13. Zepsuta zabawka

Moje zamiłowanie do muzyki wzięło się właściwie znikąd. Po prostu jednego dnia powiedziałem mamie, że chciałbym mieć gitarę, nie uczęszczać na flet gdzie zapisała mnie właściwie dlatego, iż tam były jeszcze miejsca, a musiałem coś robić po zajęciach, gdy ona jeszcze robiła nadgodziny świeżo po rozwodzie z tatą. Czasem zdawało mi się, że rodzice nie chcą, bym wiedział o czym dokładnie dyskutują, co w rzeczy samej szanowałem, a nieszczególnie lubiąc krzyki, wtykałem do uszu słuchawki i zwiększałem głośność komórki jak najbardziej się dało.

Miałem dobre dzieciństwo, to z pewnością. Właściwie każdy, włącznie z braćmi, obchodził się ze mną jak z jajkiem, ponieważ byłem jedynym, małym dzieckiem w rodzinie, a ponadto już bez pomocy sprzeczek, prędko wpadałem w panikę. Jednakże chwila odcięcia się od rzeczywistości, gdy tylko harmider domu zagłuszały pierwsze dźwięki, stała się tą sztandarową w moim dorastaniu, którą zapamiętałem najwyraźniej.

Słuchałem właściwie wszystkiego, bo nie lubiłem się ograniczać, przynajmniej nie w tej sferze. Z dużą naturalnością wyłapywałem fałsze, czy niespójności w amatorskich ścieżkach dźwiękowych oraz łatwo wpadałem na to, gdzie zostały użyte sample.

Z racji faktu, iż dostawałem od rodziny wiele uwagi, którą wręcz uwielbiałem i była moim chlebem powszednim, szybko brałem się za nowe wyzwania, by móc pochwalić się rezultatem. Tym sposobem umiałem stworzyć ładną grafikę w programach komputerowych, znałem wiele piosenek na pamięć oraz umiałem je zagrać bez nut, czasem przynosiłem mamie eseje, by rzuciła na nie okiem, choć nie była anglistką, tylko matematyczką, no i przede wszystkim – nauczyłem się miksować muzykę.

To nie tak, że byłem w tym świetny. Co najwyżej całkiem znośny i choć nie dostałem od nikogo programu edytorskiego, ani sprzętu do nagrywania, radziłem sobie bardzo „na około", najpierw rejestrując to co zagrałem dyktafonem, później przetwarzając dźwięk wraz z dostępnymi za darmo, gotowymi pod obróbkę właśnie samplami.

Nie brałem muzyki na poważnie. Ona była moją odskocznią, takim bezpiecznym miejscem, które stworzyłem dla samego siebie odrobinę podświadomie, a jednocześnie pomagała mi usprawiedliwić to, dlaczego wolę często pozostać w swoim pokoju, zamiast wbić się z Calumem i Sandy do klubu na podrobioną legitymację studencką, kiedy tylko jakiś bar obwieszczał, że studenci piją za połowę ceny.

Po długiej dyskusji z mamą i Benem, gdy podczas kolacji bratowa zapytała mnie, co właściwie chciałbym robić w życiu, nie widziałem innej opcji, niż odpuścić naukę do kartkówki z biologii, na rzecz relaksowania się przy ścieżce dźwiękowej, której i tak nikt nie miał nigdy usłyszeć.

Swoim bliskim chwaliłem się wszystkim, tylko właśnie nie tym.

Tamto spotkanie w restauracji i tak wyprało mnie znacznie z pozytywnych emocji, jakie mieszały się we mnie wraz z zażenowaniem od samego poranka. Nawet nie zapamiętałem o czym więcej mówiliśmy, bo jedynie patrzyłem na swojego brata, obwieszczającego, że zaczyna robić doktorat, a dwa dni wcześniej oficjalnie zmienił biuro, ponieważ został jakimś CEO i jasne, cieszyłem się jego szczęściem, byłem strasznie dumny... Jednak zastanawiałem się, czy kiedykolwiek osiągnę poziom sukcesu Bena, choć nikt ode mnie tego nie oczekiwał. Tak samo jak nikt nie oczekiwał, że na kształt Jacka będę miał własną ramówkę w telewizji śniadaniowej, albo pójdę w ślady taty, zakładając firmę budowlaną. Nikt nie mówił: „Luke zacznie prawo od przyszłego roku", albo „Luke za trzydzieści lat będzie najbardziej znanym chirurgiem w kraju". Wszyscy powtarzali: „Luke kończy szkołę z wyróżnieniem, jesteśmy dumni, chcemy, żeby był szczęśliwy", a ja kiwałem głową uśmiechając się panicznie, kłamiąc im w żywe oczy, że przemyślałem tę matematykę i ona naprawdę sprawi, że będę czuł spełnienie, bo będę taki, jak moja mama.

Mógłbym być taki jak ona, my i tak przejawialiśmy mnóstwo podobnych, pozytywnych cech charakteru. Mimo wszystko, mimo tej wielkiej ulgi, że przecież nikogo nie zawiodę, bałem się, iż rozczaruję... Siebie, bo presja jaka ciążyła na moich barkach i spinała mój kark w ostatnim czasie, wynikała tylko i wyłącznie... Ze mnie.

Po powrocie do domu, po prostu wyciszyłem wszystkie grupowe chaty na Messengerze i włączyłem komputer. Po kolejnym dniu w szkole, który swoją drogą był piekielnie nudny, zrobiłem dosłownie to samo, a gdy wróciłem tak i olałem nawet obiad dnia trzeciego, Liz się zainteresowała, pukając do moich drzwi po ósmej wieczorem, kiedy znów najzwyczajniej w świecie jej unikałem.

- Wszystko gra? – zapytała opierając się o futrynę.

- Co? – Zawiesiłem słuchawki na szyi, obracając głowę w jej stronę.

- Pytałam czy jest okej, Chryste, co ty tu masz? – Podeszła bliżej ekranu, więc zminimalizowałem kartę, uśmiechając się niezręcznie. – Luke?

- Nic, bawię się, jest okej.

Zorientowałem się, że siedzę w naprawdę dziwnej pozycji, opierając brodę na kolanie, podczas gdy moje skarpetki były nie do pary, a koszulka już zdecydowanie potrzebowała prania.

- Mówiłeś, że będziesz się uczył. – Mama uchyliła okno, zbierając naczynia z szafek nocnych.

- Już się nauczyłem, przed chwilą dosłownie to włączyłem. – Wymusiłem nieznaczny uśmiech. – Jutro wieczorem idę z Michaelem na pizzę i będziemy dalej robić projekt, więc wrócę raczej pod wieczór.

- Jasne. – Liz wciąż wyglądała na niepewną, ale wiedziała, że jeśli sam nie zechcę, to gdy wyciągnie ze mną szczerą prawdę siłą, zakończymy ten dzień oboje płacząc, bo rozgrzebiemy rzeczy. Nie tłumiłem emocji, choć widocznie w tej sprawie zacząłem to robić, albo raczej one potrzebowały więcej czasu, by wypłynąć na powierzchnię. – Nie siedź do późna i włącz sobie chociaż lampkę. – Mama wyciągnęła z szuflady moje okulary. – Proszę, masz czerwone oczy.

- Dzięki. – Przeciągnąłem się trochę, a gdy ruszyła do wyjścia, spojrzałem za nią, opierając policzek na nodze, którą wciąż obejmowałem. – Mamo?

- Tak?

- Czy jak pójdę na studia, będę mógł dalej tu mieszkać?

- Nie chciałeś iść do akademika? – Poruszyła brwiami.

Kiedyś się o to pokłóciliśmy. Rzadko wchodziliśmy na ścieżkę wojenną, ale kiedy już, jak typowa rodzina, bo w każdej zdarzają się dramy, to głównym argumentem z mojej strony było „wyprowadzę się i nie będę cię odwiedzał". Później zawsze mi to wyrzucała.

- Bardzo zabawne, przydam ci się, bo zarośniesz kurzem.

- Wypraszam sobie, to ja teraz znoszę twój bar do zmywarki. – Zrobiła znaczącą minę. – Poza tym, to nie w moim pokoju trampki leżą na środku.

- Ale to ja odkurzam. – Obróciłem się na fotelu, niby zaczepnie mrugając.

- Utrzymuję cię, łosiu! – zawołała za mną, wychodząc już na korytarz, więc się roześmiałem.

- Kocham cię!

Może nie chciałem dorastać, bo bałem się, że jeśli ja wyjdę z tego etapu, na którym byłem, moi bliscy również zaczną wchodzić na nowe? Może... Przerażało mnie, że kiedy ja będę na przykład rodzicem, coraz bardziej docierać do mnie zacznie fakt tego, iż nawet mamy nie są... Długowieczne?

Otrząsnąłem się zmęczony już swoimi wahaniami nastrojów i ponownie założyłem słuchawki. Dopiero po paru godzinach, kiedy Liz zasnęła, a moje oczy zaczęły łzawić od wpatrywania się w jasne światło ekranu, podniosłem się sprzed biurka, czując dyskomfort w plecach po długim garbieniu się. Nie skończyłem jeszcze swojej pracy na dziś, to z pewnością, ale nie mogłem dłużej tak gnić, więc wziąłem te okulary w pudełku i patrząc na łóżko, rozważałem, czy to moment, gdy zmieniam piżamę.

Odpuściłem.

Minąłem poduszkę, którą skopałem przez sen i od rana jej nie podniosłem, a potem wyłoniłem się do przedpokoju, czując pulsowanie w skroniach od nagłej ciszy. Miałem przed oczami mroczki, więc podróż do łazienki stała się torem przeszkód.

Raczej nie wierzyłem już w to, że się umyję, więc uznałem, iż zrobię to rano, a wówczas zająłem się tylko pielęgnacją swojej twarzy, koniec końców zakładając zamiast soczewek okulary w dość grubych oprawkach. Uśmiechnąłem się do swojego odbicia, przeczesując włosy palcami. Wtedy dopiero wyglądałem jak nerd, ale byłem nim i nie czułem z tej racji powodu do wstydu.

Wróciłem przed komputer, choć moją uwagę skupiła jeszcze Petunia, która nagle przybiegła z dołu, gdy się ogarniałem, zajmując miejsce po swojej stronie mojego, czy raczej naszego, łóżka. Pokręciłem lekko głową, dając jej znak, iż nie kładę się jeszcze. Zanim jednak założyłem słuchawki ponownie, by najpewniej przesiedzieć tak przynajmniej do trzeciej, zwróciłem uwagę na to, że ekran mojej komórki rozjaśniał.

Niby wyciszyłem grupowe chaty, dlatego moi przyjaciele wiedzieli, że gdy coś będzie pilne, mają napisać smsa, więc sięgnąłem po telefon, odblokowując go kciukiem.

 To był Michael. 

Z nim też nie chciałem gadać za bardzo, bo byłem znacznie wrażliwszy przez te ostatnie dołki, toteż próbowałem odrzucić poczucie winy jak najdalej poza granice swojego komfortu.

Ale napisał znów i znów... Wstrzymując oddech przez chwilę, włączyłem naszą konwersację.

M: wiem, że masz mnóstwo nauki i w ogóle, ale czuję się podle i chyba muszę się komuś wyżalić.

M: masz coś przeciwko?

Zmroziło mnie. Moje serce zabiło szybciej, jednak nie z rozczulenia, tylko z nerwów. Przygryzłem mocno dolną wargę. Zacząłem smarować do niego jakąś wiadomość lecz się rozmyśliłem i usunąłem cały tekst, zanim wysłałem.

M: nie zrobię tego, póki nie powiesz, że to okej, ja chyba tak mam, że nie umiem zwalić się ze swoim życiem komuś na łeb, na szyję, a naprawdę bardzo nie chcę być teraz sam.

M: przepraszam

Uderzyłem tyłem głowy o oparcie, wzbudzając czujność psa. Oczy zaszły mi się łzami, ścisnąłem telefon mocniej w dłoni i podciągając nosem rzuciłem komórką w poduszki. Petunia od razu zaczęła go obwąchiwać, merdając ogonem, bo pewnie pomyślała, że ma zaaportować. Uśmiechnąłem się do niej przez zaszklone oczy. Zsunąłem parujące okulary, przetarłem twarz dłońmi, mocniej obejmując swoje kolana.

Nie chciałem go zostawiać tak bardzo.

- Kurwa, kurwa, kurwa. – Pociągnąłem się mocno za włosy, czując, że cały czerwienieję i się zgrzewam.

Potrzebowałem planu. Dobrego planu. Nie chciał być sam, ja odwrotnie i niezwykle jak na nas, chyba potrzebowałem zupełnej samotności. Mimo wszystko... Mógłbym pobyć z Michaelem sam wspólnie, jeżeli wiecie co mam na myśli, bo bardzo chciałem móc go wysłuchać i powiedzieć, że z niczym nie zwala mi się na łeb, na szyję, po prostu...

Wszedłem w przeglądarkę, zakładając okulary znów i podparłem policzek na ręce, drugą przesuwając po touchpadzie. Odpaliłem Facebooka, a potem od razu naszą rozmowę na Messengerze. Co mogłem mu napisać? Tak, żeby się nie zorientował, że wiem. Poruszając nerwowo nogą pod biurkiem, włączyłem jeszcze Instagrama, a potem wybrałem konto schroniska, do którego chodziłem jako wolontariusz. Ostatni post dotyczył charytatywnej zbiórki karmy, więc skopiowałem link i bez namysłu wkleiłem go w pole tekstowe mojej i Clifforda konwersacji.

Pimpek: Hej, mógłbyś to polubić? Zależy nam na zasięgach! (:

Zacisnąłem powieki. Boże, Luke, ty idioto, chłopak przechodzi jakiegoś tragicznego mentala, a ty żebrzesz o lajki. Ale jak inaczej miałem zacząć, by go nie wnerwić swoją męczącą, jak myślał, osobą?

Puszek: spoko

Puszek: zrobione

Mieliśmy interakcję przez dosłownie minutę, podczas gdy moja komórka wibrowała od jego smsów, pytających czy jestem zajęty. Matko.

Pimpek: czemu nie śpisz?

Puszek: baluję, polecam spróbować

Wywróciłem oczami, nie bo chciał we mnie uderzyć, tylko dlatego, że pewnie kłamał.

Pimpek: ja też baluję! najlepsza impreza na jakiej byłem!

Puszek: tak? gdzie? wpadnę!

Zmarszczyłem brwi. Okej, może nie kłamał, a rzeczywiście upił się gdzieś na smutno? Tyle, że był środek tygodnia. Chociaż dzięki temu narodził się we mnie kolejny pomysł. Wstałem po telefon, włączyłem aparat i zrobiłem sobie zdjęcie. Nie spodobało mi się, jednak robiłem je na messengerze, nie w aparacie, zatem przypadkiem zamiast cofnąć, po prostu wysłałem. Ale chociaż dobrze oddawało mój poziom zabawy. Odbijający się w szkłach komputer, pryszcz na policzku, roztrzepane włosy i rozłożona jak księżna Petunia pośród pościeli mówiły same za siebie.

Puszek: czy jako definicję balowania rozumiesz wysyłanie ludziom linku do zbiórki na pieski?

Pimpek: tak

Puszek: prawdę mówiąc nie spodziewałem się innej odpowiedzi

Zorientowałem się, że w chwili, gdy zaczęliśmy pisać na fejsie, nagle nie dostawałem już od niego smsów, więc mógłbym spróbować to przeciągnąć.

Pimpek: a ty co robisz i gdzie jesteś, hm?

Michael wysłał mi zdjęcie, również niekoniecznie korzystne, robione z dołu, jak siedzi na przystanku autobusowym w okolicy, której nie znałem. Mimo wszystko wyglądał naprawdę ślicznie, zwłaszcza, że od zimna jego policzki były zaróżowione, czego wcześniej nie miałem okazji widzieć tak na dobrą sprawę.

Pimpek: czekasz na znajomych, co?

Puszek: właściwie to nie

Pimpek: więc co dalej? jakie masz plany na resztę nocy?

Puszek: kupię piwo, może wkręcę się gdzieś, zabaluję tak, że przez następny tydzień będę w innej czasoprzestrzeni

Westchnąłem ciężko. Czuł się paskudnie, chciał się zwierzać, a kiedy mu nie odpisałem, jako osoba, którą wybrał do tej rozmowy... Po prostu wsiadał do komunikacji miejskiej i przemierzał miasto nietrzeźwy, chcąc... Co? Zapomnieć? Zagłuszyć się? Odlecieć? Nie byłem odpowiedzialny za jego głupie decyzje, nie moją rolą było go naprawiać, ani kierować w stronę dobrej drogi, aczkolwiek poczułem się tak, jakbym właśnie to miał zrobić. Wiedział, że nie spodoba mi się to co przeczytam. Czy to był ten pokrętny sposób Mike'a na powiedzenie: „uratuj mnie"?

Pimpek: piłeś już?

Puszek: trochę, spaliłem blanta

Świetny pomysł i idealne podstawy, by samotnie włóczyć się po Nowym Jorku – pomyślałem sarkastycznie i dość gorzko.

Puszek: a co? chcesz dołączyć? ;)

Pimpek: podeślesz mi adres, gdzie jesteś?

Puszek: matko, luek żartowałem!!

Puszek: serio, żartowałem, nie będziesz robił ze mną takich głupot, bo ściągasz tarapaty!!

Pimpek: może to ty je ściągasz, podczas gdy ja ściągam konsekwencje?

Puszek: konsekwencje to tarapaty

Pimpek: nie, konsekwencje to baza do tego, by zrozumieć, że robienie głupich rzeczy nie jest dobre.

Puszek: zamierzasz mnie umoralniać?

Pimpek: zamierzam po ciebie przyjechać, bo jak jutro się dowiem, że muszę powiedzieć przez radiowęzeł, że zaginąłeś, albo umarłeś, to cię wskrzeszę, żeby sprawić, że powielisz los Puszka pierwszego.

Puszek: powiedziałem ci, to nie jest takie głębokie, trudne dzieciństwo, złe wzorce, oto twoja analiza, a skoro nie ty ją zrobiłeś, nie musisz czuć się odpowiedzialny za przeciwdziałanie, bo jesteś cholernym naprawiaczem, a mnie nie trzeba naprawiać.

Pimpek: nie chcę cię naprawić, nie jesteś zepsutą zabawką

Puszek: to było taakie głębokie

Puszek: więc czego chcesz?

Pimpek: spędzić z tobą noc, bo czuję się samotny, między wierszami wiem, że ty też.

Pimpek: poza tym to nie jest głębokie, tylko oczywiste, jak stłuczesz szklankę i spróbujesz ją poskładać, wciąż będzie widać, że jest potłuczona. Ludzie to bardziej szklanki, niż lalki, którym możesz wsadzić głowę, którą oderwałeś, nieważne, ssę w metafory o drugiej w nocy.

Puszek: hm

Puszek: robisz wielki błąd, serio

Pimpek: powiedz mi coś, czego nie wiem

Puszek: okej, powiem ci.

Puszek: właśnie wsiadłem w czwórkę na Eastchester, która zawiezie mnie na stację, pewnie wejdę do metra, dojadę do Grand Central i raczej na sto procent wyjadę z miasta pociągiem, bo mam ochotę stąd zwiać.

Puszek: możesz spróbować mnie gonić

Uśmiechnąłem się bez cienia radości.

Pimpek: nie będę cię zatrzymywał, a już na pewno nie będę cię gonił, bo to nie jest moja rola, sam tak powiedziałeś

Pimpek: ale jeśli chcesz porozmawiać, albo pobyć w samotności razem, to oto mój adres

Rzeczywiście mu go wysłałem.

Pimpek: masz wybór michael, nie będę cię zmieniał, czy ratował na siłę, ale jeżeli chcesz, albo jesteś na tyle pijany, zjarany, czy dobity, że choć trochę się wahasz... zostawiam światło w swoim pokoju i przy garażu.

Nie odpisał mi, ja nie odpisałem jemu. Siedziałem tak jeszcze chwilę, aż w końcu naprawdę zasnąłem, świadomie lub nie, czekając na niego. 

Około wpół do trzeciej natomiast obudził mnie dźwięk przychodzącego połączenia na Messengerze, więc poprawiając okulary na nosie, sprawdziłem kto dzwoni. Odruchowo wcisnąłem zieloną słuchawkę. 

- Halo? - mruknąłem. 

- Luke?

Moje serce zabiło bardzo szybko, a policzki od razu zrobiły się czerwone, jednakże nie od zimna i dyskomfortu po drzemce. Podbiegłem do okna, z którego miałem widok na podjazd. Stał tam. Michael rzeczywiście stał przed moim domem. 

- Otworzę ci zaraz, czekaj, musimy być cicho. 

- Nie, chodź na zewnątrz, powiedziałem, że moja stopa nie postanie w cieple twojego domowego ogniska. 

Spojrzał w stronę mojego pokoju, gdzie przez światło mnie zauważył, ja spojrzałem na niego. Pokiwałem głową, co dostrzegł, a potem się rozłączył. 

Może to prawda, by po prostu pozwalać ludziom wybierać? Wtedy, gdy wybiorą ciebie, czujesz się jeszcze lepiej, niż wtedy, gdy bez słuchania sprzeciwu, włazisz z buciorami do ich życia. 

______________________

ta noc ma swoją kontynuację, ale pojawi się ona dopiero jutro, jak myślę, choć zobaczymy czy się wyrobię. Koniecznie dajcie znać, czy wam się podobało i co myślicie! Podoba wam się to wyważenie pomiędzy powagą, a totalnym śmiechem? A może nie lubicie rozdziałów, w którym jest mniej wątków komediowych? 

All the love xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top