Rozdział 6
Po godzinie chodzenia po mieście Louisowi udało się znaleźć komisariat policji.
To był blady, jednopiętrowy budynek przed którym znajdowało się jedynie kilka samochodów, ale znak był widoczny z daleka. Jego stopy bolały i nie miał pomysłu gdzie indziej mógłby pójść, więc poczłapał do środka, utrzymując swoją głowę nisko, kiedy skanował wnętrze budynku.
Było blado i pusto, był wypełniony starymi meblami i niczym więcej. Było też pełno statycznych i pikających dźwięków, przez które się skrzywił i zatkał uszy dłońmi, gdy stał przy drzwiach.
- Louis?
Głos przedostał się pomimo zakrycia w postaci dłoni, mrugnął więc i uniósł wzrok. Karen siedziała przy ladzie przy wejściu i spojrzała zmartwiona na niego, kiedy obeszła ladę i podeszła do niego.
- Cześć - zaoferował Louis, ostrożnie ściągając dłonie z uszu.
- Co tutaj robisz, kochanie? - Zapytała Karen. - Mogę ci w czymś pomóc?
- Nie wiem - przyznał Louis. - Harry i ja... pokłóciliśmy się.
- Już? - Zapytała Karen. Był spokój w jej głosie i mały uśmiech na ustach, ale stała się poważna, kiedy spojrzała na twarz Louisa. - Dlaczego nie pójdziesz na tyły, przyniosę ci coś do picia i jakąś przekąskę.
- Mogę też usiąść? - Zapytał, krzywiąc się na ból w swoich stopach. Chodzenie w butach było o wiele trudniejsze niż się wydawało, patrząc na Harry'ego.
- Oczywiście - powiedziała Karen. - Zabiorę cię do mojego biura, chodź.
Pokój do którego zaprowadziła go Karen znajdował się na tyłach komisariatu i był zabałaganiony, pełen papierów i starych pojemników po jedzeniu oraz czarnych pudełek, z których wydobywały się dziwne dźwięki. Louis zmarszczył brwi na to, ale Karen położyła uspokajająco dłoń na jego plecach.
- To mój skaner, słońce, mówi mi czy ktoś potrzebuje pomocy. Nie zrani cię - powiedziała. - No dalej, usiądź.
Louis przez chwilę patrzył na skaner, a potem się poddał i usiadł na jednym z krzeseł. Przed nim znajdowało się małe, drewniane biurko, głównie przykryte papierami i o wiele większą wersją komputera od tego, który Harry miał w swoim mieszkaniu.
- Przyniosę ci coś do jedzenia - powiedziała Karen, a Louis skinął głową i dalej rozglądał się po biurze i po wszystkich rzeczach, których nie potrafił nazwać. Zatrzymał się jedynie, kiedy jego oczy spoczęły na obramowanych zdjęciach obok komputera Karen.
Kilka z nich przedstawiało samego Liama albo Liama i Karen razem z jak sądził resztą rodziny, ale było również kilka zdjęć Harry'ego. Ale to był Harry jakiego nigdy Louisowi nie było dane widzieć, na przestrzeni lat. Był Harry jako patyczkowaty nastolatek, z rozświetlonymi włosami i głęboką opalenizną, wewnątrz kajaku na lazurowym jeziorze. Potem był starszy Harry z cieniem zarostu, stojący obok Karen ubrany w jakąś dziwną togę, mając na głowie jeszcze dziwniejszą czapkę, trzymając kawałek papieru w swojej dłoni. A potem był obecny Harry a przynajmniej blisko tego, mający na sobie jasną koszulkę i uśmiechający się, z dłońmi w kieszeniach, a słońce oświetlało jego ramiona.
- Proszę bardzo, kochanie - powiedziała Karen, wyrywając Louisa ze swoich przemyśleć. Pojawiła się w progu z delikatnym uśmiechem, a jej dłonie były pełne. Dała Louisowi biały kubek pełen czegoś brązowego oraz talerzyk z czymś okrągłym.
- To gorąca czekolada - powiedział, wskazując na kubek, kiedy usiadła na krześle po drugiej stronie biurka. - I mam dla ciebie kilka ciasteczek z pokoju socjalnego. Tylko daj trochę czasu gorącej czekoladzie na ostudzenie to nie poparzysz sobie ust.
- Dziękuję - powiedział delikatnie Louis. Położył kubek gorącej czekolady na biurku, ale wziął jedno ciasteczko i włożył sobie do ust. Było miękkie i słodkie, zamruczał, gdy je jadł. Skończył je szybko, a potem wziął drugie. Zapomniał, że Harry zamierzał zabrać go na lunch po skończonych zakupach.
- Więc - powiedziała Karen, kiedy Louis zjadł wszystkie swoje ciasteczka i wytarł swoje usta. - Chcesz mi powiedzieć co się wydarzyło między tobą a Harrym?
Louis westchnął, spuszczając wzrok na swój pusty, papierowy talerzyk.
- Wziął mnie do sklepu, aby kupić ubrania - zaczął Louis.
- To miłe z jego strony - zaoferowała Karen.
- Tak - zgodził się Louis, wzruszając ramionami. - Ale zapytałem, kiedy zamierzamy wrócić do stada. A on powiedział, że nie chce.
- Och - powiedziała delikatnie Karen. - Widzę.
- Po prostu nie rozumiem dlaczego nie chce wrócić - powiedział Louis. Zacisnęło mu się gardło i przełknął słabo. - Nasze stado umiera, a on nawet nie chce mnie wysłuchać. Po prostu zmienia temat, a potem mówi, że nigdy nie wróci. I nawet nie rozumie dlaczego musi wrócić.
- Dlaczego musi wrócić? - Powtórzyła Karen. Louis zmarszczył brwi, a ona uniosła się i rozłożyła dłonie. - Nie znam się na tym. Próbuję zrozumieć.
- Ponieważ jest naszym alfą - powiedział Louis. - Powinien rządzić naszym stadem.
- Tak jak robił to jego tata - powiedziała Karen.
Louis mrugnął na nią, a ona uśmiechnęła się, unosząc dłoń, którą przebiegła po swoich krótkich włosach.
- Harry jest wspaniałym dzieckiem - powiedziała Karen. - Mogłam to dostrzec w chwili, gdy go znalazłam na poboczu, zaraz przy wejściu do miasta, kiedy miał trzynaście lat. I widziałam to od tego czasu co roku, kiedy mieszkał w moim domu i kiedy tak nie było. Wiele o nim wiem. I wiem, że nie lubi rozmawiać o lesie.
- W ogóle? - Zapytał Louis, jego głos się zatrząsł.
- Trochę - przyznała. - Mówił o swoich rodzicach. Wiele o swojej mamie. O swoim tacie, kiedy miał ciężki dzień. Stąd wiem o tej rzeczy z alfa.
Louis skinął głową, zaciskając mocniej swoje dłonie wokół kubka, sprawiając że stał się wklęsły.
- Mówi o tobie.
To sprawiło, że Louis uniósł głowę i zmarszczył brwi, patrząc na kobietę po drugiej stronie biurka, która uśmiechała się do niego.
- O mnie?
- Tak. - Karen skinęła głową. - Ale mówi o swoim najlepszym przyjacielu z domu, ale przypuszczam, że to ty.
- Skąd możesz wiedzieć? - Zapytał Louis. Pisnął na swoim siedzeniu na myśl o nieznajomym wiedzącym o nim i o Harrym. Harry dzielił ich wspólne momenty z światem poza stadem.
- Po prostu mam przeczucie - powiedziała Karen, uśmiechnęło się lekko i uprzejmie.
Louis zmarszczył brwi. Wyglądała jakby wiedziała coś więcej niż on.
- Harry naprawdę się o ciebie troszczy - powiedziała mu Karen.
- Cóż, nie zachowuje się w ten sposób - wymamrotał Louis.
Wziął kubek z lady i uniósł go do swoich ust, pijąc słodką ciecz z zewnątrz. Była taka dobra, wypił niemal połowę, nim ponownie spojrzał na Karen.
- Kochanie, nie wiem czy jestem w stanie dać ci perfekcyjne rozwiązanie - powiedziała, jej uśmiech wciąż był cierpliwy. - Ale znam Harry'ego od długiego czasu i nigdy nie powiedział mi o lesie. Może powiedzienie tobie zająć mu tyle samo czasu, ale mam przeczucie, że tak nie będzie. Po prostu musisz zaczekać aż ci powie.
Louis spojrzał w dół na swoje kolana, marszcząc brwi.
- Nie wiem czy potrafię - powiedział Louis.
- Po prostu daj temu szansę - powiedziała Karen. - I kocham Harry'ego, naprawdę, ale czasami jest taki uparty, ale kiedy będzie gotowy do ciebie przyjść, obiecuję, że przyjdzie do ciebie ze wszystkim co będziesz chciał wiedzieć.
Louis skinął głową i uniósł kubek gorącej czekolady, pijąc trochę.
W połowie ciszy Louis usłyszał jak drzwi komisariatu się otwierają, a za nim stukot butów i krzyczący głos.
- Karen? - Zawołał Harry, nieco spanikowany. Karen uśmiechnęła się i mrugnęła do Louisa.
- No proszę - powiedziała. - Daj mu chwilę.
Następnie było kilka szybkich kroków w korytarzu, głos Harry'ego akompaniował im.
- Cześć, ciociu? Naprawdę potrzebuję twojej pomocy, Louis...
Jego głos zawiesił się, kiedy pojawił się w progu gabinetu. Patrzył na Louisa z rozszerzonymi oczami, kiedy oparł się o framugę, jego policzki były różowe a włosy były bałaganem.
- Louis - tchnął.
- Hej - powiedział cicho szatyn.
- Wszędzie cię szukałem, cholera... - westchnął Harry, a potem spojrzał na Karen. - Był tutaj przez cały czas?
- Nie siedzi tutaj od dawna - powiedziała Karen. - Po prostu rozmawialiśmy.
- Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś? - Zapytał Harry.
- W końcu byś tu trafił, nie ma w tym mieście wielu miejsc do szukania.
- Jezu, ciociu, prawie dostałem ataku serca, szukając go - prychnął Harry. Kiedy spojrzał na Louisa jego wzrok zmiękł i uśmiechnął się lekko. - Hej, możemy wrócić do mnie? I trochę porozmawiać?
- Tak, proszę - powiedział delikatnie Louis.
Wstał z krzesła, wciąż ściskając kubek. Spojrzał na Karen, unosząc go.
- Dziękuję za gorącą czekoladę, Karen - powiedział. - I za ciasteczka.
- Przyjemność po mojej stronie, słońce - powiedziała. - Po prostu pamiętaj co powiedziałam, dobrze?
Louis skinął głową, a potem wyślizgnął się z biura przed Harrym. Złapał Harry'ego na posłaniu Karen zmieszanego spojrzenia, a potem zamknął drzwi biura, podążając za szatynem.
- O czym rozmawialiście? - Zapytał Harry, kiedy byli na parkingu.
- O tobie - odpowiedział Louis.
Podszedł do strony pasażera samochodu bruneta, czekając aż ten go otworzy.
- Cóż - powiedział Harry, kiedy nacisnął na swój kluczyk i chwilę później wsiadł na miejsce pasażera. Zamknął porządnie drzwi za sobą, a potem spojrzał na Louisa z rozszerzonymi oczami.
- Louis - powiedział stanowczo. - Bardzo przepraszam za to co się dzisiaj wydarzyło.
Louis spuścił głowę, a potem spojrzał na swoje dłonie, w których znajdowała się pozostałość gorącej czekolady.
- Zareagowałem zbyt gwałtownie. Nie powinienem w taki sposób na ciebie krzyczeć - kontynuował Harry. - To... to dla mnie drażliwy temat, to wszystko. Mam ciężki czas, mówiąc o tym.
Louis zamknął oczy, kiedy słuchał. Przełknął, jego język wydawał się być ciężki w jego ustach.
- Również przepraszam - powiedział delikatnie Louis. - Za pytanie cię o to.
- Poczekaj chwilę - powiedział Harry, jego głos był delikatny i śmiał się. - Czy Louis Tomlinson naprawdę mnie teraz przeprasza?
- Nie muszę, wiesz - warknął od razu Louis, co jedynie sprawiło, że Harry bardziej się zaśmiał.
- O to i on - powiedział brunet. Zaśmiał się cicho i posłał Louisowi prawdziwy uśmiech. - I hej, to w porządku. Nie wiedziałeś, zgaduję, że naturalną rzeczą jest zapytanie...
Zaciął się, ale Louis wypełnił ciszę.
- Nie musimy rozmawiać o stadzie - powiedział delikatnie szatyn.
Harry jedynie spojrzał na niego, a Louis pisnął cicho.
- Jesteś pewny? - Zapytał w końcu Harry. - Ponieważ wiem...
- Nie musimy - powiedział ponownie Louis. - I tak chcę z tobą porozmawiać o innych rzeczach.
Harry zastukał swoimi palcami o kierownicę, kiwając do siebie głową.
- Dobrze w takim razie - powiedział.
Przez kolejną chwilę byli cicho, a Louis ścisnął prawie pusty kubek w swoich dłoniach, Harry spojrzał na niego.
- Więc lubisz gorącą czekoladę, co? - Zapytał Harry.
Louis od razu się wyprostował, patrząc na alfę.
- Och, gorąca czekolada jest taka dobra, Harry - westchnął Louis. - Próbowałeś? Proszę!
Pchnął kubek w stronę bruneta, ale Harry jedynie zachichotał i przytrzymał jego dłoń.
- Piłem ją - powiedział Harry. - I tak bardzo jak szanuję Karen za trzymanie proszkowanej wersji pod ręką, jest jeszcze lepsza gorąca czekolada w kawiarni niedaleko. Chcesz wziąć trochę i może do tego jakąś kanapkę?
- Jeszcze lepsza gorąca czekolada? - Zapytał Louis nie dowierzając.
Harry jedynie się uśmiechnął i włączył silnik, sprawiając że samochód wrócił do życia.
- Zgaduję, że będziemy musieli ją wziąć, abyś uwierzył.
~*~
Przez następne kilka dni, Louis został przy boku Harry'ego.
Odrzucił na bok myśl o powrocie do lasu, a zamiast tego pozwolił Harry'emu włączyć go do jego nowego życia.
Przez większość dni Harry dorabiał sobie w piekarni, gdzie Louis widział go po raz pierwszy. Harry zaoferował, by Louis został w jego mieszkaniu, kiedy on pracuje, ale szatyn nienawidził być sam w małej przestrzeni pełnej rzeczy, którymi nie wiedział jak się obsługiwać, więc Harry zabierał go do piekarni i sadzał przy stole na tyłach, dając mu coś do robienia, kiedy pracował na kasie z przodu. Harry próbował zajmować Louisa ludzkimi czynnościami. Zabierał swój laptop do piekarni i pokazywał Louisowi jak włączyć na nim filmy. Dał mu puzzle, gdzie mógł znaleźć różne obrazy i książki z morzami liter, których ukończenie zajmowała mu zazwyczaj kilka godzin. Zabrał szatyna do budynku pełnego książek i powiedział mu, że może wybrać tyle ile chce i za dwa tygodnie musi je oddać i może wziąć nowe. Nic z tego nie wydawało się być prawdziwe, ten świat, w którym mógł spędzić tak dużo czasu zabawiając się historiami, ale Louis był wniebowzięty.
Popołudniami Louis wracał z Harrym do domu, gdzie alfa mówił, że robi swoją główną pracę. To zawierało wiele siedzenia przed komputerem i każdego popołudnia Louis siadał obok Harry'ego na sofie, trzymając kubek świeżej gorącej czekolady i patrząc na ekran, marszcząc brwi na różne obrazki, które się na nim pojawiały.
- Co robisz? - Zapytał Louis Harry'ego pierwszego popołudnia.
- To moja praca - powiedział Harry. - Jestem grafikiem komputerowym.
- Co to oznacza?
- To oznacza, że inni proszą mnie, abym stworzył dla nich sztukę, ja to robię, a oni mi płacą - powiedział. Pieniędzmi. Płacą mi za pomocą pieniędzy. Tak ludzie zdobywają rzeczy.
Louis skinął głową, nie do końca rozumiejąc, ale usiadł obok Harry'ego i pozwolił mu w ciszy pracować, tak mijały im godziny. Mówił Harry'emu, że to co robi ładnie wygląda, a brunet uśmiechnął się i mówił 'dziękuję' za każdym razem.
Harry gotował mu każdy posiłek od czasu jak wstał do czasu aż szedł do łóżka. Harry wciąż nie jadł mięsa, ale kupował je Louisowi, robił mu kanapki i zupy oraz rzeczy, których szatyn nigdy wcześniej nie próbował. Enchiladas. Nuggetsy z kurczaka. Słodko-kwaśna wieprzowina.
Louis zadawał wiele pytań na koniec dnia, a Harry włączał im film, nawet jeśli nigdy nie kończyli tak naprawdę oglądając go.
- Co to jest? - Zapytał Louis jednej nocy, dźgając Harry'ego w ramię, gdzie znajdował się czarny znak. Harry spojrzał na niego, a potem uśmiechnął się, pocierając swoje ramię.
- To są tatuaże - powiedział Harry. - Ktoś bierze igłę z tuszem i nakłada ją na twoją skórę a to sprawia, że rysunek zostaje na zawsze.
- Dlaczego masz ich tak wiele?
- Lubię je. - Harry wzruszył ramionami. - Chcesz abym ci o nich opowiedział?
Louis skinął głową, a Harry wskazywał na każdy rysunek na swoim ramieniu i podciągnął swoje rękawy oraz kołnierz swojej koszulki, aby pokazać Louisowi te na swoich ramionach i klatce piersiowej. Powiedział im krótkie historie o nich, gdzie był, kiedy je robił, dlaczego tak bardzo je lubił, jak bardzo go bolało.
- Mam też jeden na brzuchu, chcesz zobaczyć? - Zapytał Harry, ale twarz Louisa stała się czerwona na myśl o zobaczeniu tak wielkiej ilości ciała bruneta po tak długim czasie.
- Może później - pisnął, a potem cicho objął swoje nogi rękami, kiedy Harry z delikatnym uśmiechem poprawiał swoją koszulkę.
Harry nic nie powiedział, nawet jeśli Louis był przekonany, że zauważył, że z jakiegoś powodu jego twarz była różowa, nie chciał za wiele o tym myśleć.
Liam i Niall przyszli kilka razy, ale nie pili ani nie palili, nie grali także w głośne gry video. Przychodzili na obiad i grali w ciche ludzkie gry, w które nauczyli Louisa grać, gdzie zapisywali słowa na tablicy lub grali w karty. Louis doszedł do wniosku, że nie ma nic przeciwko nim. Liam był słodki, Niall zabawny i zawsze pytali go jak się czuje i patrzyli na Harry'ego jakby był samym księżycem.
Louis ich nie winił.
Szatyn powoli nauczył się chodzenia w ludzkich butach bez obcierania stóp, nawet chociaż zajęło mu to wiele godzin chodzenia po mieszkaniu Harry'ego, kiedy brunet pracował. Robił ze swoich włosów warkocza, kuca albo kitka, kiedy on i brunet wychodzili, nawet jeśli ludzie zawsze zabawnie na niego patrzyli. Ubierał się w niekomfortowe ludzkie swetry i jeansy, które Harry mu kupił, jedynie by przebrać się w dresy i długie koszulki bruneta, gdy byli w domu.
Pewnego dnia, Harry z Louisem szli do domu z piekarni i na progu czekała paczka. Brunet uśmiechnął się, kiedy ją zobaczył i schylił się, aby ją podnieść.
- To dla ciebie - powiedział Harry. Louis zmarszczył brwi i wziął pudełko, kiedy Harry otworzył drzwi do mieszkania.
- Co to jest? - Zapytał.
- Prezent dla ciebie - powiedział Harry. - Chodź, pomogę ci go otworzyć.
Harry wyjął parę nożyczek w szuflady kuchennej, których zabronił Louisowi dotykać i przeciął taśmę na szczycie pudełka, nim wręczył je szatynowi. Omega podarł resztę pudełka aż znalazł w nim tkaninę. Trzymał zawartość i rozwinął spódniczkę w swoich dłoniach, płynna i poryta nadrukowanymi stokrotkami na jasnoniebieskim tle.
Mrugnął kilka razy na Harry'ego, który uśmiechał się do niego.
- To jest dla mnie? - Zapytał Louis.
- Tak. - Harry skinął głową. - Możesz to nosić po mieszkaniu, dobrze?
Louis od razu ruszył do przodu i objął Harry'ego. Alfa zrobił słaby wydech pod wpływem ciała szatyna i zaśmiał się.
- Podoba ci się? - Zapytał.
- Tak - powiedział Louis, podskakując w miejscu. - Dziękuję, Harry. Dziękuję.
- Proszę bardzo - zaśmiał się Harry. - Idź przymierzyć. Jeśli jest nieodpowiedni rozmiar to możemy zwrócić i dostać nową.
Louis od razu wydostał się z ramiona Harry'ego i pobiegł do swojego pokoju. Ściągnął jeansy, które miał na sobie przez cały dzień, ale zostawił za dużą koszulkę bruneta, którą ten pozwolił mu nosić. Potem założył spódniczkę i uśmiechnął się na to uczucie. Jego nogi były wolne pod delikatną tkaniną i zakręcił się w miejscu, czując ruch wraz ze swoim ciałem.
Wyszedł ze swojego pokoju, aby pokazać się Harry'ego, który czekał na zewnątrz, opierając się o ladę kuchenną, kiedy patrzył na drzwi Louisa. Alfa zachichotał, kiedy go zobaczył, a Louis zmarszczył brwi.
- Dlaczego się śmiejszesz? - Wydął wargę.
- Przepraszam - powiedział Harry, jego uśmiech był szczery. - Po prostu uważam, że jesteś pierwszą osobą, która łączy rockową bluzkę Smiths z spódniczką w stokrotki.
Podszedł do niego, jego nogi z łatwością skróciły dystans między nimi. Wyciągnął dłoń i założył pasmo włosów Louisowi za ucho, jego oczy skupione na tym co zrobił.
- Chociaż wyglądasz cholernie dobrze.
Louis mrugnął na alfę, jego usta prawie się wykrzywiły. Jego słowa były przyjazne jak zawsze, ale wydawało się, że był w nich coś więcej.
Harry wydawał się również zdać z tego sprawę i zmarszczył przez chwilę brwi, nim jego twarz się ponownie wygładziła i zabrał swoją dłoń.
- Jesteś głodny? - Zapytał Harry. - Zrobię ci hamburgery i frytki na obiad.
- Och - powiedział Louis, rozpromieniając się. - Tak, proszę.
Harry pozwolił powiększyć dystans między nimi, a Louis wspiął się na stołek w kuchni Harry'ego i siedział cicho, kiedy patrzył jak brunet pracował. Alfa zawsze gotował ostrożnie, krojąc warzywa i otwierając paczki, przekręcając kurki w piekarniku i na kuchence. Louis kochał na niego patrzeć, ale dzisiaj zwracał szczególną uwagę na to jak Harry się poruszał i pracował. Wciąż miał tą gracją jaką posiadał jako dziecko, grację obiecującego łowcy, rytm wilka pozostał w nim.
To sprawiło, że Louis poczuł smutek, ale obok tego było coś innego, drzemiące uczucie. Nutka szczęścia i podenerwowania oraz ekscytacji, wszystko razem rozniosło się po jego klatce piersiowej i brzuchu oraz przechodziło na resztę jego ciała z każdym ruchem bruneta.
Jedli obiad na sofie, oglądając kolejny film, który przegadali. Louis siedział ze skrzyżowanymi nogami obok Harry'ego a jego spódniczka powiewała wokół i za każdym razem, gdy Harry się poruszył i przypadkiem dotknął jego kolana, czuł jak ciało bruneta się odrobinę spina. Ale Louis wiedział zbyt dużo o ciele, aby się tym przejmować, był łowcą, mógł zobaczyć wykręcenie ze strachu i rozpoznanie sytuacji w oczach wiewiórki albo jelenia z odległości metrów.
Nie polował jednak na Harry'ego, nawet nie był blisko, ale Harry się bał.
Może Louis też.
~*~
Dwa dni później, Louis układał słowne puzzle na tyłach piekarni, kiedy Harry wrócił, aby zobaczyć co u niego.
- Gotowy? - Zapytał, trzymając kurtkę, którą zakupił Louisowi. Szatynowi nie było zimno aż do mroźnej zimy, ale nosił ją dla spokoju Harry'ego.
- Tak - uśmiechnął się Louis, a potem złapał opakowanie. - Spójrz, znalazłem prawie wszystkie.
- Cudnie. - Harry uśmiechnął się. - Założę się, że skończysz zanim dojedziemy do domu.
Louis zarumienił się, a potem trzymał książkę z puzzlami przy swojej klatce piersiowej, kiedy ześlizgnął się ze stołka i podszedł do Harry'ego. Pozwolił alfie założyć na siebie płaszcz, znalazł taki, który mu się spodobał. Brunet wślizgnął na niego kurtkę, a potem wziął się za zapinanie zamka, co wciąż wprowadzało zmieszanie w Louisie.
- Hej, Louis? - Powiedział Harry, kiedy złączył zamek i zaczął go pociągać.
- Tak?
- Chcesz może dzisiaj wieczorem wyjść ze mną na kolację?
Spojrzał na niego, kiedy to powiedział, jego palce zastygły przy zamku. Louis jedynie mrugnął.
- Zawsze jemy razem kolację.
- Tak, wiem - powiedział Harry. - Ale to będzie... na zewnątrz. W restauracji.
Louis zmarszczył brwi.
- Dlaczego idziemy do restauracji?
- Cóż, ummm - powiedział Harry. - Myślałem, że to mogłaby być randka.
Louis poczuł jakby ktoś uderzał wewnątrz jego klatki piersiowej.
- Randka? - Powtórzył Louis.
- Tak - powiedział Harry. Zapiął kurtkę, jego palce wciąż się trzęsły. - Czy ty... ach - powiedział alfa. - Chciałbyś tego?
Louis patrzył na niego w ciszy. Myślał o swoich rodzicach, którzy nigdy nie mieli szansy porozmawiać z nim o zalotach. Zawsze był zbyt młody, a potem nagle jego przyszła para umarła, a następnie miał stado na swoich barkach i martwił się innymi rzeczami.
Ale przez lata mówili mu historie o bukietach dzikich kwiatów oraz jesiennych liściach, które jego ojciec przynosił jego mamie, kiedy byli młodzi, jak podążał za nią bez celu przez tydzień, prosząc ją o uwagę, którą jedynie czasami mu dawała. Jak błagał przez tydzień jego babcię o zgodę na sparowanie się z jej córką aż ta powiedziała tak.
Louis nie wiedział jak ludzie randkują, ale również nie wiedział za bardzo jak to wygląda u niego.
Jednak Harry sprawiał, że czuł pewną iskrę, więc skinął głową i uśmiechnął się.
- Chciałbym z tobą pójść na randkę - powiedział.
Twarz Harry'ego rozświetliła się niczym słońce i szybko dokończył zapinanie jego kurtki.
- Dobrze - powiedział, jego głos był roztrzęsiony. - Ummm. Fajnie.
Odsunął się od Louisa, a potem sięgnął do swojej kieszeni po kluczyki do samochodu, które szybko upuścił.
- Cholera - wymamrotał. - Chodźmy... ummm, do domu. Mamy kilka godzin.
Louis skinął głową wciąż się uśmiechając, a potem podszedł do Harry'ego, kiedy alfa odwrócił się, aby wyjść z piekarni.
Złapał dłoń bruneta i czuł jak alfa napiął się lekko, gdy Louis ją trzymał.
Jednak jej nie puścił.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top