10. Agent FBI
Jeden z najcięższych momentów w życiu nastolatka to ten, kiedy spotyka się z rzeczywistością i musi podjąć decyzję, jakim dorosłym chce się stać. Jako dziecko myślałem, że rodzice po prostu mają pieniądze, bo je mają, a do pracy chodzą tak jak ja do przedszkola, czy później pierwszych klas podstawówki. Dolar był dla mnie sumą, za którą mógłbym rozważać odkurzenie siedzeń w aucie taty, a odpowiedź „chcę zostać prezydentem" na każde pytanie „kim będziesz, gdy dorośniesz", wydawała się jedyną słuszną. Do pewnej chwili żyłem w bańce, nieświadom problemów współczesnego świata, bo wydawało mi się, iż jedyną katastrofą może być wojna, a jej definicja wydawała mi się znacząco prosta. Czołgi i naziści. Wraz z wchodzeniem w świat Internetu – forów, portali społecznościowych, zacząłem odkrywać i pojmować różne formy wojen, jakichkolwiek konfliktów, czy niespójności. Globalne ocieplenie, dziury budżetowe, przepaść pomiędzy najbiedniejszymi i najbogatszymi, dyskryminacja i tak dalej, i tak dalej. Nigdy nie zapomnę chwili, gdy Jack puścił mi bajkę na swoim laptopie, która wyłączyła się przez przypadek, a ja próbując ją ponownie odpalić, kliknąłem w odnośnik do artykułu na temat polaryzacji społeczeństwa. Byłem mały i nie znałem słowa polaryzacja, ale doskonale zrozumiałem przekaz mówiący o tym, iż są na świecie – bez nazistów w czołgach niszczących Waszyngton – ludzie w pewien sposób ich przypominający. Ludzie z nieczystymi intencjami, uprzedzeni, prezentujący wartości inne, niż te, aby się wzajemnie szanować i pozwalać każdemu żyć godnie. Z tego artykułu dotarłem do kolejnego, a potem do jeszcze jednego, w ten sposób wygooglowałem też pojęcie ocieplenia się klimatu, przez co zacząłem wpadać w panikę. Tamto uczucie, bycia zwyczajnie zamkniętym w jakiejś wrogiej, ciasnej przestrzeni nie chciało mnie opuścić, niby metaforyczne ściany się przybliżały, a mnie ogarniał strach przed zostaniem przez nie ściśniętym. To był mój pierwszy atak paniki, który przerwała mama, samemu prawie nie wpadając w histerię, bo z tego co mówiła, zdążyłem zblednąć, a potem aż posinieć. Następne nie były takie traumatyczne, bo pani doktor kazała mi recytować kolejno słowa, które kojarzą mi się z pierwszymi literami „spokój" i mają dla mnie pozytywne znaczenie. Stwierdzenie „miażdżących mnie ścian" powielało się natomiast w windach, dlatego z reguły chodziłem po schodach. Przestałem się spowiadać, nie chcąc wejść do konfesjonału, chociaż ksiądz i tak wygłosił Liz kazanie na temat tego, że to nie klaustrofobia, tylko szatan, który w ten sposób zesłał na mnie klątwę gejostwa. Serio. Po tych słowach rodzinnie wypisaliśmy się z kościoła z inicjatywy mojego najstarszego brata. Nie lubiłem również ścisku w metrze, a wizja wepchnięcia się do kantorka woźnej bez pozostawienia otwartych drzwi, czasem śniła mi się po nocach.
Nie wiem czym to było spowodowane, być może wrażliwością, tą dziwną, dziecięcą traumą, ale sprawiało, iż potrafiłem panikować i nawet nie będąc w ciasnej przestrzeni, wyobrażałem sobie, że siedzę w kartonie (co może być metaforą „szafy") i nigdy nie zrzucę go z siebie.
Nie podobała mi się koncepcja „zła", tak ogólnie, chociaż wiedziałem, że ludzie nie są z założenia dobrzy. Wierzyłem, że są neutralni, a zachowania oraz reakcje w trakcie rozwijania się, zaczynają definiować ich jako swego rodzaju komplet, który prezentowali własnym jestestwem. Po tamtym „odkryciu" w laptopie Jacka pomyślałem, że mógłbym być superbohaterem, który przywiezie wielką lodówkę z kosmosu na swoich barkach, by ochłodzić Ziemię, a gdy dotarło do mnie, iż nie jestem w stanie zbawić całego świata, postanowiłem, że chociaż spróbuję swoje własne otoczenie uczynić mniej negatywnym, niż pozytywnym.
Dlatego na pytanie jakim chcę być dorosłym, niespełna parę tygodni przez osiemnastymi urodzinami, odpowiedziałbym: chcę być dobrym dorosłym. Jednakże to nie była zadowalająca odpowiedź, zwłaszcza w kontekście, w jakim rozważałem zagadnienie chodząc po korytarzach głównego budynku New York University przy swojej mamie, Sandy i Calumie. Zawsze myślałem, że kiedyś to mi się rozjaśni, tak też mówili nauczyciele w tych młodszych klasach, kiedy w tym samym roku wygrałem konkurs matematyczny i ogólnoszkolny wyścig czasowy na sto metrów. Potrafiłem pisać piękne eseje, ale też rozwiązywać zadania na chemii i nie miałem pewności, czy którakolwiek z tych rzeczy naprawdę mnie uszczęśliwia.
Bardziej niż paskudną osobą, nie chciałem być rozczarowaniem, choć moi rodzice nigdy nie nakładali na mnie presji odnośnie stania się lekarzem, prawnikiem, albo maklerem. Czasem mi tego brakowało. Może umiałbym się określić? Stwierdzić, że wypełniam jakąś ich misję, albo odwrotnie – zbuntować się i obrać inną drogę?
Nie potrafiłem także zgadnąć kim nie chcę być, zatem znalazłem się w kropce, bo jako osoba po prostu dobrze chłonąca różne typy wiedzy, próbowałem choć odrobinę przemyśleć to, w czym realnie bym się męczył. Problem w tym, iż... W niczym! Chyba. Nie wiem.
Wyobrażałem sobie dzień zwiedzania uczelni inaczej, przynajmniej te kilka lat temu. Myślałem, że z zainteresowaniem będę śledził oprowadzającego nas studenta, zadając mu masę pytań odnośnie fascynującego dla mnie kierunku do tego stopnia, że wyciągną z zajęć studenta właśnie tego kierunku, bym mógł się w to zagłębić. Ale miałem papkę informacyjną w głowię, mój metafizyczny karton się zacieśniał, wiązanka słów z wyrazu "spokój" zaczęła mnie nudzić, a żaden pomysł, żadna wizja się nie pojawiła. No i oczywiście stresowałem się jeszcze bardziej na sam koncept, bym mógł kiedykolwiek przestać być przewodniczącym szkoły, którego znają wszyscy uczniowie i który do znudzenia prowadzi apele antydyskryminacyjne.
Serio.
Czułem się gównem, jakby ktoś nie zrozumiał.
Calum i Sandy chociaż umieli kręcić nosem, gdy ktoś inny z „wycieczki" wspominał o wydziale matematyki i ekonomii, albo kiwać głową z uznaniem, kiedy padły komentarze na temat kół studenckich w zakresie sportu i rekreacji. Będąc tam, w tym ogromnym budynku, z tymi wszystkimi, wyglądającymi na zdecydowanych, ludźmi, odnosiłem wrażenie, że nie wiem co tu robię, a zamiast tego powinienem siedzieć w swoim pokoju i... Co bym robił w swoim pokoju, prócz nauki, albo marnowania czasu na seriale, czy gry?
Wsuwając dłonie do kieszeni, kiedy mama rozmawiała o czymś z innymi rodzicami, zerknąłem za swoimi przyjaciółmi wymieniającymi się ulotkami z programem dla pierwszego roku dietetyki. Może po prostu poszedłbym za nimi? Tak, ja i moje ciastka w plecaku z pewnością nadawaliśmy się na dietetykę.
Hej! Chociaż wiedziałem, gdzie się nie nadaję!
Ale to niewiele pomogło, więc wlewając sobie kawę z termosu, przygotowaną dla zaproszonych licealistów, próbowałem wymyślić więcej takich rzeczy. Byłbym kiepskim lekarzem, bo łatwo wpadałem w panikę, chociaż to działo się dopiero po fakcie, więc może mógłbym z tego wyrosnąć. Księgowość mnie usypiała, chyba... Chociaż czasem potrafiłem dla relaksu przeliczyć parę zadań. Wszystko co związane z techniką, technologią... Miało swoje zmory dla mnie, ale zamiłowanie do programów komputerowych, graficznych, czy edytorskich ogólnie, nie wykluczało tej opcji.
Kurwa mać!
Inaczej, co bym robił w swoim pokoju, gdybym był sam?
Najpewniej bym coś czytał.
Może dziennikarstwo? Jasne, porzygałbym się, gdybym miał opisać jakąś tragedię z miejsca jakiejś zbrodni, ale nie musiałbym być dziennikarzem śledczym, z drugiej strony...
No ja pierdolę.
Może bym leżał po środku łóżka i myślał.
Tak, myślałbym. O wszystkim, niczym, o życiu, śmierci, społeczeństwie, świecie, relacjach, swoich bliskich, Michaelu, rodzicach, muzyce...
Gdybym był w swoim pokoju, robiąc cokolwiek, słuchałbym muzyki.
- Oblejesz się tą kawą. – Jakaś dziewczyna z grupy stanęła przy mnie, na co ocknąłem się z letargu i posłałem jej lekki uśmiech. Podała mi też chusteczkę, na co skinąłem. – Wyglądasz, jakbyś nie chciał tu być. – Wstałem, by usidła na moim miejscu, jednak pokręciła głową i zmierzyła mnie od góry do dołu.
Była bardzo ładna jak na dziewczynę. Cokolwiek to znaczy. Od razu skojarzyła mi się z Michaelem, gdyż jej włosy również były fioletowe, a uśmiech łobuzerski.
- Skoro już wstałeś, to chodź ze mną zapalić, nowy kolego, który nie mówi, co?
- Mówię – odparłem bez zastanowienia. – Przepraszam, po prostu... Jestem przytłoczony.
- Okej, masz jakieś imię, Przytłoczony? – Odstawiłem kubek i narzuciłem na ramiona kurtkę, którą nosiłem za sobą, bo nie chciałem zostawiać drogich słuchawek w szatni, a innych kieszeni nie miałem. No oczywiście pomijając te w spodniach, ale po tym, jak Calum kiedyś nabijał się, że słuchawki tam wyglądają tam, jakby stanął mi mikropenis, przestałem to robić.
- Luke, a ty? – Pokiwałem głową do Caluma i Sandy, że zaraz wrócę, na co Hood tylko zmierzył moją rozmówczynię, niby się w ogóle nie dziwił, iż już zawieram nowe znajomości, choć typowo jak na mnie, żadna z nich nie jest męsko-męska.
- Crystal – odpowiedziała.
- Gdzie idziesz? – zaczepiła nas jeszcze mama.
- Pokażę Luke'owi coś fajnego – Crystal odpowiedziała za mnie, bo pewnie zorientowała się, że Liz to moja mama i po mojej minie dostrzegła, że wcale nie chcę, by wiedziała, iż celem naszej podróży na dwór jest papieros.
- O, jasne, tylko miej włączony telefon, puszczę ci strzałkę, jak zacznie się wykład pokazowy, będzie prowadził go mój dawny profesor, zakochasz się w nim.
- Nie chciej, żebym zakochiwał się w profesorach, mamo. – Zrobiłem znaczącą minę, ku rozbawieniu Crystal, ze swego rodzaju fascynacją obserwującą moją i Liz wymianę zdań.
W ten sposób przemknęliśmy przez korytarz i znaleźliśmy się na dziedzińcu. Mogliśmy się wyrwać, bo dostaliśmy czas dla siebie przed wykładem, najpewniej poświęcony na to, by przemyśleć swoje, albo zadać potrzebne pytania. Jednak ja wcale nie chciałem myśleć, ani tym bardziej pytać.
- Zakochałeś się już w jakimś profesorze? – zapytała dziewczyna wyciągając paczkę w moim kierunku.
Spojrzałem na papierosa, a potem na Crystal i z ciężkim westchnieniem wziąłem jednego, odpalając go w swoich ustach różową zapalniczką. Tym razem się nie zakrztusiłem, jakbym powoli przywykł do popalania.
- Jeszcze nie, ale to prawdopodobne, bo mam tendencję, by lecieć na facetów, którzy nie powinni mnie kręcić. – Wzruszyłem ramionami.
- Kiedyś wysłałam walentynkę swojej nauczycielce od panina. – Zaciągnęła się, na co uśmiechnąłem się głupio, bo to brzmiało jak każdy mój beznadziejny crush.
- I co ona na to?
- Całowałyśmy się w kiblu, dlatego mój stary ją zwolnił.
- O wow, doszłaś do tego etapu! Gratuluję, jesteście razem? – Poruszyłem brwiami, a ona pokręciła głową.
- Miałam trzynaście lat, a ona piętnaście, uznała, że jestem dla niej za młoda, ale było fajnie. – Oboje mruknęliśmy w tym samym momencie coś, co miało brzmieć jak „pech". – Na co idziesz?
- Hm?
- Na studia. Jaki kierunek?
- Aa. – Zaśmiałem się nerwowo. – Prawdę mówiąc nie wiem, nie umiem nic wybrać, a ty?
- Na filmówkę – odparła bez zawahania. – Ale rodzice koniecznie chcieli, żebym zobaczyła wydział matematyki i wydział nauk ścisłych ogólnie, bo nie wierzą, że zostanę sławną reżyserką, na co ja im mówię, cholera, wiecie co mają w głowie Kubrick i Tarantino? Nie wiecie, ja myślę, że wiem.
- Więc co mają?
- Uporządkowany chaos. – Zrobiła gest ręką, jakby odkrywała przede mną jakąś wielką zagadkę państwową.
Parsknąłem cicho. Crystal była jeszcze dziwniejsza, niż Michael, a może właśnie była tak samo dziwna jak on? Miała w sobie coś, co sprawiało, że mógłbym z nią stać tam i palić papierosa godzinami, bo umiała poprowadzić rozmowę w sposób bardzo niekonwencjonalny. Polubiłem ją po pierwszym wrażeniu, chociaż nie wierzyłem, że jeszcze kiedykolwiek się spotkamy.
- Masz chłopaka? – zapytała.
- A ty masz dziewczynę?
- Tak, kręci się tu gdzieś, jest geniuszką, dlatego bawi się lepiej, niż ja. Ma z czego wybierać.
Uśmiechnąłem się lekko.
- Mówiła co chce studiować?
- Nie wie, ale się dowie. Ona jest dobra we wszystkim. – Crystal wzruszyła lekko ramionami.
- Nie jestem pewny, czy dobrze myślę, ale jeśli tak, to prawdopodobnie się nie dowie i będziesz musiała mieć bardzo dużo cierpliwości, żeby pomóc jej zdecydować się na cokolwiek – mruknąłem, a ona zmarszczyła brwi.
Nie zdążyła jednak nic odeprzeć, gdyż dołączyła do nas kolejna nastolatka, najpewniej wspomniana partnerka Crystal, która wyglądała na jeszcze bardziej przytłoczoną, niż ja od samego wyjścia z auta.
- Ja nic już nie wiem – palnęła na dzień dobry, wpatrując się rozbieganym wzrokiem w buzię mojej wcześniejszej rozmówczyni. – Cześć, przepraszam, ale przechodzę teraz przez mentala i muszę chyba pogadać ze swoją przyjaciółką.
- Możesz powiedzieć, że jesteśmy razem, luz, kolega lubi fiuty, jego tęczowe skarpetki mówią wszystko. – Trochę się nawet zawstydziłem. – To jest Luke, poznałam go przed chwilą, a to jest Sierra, miłość mojego życia i maestro we wszystkim, czego się tknie.
- Hej, ja też jestem w dupie, bo też mam średnią powyżej przeciętnej, miło cię poznać. – Podaliśmy sobie rękę na dzień dobry. – Za dużo opcji, nikt nie ma oczekiwań, bo każdemu się wydaje, że wszystkie twoje decyzje będą dobre, a tak naprawdę czujesz, jakbyś miała zaraz wybuchnąć, bo masz wrażenie, że spieprzysz sobie życie?
- Brzmisz jakbyś miał sprzedać jej teraz kilo koksu – szepnęła dziewczyna z kolorowymi włosami.
- Cicho, C, on mówi to co czuję. Luke, tak? Luke, ratuj mnie, ja nie wiem co robić! – Sierra jęknęła niezadowolona i opadła na ramię Crystal. – Panikuję, o matko, ja panikuję.
Patrząc na nie obie naprawdę pomyślałem wtedy, że właśnie tak muszę wyglądać przy Michaelu, który zupełnie na luzie pali papierosa, gdy ja snuję koncepcję końca mojego świata. Z tą różnicą, że Crystal objęła Sierrę, mówiąc jej, że wszystko będzie w porządku, podczas gdy Clifford nawet niekoniecznie mnie lubił. Chyba.
- A za czym nie przepadasz? – zapytałem. – Czekaj, nie, to jest złe pytanie. Może inaczej, czy jest coś, co sprawia, że chciałabyś robić tylko to do końca świata, jakkolwiek głupie by to nie było?
- Nie wiem czy jest sens marnować potencjał, wiesz co mam na myśli, prawda?
- Ta, wiem. – Znów pomyślałem o swoich słuchawkach w kurtce i gitarze, która leżała na łóżku, bo przestawiłem ją, zanim wyszedłem z domu. – Co przychodzi ci z najmniejszym trudem? Takim najmniejszym, że mogłabyś nic nie robić, a i tak wyjdzie doskonale?
- Matma. – Wzruszyła ramionami, pozwalając swojej dziewczynie dalej się obejmować.
- Okej, więc widzimy się od przyszłego roku na matmie, pomogłyście mi podjąć tę decyzję. – Pokiwałem głową, jakbym sam do czegoś do szedł.
Crystal zaczęła się śmiać, a Sierra otworzyła oczy szeroko.
- No co? Powiedziałaś mi ostatnio, że chciałabyś, aby ktoś zadecydował za ciebie, nasz nowy kolega Luke właśnie to zrobił i świetnie!
- Jeżeli cię tam nie zobaczę, to cię odnajdę, a potem zabiję. – Sierra wskazała na mnie palcem więc ja wyciągnąłem swój do niej.
- I vice versa.
- Ej, ja mam pomysł, dodajmy się na Messengerze, co? – zaproponowała znudzona już widocznie rozmową o szkole Crystal.
I tym sposobem miałem bardzo niestabilną deskę ratunku, pod tytułem gdzie się ewakuować oraz dwie nowe koleżanki, z którymi chociaż trochę mogłem wymienić się doświadczeniem.
*
Od razu po wizycie na NYU miałem zobaczyć Michaela w macu, by zacząć pracę nad projektem, który ledwo zipał, podczas gdy Calum przez słuchawkę bezprzewodową rozmawiał już z Ashtonem, jaką scenerię wybierają i jakiej rozdzielczości kamery użyją, chcąc dopieszczać swoją pracę. Wciąż byłem jednak zamyślony, bo sam pobyt w obcym, nowym miejscu, które mogło stać się moją nową szkołą, dawał mi poczucie rozchwiania oraz zmęczenia materiałem.
- Czy oni wiedzą, że robią prezentację z angielskiego, nie sprawozdanie dla NASA? – zapytała Sandy, zerkając po Hoodzie odrobinę rozbawiona.
- Czuję się, jakbym wiozła tajnego agenta FBI – dodała moja mama ruszając z korka.
- O, dzięki, pani Liz. – Cal założył ciemne okulary na nos. – Ashton, mówiłem ci, że potrzebujemy czterech statystów, nie pięciu, myślisz, że mam czas na tłumaczenie Brendzie z pierwszej klasy, kimkolwiek, cholera, jest Brenda, że jednak jej dziękujemy? Nie podnoś na mnie głosu, Irwin, ja wiem, że tam jesteś... - Osunął okulary na nos, patrząc na nas niby z politowaniem i szepnął: – wspólnicy... Okej, wróciłeś...
- Jasne... - Moja przyjaciółka pogłaskała go po ramieniu, a potem przeniosła wzrok na mnie. – Co to za nowe psióły? Mam być zazdrosna? Czy to mój moment, by zrobić „klasycznego Luke'a"?
- Hej, spadaj. – Szturchnąłem ją lekko. – Nie musisz być zazdrosna, poznałem je dosłownie przed chwilą, zresztą, mówiłem, że możemy się kiedyś spotkać w większym gronie.
- Wyglądają na miłe – dodała mama, bardzo chcąc być częścią tej rozmowy. – Co będą studiować? Fajnie, że znajdujesz już nowych znajomych.
- Ta jedna jest tak samo rozwalona jak ja, także chyba znalazłem swój żeński odpowiednik. Jeszcze się dogadamy.
- Nie wybieraj studiów ze względu na innych, Luke.
- To jest trudne, wiesz? – Pochyliłem się trochę do przodu, by mnie lepiej słyszała, chociaż z drugiej strony musiałem się cofnąć, nie chcąc wygłaszać komentarzy o tym, jak mama prowadzi samochód. – Po prostu mam chyba za dużo opcji.
- Jeżeli ta jedna jest tobą, to ta druga jest Michaelem – obwieściła Sandy.
- Błagam! – Pokiwałem szybko głową, ponieważ widocznie oboje to zauważyliśmy.
- Ale co? – Calum znów wyciszył Ashtona na moment. – To dlatego, że są razem, a ty chciałbyś być z Michaelem?
- Nie... wiem. – Przewróciłem oczami. – Możemy nie prowadzić tych rozmów przy mojej własnej, osobistej mamie?!
- Twojej własnej, osobistej mamie to odpowiada, czuję się wtedy częścią waszej paczki, jakbym była młodsza o jakieś trzydzieści lat.
- Jest pani moją najlepszą przyjaciółką – powiedział Calum bez najmniejszego zawahania. – Sorry, San. – Wzruszył ramionami. – Takie są fakty.
Sandy dźgnęła go za to w brzuch, a potem prawie opluła się ze śmiechu, gdy Hood zaczął być opieprzanym, nie opieprzającym w jego duecie z Irwinem.
Liz zaparkowała przy macu, gdzie po środku jednego stolika na zewnątrz siedział już Mike, któremu moi przyjaciele od razu pomachali. Moje serce zabiło trochę szybciej, gdy go zobaczyłem, za co skarciłem się prędko w głowie, bo naprawdę czasem te reakcje utrudniały mi życie.
- Czekajcie, to jest Michael? – Mama wymusiła krzywy uśmiech, chociaż jej wzrok w lusterku świadczył o tym, że chyba jest przerażona, ku rozbawieniu pozostałych w aucie.
- Nic nie mów, nie patrz nawet, jedźcie dalej.
- Luke.
- No co? – Wyszedłem, albo raczej wytoczyłem się na zewnątrz posyłając jej jeszcze znaczący wzrok, a Calum i Sandy, poza widokiem kobiety, zaczęli insynuować nam... Drutowanie.
Kurwa.
- Pa! – zawołałem klepiąc w drzwi, by odjechali, a kiedy to się stało, złapałem głęboki oddech i odwróciłem się w stronę swojego partnera projektowego. – Hej, mam nadzieję, że zamówiłeś już, bo padam z głodu.
- Cześć, Pimpek, wyglądasz, jakby cię ktoś wysrał, wyrzygał i się na ciebie spuścił jednocześnie. – Uśmiechnął się szeroko, nawet nie wstając z blatu.
- Ty też dziś świetnie wyglądasz, Puszek. – Założyłem ręce na piersiach. Po męczącym poranku i połowie popołudnia, zdecydowanie nie miałem ochoty na gierki słowne. – Nie wierzę, że to mówię, ale najpierw jedzenie, potem projekt, bo muszę ochłonąć.
Michael zmarszczył brwi, dopiero wtedy się podnosząc. Wyciągnął jedną słuchawkę z ucha, otwierając przede mną drzwi do wnętrza lokalu.
- Coś się stało? – zapytał, jakby to go obchodziło.
- Studia – rzuciłem bez zastanowienia. – Ale pewnie nie chcesz o tym słuchać, nieważne. – Pokręciłem głową, na co lekko się uśmiechnął.
- Studia to chory wymysł, ale w tej kwestii chciałbym być tobą – powiedział.
- Czemu? – Zmarszczyłem brwi.
W wiadomości napisał, że nie planuje żadnych, bo nie wierzy w profesorów, a wtedy wydawał się nawet... Zazdrosny. No tak. Dodał coś jeszcze o kasie.
- Jesteś szczęściarzem, skoro możesz na nie tak po prostu iść i tyle. Doceń to.
- Nie chcę być chamem, ale dziś będę chamem. – Stanąłem przy wyświetlaczu, bez namysłu zamawiając wszystko, na co miałem ochotę, czyli naprawdę mnóstwo żarcia. – Nawet jeśli jestem szczęściarzem, mam prawo do swoich zmartwień i problemów, one są po prostu inne, niż twoje.
- Wiem o tym. – Oparł się o wielki tablet czekając aż skończę zamawiać. – Zjesz to wszystko sam? – zapytał.
- Tak, zaraz ty sobie zamówisz, pamiętam, że miałem stawiać, więc daj mi jeszcze chwilę, zajem ten streso-wkurw.
Michael patrzył na mnie jakoś tak dziwnie, więc posłałem mu pytający wzrok.
- Nic, zadziwiasz mnie czasem.
- To chyba dobrze, przynajmniej się nie nudzisz. – Odsunąłem się wreszcie. – Proszę, twoja kolej, czuj się swobodnie z pokonaniem mnie w tej ilości burgerów, chociaż wątpię, że to wykonalne.
Mike zerknął na cenę, a ja przewróciłem oczami. Nie mogłem zafundować mu studiów, ale mogłem chociaż postawić mu solidny zawał w McDonaldzie, dlatego zasłoniłem licznik kwoty dłonią. Zamiast jednak się ucieszyć, albo poczuć zachęcony, on się zwyczajnie... Zirytował.
- Chcę kawę – powiedział sucho.
- Mike...
Przez moment po prostu walczyliśmy na spojrzenia. Powinienem był odpuścić, żeby nie wprawiać go w większe zakłopotanie, ale obiecałem mu maca, za tego kebaba chociażby, dlatego nie mogłem ustąpić.
- Okej, weź mi jeszcze frytki i cokolwiek, pójdę odbić tamten stolik przy oknie.
- Ktoś przy nim siedzi.
- Och, zaraz nie będzie. – Pokręcił głową i w złym nastroju, albo raczej gorszym, niż zwykle, bez słowa zajął miejsce przy jakiejś obściskującej się parce, wpatrując się w nich wręcz psychopatycznie.
Patrzyłem na niego przez chwilę. Nie wiedziałem do końca jak z nim rozmawiać i jak pozbyć się zupełnie tych... Granic między nami, by wiedział, że go nie oceniam, ani nie próbuję się popisać, czy udowodnić mu czegokolwiek. Ale odkryłem przez ostatnie tygodnie jedną rzecz, mianowicie, że Mike potrzebował czasu, bo teraz chociaż nie odskakiwał dziwacznie, choćby przy okazji najmniejszego, naszego dotyku, albo nie syczał na mnie bez widocznego powodu.
Z ciężkim westchnieniem wybrałem jeszcze dwadzieścia nuggetsów z sosami i uznałem, że nawet jeśli mógłbym zjeść stół, powiem, że już nie mogę, by móc się z nim zwyczajnie podzielić.
Mama: Nie chcę być oceniająca, ale ten twój Michael wygląda jak młodociany kryminalista
Ja: przestań, serio.
Ja: nie jest kryminalistą, jest specyficzny, polubiłabyś go, gdybyście się poznali.
Ja: przynajmniej tak myślę.
Mama: cokolwiek, ale naprawdę, uważaj na siebie, skarbie
Mama: i co do studiów, ułoży się, serio, jak chcesz mogę znaleźć dla ciebie test kompetencji w Internecie :)
Ja: kocham cię, jesteś najlepsza x
_______________________________
Ten rozdział jest trochę inny, niż pozostałe i jest troszkę poważniejszy, jak myślę. Crystal i Sierrę dodałam w "postprodukcji", sama nie wiem czemu, to miały być randomowe laski, ale jakoś tak, uznałam, że czemu nie.
Mam nadzieję, że się wam podobało, właściwie to cały ten rozdział trochę bardziej przepisałam, niż poprawiłam, bo uznałam, że ten wątek dokonywania wyboru co do szkoły jest naprawdę ważny, by częściej o tym mówić. Ja sama miałam taki trochę problem jak Luke, kiedy decydowałam się na studia. Z jednej strony, kocham pisać, naprawdę, to jest coś, co mnie uspokaja i sprawia, że czuję się sobą, ale umiem też matematykę i umiem ją dobrze, a doskonale wiemy, która z tych umiejętności jest bardziej "opłacalna". Mimo, że skończyłam już piąty semestr (wszędzie się chwalę, to pochwalę się też tu, mam średnią 4,6!!!) i jestem w połowie pisania pracy dyplomowej, to wciąż nie jestem do końca pewna, gdzie skończę. Nie wiem jak dalej toczy się ten wątek w Misiach, ale jeżeli został przeze mnie zapomniany, to obiecuję, że postaram się trochę bardziej nad nim pochylić przy poprawkach, a nawet dopisać jakieś rozdziały, by... Sama nie wiem, pomóc trochę tym osobom na "rozstaju dróg" zrozumieć, że wybór studiów, to nie jest wyrok, tak samo jak wybór pracy, mieszkania w jakimś miejscu, albo bycia w jakiś relacjach. Nie jesteśmy przez całe życie tacy sami, poznajemy się, swoje umiejętności, mocne i słabe strony, mamy do tego prawo, tak samo jak mamy prawo czasem nie wiedzieć kim jesteśmy i do czego tak naprawdę dążymy, a pies leży pogrzebany w dobrym researchu, analizie, planowaniu, a czasem nawet w terapii i to jest okej.
Nie wiem, czasem czuję taką misję widząc granice wieku moich odbiorców, żeby przekazać wam cenną wiedzę życiową poprzez moje opowiadania, a moment "przejścia" z ucznia na studenta był dla mnie wręcz spirytualny w negatywnym sensie, bo wielu rzeczy nie wiedziałam i mogłabym uniknąć tych zawirowań, gdybym miała dobrego doradcę. Koniecznie powiedzcie, czy wam to odpowiada, czy lubicie te elementy "prawdziwości" zawarte w mojej fikcji, bo potrzebuję trochę feedbacku w tym kierunku. Swoją drogą i tak god bless you czytelnicy za te cudne komentarze, których pojawia się tu aż tyle. Jesteście cudni, one mnie zachęcają do pisania bardziej niż gwiazdki, serio!
Także tak, pogadałam sobie.
All the love xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top