seksualne.
            Może bym to nawet zignorował i poszedł dalej, jednak przed kątem, na parapecie zauważyłem odłożonego epapierosa, który wcześniej znajdował się w radiu i torebkę Michaela Korsa, własność szkolnej divy – Hannah.
            Przełknąwszy ślinę podszedłem bliżej. Jakiś mały pierwiastek we mnie obawiał się, że to Clifford właśnie ścisnął pośladek dziewczyny, ale nie dłoń Michaela zobaczyłem na pudrowo-różowych jeansach. Odetchnąłbym z ulgą i odszedł, jednak to nie musiał być Mike, bym poczuł dezorientację, to równie dobrze mógł być Calum, a właśnie jego tatuaż skupił moją uwagę.
            Okej, mniejsza, nie moja sprawa, nie moje życie, kochałem Hooda jak brata, uważałem Hannah za lekko walniętą, pomyślałem Sandy, jednak wciąż, to nie jest moje życie i to nie są moje wybory – pomyślałem, wycofując się. Chuj, chciałoby się powiedzieć, bo jak na złość, opuszczając szatnię, dostrzegłem, że Sandy właśnie do niej idzie. Na szczęście wcześniej zaczepiła pana Cordena, więc miałem czas, by zadziałać. Ale co powinienem był zrobić? Hm. Być może nie mieszać się w romanse i nie-romanse swoich przyjaciół.
            Mimo to, samolubnie dotarło do mnie, że chyba w tym gównianym dniu, który miał być z założenia bajeczny, a wyszło jak zwykle, nie przeżyłbym rozpadu swojej paczki. Dlatego podbiegłem do tego nieszczęsnego kąta i odchrząknąłem bardzo głośno.
            - Luke? – Calum odsunął trochę Hannah od siebie.
            - Czy ty nazwałeś mnie „Luke”? – zapytała zdegustowana dziewczyna.
            - Nie, Luke, jesteś tu?
            - Tak i alarmuję, że Sandy nadchodzi.
            - O kurwa! – Calum skinął Hannah, by wypuściła go spod ściany, a nastolatka zrobiła to chichocząc pod nosem. – Dzięki, stary.
            Nie rozumiałem tej relacji, co  powtarzam już któryś raz. Nie uważałem, by była ona w pełni sensowna, czy zdrowa? Ale kim jestem, by oceniać poziom patologii w cudzych związkach, czy tam przyjaźniach, dlatego musiałem improwizować.
            Hannah dalej śmiała się lekko, poklepała mnie po ramieniu i odeszła, zupełnie bez komentarza, podczas gdy Hood próbował zetrzeć z ust rozmazaną, czerwoną szminkę. Spojrzał na mnie w panice, bym coś zrobił, ale nie miałem przy sobie mokrych chusteczek, dlatego naparł na szafki, zasłaniając twarz.
            - Czekaj, spróbuję chociaż... – Trochę roztrzęsiony przetarłem kciukiem po jego ustach. Nie miałem pojęcia jaka to szminka, ale gdybym się malował, na pewno chciałbym poznać jej markę, bo wydawała się być niezniszczalna i przepełniona pigmentem.
            - Chłopaki? – usłyszeliśmy za sobą głos Sandy.
            Byłem obrócony do niej tyłem, Cal spojrzał mi w oczy, ja zerknąłem na swój kciuk. Raz się żyje, wtarłem tę masakrczną ilość pomadki w swoje usta i obróciłem się w kierunku dziewczyny kompletnie wybity z rytmu.
            - Umn, hej – mruknąłem oblizując usta.
            - Tak, hej – dodał chłopak.
            Sandy zmarszczyła brwi, była kompletnie zaskoczona, wskazała po nas dwóch, tym samym milczeliśmy. Przełknąłem ślinę. Naprawdę? To było jedyne co wpadło mi na myśl? Udawanie, że to ze mną Calum się przelizał, czego nie zrobił literalnie przez ostatnie milion lat naszej znajomości?
            Niezręczną ciszę przerwał nam stukot obcasów Hannah, która nawet nie posiliła się, by poprawić ten zniszczony makijaż i zadowolona z siebie odrzuciła włosy na ramię.
            - Zapomniałam torebki – rzuciła. – Hej, Sandy.
            Kiedy zniknęła, nasza przyjaciółka odprowadziła ją wzrokiem, a potem poruszyła ręką, byśmy w tej chwili zaczęli się tłumaczyć.
            - Oboje się z nią całowaliście? – naprowadziła nas.
            - Nie… wiem – wypaliłem, bo dotarło do mnie, że akurat Sandy trudno mi będzie okłamać. Szturchnąłem Hooda, by coś z siebie wydusił.
            - Właściwie to tylko ja – powiedział prawdę.
            - Spoko, kiepski wybór, stary, ale niech będzie, może ma wielkie serce i ciasną cipkę. Dlaczego ty masz szminkę? – Wskazała na mnie.
            Zacząłem się zastanawiać po co to było. Wydawało mi się, po ostatniej naszej rozmowie z dziewczyną, że coś zaczęło się dziać między nią, a Calumem, zwłaszcza, że wysłała mi wiadomość o zerwaniu z Kolesiem z Tindera, dlatego zechciałem w jakiś sposób uratować to… Zapominając o fakcie, że nie powinienem się wpieprzać, co powtarzałem sobie w głowie, ale ignorowałem jednocześnie.
            I w oczach Sandy widziałem, że jednak nie jest tak „spoko”, jak powiedziała. Tak samo Cal był nieswój, jednak żadne z nich nic mi nie mówiło akurat pod tym względem na dłuższą metę.
            - Myślałem, że będziesz zła, a nie chciałem, żebyś była – mruknąłem. – Jestem głupi, przeszedłem z matką rozmowę o seksie od rana.
            - Woah, jaki ty jesteś egocentryczny. – Sandy westchnęła, a potem lekko się zaśmiała. – Mniejsza, widzę dwa rozwiązania. – Patrzyła tylko na mnie, jego ignorując. Chwyciła mój nadgarstek. – Albo ci to zmyję w łazience, albo ci to poprawię, bo mam ciemną konturówkę w torebce. Chociaż nie, skorzystam z rozwiązania numer trzy. – Przekrzywiła głowę. – Wyglądacie jak clowny i tak pozostanie. Za mną, clowny, do cyrku!
            - San… - Calum złapał jej ramię i przez moment po prostu rozmawiali na spojrzenia.
            - Zmieniłam zdanie, ty wyglądasz jak cały cyrk. – Obróciła się na pięcie. – Nie jestem zła, mam do pogadania z panem Cordenem, więc lecę, ale serio, jest między nami w porządku, jeśli ustalimy, że nie będziecie robić przede mną żadnych konspiracji, co?
            - Przepraszam – powtórzyłem.
            - Konspiracje to ostatnio twoja rzecz, Pimpek – nakreśliła ksywkę, którą nadał mi Mike.
            - Naprawdę nie jesteś zła? – Zmarszczyłem brwi.
            - Tak, jest dobrze. – Nawet nie zdjęła swojego płaszcza, kierując się do korytarza.
            Wymieniliśmy z Calumem spojrzenia. Ja wzruszyłem ramionami, a on przeklął cicho pod nosem, nie na mnie, tylko chyba na swoją własną głupotę. Serio niepotrzebnie się w to wmieszałem.
            - Sandy! – Pobiegł za nią.
            Zostałem w takim układzie sam w szatni odrobinę zamroczony i naprawdę nie do końca pewny, co robią moi przyjaciele i czy oboje się nie wściekną, że jakkolwiek poruszyłem kwestię ich słowa na z. Usiadłem pod ścianą, biorąc w dłoń papierosa elektrycznego Caluma. Spojrzałem w telefon, ale miałem jeszcze czas przed dzwonkiem, więc wcisnąłem się w kąt, żeby ściągnąć bucha.
            Luke: serio nie chciałem tworzyć żadnej konspiracji, po prostu spanikowałem, bo nie lubię jak się kłócicie i wiem, że jestem egocentrycznym dupkiem, a teraz się po prostu tłumaczę
            Luke: nie powinienem się wpierdalać
            Sandy mi nie odpisała, pewnie dlatego, że właśnie toczyła zażartą dyskusję z Hoodem.
            Uderzyłem lekko tyłem głowy o ścianę.
            - Hej, nie pomyliłeś się? – Mimo wszystko poczułem spokój, gdy usłyszałem głos Michaela, który o dziwo naprawdę przyszedł tego dnia na zajęcia. – Szkoła dla clownów jest chyba po drugiej stronie miasta.
            - Zmieniam styl, od teraz będę nosił czerwoną szminkę, co ty na to? – Zaciągnąłem się z elektryka znów, a Mike usiadł tuż obok mnie, cicho chichocząc.
            - Nie wiem. – Kiedy wyciągnął do mnie dłoń, zmarszczyłem czoło, bo nie wiedziałem co robi, a gdy starł nadmiar kosmetyku z kącika moich ust i wsmarował go w sam środek swoich, przy okazji zabawnie cmokając, delikatnie przygryzłem dolną wargę. – Ładnie mi?
       - Myślę, że zdecydowanie tak - mruknąłem dość niepewnie. - Ładnie ci w czerwonym ogólnie. - Wzruszyłem ramionami. - Masz zielone oczy, to pasuje...
     Michael zaczął przypatrywać się z uwagą mojej mimice. Coś mu ponad wszelką wątpliwość nie pasowało i nie zajęło mi wiele czasu, by samemu rozszyfrować ten badawczy wzrok, wypalający wręcz dziurę w mojej buzi.
      - Gadaj, Pimpek, co się dzieje?
      - Nie, bo jestem egocentrycznym dupkiem.
     - To już wszyscy wiemy.
     Prychnąłem w odpowiedzi, ale miał rację, tak samo jak Sandy i znów - robiliśmy wszystko o mnie, tyle że w wypadku Mike'a, z jakiejś przyczyny poczułem się odrobinę mniej winny.
     - Cal i Sandy pokłócili się przeze mnie, moja mama chciała przejść ze mną pogadankę o seksie, a urodzinowy wieczór spędzę w towarzystwie rozwiedzionych rodziców i macochy.
     Chciał coś powiedzieć, jednak chyba nie znalazł żadnego, sensownego statementu, by sprowadzić mnie, być może, na ziemię, choć wewnętrznie szykowałem się na jakieś: "ogarnij okres, ludzie mają prawdziwe problemy." Wydarzyło się natomiast coś odwrotnego:
      - To serio do dupy, przyrko mi. - Michael pogłaskał moje ramię. - Najbardziej chyba z powodu urodzin, bo hej, urodziny są super, albo raczej powinny być. - Pokiwałem lekko głową. - Coś wymyślimy. - Słysząc -my, prawie się zapowietrzyłem. Wtedy do mnie dotarło, że nie wziąłem chłopaka wcześniej pod uwagę w tej sprawie, a teraz on chciał coś wymyślić, więc zrobiło mi się tak ciepło na sercu. - A Cal i Sandy mieli wcześniej jakiś problem, bo Calum z jednej strony o niej gada, a z drugiej zachowuje się jak dupek. Wiem, że znacie się dłużej, ale jeśli chcesz ode mnie radę, to trzymać się jak najdalej od tego dziwnego romansu...
      - Wiem, po prostu dziś złupiałem i dałem się w to wciągnąć, a teraz mi podle.
      - Luz, przejdzie im. - Chłopak znów rozsmarował szminkę Hannah na swoich wargach, po czym wziął sobie więcej kosmetyku z moich ust, przekładając pigment na swoje. Zwilżyłem językiem miejsce, gdzie sekundę wcześniej był opuszek jego palca. Moja podświadomość pragnęła, by chłopak obrysował kontur moich ust... Cholera. - Ale nigdy nie pytaj, jak się z tym czują, bo potem spędzisz dziesięć godzin z Calumem, który analizuje.
     - O nie, analizujący Cal to straszny Cal, chociaż teraz myślę, że powinienem go wysłuchać. - Oparłem się o ścianę za sobą. - Naprawdę niesamowicie dobrze ci w szmince, Puszek. - Szturchnąłem go podeszwą trampka w udo.
      - A tobie w moich ubraniach - odbił. - Chociaż chodziłem w tej bluzie dwa dni.
     - I zostawiłeś ją u mnie, przepraszam w jakim celu? Żebym ją uprał?! - zażartowałem.
     - Właśnie tak!
     Oboje zaśmialiśmy się cicho, patrząc sobie w oczy ze swego rodzaju zrozumieniem.
     - Musimy zrobić projekt - szepnąłem w końcu.
      - Lecę na zajęcia, pa! - Mike poderwał się do pionu, więc rzuciłem się wręcz na niego, dramatycznie przylgnąwszy do łydki chłopaka, niczym dziecko, które nie chce, by fajny wujek wychodził. - Pimpek!
     - Nigdzie nie lecisz, przywiążę cię do krzesła, jeśli będzie trzeba.
      - Niedoczekanie twoje. - Chciał się ruszyć, lecz byłem silniejszy, więc koniec końców oparł się o szafki, patrząc po mnie z góry. - Okej, w Central Parku?
     - Nie możemy pójść do mnie? - Uniosłem jedną brew, aczkolwiek pod wpływem jego morderczego wzroku, ponownie uległem. - Kiedyś cię zabiję - wyszeptałem, wycierając już całą pomadkę o kolano niezadowolonego Mike'a.
       Sandy: Jestem trochę zła za kombinowanie, ale chyba potrzebuję z tobą pogadać, bo nie mam innych przyjaciół. Wpadniesz po szkole?
      Luke: jasne x
_____________________
Nie wiem jak się czuję co do tego rozdziału i nie mam pojęcia jak będzie wyglądał z perspektywy technicznej, bo kończę go na apce w telefonie o chorej godzinie i jestem stuprocentowo pewna, że cały tekst się albo rozjedzie, albo będzie tak brzydko przyklejony do siebie. Nienawidzę tej aplikacji całą sobą, o wiele bardziej odpowiada mi przeglądarkowa wersja, prysięgam.

Następne powinny być fajniejsze w kontekście muke'a, ale czasem musi pojawić się taki z innymi ludźmi, czy coś. Poza tym chciałam mieć pretekst, żeby Mike dotknął jego ust, a czy jest lepszy, niż szminka? ;)

Mam nadzieję, że mimo wszystko się wam pododbało, all the love xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top