20. Jack: odpowiedzialny dorosły
Wszyscy moi znajomi zawsze uważali, że Jack jest fajny. Tak po prostu, bez najmniejszego starania, wystarczyło jego wielkie wejście do pokoju, jeden błyskotliwy komentarz i firmowy uśmieszek, bym po jego wyjściu mógł dopisać do kolekcji „masz spoko brata" kolejne takie stwierdzenie. Kiedyś przenocował Caluma, a ja nawet o tym nie wiedziałem. Za każdym razem, gdy on i Sandy wpadali na siebie gdzieś w mieście, pili razem kawę, zresztą dziewczyna i tak wielokrotnie ubolewała nad tym, że Jack ma już prawie trzydzieści lat, więc nawet gdyby chciała go uwieść, to byłoby podejrzane i nie na miejscu. Nie mogłem się bardziej z nią nie zgodzić, chyba bym nie zniósł wysłuchiwania opowieści na temat tego, jak świetny Jack jest w łóżku, bo mieliśmy z Sandy umowę, na podstawie której, opowiadaliśmy sobie nasze łóżkowe historie.
Takie przyjacielskie zboczenie, z którego wykluczyliśmy Hooda, gdyż czerwieniał z zazdrości słysząc o jej chłopakach. Na tym etapie, na którym byłem, znałem już bajkę o typie, któremu niewygodnie w gumie, więc do seksu oczywiście nie doszło, potem o gościu, który bzykał się w skarpetkach i płakał dochodząc. Raz musiałem podsunąć naszemu szkolnemu koledze, z którym Sandy się umawiała, link z tutorialem robienia minetki, jednocześnie uświadczając się w fakcie, że nie chciałbym mieć wiele wspólnego z waginami w przyszłości kiedykolwiek. Do czego piję... Do tego, że ja i Sandy nie uznawaliśmy żadnego tabu, ufaliśmy sobie na tyle, by wiedzieć, iż druga strona nie wyniesie tej wiedzy, by z kogokolwiek się nabijać publicznie, bo to była tylko nasza wymiana doświadczeń, choć z mojej strony... Cóż, zabrzmię przykro, ale z mojej strony jedyne co mogłem jej opowiedzieć, to to, jak masturbowałem się siedem razy w ciągu jednego dnia i dalej nie miałem dość. Mój penis miał.
Właściwie niejednokrotnie zastanawiałem się, jak to jest z tym seksem. Czy wszyscy oszaleli na jego punkcie, bo warto, czy być może, bo wypada. Posiadanie wąskiego życia erotycznego przypisuje człowiekowi łatkę „kiepskiego w łóżku", jakby na podstawie tej zmiennej, można było skreślić całą osobowość. Co jest krzywdzące, bo nie wszyscy ludzie lubią i chcą uprawiać seks. Mimo wszystko ja należałem do tych osób zainteresowanych łóżkiem, kanapą, stołem, szkolnym kiblem, cokolwiek, miałem ochotę się przekonać, czy ktoś da radę zaopiekować się moim sprzętem lepiej, albo chociaż w połowie tak dobrze, jak robiłem to sam.
Dlaczego wnioskujemy na ten temat? Bo pierwszy raz w życiu, tak realnie i bezsprzecznie, chciałem się z kimś kochać. Nie z elementami zdjęć modeli magazynów Calvina Kleina, nie z wyobrażeniem o fajnym porno, nie powtarzając w głowie cytaty z ulubionych scen z romantycznych w filmach. Śmiejecie się ze mnie, ale każdy ma swoje dziwactwa, serio. Sandy opowiadała mi, że kiedy uprawia seks, może myśleć czymkolwiek, czasem zastanawia się nad przepisami do przetestowania w kuchni, to ją zwyczajnie odpręża. Calum przyznał, że nie lubi chodzić do łóżka bez podkładu muzycznego, Ashton musiał mieć kompletną ciszę w domu i świadomość, że nikt nie wejdzie mu nagle do pokoju, przerywając święty rytuał zdejmowania spodni. Posiadanie stymulujących rzeczy, czy wyobrażeń to nie jest zbrodnia, ani... Dziwactwo tak właściwie, a zwyczajna, ludzka sprawa. Więc według tej zwyczajnej, ludzkiej sprawy, lubiłem fantazjować, że to nie ja się zadowalam, a jestem właśnie bohaterem jakiejś zajebistej fabuły i robi to druga postać, z którą widzowie szipowali mnie od początku serialu.
Kiedy pojawił się Michael, nie dość, że myślałem o nas razem w tym kontekście, bo dawał mi sygnały, gdy już napiłem się wódki u Jacka razem z Cliffordem, te myśli stały się bardziej wyraźne. Miałem na niego nieprawdopodobną ochotę, choć nie robiłem najmniejszych gestów, chcąc szanować granice, jakie ustaliliśmy, ku czci małych kroczków i odbudowywania wzajemnego zaufania.
Bałem się pierwszego razu, kto by się nie bał – czy będzie fajnie, czy dam radę, czy nie dojdę w dwie minuty, bo emocje mnie przerosną, więc oboje udamy, że nic się nie stało, choć w rzeczy samej, będziemy zażenowani. Ale osobiście miałem też strach przed tym, czy będę w ogóle chciał być tak blisko oraz tak nago z drugą osobą. Czy nie poczuję się przytłoczony obserwowaniem swojego partnera z perspektywy znacząco niedalekiej, czy nie będzie mi głupio poprosić o coś, albo czy nadgorliwie nie zapytam o sto razy za dużo „tak jest dobrze?"
Miałem przeczucie, że bliskość Mike'a nie będzie mnie przytłaczać, choć po trzecim szocie zapomniałem już czego nauczyłem się z internetu o „dobrym dotyku". I nie mam tu na myśli faktu, że jedyny dopuszczalny dotyk to ten, gdy obie strony wyrażają na niego werbalną zgodę. Nawet półprzytomny i naćpany bym o tym pamiętał. Chodziło raczej o to, jak umiejętnie obchodzić się z drugą stroną, więc się zestresowałem, ponieważ podpity mózg podsunął mi wizję, w której chcę go seksownie pchnąć na łóżko, ale robię to chaotycznie, więc chłopak uderza skronią o stolik nocny i umiera.
- O czym ty tak myślisz, młody? – Jack spojrzał na mnie rozbawiony, odrywając kawałek folii aluminiowej, by nałożyć go na sziszę. – Luke?
Otrząsnąłem się, a potem chrząknąłem, czując rumieniec zalewający moje policzki. Mike dźgnął mnie lekko w bok, na co praktycznie odskoczyłem do rogu kanapy, bo uderzyła mnie myśl, że jestem bardzo typowym facetem, skoro moją główną koncepcją od ostatnich paru łyków wódki jest tylko seksseksseks.
- O niczym. – Przewróciłem oczami. – Naprawdę będziemy palić sziszę?
- Pogromca dobrej zabawy, niszczyciel uśmiechów dzieci. – Clifford zmienił głos na zabawny, trochę skrzekliwy, polewając mi do kieliszka. – Spokojnie, mamy się dobrze bawić, używki to zabawa!
- Luke, kocham Caluma, ale nie dziwię się, że chcesz zerżnąć właśnie Michaela. – Oboje zaczęli się śmiać, jakby to był żart, że chcę to zrobić, więc zaśmiałem się niezręcznie, na raz pijąc zawartość swojego szkła. Skrzywiłem się jednak, widząc, że nie mam popity. Aż wystawiłem język za dolną wargę, zaciskając mocno powieki, powodując u chłopaków kolejną salwę śmiechu.
- Każdy chce mnie zerżnąć, cóż poradzić, jestem boski! – Michael wzruszył ramionami, wyciągając z opakowania węgielki, gdy Jack zrobił już dziurki wykałaczką w sreberku.
- Mood – mruknął mój brat.
Ten cały dziwaczny lęk, który miałem w sobie, nie wynikał z tego, że bałem się, iż nad sobą nie zapanuję i zrobię coś, czego Mike mógłby nie chcieć. To zupełnie nie tak, prawdopodobnie, gdyby on zaczął cokolwiek inicjować, powiedziałbym „nie", póki oboje nie byliśmy trzeźwi, albo chociaż na tym samym poziomie kontaktowania. Ja tylko... Pierwszy raz w życiu doświadczyłem uczucia takiego podniecenia i takiego... Zafascynowania w fizycznym sensie drugą osobą. Przez całą naszą znajomość myślałem sobie o pięknych, albo bolesnych elementach jej emocjonalnej struktury. O tym, że go okłamuję, albo, że on jest taki zraniony, a ja tak bardzo chcę go uratować. Nie było czego ratować, tak naprawdę. Mike był samoświadomy, akceptował to przez co przeszedł i nie musiałem udowadniać mu, że jest wartościowy za nas oboje. Wystarczyła ta regularna dawka atencji, jaką musiałbym mieć dla swojego obiektu westchnień w jakiejkolwiek innej relacji. To mnie brakowało stabilności mentalnej, to ja bywałem rozbity, to mnie przerastało codzienne życie, choć z założenia nie powinno.
I być może nie byłem największym fanem upijania się w piątkowe wieczory, albo przyjmowania tak dużej dawki nikotyny na raz, ale gdy tylko Jack pociągnął pierwszego bucha z sziszy, chwyciłem drugi ustnik, zaciągając się zaraz za bratem. Od razu zacząłem kaszleć, do tego stopnia, że się zachłysnąłem, na co Michael pomasował lekko moje ramie.
- Spokojnie, stary – powiedział, a potem przeniósł wzrok na Jacka. – Luke ma dziwną relację z tytoniem – wyjaśnił.
- Nie wolno palić. – Mężczyzna pogroził mi palcem, więc zaciągnąłem się, a potem zakasłałem znowu. – Chyba, że mama nie widzi.
Mamrocząc pod nosem, że to cholerstwo przyprawia mnie o ból głowy, podałem ustnik Michaelowi, który bez problemu, wypuścił dym nosem, niczym smok, w którego kształcie była szisza. Uśmiechnąłem się lekko, obserwując go załzawionymi, zaczerwienionymi od dymu oczami. Zastanawiałem się jednocześnie o czym Mike myśli, czy wciąż przerabia to moje kłamstwo, albo na ile zmieni się nasza relacja, gdy wrócimy chociażby do szkoły. Nie chciałem żadnych zmian, jeśli mam być szczery. Pragnąłem już zawsze siedzieć na kanapie mojego brata i fantazjować o tym, że wszystko w świecie "muke" zmierza ku dobremu.
- Więc teraz już jesteś oficjalnie moim bratowym, czy jeszcze nie? – Jack zwrócił się do chłopaka, który ponownie zachichotał. – Powinieneś być, doprowadziłeś prawie do utopienia telefonu Luke'a w zupie, do dziwnych pisków w poduszkę, do robienia naprawdę bardzo głupich rzeczy...
- Do ubrania ciasnych, skórzanych spodni! – Michael wystawił palec w jego stronę, biorąc kolejnego bucha, co spowodowało bulgotanie wody w urządzeniu. – Ale nie, nie jestem twoim bratowym.
- Wiecie co teraz czuję? – Pomasowałem skronie opierając łokcie na kolanach. Zacząłem wpatrywać się w martwy punkt gdzieś na tle zabrudzonego chipsami i alkoholem stolika kawowego. – Zażenowanie, bo rozmawiacie o rzeczach, a ja nie umiem wydusić z siebie słowa, chociaż powinienem, skoro jestem tematem tej dyskusji. Da się obgadywać kogoś, kto jest w dosłownie tym samym pomieszczeniu, niecały metr od ciebie?
Jack pokręcił głową rozbawiony, natomiast Michael bardzo delikatnie znów pomasował moje ramię. Zerknąłem na niego niepewnie, a on mrugnął w jakiś taki dziwny, nieodgadniony dla mnie sposób.
- Za dużo myślisz – obwieścił mój brat. – Idź z prądem, mnie to zaprowadziło do sławy i pieniędzy!
- Nie jesteś aż taki sławny, ja na przykład nie wiedziałem o twoim istnieniu, zanim Luke mi o tobie nie powiedział.
- Jestem sławny wśród mamusiek, które oglądają telewizję śniadaniową, to mi w zupełności wystarcza i laskom, które na to wyrywam też. Michael. – Od dużej dawki nikotyny naprawdę zakręciło mi się w głowie, więc słuchałem ich rozmowy i mieszającej się z nią muzyki w tle, jak zza szklanej szyby. – Powiedz mi, bo wyglądasz na kogoś, kogo odpowiedź mnie usatysfakcjonuje.
- Nie zadałeś pytania, Jack – odparł unosząc zaczepnie jedną brew.
- Masz blanta.
- Pytasz, czy stwierdzasz? – Poruszył brwiami.
- Oba – zaproponował niepewnie Jack, ku rozbawieniu Mike'a.
- Dlaczego fajny Hemmings musi być starym Hemmingsem?!
- Są plusy, do Luke'a nie będziesz mówił daddy w łóżku.
- Kurwa, o czym jest ta rozmowa?! – Aż się uniosłem słysząc ich świńskie żarty, mimo wszystko nie mogłem powstrzymać parsknięcia. – Przepraszam, ale chyba jednak jestem tą osobą, która zasypia na kanapie podczas imprez.
- Nie śpisz. – Michael dźgnął mnie w brzuch, więc zacisnąłem usta, by powstrzymać się od zwymiotowania na jego kolana. – I musisz rozstrzygnąć, czy chcesz być nazywany tatusiem?
- Chcę być nazywany kochaniem – burknąłem zanim pomyślałem, powodując zaczepny uśmiech na ustach Clifforda. Był wcięty i to tak konkretnie, to samo co Jack, a ja nie piłem tak szybko jak oni, plus odpuściłem sobie więcej sziszy, dlatego niekoniecznie nadawałem na ich poziomie żartu.
Może powinienem? Przynajmniej poczułem wtedy potrzebę bycia takim samym chaosem, jak oni. Chociaż umówmy się, żadne procenty nie były mi niezbędne, bym był crackheadem.
- Dobrze, kochanie. – Mike pogłaskał mój policzek tak nagle, więc aż się zawiesiłem na moment, rozchylając wargi. – Luke, naprawdę, nie myśl za dużo.
- Parę godzin temu mieliśmy dość solidną dramę...
- Po czym powiedziałem, że idę się napić, a ty uznałeś, że też idziesz się napić. Pijemy razem. – Michael po prostu uzupełnił nasze kieliszki, podając mi jeden. – Z odpowiedzialnym dorosłym. – Dolał też Jackowi. – Który na dodatek jest twoim bratem i poradzi sobie z „Liz Emergency" gdy będzie trzeba. – Uniósł szkło. – Do dna, panowie.
- Chuj, niech stracę. – Przybiłem z nimi, gdy Jack również, w zgodzie z Michaelem, poderwał się do swojej dawki wódki.
Chciałem się z tym chłopakiem przespać, chciałem się z nim kochać, chciałem z nim rozmawiać, a być może miałem mentalnie czterdzieści lat i szukałem jakiejś stabilności, zbudowanej z czegoś niestabilnego. Plątał mi się język, rozważałem każdy jego gest, lecz gdy kolejny szot zalał moje podniebienie – chciałem tylko więcej szotów.
*
Nie mogłem powstrzymać idiotycznego napadu głupawki, kiedy obejmowany przez Michaela w pasie, koślawo szedłem do sypialni Jacka, który tłumacząc się swoim byciem po dwudziestce i studiach, zasnął na brudnej sofie, przykryty przez Clifforda kocem. Było grubo po szóstej rano, ale nie czułem kompletnie tej godziny, zwłaszcza dlatego, że żaluzje w pomieszczeniu zostały ściągnięte ku dołowi. Zapomniałem napisać mamie o swoim przetrwaniu tej „randki", albo w ogóle, komukolwiek, mimo to uznałem, że musi wystarczyć jej lokalizacja samochodu, którym mój brat przyjechał tu, po utracie przeze mnie soczewek.
Nigdy w życiu nie byłem tak napruty.
Idąc do ubikacji, wpatrywałem się w swoje lustrzane odbicie z durnym uśmiechem, jakbym zapomniał, że mam twarz, więc po umyciu rąk dotykałem swoich policzków, śmiejąc się pod nosem. Nie potrzebowaliśmy nawet palić tego blanta, o którym słuch zaginął w natłoku drinking game z kartami, gdzie musieliśmy wypowiadać trudne słowa, a gdy ktoś się zaśmiał, pił. Potem Jack próbował nauczyć nas grać w pokera, jak się okazało, Michael w niego wymiatał i oszukiwał tak bardzo, że sfrustrowany wstałem od stołu, zrzucając z niego puste butelki przypadkiem. Po godzinie oni oboje skoczyli do monopolowego przy bloku, a ja ukradkiem zwymiotowałem i najadłem się pasty do zębów, bo wbrew temu co mówił Calum – wcale nie musiałem kończyć się po pierwszym rzygu. Szczerze? Czułem się bezpiecznie, nie dlatego, że nie do końca łapałem rzeczywistość, ale dlatego, że byłem w towarzystwie kogoś, kto poradził sobie z piekielnym dzieciństwem i kogoś dorosłego, kto nigdy nie pozwoliłby, abym zrobił sobie krzywdę, nawet przypadkiem.
Nie lubiłem imprezować tak do końca. Nie umiałem, często drażnił mnie hałas w klubach, albo infantylne gadanie i bycie bałaganem wśród ludzi, którym nie ufasz stuprocentowo. Nie uważałem alkoholu za coś dobrego, zwłaszcza gdy ktoś pił, by się upić tak często, że można było pod wątpliwość poddać jego zdrowie, a mimo to, spodobała mi się wizja przekroczenia swojej granicy z wiedzą, że nie muszę być najbardziej odpowiedzialną osobą w pomieszczeniu.
Opadliśmy z Michaelem w pościel, dalej chichocząc. Jego kolano wbiło się w moje żebro, toteż skrzywiłem się trochę, odpychając jego buzię od swojego ramienia.
- Mikey – mruknąłem.
- Nie mów do mnie Mikey – pokazał mi język.
- Przepraszam, Mikey.
- Tym bardziej mnie nie przepraszaj – wyburczał, poprawiając się na materacu.
Położyliśmy się więc obok siebie, oboje wpatrzeni w sufit. Nasze ramiona się stykały, nic poza tym. Odetchnąwszy ciężko, poczułem, że w żołądku mnie pali i na zmianę robi mi się zimno oraz gorąco. Nie polubiłem tego uczucia, włącznie z przeświadczeniem, iż świat dookoła mnie wiruje.
- Zaraz odpadnie mi głowa, ja pierdolę, kręci się...
- Mam iść po miskę, będziesz rzygał?
- Ehe. – Położyłem dłoń na twarzy.
- Obróć się na bok. – Poderwał się szybko, przesuwając mnie do krawędzi posłania. – I połóż nogę na podłodze, masz helikopter, zrób uziemienie.
- Ehe. – podniosłem nogę, ale to on wyciągnął ją za granicę łóżka. – Przepraszam...
- Nie przepraszaj mnie, do cholery, po prostu tak leż.
Zamknąłem oczy na chwilę, umiejscawiając rękę na brzuchu pod materiałem koszulki. Zrobiło mi się głupio, bo niekoniecznie chciałem, żeby chłopak znowu był świadkiem mojego rzygania, jak się stało w kantynie chociażby, aczkolwiek mogłem to przewidzieć, wlewając w siebie kolejną dawkę szotów. Moje samopoczucie zmieniało się z chwili na chwilę i nie do końca miałem pewność czemu tak jest. Ale na podstawie wszystkich doświadczeń tego wieczoru oraz nocy, miałem chyba prawo się wreszcie wykończyć.
Clifford wrócił po paru minutach z garnkiem, który ułożył na podłodze w takim usytuowaniu, że gdybym zwymiotował, nie było opcji, iż nie trafię.
- Twojego brata też przewróciłem na bok i dałem mu miskę – powiedział. – Prawdopodobnie jak zwrócisz, to od razu padniesz, ale będziesz się mniej męczył.
- Okej. – Pokiwałem głową.
Michael usiadł obok mnie, przesuwając palcami po mojej łopatce, dlatego wyciągnąłem do niego rękę i złapałem go za rękaw. Mógłbym przysiąc, że się uśmiechnął, ale gdy tylko chciałem podnieść głowę, by to sprawdzić, otworzyłem oczy szeroko i skorzystałem ze swojego garnka, w którym nikt już nigdy nie powinien niczego gotować. Mike złapał mnie za materiał koszulki, bym nie wpadł czołem do zawartości swojego żołądka, a że musiałem być ciężki, to objął mnie za klatkę piersiową, opierając czoło na tyle mojej głowy.
- Kurwa, jestem głupi – wyburczałem.
- Trochę jesteś – przyznał. – Czemu nie mówiłeś „stop"? – zapytał. – Myślałem, że masz dobry spust, a nie, że próbujesz się wykończyć.
- Ja też myślałem, że mam dobry spust, wszystko było okej, ale... - I znów.
Rzyganie to miało być to, z czym chłopak by mnie kojarzył, serio, nie całowanie, nie przytulanie, nawet nie to głupie kłamstwo, czy kolorowe skarpetki! Rzyganie.
- Wódka działa z opóźnieniem. – Odgarnął mi włosy z czoła trochę na oślep.
- Teraz już wiem... - Przetarłem usta wierzchem dłoni. – W ogóle, to było takie dziwne. – Naprawdę nie byłem w pełni świadom, jak formuję zdania, kładąc się wygodniej na boku. Michael odsunął się ode mnie, dlatego nie do końca o tym przekonany, mruknąłem niezadowolony. Mimo to nie wrócił od przytulania mnie.
- To znaczy? – zapytał.
- Ta noc... - odparłem. – To znaczy... - Zacząłem wpatrywać się w uchyloną szafę, z której wypadało kilka ubrań Jacka, jakby nie układał ich, tylko formował w kulkę i wrzucał do środka. – Nie tak to sobie wyobrażałem, może nie konkretnie tę noc, ale ogólnie... Wiesz. Spotkanie się z kimś, picie z nim, gadanie... Na filmach to jest inne i... Z Calem i San jest inaczej. To uczucie, gdy jestem teraz, jak po jakimś maratonie jedzenia zgniłych jajek. – Michael zaśmiał się cicho, a ja siliłem się na to, by obrócić się w jego stronę, choć wciąż leżałem skulony trzymając się za obolały brzuch, z czołem, które przycisnąłem do jego łokcia. – Wy o czymś pierdoliliście, ja miałem sto myśli na minutę, a teraz zastanawiam się, jak bardzo rano będzie mi wstyd, zwłaszcza, że ty możesz się do mnie nigdy więcej nie odezwać, a Jacka unikać na zawsze się nie da i...
- O co ci teraz chodzi? – Dalej chichotał.
- O to, że posiadówki na filmach są o wiele mniej chaotyczne.
- Lubię w tobie to, że jesteś chaotyczny – przyznał. – To, że masz absurdalne pomysły, że jesteś „nie na miejscu" bardzo często... To sprawia, że mnie zaskakujesz.
- Zaskoczyłem cię tym, że się skończyłem?
- Nie, to akurat poszło według mojego wyobrażenia, chociaż miałem cień nadziei, że i tym razem mnie zadziwisz i będziesz trzymał się najlepiej z naszej trójki.
Wtedy to ja się zaśmiałem.
- Nawet ta rozmowa teraz, nic się tu nie trzyma kupy.
- Życie takie jest, tak myślę – mruknął, bardzo niepewnie rozdzielając moje włosy palcami, tak by nie dotknąć ani skrawka mojej skóry. – Zlepek przypadków, które nie trzymają się kupy. Nic czego możesz się do końca spodziewać, czy oczekiwać.
- Więc taki jesteś po wódce? – Podniosłem głowę patrząc na niego z dołu. – Filozoficznie dekadencki?
- Może. – Mike wzruszył ramionami.
- Wódka to nie zabawa, wódka to kac – palnąłem. – Zawsze tak robisz, gdy coś ci się posypie? Pijesz?
- Mniej więcej.
- To bardzo źle, skoro uważasz, że życie to przypadki, wtedy każdy, dziwny przypadek wymaga toastu. – Delikatnie pogłaskałem jego bok, co jakiś czas wodząc spojrzeniem między twarzą Michaela, a swoimi palcami. – Naprawdę nie chcę cię umoralniać...
- Ale – dokończył za mnie. – Możemy pominąć tę frazę, kiedy chcesz mnie jednak umoralniać? – Uniósł jedną brew. Droczył się ze mną, nie kłócił, zacząłem rozróżniać jego tony oraz idące za nimi intencje.
- Okej, więc cię umoralniam. – Położyłem otwartą dłoń na biodrze Michaela. – Póki co jest fajnie, a potem zamiast się znieczulać, nie będziesz trzeźwy, ani przez jeden dzień, bo po co? Możesz do mnie zadzwonić, kiedy coś ci się posypie, prawdopodobnie często nie będę umiał ci odpowiedzieć tak, jakbyś sobie tego życzył, ale spróbuję chociaż posiedzieć z tobą w ciszy, żebyś nie czuł się samotny.
- Nie jestem samotny. – Mike zmarszczył brwi.
- Powiedziałeś mi, że nie masz nikogo innego, z kim mógłbyś o tym pogadać, kiedy próbowałeś jeszcze złapać autobus, gdy okazało się, że jestem kłamliwą pindą. – Zacząłem kreślić kciukiem szlaczki na materiale jego koszulki, a Michael wplótł palce w moje włosy z większą pewnością.
Zapadła między nami dłuższa chwila ciszy, którą przerwał wreszcie on, obserwując z zapamiętaniem moją bladą, pozieleniałą wręcz od zbliżającego się kaca twarz.
- Jesteś taki... - Przygryzł dolną wargę.
- Hm? – Z jakiegoś powodu nie mogłem doczekać się odpowiedzi.
- Nierealny. – Zmarszczyłem brwi. – W dziwnie dobrym sensie.
- Och. – Uśmiechnąłem się lekko. – Ty też i naprawdę mi głupio za tę całą intrygę, bo bez niej mogłoby być o wiele łatwiej.
- Może nie? – Mike poprawił się przy mnie, ale dalej się nie przysunął. – Może to właśnie był dowód na to, że wcale się nie znamy?
- To właśnie próbuję zrobić, odkąd przyszedłeś do tej szkoły. – Zamknąłem już oczy mówiąc to pod nosem. – Poznać cię.
- I jak ci idzie?
- Sam nie wiem, czasem mam wrażenie, że to niemożliwe, byś powiedział mi o sobie wszystko, co nie jest takie złe, ale z drugiej strony... Mam tendencję do dopowiadania sobie historii w rzeczach.
Przełknąwszy ślinę, chłopak obrócił się na bok, więc leżałem już czołem do jego piersi. Poczułem ze kręci kosmyk moich włosów na palcu, co oznaczało mniej więcej tyle, iż prostownica Sandy wcale sobie nie poradziła.
- Nie lubię szczypiorku – palnął. – Wolę słone, niż słodkie, popłakałem się na śmierci świetlika w Księżniczce i Żabie, noszę za duże ubrania, bo nie czuję się komfortowo w przylegających, gdybym miał pewność, że gdy umrę trafię do tego samego miejsca co Freddie Mercury, prawdopodobnie nawet bym się nie zastanawiał, tylko bym się postrzelił. Pięć rzeczy, twoja kolej.
Zachichotałem, bardziej wtulając nos w jego koszulkę. Zdecydowanie nie tak wyobrażałem sobie tę noc, albo raczej ten poranek, ale chyba musiałem przywyknąć do przypadków.
- No dobra... - Położyłem rękę na jego biodrze, chcąc się przytulić, jednakże przypomniałem sobie o tym, co Clifford powiedział mi w aucie, więc podniosłem się trochę na łokciu. – Mogę cię objąć? – zapytałem niepewnie.
- Tak, ale prawdopodobnie będę okropnie spięty.
- Dlaczego?
- Twoje pięć rzeczy, Pimpek.
Westchnąłem ostatecznie go nie przytulając. Moja ręka zatem spoczywała w tym samym miejscu, co wcześniej.
- Nie zjem nic co nie pachnie ładnie, kocham słodycze, płakałem na każdej bajce, bo wszystko mnie wzrusza, noszę wszystko, co podkreśli mój gorący tyłek, a gdybym miał umrzeć, to dla Harrego Stylesa.
- Wiedziałem, że to powiesz. – Mike powstrzymał śmiech. – Mów dalej.
- Twoje pięć rzeczy – upomniałem go. – To ja chcę poznać ciebie.
- Skąd pomysł, że ja nie chcę poznać ciebie? – Uniósł jedną brew, więc wzruszyłem ramionami. – Okej, niech będzie, kocham sos sojowy, moją pierwszą miłością była Angelina Jolie po obejrzeniu Przerwanej lekcji muzyki, najlepsze wspomnienie jakie mam, to jedzenie hot-doga o wschodzie słońca na stacji kolejowej pomiędzy Los Angeles, a miasteczkiem, gdzie mieszkałem w Kalifornii, a pierwszy raz całowałem się mając dwanaście lat z dziewczyną, która kopnęła mnie w kostkę pierwszego dnia szkoły.
- To jest twój sposób na podrywanie ludzi? Przemoc? Mike, ona wpoiła w ciebie bardzo zły obraz flirtowania – zażartowałem sobie. – Sos słodko-kwaśny, najlepiej wspominam wycięcie migdałków, bo może jedzenie masy lodów to mit, ale mogłem przez tydzień siedzieć w piżamie i grać w Skyrima. Moją pierwszą miłością był Damon Salvatore...
- Kto tu ma złe wzorce...
- Spadaj, moim pierwszym pocałunkiem byłeś ty, bo kiedy Sandy chciała nauczyć nas całowania, spękałem, a Calum nie chciał mnie całować, bo całowanie Sandy spodobało mu się bardziej i miał plan, że ją tym w sobie rozkocha, więc nie chciał, by była zazdrosna.
- Naprawdę nie chce mi się wierzyć, że nikt przede mną nie chciał cię całować, Luke.
Parsknąłem cicho w jego koszulkę, nieustannie powstrzymując się przed objęciem Michaela.
- Wiesz, mam problem w odbieraniu sygnałów, prawdopodobnie jeśli ktoś był zainteresowany, dałem mu podświadomego kosza, typowo, jakiś czas temu koleś pytał, czy daję korki z matmy, na co odpowiedziałem „nie".
- Bo nie dajesz korków z matmy... Prawda?
- Nie daję, ale on chciał się umówić!
- O matko, jesteś taki żenujący. – Michael pokręcił głową z udawaną dezaprobatą.
- Coś sprawiło, że mimo bycia żenującym, wciąż cię bezbłędnie uwiodłem – dalej się droczyliśmy.
- Nie jesteśmy teraz w trakcie namiętnych pocałunków, więc chyba jednak nie – odparł.
- Nie jesteśmy, bo rzygałem.
- Mhm – mruknął, ale bez przekonania. – Nie rozumiem tego, mimo wszystko musi być coś w tym twoim żenua, skoro przemieniłeś mnie w geja.
- Wcale tego nie zrobiłem – powiedziałem od razu, nawet się odrobinę podnosząc. Po tym leżeniu i wymiotowaniu poczułem się lepiej, więc mogłem położyć się na plecach wyżej Mike'a, który podparł się na łokciu, obserwując mój profil. – Poza tym nie jesteś gejem, skoro lubisz też dziewczyny. Nikt magicznie nie zmienia twojej orientacji seksualnej, zwyczajnie w pewnym momencie sam ją odkrywasz i dowiadujesz się o sobie rzeczy, ale to nie znaczy, że ich wcześniej nie było, tak samo to nic w tobie nie zmienia. W twojej osobowości. Ewentualnie tyle, ile każda nowa widza na twój własny temat, jaką zdobywasz.
- To jak wyjaśnisz to, że lubiłem wcześniej dużo dziewczyn, ale jesteś jedynym kolesiem, o którym kiedykolwiek pomyślałem w ten sposób? I nagle żadna dziewczyna, choćby od nas ze szkoły, mnie tak nie kręci...
- Może zwyczajnie nigdy nie poznałeś żadnego, który by ci się spodobał? Albo się zakochałeś, nie wiem tego - powiedział te słowa tak, jakby były... Łatwe.
- Masz jakąś pierdoloną moc robienia mi papki z mózgu i wcale nie mówię, że to mnie cieszy – oznajmił. – I wcale nie mam też na myśli tego, że robisz mi to, bo jesteś facetem, robisz mi to, bo jesteś Lukiem i tyle wystarczy.
Nie mogłem powstrzymać śmiechu, co Michaela odrobinę zmieszało, gdyż szturchnął mnie w ramię. Oddałem mu.
- Mikey...
- Przestań...
- Michael – poprawiłem się. – Czym jesteśmy?
- Regularnie popieprzonymi nastolatkami – odpowiedział bez zawahania, również układając się na plecach.
- Chodzi mi o „nas".
- Jesteśmy... - Zastanowił się. – Nie wiem. Nie wiem, bo nie mam pojęcia jak będę się czuł, gdy w pełni wytrzeźwieję i przyswoję nowe informacje. Nie chcę niczego ci obiecywać, ale nie chcę też wszystkiego psuć, tak jak powiedzieliśmy, małe kroczki...
- Okej, po prostu pytam, bo chcę wiedzieć, czy mogę się nastawić na to, że kiedyś zobaczę cię na korytarzu z jakąś dziewczyną, bo ci się odmieni, albo z innym, fascynującym chłopakiem i czy mogę zrobić ci o to pełnoprawną dramę.
- Nie jestem ani kochliwy, ani dobry w związki, wiesz?
- Wiem...
- A ja? Mogę się nastawiać, że kiedyś przyjdę do szkoły i zobaczę, jak liżesz tego nieszczęsnego Caluma, który utknął we friendzone? – Spojrzałem na niego z politowaniem za to pytanie.
- Tak, możesz na to liczyć, rzucę się na pierwszego lepszego kolesia, żeby wywołać u ciebie zazdrość, byś zrozumiał, że tak naprawdę szaleńczo mnie kochasz, nie obchodzą cię małe kroczki, chcesz mnie tu i teraz, ale nie pójdziemy w to, bo jednak mentalnie poczułeś się zdradzony, dlatego do smutnej piosenki odjedziesz z Nowego Jorku, a ja będę z nim żył najlepszym życiem.
- O, masz to wszystko zaplanowane!
- Właśnie tak.
Michael westchnął ciężko, koniec końców delikatnie opierając skroń na moim ramieniu, dlatego wyciągnąłem do niego rękę, by to może on przytulił się do mnie.
- Nie – rzucił, zatrzymując moje przedramię. – Tak jest okej.
- Okej – szepnąłem wpatrując się w sufit jeszcze długo po tym, jak zasnął.
______________________
Uwielbiam chaotyczność ich rozmów i ich działań, wydaje mi się taka naturalna, a co wy myślicie? Nie było mnie trochę, bo pracowałam w sklepie taty przez chwilę, a potem musiałam dopisać sporo do licencjatu i koniec końców wyszło na to, że nie miałam weny ani na pisanie, ani na poprawianie, więc usiadłam i oglądałam serial. W który się wkręciłam swoją drogą i być może serial się skończył, a mój szip umarł, ale w tumbrlowych szotach na zawsze pozostanie żywy, czy coś.
A co tam u was?
Zresztą bosz, ta piosenka co wrzuciłam do rozdziału tak bardzo mi pasuje do tej historii
All the love xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top