15. Fajne dzieciaki

- Ale jak to zabrałeś samochód? – Liz mamrotała do słuchawki, podczas gdy ja nie wierzyłem już, że wyjadę spod szkoły, dlatego popijałem obrzydliwe, zgrzane, zmieszane z wódką Mountain Dew prosto z butelki. – Luke, nie, wróć się i proszę mi go oddać, muszę jakoś dotrzeć do pracy.

- Błagam, mogłabyś dziś jechać autobusem? – Rozglądając się dookoła po parkingu, rozważałem kiedy pierwsi uczniowie zaczną się gromadzić.

Nie mogłem wyjść tak, jak byłem – w brudnym dresie, by później przez cały dzień miotać się po korytarzach, plując sobie w brodę, iż nie zmrużyłem nawet oka. Właściwie to nie, spałem, ale praktycznie pół godzinki, dodatkowo na siedząco i wciąż będąc czujnym, więc raczej nie zaliczałem tego, jako pełnoprawnego odpoczynku. Michael wydawał się kompletnie niezrażony tym, jak natarczywie rzeczywistość uderzyła w nas wraz ze wschodem słońca. Jakby nigdy nic zasznurował swoje buty, a potem zaczął szperać w plecaku, czy posiada chociaż jeden długopis. Ja nie miałem nic, ani przyborów, ani książek, ani zeszytów. Na dodatek niepotrzebnie i bezsensownie dalej żłopałem tego przeklętego drinka, którego smak sprawił, że aż odrobinę mi się uniosło.

Wprawdzie robiłem przy nim totalnie absurdalne rzeczy, ale to nie dlatego, że Mike mnie zmuszał. O nie, mój mózg po prostu wysiadał, natomiast cały wszechświat udowadniał, że jestem tą typową, zakochaną blondynką z kawałów starych, wąsatych wujków.

- Nigdy nie robiliśmy takich rzeczy i nie umawialiśmy się na to. – Chyba zirytowałem swoją mamę, choć w tej samej chwili pomyślałem, że właściwie to... Ja również mógłbym się wkurzyć, że nie mam dostępu do auta na co dzień, lecz z drugiej strony... Nie zarabiałem pieniędzy, wóz trzeba utrzymać, a nie wyszło mi utrzymanie nawet Pimpka Pierwszego, który szybciej pływał do góry brzuchem, niż ktokolwiek by sobie tego życzył.

- Wiem i przepraszam, obiecałem, że będę wcześniej i przywiozę gitarę, a nie chciałem tłuc się z nią metrem, dasz jakoś radę?

- Przecież twoja gitara jest w twoim pokoju, nie wyłączyłeś komputera, zostawiłeś zapalone światło, Petunia stoi pod oknem, jakby co najmniej zobaczyła w nim wczoraj ducha. Czy ty...

- Co ja znowu? – Odchyliłem głowę na oparciu, czując potężną, nadchodzącą migrenę. Nie myślałem wówczas o Michaelu, ani tym bardziej o tym, jak chłopak czuje się będąc świadkiem naszej rozmowy.

On natomiast, miał to gdzieś, opracowując jakiś prosty, bardzo naiwny plan. Jako pierwsze, podał mi swoją koszulkę z merchu Yungbluda. Następne były jego jeansy z przyczepionymi łańcuchami, dlatego posłałem Cliffordowi spojrzenie pełne politowania. Zdecydowanie nie wierzyłem, że jestem w stanie wcisnąć w nie swój boski tyłek. Ale Mike pociągnął materiał w pasie, pokazując, że ma gumkę, dlatego pokiwałem głową. Sandy zawsze wymieniała się ciuchami z Mary i o ile zdarzało mi się nosić ubrania Caluma, tak nie spodziewałem się, że kiedykolwiek ja i Michael znajdziemy się na tym etapie, gdzie on będzie mógł robić moim rzeczom osobną szufladę, a ja... Cóż, miałem pierwszy komplet do kolekcji z jego strony.

- Czy ty odwaliłeś typowego Jacka?

- To znaczy?

- Wyszedłeś przez okno na jakąś imprezę w środku tygodnia i zabrałeś samochód?

- Mhm, świetna impreza, najlepsza w mieście, nazywa się szykowanie apelu od szóstej rano, chcesz wpaść? – To była moja jedyna wymówka.

„Wagary?" – zapytał Michael bezgłośnie, więc popukałem się palcem w czoło, na znak, iż nie ma szans, a jego pomysł brzmi debilnie. Przewróciwszy oczami, pokazał mi język, co od razu odwzajemniłem. Włączyłem Liz na głośnik, kładąc komórkę na desce rozdzielczej, a potem bez większych ceregieli rozpiąłem pas i zarzuciłem kurtkę z odmętów tylnych siedzeń.

- Nie chce mi się w to wierzyć, coś kręcisz.

- Mamo, spokojnie, wziąłem gitarę od kolegi, którego przy okazji podwiozłem.

Przerzucając sobie ubrania Mike'a przez ramię, skinąłem mu, że wychodzimy, a on zamiast samemu pójść na wagary, rzeczywiście ruszył za mną, doganiając mnie krótkim truchtem, bo byłem odrobinę zestresowany, a paskudny drink zaczął niemalże bulgotać w moim żołądku.

- Jakiego kolegi, znam go?

Przeniosłem na chłopaka proszące spojrzenie, na co zacisnął usta w cienką linię. Automatycznie pobladł, albo zzieleniał, sam nie wiem, oboje wyglądaliśmy jakbyśmy chlali przez całą noc, a robił to tylko jeden z nas i to przez pół nocy.

Zamiast wymyślać jednak jakiegoś Drzwisława Klamkę, przysunąłem komórkę do ust zdezorientowanego Michaela.

- To Mike, Mike, przywitaj się z moją mamą.

- Umn... - mruknął tylko, wsuwając obie dłonie do kieszeni, gdy jego poniszczony plecak zwisał na jednym ramieniu Clifforda. – Dzień dobry mamo Pimpka... To znaczy mamo Luke'a. – Zmordował mnie wzrokiem za to, że musiał to zrobić, ale ja zmordowałem jego za tego Pimpka.

- Cześć Michael, miło cię poznać... Pimpek? – zwróciła się do mnie powstrzymując parsknięcie.

- Nieważne, serio, to ma warstwy, jak cebula i ogry, muszę lecieć, bo zaraz przyjedzie dyrektor i powie nam od czego zaczynamy, to bardzo ważny apel.

- O czym jest?

- O szkodliwości używek – rzucił od razu Mike, biorąc znaczący, ostatni łyk obleśnego drinka.

- Możecie mi potem podrzucić skrypt, w mojej szkole się taki przyda.

Powstrzymując śmiech, otworzył mi drzwi do budynku, gdzie od razu Doris spojrzała na nas jak na idiotów, zwłaszcza, że plama od keczupu na moich dresach śmiało mogła sugerować, że dostałem okresu, albo bardzo nieznośnego i groźnego zapalenia penisa.

- To będzie impro. – Michael wyrwał telefon z mojej ręki widząc, że nie jestem w stanie nic wymyślić. – Trochę muzyki, ale tak ogólnie przyjdą po prostu uzależnieni ludzie z różnych ośrodków, którzy opowiedzą nam swoje historie, wie pani, jak w AA, albo na odwykach. Oglądanie takich osób i słuchanie o ich życiach bardziej zachęca do refleksji, niż setny raz wałkowane, że narkotyki są złe od typowej baby z majcy, która nie przeżyła literalnie nic i nie ma żadnego punktu odniesienia.

Machnąłem ręką, gdy Doris chciała dowiedzieć się, czy to prawda, choć moja mina mówiła sama za siebie. Widząc w jakim jestem stanie modowym, podała mi jeszcze ten nieszczęsny klucz od prysznica w męskiej szatni. Poszło nam całkiem nieźle, ale ostatnie zdanie w wypowiedzi Michaela sprawiło, że aż otworzyłem oczy szeroko i doprawdy chciałem go zniknąć z powierzchni ziemi.

- Cóż, ta baba od majcy troszkę się z tobą zgadza – mruknęła moja mama dość niepewnie. – W sensie, jasne, jeśli ktoś nie miał związku z nałogami, nie będzie tak wiarygodny, jak osoby po przejściach, ale wciąż, empatia pozwala ludziom rozumieć innych ludzi, natomiast nauczyciele sami w sobie przechodzą tak wiele szkoleń, że mają dość wiedzy teoretycznej, by wykładać, nie uważasz?

- Nie wierzę w wiedzę wyłożoną tak bardzo, jak w wiedzę empiryczną, pani mamo Luke'a.

- Liz.

- Liz – poprawił. – Więc jest pani nauczycielką, mogłem się tego spodziewać, Luke też ma tendencję do tego, by wszystkich wkoło pouczać. – Jakby nagle się kompletnie ośmielił, a mnie wręcz skręcało w środku, bo jednocześnie chciałem zabrać mu telefon oraz słuchać dalej tego wywodu, ze swojej wrodzonej ciekawości. – Mam mówić „pani Liz", czy po prostu Liz?

- Nie wiem, Michael, jak tobie wygodniej, nie obrazisz majestatu żadną wersją.

- Okej, więc pani Liz, uważam, że do młodzieży, zwłaszcza tej z problemami bardziej trafi ktoś, kogo są w stanie zrozumieć, albo się utożsamić. Nikt nie wpada w gówno tak realnie, bo nie ma żadnych problemów, a mądre, gadające głowy są męczące, bo w większości wypadków nawet nie szukają sedna problemu. Leczą skutki, nie przyczyny.

- Chęć przypodobania się znajomym, pragnienie bycia częścią grupy?

Usłyszałem, że mama wstawia ekspres do kawy, dalej ciągnąc te rozmowę z nim, podczas gdy ja otworzyłem nam szatnie i zamiast zostawić go z moją komórką, zwyczajnie obserwowałem to, jak Michael bezceremonialnie kładzie się na ławce, spuszczając głowę ku dołowi. Zaśmiał się trochę kpiąco pod nosem. Stresowało mnie to, a w tym samym momencie całkiem buzowało, bo nie wiedziałem, że którekolwiek z nich może chcieć dalej rozmawiać.

- Za dużo dorosłych zapomniało, jak to jest być nastolatkiem. – Pokręcił głową, choć Liz nie mogła tego zobaczyć. – Nasze intencje nie zawsze są tak banalne i oczywiste. Czasem, jasne, ale to tak samo, jak ja bym powiedział, że dorośli rozwodzą się głównie dlatego, że ktoś kogoś zdradza, a to wielkie uproszczenie przepotężnej, warstwowej chujozy, prawda?

- Michael... - powiedziałem cicho zaciskając szczękę. Nawet ja nie pytałem mamy o rozwód, a on zrobił to tak lekko, jakby co najmniej próbował na nią wejść, bo ona wchodziła na... Niego?

Nie wiedziałem, czy chłopak rzeczywiście ma do czynienia z twardymi narkotykami, albo naprawdę upija się do lustra co wieczór. Zbyt niewiele mi powiedział, bym naprawdę tak bardzo chciał, by zaczął budować jakąś sensowną, głębszą relację z moją mamą.

- Punkt dla ciebie – odparła lekko, na co otworzyłem oczy szerzej. – Ja się rozwiodłam, a ty bierzesz narkotyki?

- Nie biorę, ale znam mnóstwo gównianych historii i pochowałem znajomego. Może właśnie dlatego nie biorę, szkoda tylko, że ktoś musiał dlatego umrzeć, hm? Zwyczajnie nie lubię, gdy ktoś kto się kompletnie na czymś nie zna, a próbuje umoralniać innych, czy grać eksperta na tych polach.

- Więc mam rozumieć, że ty się rozwiodłeś?

Zaśmiał się cicho.

- Punkt dla ciebie, pani Liz. – Michael spojrzał na mnie z dołu, bo stałem nad nim chcąc odzyskać swoją komórkę. – Fajnie się z tobą gada, ale niestety Luke chyba oczekuje, że oddam mu telefon. Przepraszam za ten syf z autem, jesteś w porządku, miłego dnia.

Mama zaśmiała się szczerze raz jeszcze, a potem powiedziała coś więcej do niego, jednak nie słuchaliśmy już oboje, bo byliśmy w trakcie przekazywania telefonu. Wyłączyłem głośnik, przykładając urządzenie do ucha i zrobiłem znaczącą minę w stronę Clifforda, który uniósł obie ręce w geście kapitulacji. Zabrałem przy okazji rzeczy które mi dał. Przy kluczach od domu miałem też te od szafli, dlatego otworzyłem ją, zgarnąwszy dodatkowo kosmetyczkę. Pokierowałem się w stronę pryszniców.

- Przepraszam za niego, Michael jest strasznie martwy z rana i potem pieprzy totalne głupoty. – Naprawdę nie chciałem wysłuchiwać później elaboratów na temat tego, dlaczego nie powinniśmy się zadawać, a coś czułem, że mimo wszystko właśnie takie kazanie mnie czeka zaraz po powrocie do domu.

- Ciekawy dzieciak – powiedziała. – Skomplikowany, to na pewno.

- Fakt. – Wszedłem do kabiny dopiero tam zdejmując swoje ubrania.

- Luke.

- Tak?

- Nie daj się skrzywdzić. – Liz zabrzmiała bardziej surowo, niż zwykle. – I sam nie zrób mu krzywy, bo na pierwszy rzut oka widać, że to chłopak po przejściach.

- Wiem... - Koślawo pozbyłem się dresów, przyciskając telefon policzkiem do ramienia. Mimo wszystko... Pomyślałem o naszych smsach, o tym, że na dzień dobry go okłamałem i... Zrobiło mi się niedobrze.

- Zaproś go do nas na obiad, na przykład dzisiaj, chętnie go poznam.

- Ale on chyba nie będzie zainteresowany, mamo muszę lecieć, bo słyszałem dyrektora.

- Luke...

- No?

- Kocham cię i zostawiaj mi chociaż karteczkę, jak zamierzasz znikać.

- Jasne, ja też cię kocham, przepraszam. – Rozłączając chciałem odłożyć komórkę na suche ubrania, jednak zobaczyłem, że dostałem wiadomość od Mike'a.

Przygryzłem dolną wargę, ale zamiast sprawdzić co napisał, bez namysłu skasowałem powiadomienie i wyłączyłem komórkę, by przypadkiem nie zobaczył, że wraz z jego pisaniem, mój wyświetlacz się rozjaśnia.

Dopiero wtedy pozwoliłem ciepłej wodzie zmyć z siebie bród i dziwność minionej nocy.

*

Mieliśmy jeszcze dwie godziny do rozpoczęcia lekcji, dlatego zamiast włóczyć się bez sensu po budynku, postanowiliśmy zorganizować sobie śniadanie w postaci niedobrego hot-doga i kawy, do których dobraliśmy się prawie na szczycie schodów pożarowych sąsiadującej ze szkołą kamienicy. Proponowałem Michaelowi, byśmy zwyczajnie usiedli w jakiejś cukierni, ale on koniecznie się uparł, że nie odpuści papierosa do porannej kawy, mnie natomiast zupełnie umknęło, że moje włosy są mokre, a najprawdopodobniej przez częstą zmianę temperatur, porządnie się rozchoruję. Wciąż miałem w sobie wszystkie emocje, jakie przeżywałem ostatnio. Zastanawiałem się jednocześnie nad swoim własnym życiem, a także nad nim i nie umiałem zachować choć jednej koncepcji na dłużej w sobie. Niby nagle, przez zupełnie zarwaną nockę, zamiast myśleć – po prostu byłem tu i teraz.

Patrzyliśmy na zaułek z wysokości, nasze nogi zwisały ku dołowi, natomiast ludzie rotujący pomiędzy chodnikami nie mieli pojęcia, że tam jesteśmy. Polubiłem tę perspektywę, mógłbym zachować ją na dłużej i wiedziałem, że to zrobię, przynajmniej w pamięci.

W parę tygodni Michael wywrócił moje życie do góry nogami, choć nawet nie próbował tego zrobić. Dla niego to było normalne i przeciętne, więc pozwalał mi włóczyć się za sobą, bo widocznie powoli wnikałem do jego codzienności. Spodobało mi się to. Sprawiał, że czułem się bardziej żywy, niż kiedykolwiek.

Kiedy odłożył paczkę Lucky Strike'ów na metalową kratkę, której struktura swoją drogą powoli wbijała się w mój tyłek, ale starałem się nie narzekać, odruchowo tam spojrzałem. Nie zdarzało mi się mieć ochoty na papierosa, to był pierwszy raz, dlatego patrząc na niego pytająco, wyciągnąłem sobie jednego, wsuwając fajkę między wargi.

Michael bez słowa podał mi zapalniczkę, a ja odpaliłem sobie, tylko delikatnie odkaszlując przy pierwszym pociągnięciu.

- Boże, daj to, mogłeś poprosić o bucha. – Pokręcił głową, przysuwając się bardziej do budynku, o który oparł się plecami.

- Nie, jest okej. – Zaciągnąłem się znów, wypuszczając cierpki dym powoli przez usta, tym razem nie generując zachłyśnięcia. Mike zmarszczył brwi. – Widzisz?

Nic nie mówiąc posunął wzrokiem po mojej twarzy, coś do niego dotarło, aż wreszcie wyrwał mi fajkę z dłoni i zgasił ją, wykruszając żar palcem wskazującym oraz kciukiem.

- Hej! – krzyknąłem.

- Wystarczy, że jeden z nas się truje – burknął.

Uniosłem obie brwi nie do końca wierząc w to co słyszę. Ostatnio kazał mi „być mężczyzną", a teraz zachowywał się tak... Czy jemu... Zależało? Czy on się o mnie troszczył?

- No i co się gapisz, Pimpek? – Szturchnął moje ramie.

- Nic, po prostu... - Zaśmiałem się cicho, kręcąc głową z lekkim niedowierzaniem. – Jesteś okropny, bo nie wiem czego się po tobie spodziewać. Zresztą skoro tobie może to przeszkadzać, to mnie też to przeszkadza. – Wtedy to ja zabrałem jego papierosa, jednak chcąc zgasić go tak samo, oparzyłem opuszki palców. – Cholera, jak ty to...

- Możesz zgasić mi na nadgarstku. – Wyciągnął do mnie dłoń, kładąc ją na moich kolanach, które podkurczyłem odruchowo, kiedy od ciepła zapiekła mnie skóra.

- Oszalałeś? – Spojrzałem na niego jak na idiotę, przyduszając niedopałek do metalu przy swojej nodze. Chwilę później rzeczywiście mój wzrok utkwił w ręce Mike'a, której nie zabrał.

Uśmiechnąłem się bez cienia radości, wiodąc palcem po jego skórze, gdzie naprawdę znajdowało się parę przypalonych blizn. To nie było seksowne, romantyczne, ani wspaniałe, tylko straszne, bo każda forma autodestrukcji jest straszna, nieważne jak dobrze nie byłaby przedstawiona na zdjęciu, czy jak wiele emocji nie dodawałaby do relacji. Zrobiło mi się przykro, automatycznie kierując moje myśli w stronę tego, czego dowiedziałem się nocą o miastach, o jego przeprowadzkach, a także - niecałą godzinę temu - o używkach oraz jego martwym znajomym. Przełknąwszy ciężko ślinę ująłem nadgarstek Michaela i po prostu przytuliłem jego rękę, na co zostałem obrzucony tak osobliwym wzrokiem, że aż mój puls przyspieszył. Wciąż nie spuszczając wzroku z mojej buzi, rozłożył palce na mojej lewej piersi, bo właśnie tam mógł poczuć, jak prędko bije mi serce. Rozchyliłem wargi, a potem przygryzłem tę dolną. Nie wiedziałem co Michael chce zrobić, nie oczekiwałem od niego żadnych gestów, bo to nie byłoby w jego stylu... Ale on nie dbał wówczas o styl, zdecydowanie niepewnie przekrzywiając głowę, by położyć skroń na moim ramieniu.

- Jesteś jak taki detektor – palnął śmiejąc się pod nosem. – Im jestem bliżej ciebie, tym szybciej bije ci serce.

- Właściwie to... - Mimo wszystko zaczerwieniłem się na to co padło, bo w rzeczy samej zrobił mi genialny exposing. – Teraz myślałem o wszystkim, co powiedziałeś mi w ciągu tej doby... Zacząłem łączyć kropki i takie tam.

- Tak? – Zamienił policzek na podbródek i to ta część jego buzi właśnie wtapiała się w materiał mojej puchowej kurtki. Była rozpięta, więc bez problemu przejechał z klatki piersiowej niżej, palcami wiodąc po moim brzuchu. – Jak ci idzie?

- Hm? – Zacisnąłem trochę mięśnie, by być może powstrzymać się przed naturalnymi reakcjami, bo choć byłem rozbity i zdecydowanie zmieszany tym wszystkim, nigdy wcześniej ani on, ani nikt, nie dotykał mnie tak... Sensualnie.

- Łączenie kropek. – Ręka Michaela znalazła się na moim udzie, które ścisnął, więc spojrzałem na niego z szeroko otwartymi oczami, bo dobrał się do tego uda, po której stronie miałem swoją męskość. Chłopak parsknął cicho. – Jesteś niezamyślony, tylko napalony – szepnął złośliwie.

Mój oddech zadrżał. Patrzyłem w jego buzię, jakbym próbował zrozumieć dlaczego to robi. Wcześniej się tak nie zachowywał, nawet pijany, a musiał zdążyć wytrzeźwieć już całkiem, więc o co mu cholera chodziło?! I wtedy na to wpadłem. Mike wolałby mnie uwieść, niż się zwierzyć...

Pokręciłem głową z lekkim niedowierzaniem, zdejmując jego rękę z siebie.

- Pieprz się – mruknąłem.

- Hej, dlaczego?! Co znów zrobiłem źle? – Zszokowany skrzyżował ramiona, a ja powieliłem jego gest, podciągając kolana pod brodę.

Siedzieliśmy więc pod ścianą obok siebie, nie stykając się nawet biodrami, oboje w pozycjach zamkniętych.

- Jesteś tak zaburzony – wypaliłem. – Ale już tak bardzo zaburzony, że jestem w szoku, że dalej dociera do mnie cokolwiek z twojej strony i jeszcze coś rozumiem, serio. – Obróciłem głowę dramatycznie w jego kierunku.

- To znaczy? Luke, czy ciebie ten drink kopnął? Wypiłeś co najwyżej setkę.

Spojrzałem na niego z politowaniem, a on nieustannie się śmiał. Jednakże ostatecznie zrozumiał, że ja nie żartuję i naprawdę go rozgryzłem. To Michaela wystraszyło, bo machinalnie patrzył na mnie, jak na mieszankę wariata z jakimś objawieniem.

Zapadła między nami dłuższa chwila ciszy, kiedy oboje wgapialiśmy się w inny kierunek – ja w górę, on w dół. Docierał do mnie chłód wraz z wycieńczeniem. Zastanawiałem się, czy najlepszym rozwiązaniem nie będzie zadzwonić właśnie po Jacka, żeby przyjechał i zabrał mnie do siebie, gdzie mógłbym się przespać. Mógłby mnie usprawiedliwić, zabrać auto Liz i... Może dałby mi jakąś dobrą, braterską radę, odnośnie tej dziwacznej relacji. Z braku laku zacząłem skubać skórki przy paznokciach, a od mrozu przeszedł mnie dreszcz, toteż zapiąłem kurtkę pod szyję. Michael nie musiał nic mówić, on tylko zapalił kolejnego papierosa, tego którego wcześniej wykruszył po mnie. Chciałbym móc wejść do jego głowy wtedy, odnaleźć odpowiednie myśli, chcąc zrozumieć kim właściwie dla niego teraz jestem... Ale nie musiałem tego robić, bo wreszcie stało się coś innego, niż zwykle. 

- Wiesz, że byłem w rodzinach zastępczych, powiedziałem ci to przy naszym żenującym plakacie. – Prawie przestałem oddychać i dalej na niego nie spojrzałem, bo zaczął mówić. – Nie było to moje spełnienie marzeń, zwłaszcza, że nie umiałem się z nikim dogadać i tendencyjnie uciekałem, bo wierzyłem, że spotkam się jeszcze z moją mamą - zawahał się. - Zabrali mnie od niej, gdy byłem mały, bo lubiła przesadzić z różnymi używkami i zadzwoniłem na pogotowie, bo prawie przedawkowała. – Przygryzłem dolną wargę. – Nie kontaktowała się ze mną po wyjściu ze szpitala, chociaż jakiś upośledzony pracownik społeczny, wmówił mi, że to chwilowe i mamusia mnie zaraz odbierze. Dupek, oby zdechł. – Nie oceniałem go za tę wypowiedź. – Dorastałem jako jebana sierota, ale kiedy tylko dowiadywałem się, że matka gdzieś była, potrafiłem zwiać w środku nocy przez okno, zabrać kilka rzeczy i pojechać w tamto miejsce. Często zdarzało mi się wracać do tego schroniska dla niechcianych dzieci. – Mógłbym się wtrącić i powiedzieć mu, że to wcale się tak nie nazywa i to nie bez powodu, ale bałem się, że gdy tylko pisnę słówko, on znów się zamknie. Tym razem już kompletnie oraz na zawsze, a tego chciałem uniknąć. – Nikt nie chce gówniarza, który i tak ucieknie, albo się zwyczajnie nie przystosuje. Dlatego tyle podróżowałem. Po prostu ktoś czuł misję, żeby znaleźć mi miejsce, gdzie się odnajdę. Niespodzianka, nigdzie się nie odnalazłem. – Zaciągnął się papierosem i wtedy to Michael patrzył w niebo, a ja nie miałem pewności, czy to dobry znak. – Gdy miałem siedemnaście lat, udało mi się z nią spotkać. Była tak zblazowana, że nawet nie pamiętała, że ma syna. – Wzruszył ramionami. – Ale powiedziała, że okej, jak chcę mogę z nią zamieszkać, tylko muszę sam o siebie zadbać, bo ona ma to właściwie w dupie. Myślałem, że złapałem Boga za nogi, a już po paru dniach byłem pewny, że boga nie ma. – Kiedy zaśmiał się gorzko, przeszedł mnie dreszcz. To brzmiało strasznie. – Byłem prawie pełnoletni, dlatego jak zniknąłem z bidula wtedy, nikt mnie nawet nie szukał, zwłaszcza, że zmieniłem stan i to całkiem drastycznie, bo przejechałem pociągiem na gapę z Arizony do Georgii, wiesz jaka to jest odległość?! Kurwa. – Pokiwałem głową. – Spodziewałem się, że będzie bajecznie, a było... Chujowo. Oblałem rok, bo od matki też uciekłem i przez chwilę mieszkałem po prostu po różnych, nowych znajomych. Nie myślałem w ogóle o szkole, ani takich pierdołach, nie zastanawiała mnie moja przyszłość, studia, czy znajdę sensowną pracę, czy będę dobrym człowiekiem, albo cokolwiek. Miałem to totalnie w dupie. Zacząłem wpadać w kiepskie towarzystwo, chociaż prawdę mówiąc to ja byłem i jestem kiepskim towarzystwem. – Zaczął skubać nitki wystające ze sznurówek butów. – Mój kumpel, u którego pomieszkiwałem się przekręcił, to było już w Jersey swoją drogą, trochę dealował, pożyczył mi siano na telefon, nigdy mu nie oddałem, tak samo jak wziąłem jego laptop i uwierz mi, w oczach jego starych w totalnej żałobie widziałem kompletne obrzydzenie, gdy się dowiedzieli, że okradłem trupa, ale co niby miałem kurwa zrobić? Byłem zdruzgotany, więc piłem tydzień, a potem trafiłem na wytrzeźwiałkę razem z menelami. Pały, które mnie zgarnęły i dowiedziały się, że mam tylko siedemnastkę, chciały mnie koniecznie wkręcić w jakiś zjebany program resocjalizacji, na co powiedziałem im, że mają possać mi fiuta i wyszedłem stamtąd z tym oto plecakiem. – Uniósł swoją torbę. – Ale mieli rację i wiedziałem o tym, musiałem się ogarnąć, by nie skończyć swojego życia zbyt szybko. Dowiedziałem się, że moja matka jest w Nowym Jorku, przyjechałem tu... Miała nowego bolca, całkiem dzianego, chciała zrobić na nim wrażenie, więc udawała wielce szczęśliwą, że mnie znalazła, bo ponoć myślała, że nigdy już do niej nie wrócę. Takie pierdy. – Przewrócił oczami. – Przez chwilę chodziłem do szkoły dla bogatych, nadętych dupków, ale jak się rozstali, to nie było już na to forsy, więc trafiłem do tego cyrku. Ten związek ją trochę... Otrzeźwił, była na odwyku, potem na drugim, dlatego znalazła sobie robotę i względnie jakoś sobie razem radzimy, ale jak tylko skończę szkołę, wiem, że mam wypierdalać. I jasne, jest to przykre, jest to łzawe, dla kogoś takiego jak ty może nawet niewyobrażalne, ale jednocześnie poznałem masę ludzi. Mam doświadczenia z wieloma piernikami, uważającymi się za dobrych starych, czy w ogóle, ludzi o wielkim sercu, ale jeśli jest jakieś niebo i jakieś piekło, to szatan będzie ich ruchał w odbyt swoim kolczastym fiutem w nieskończoność, gdy zdechną. – Uderzył lekko tyłem głowy o budynek za nami. – Kiedy znajduję znajomych, każdy jest zafascynowany tym, co widziałem i na jakie imprezy udało mi się wkręcić, że umiem załatwić zielsko półdarmo, albo potrafię przeżyć tydzień mając trzy dolce w kieszeni. Wszystkie laski, jakie kręciły się koło mnie, robiły to, bo były nadęte i chciały wkurwić swoją rodzinę, czy tam wierzyły, że nauczę je życia, ale prawda jest taka, że moje życie to jedna, wielka niewiadoma, a ja sam biorę to bardziej żartem, niż faktem, bo co mam kurwa zrobić? Usiąść i się popłakać? Jest jak jest, nie zna bólu ten, kto nie spędził paru zimowych nocy na nieogrzewanym dworcu, będąc dzieciakiem, co? Mniejsza, nieważne. 

Dopiero wtedy Michael na mnie spojrzał i kiedy dostrzegłem w jego oczach, jak bardzo zamknięty jest na to co mówi, uświadomiłem sobie, że nie wymyślił tej historii, by mnie przestraszyć, odpędzić od siebie, czy sprawić, że nagle ja się rozpłaczę. Nie umiałem się do tego odnieść, nie umiałem się nawet ruszyć, jakbym zastygł pod ciężarem nowo zdobytych informacji. Ale... Czego się spodziewałem? Najwyżej jakiejś opowieści o często podróżującej matce, z którą nie ma dobrej relacji, albo... Sam nie wiem. To było zbyt wiele jak na nieprzespaną noc, a myślałem, że udźwignę wszystko, co mi powie. Mimo to nie chciałem sobie iść, nie chciałem go odtrącać, ani zwolnić. Wyznał mi prawdę na moje własne życzenie i chyba oczekiwał reakcji, jednakże kiedy jej nie dostał, prychnął wstając na równe nogi.

- Chciałeś prawdy i liczę, że ona zostanie między nami, cokolwiek sobie teraz o mnie myślisz, bo mniej mnie wkurwiają plotki o zabiciu człowieka kciukiem i sznurowadłem, niż zaangażowana losem biednej przybłędy kadra nauczycielska.

- Michael! – Ja również wstałem, jakby wyrastając przed nim, tym samym zablokowałem chłopakowi możliwość zejścia po schodach na ziemię. – Musisz dać mi chwilę, bo to dużo jak na raz. – Zmarszczył brwi. – Robię właśnie wszystko, żeby się nie rozpłakać i cię nie przytulić, bo wiem, że nie czujesz się pewnie, kiedy cię tak nagle dotykam i... Naprawdę nie chcę cię spłoszyć, nie wiem... - Mój głos zadrżał. – Chciałbym móc to zmienić.

- Co? – Wsunął dłonie w kieszenie. – Moje życie?

- Też. Może... Chciałbym być teraz bardziej stabilny, żeby powiedzieć ci coś, co wypada...

Clifford zaśmiał się, nie byłem pewny czy kpiąco, czy z rozczulenia i lekko poklepał moje ramię.

- Nie spodziewałeś się tego, nikt się nigdy tego nie spodziewa, w porządku, cieszę się, że się nie rozbeczałeś.

- Mhm... - mruknąłem, bo mój nos się zatkał.

Mózg zaczął mi podsuwać obrazy takiego małego, biednego dziecka, bardzo skrzywdzonego przez los i prawie się zapowietrzyłem, próbując powstrzymać napad płaczu.

- Ja pierdolę. – Mike przewrócił oczami, ale zamiast się zirytować i mnie odepchnąć, zwyczajnie znów zachichotał, zupełnie irracjonalnie i sam mnie lekko objął. – Już dobrze, Pimpek, naprawdę nie wierzę, że to ja cię teraz pocieszam.

- Przepraszam, ja...

- Taa... Mhm, ty. Ty tak masz.

Myślałem, że kiedy trafię wreszcie w ramiona Mike'a, nagle wszystko stanie się prostsze, a ja będę czuł się jak w niebie, jednak zamiast tego... Miałem ochotę zwyczajnie uchronić go przed całym światem, a w tym samym momencie, byłem za słaby psychicznie, by móc to zrobić. Więc to on uspokajająco głaskał moją łopatkę. 

- Ja wiem, jestem gównem, wybacz, tylko... Podziwiam cię? – Odsunąłem się wreszcie, opierając się o ścianę. – I to nie tak, że jestem podjarany tym, że mogłeś sobie pozwolić na samowolkę i brak konsekwencji, zwyczajnie podziwiam cię, że się nie poddałeś w tym wszystkim. Naprawdę szukam słów...

- Luke, przestań. – Pokręcił głową. – Nie będziemy więcej o tym rozmawiać, chciałeś poznać prawdę, prawda nie zawsze jest ładna. Nie musisz mnie ratować, nie musisz mnie z niczego wyciągać, nie musisz być rycerzem na białym koniu, czy tam kapitanem drużyny w aucie pani Liz. – Dźgnął mnie lekko w bok. – To tylko informacja, coś co się już stało i coś co sprawia, że bywam taki trudny, ale jestem już na innym etapie i to nic między nami nie zmienia. Mogę cię prosić o trzymanie języka za zębami? – Pokiwałem prędko głową na znak zgody. – Hm.

- Co?

- Nic, to ty jesteś dla mnie bardziej zadziwiający, mimo wszystko. – Michael zaczął schodzić po schodach, gdy go przepuściłem, ale od razu pomaszerowałem za nim.

- Jak to? – Przez brak snu już szumiało mi w głowie.

- Tak to. Byłem w wielu szkołach, zawsze zdarzała się jakaś dobra uczennica, albo dobry uczeń, który był popularny, przystojny, każdy go lubił, miał świetne życie z małymi potknięciami i wydawało mu się, że może mnie instruować co do mojego życia. Myślałem, że zamknięcie cię w szafce sprawi, że się odjebiesz, ale nie, nawet mając klaustrofobię, ty się nie odjebałeś.

- Nie wyrzucaj mi tego, też bywam autodestrukcyjny, poza tym... Ciekawisz mnie i zobacz, jesteśmy tu i teraz, a ty po pół roku chodzenia razem do szkoły... Powiedziałeś mi coś o sobie. Coś co ma zostać tylko pomiędzy mną i tobą, czy mogę uważać to za swój osobisty sukces? – Podałem Michaelowi jego papierosy, które wziąłem, bo on by o nich zapomniał. Podziękował mi skinieniem, jednak zaraz potem, znów dźgnął mnie w bok.

- To dlatego, że jesteś inny, niż te poprzednie „fajne dzieciaki" – przyznał. – Masz takie dobre serduszko, czyste intencje, jesteś taaki niewinny. – Prychnąłem, chociaż rzeczywiście, w porównaniu naprawdę byłem niewiniątkiem, ale moja reakcja wynikała z jego sarkastycznego tonu. Opuściliśmy zaułek, kierując się znów w stronę szkolnego parkingu. – Nie czuję od ciebie fałszu, co rzadko się zdarza tak na ogół jeśli chodzi o ludzi, a musisz wiedzieć, że moje zaufanie to coś co cholernie ciężko zdobyć i nie da się tego odzyskać, kiedy się je straci.

Znów mnie zmroziło. Zjedzony wcześniej hot dog zabulgotał w moim żołądku, bo zdecydowanie nadszarpnąłem tego zaufania pisząc do Mike'a anonimowego smsa już na samym początku.

- Michael – mruknąłem, a gdy na mnie zerknął, zadygotałem. – Ja chyba nie dam rady być dzisiaj w szkole, pojadę do brata, okej?

- Pewnie, miałem ci mówić, że stąd spadam, ale skoro ty też spadasz, to tym lepiej.

- Mhm... Gdzie pójdziesz?

- Przed siebie. – Wzruszył bezwiednie ramionami. – Zobaczymy.

- Okej. Powiedziałbym, żebyś jechał ze mną, ale nie wiem czy chcesz...

- Nie chcę – uściślił. – Serio, naprawdę nie chcę się wielce bratać z twoją rodziną. Wszystko gra? Jesteś blady jeszcze bardziej. – Zatrzymał się, kładąc dłoń na moim ramieniu.

- Tak. – Mój głos brzmiał słabo. – Serio, wszystko gra.

- Okej, niech będzie, że ci wierzę, Pimpek. Mam cię tu zostawić, czy czekać na twojego brata z tobą?

- Zostaw mnie, chcę sobie posiedzieć chwilę sam i to naprawdę nie ma związku z tym, co mi powiedziałeś i... Mogę cię jeszcze raz przytulić?

Mike westchnął ciężko, chociaż zatrzymując się przed moim autem, skinął że nie ma nic przeciwko. Wiedziałem, że muszę powiedzieć mu prawdę, nie wiedziałem jak i kiedy, ale byłem pewny, iż wówczas nie zniosę konsekwencji, jakie ona mogła przynieść. Dlatego chciałem poczuć jeszcze chociaż raz ten przyjemny spokój, gdy byłem w jego ramionach.

Co ja odpieprzyłem?

_____________________________

Jutro pojawi się jeszcze jeden i może jeszcze w sobotę, najwyżej do niedzieli. Do wtedy skończy się maraton. Nie wiem czy wam się podoba to co tu czytacie, chociaż mogę obiecać, że następny rozdział, mimo nerwu, który narósł w Luke'u i to dość zasadnie, jest zdecydowanie luźniejszy i zabawniejszy. 

Co myślicie o historii Michaela i reakcji Luke'a na nią? Bo ja sama nie wiem co mam myśleć, jeśli mam być szczera. Mimo wszystko mam nadzieję, że się wam podobało i chcecie więcej oraz, że nie przeszkadza wam, że jest tu taki... Komediodramat właściwie. Nie wiem czy to opowiadanie miało być tylko komedią, czy jednak od początku wiedziałam, że zawiera sporo takich zwiech. Na pewno problemy Luke'a są bliższe czytelnikom, Mike to taka... No cóż, enigma, Luke go tak już nazwał. Ale spotykamy w życiu różnych ludzi, a ci ludzie różne doświadczenia. Teraz naprawdę widać, jaka przepaść jest między nimi i na czym będą pracować. 

Idk, ale cieszy mnie to, że Luke poznał Michaela, który jest już po takich najcięższych wydarzeniach ze swojego życia na ten moment, bo jasne, byłoby to być może ciekawsze, ale jednocześnie wbrew pozorom Mike wypracował sporą stabilność na bardzo niestabilnym gruncie i obojgu im to działa na plus, moim zdaniem. Zwłaszcza fakt, że Michael wydaje się być z tym wszystkim pogodzony. 

Nie wiem co myśleć o tym rozdziale, wy mi powiedzcie, all the love xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top