02. Now, son, I'm only telling you this Because life can do terrible things

Budzik 6:30

Wstał, ubrał się, zjadł śniadanie i poszedł na przystanek. Poranna rutyna.

Godzina 7:15 i autobus podjechał. Tym razem ludzi było o wiele więcej niż wczoraj. Wszedł do środka i znowu zauważył tego chłopaka. Był sam. Jakiś glos w głowie Michaela podpowiadał mu, żeby usiadł koło niego. Nie chciał czekać ani dnia dłużej, więc zacisnął zęby i poszedł w stronę niebieskookiego.

- Można? - zapytał przegryzając wargę.

Chłopak spoglądnął na niego znad swojej książki.

- Jasne - odparł z uśmiechem i wziął swoja torbę, aby zrobić miejsce Michaelowi. Chłopak usiadł i położył torbę na swoich kolanach. Przez chwile bawił się swoimi bransoletkami nie wiedząc, czy wypada zacząć rozmowę, czy lepiej siedzieć cicho. Przecież ten chłopak pewnie nie ma ochoty z nim rozmawiać...

- Jestem Mike - odważył się w końcu przedstawić.

- Luke - powiedział i uśmiechnął się.

Znowu zapadła cisza.

- Co czytasz? - zapytał próbujac nawiązać rozmowę.

Luke zamknął książkę i pokazał mu okładkę, którą Mike bardzo dobrze znał.

- Ojeju też czytasz Modlitwy za Bobby'ego - uśmiechnął się szeroko. - Piękna książka.

- Tak... Właśnie ją kończę i bardzo mi się podoba. Jest taka... inna.

- Daje dużo do myślenia. - stwierdził. - Matka Bobby'ego działała mi na nerwy. Przecież homoseksualiści to normalni ludzie a nie jacyś chorzy...

- Dokładnie. Nie mam nic przeciwko, sam jestem bi - powiedział z uśmiechem na ustach. Mike od razu się rozpromienił wiedząc, że prawdopodobnie ma jakaś malutką szansę u blondyna.

- Wczoraj było mało ludzi... Dlaczego dzisiaj jest tak dużo? - zapytał, próbując podtrzymać rozmowę.

- Wczoraj było rozpoczęcie roku, więc prawie nikt nie przyszedł do szkoły - oznajmił poprawiając się na siedzeniu.

- Ale ty przyszedłeś.

- Żeby się spotkać z kumplami - posłał mu lekki uśmieszek.

- Aaa... To fajnie. Ja musiałem iść, bo rodzice mi kazali...- Mike wydął usta.

- Biedaczek z ciebie - Luke zaśmiał się lekko. - Życie grzecznego chłopca daje w kość, prawda?

- Pff... Nie jestem grzecznym chłopcem! - Prychnął. - Nawet w 5%

Luke się znowu zaśmiał.

- Wybacz, twoje okulary i prywatna szkoła mnie zmyliły.

Mike speszył się i zrobił duże oczy, po czym od razu ściągnął okulary. Spieszył się rano i zapomniał kompletnie, że ma je na sobie.

- Ej, dlaczego je ściągnąłeś? - zapytał Luke robiąc minę zbitego szczeniaczka.

- Bo wyglądam w nich właśnie jak jakiś kujon...

- Nie, według mnie wyglądasz w nich słodko.

Mike poczuł jak się rumieni. Czy Luke właśnie powiedział, ze wygląda słodko?

Poprawił swoja bluzę.

- Skoro tak uważasz... - założył je z powrotem.

- Od razu lepiej. - Luke uśmiechnął się szeroko. - Czyli nie jesteś grzecznym chłopakiem?

- Ani trochę.

- Hm... Nie wierzę ci - zmarszczył brwi.

- Oh... Kiedyś się przekonasz, zobaczysz. - Poruszał zabawnie brwiami.

- Mam nadzieje, że jeszcze w tym roku, bo to mój ostatni rok w szkole.

- O, czyli masz 18 lat...? - Zapytał zaciekawiony Michael.

- Prawie - uśmiechnął się. Mike nigdy nie pomyślałby, ze Luke jeszcze nie ma 18 lat. Wyglądał o wiele dojrzalej niż inni 17 latkowie. I według niego był o wiele przystojniejszy niż inni 17 latkowie, ale to już szczegół.

- Jestem od ciebie starszy ha! - Mike wyszczerzył się, na co Luke się zaśmiał. - Już nie długo, cwaniaku. - Puścił mu oczko. - Za 2 miesiące mam urodziny.

- O kupię ci jakiś fajny prezent.

Luke się tylko zaśmiał. Mike się uśmiechał, jednak w jednym momencie zrobiło mu się trochę słabo. Luke zauważywszy to, złapał go za ramię.

- Mikey? Wszystko okej? - Zapytał marszcząc brwi i uważnie przyglądając się mu.

Mike pokiwał lekko głową w odpowiedzi. Po chwili zrobiło mu się ciemno przed oczami i nogi miał jak z waty.

Stracił przytomność.

Obudził się w szpitalnej sali. Ostry zapach detergentów drażnił jego nozdrza. Podniósł się do pozycji siedzącej i zauważył, że jego matka siedzi przy nim na krześle. Jej mina nie zwiastowała niczego dobrego.

- Co się stało...? - wymamrotał cicho.

- Zemdlałeś Michael. Ktoś zadzwonił po karetkę i cię przywieźli. - Oznajmiła spokojnie mama.

- Jak długo...

- Byleś nie przytomny 4 godziny. - Przerwała mu w połowie zdania.

- Mamo, co się ze mną stało?

- Pobrali ci krew i zrobili podstawowe badania. Za chwile Bedą wyniki. Prawdopodobnie masz za mało witamin.

Mike nieco się uspokoił. Już miał przed sobą makabryczne scenariusze, w których jest nieuleczalnie chory...

Po parunastu min przyszedł lekarz w podeszłym wieku i w okularach, trzymając w reku gruby zeszyt.

- Pan Clifford? - spojrzał na nich znad swoich grubych szkieł

- Tak - powiedział równocześnie z matką.

- Przykro mi to stwierdzić... - zaczął powoli lekarz drapiąc się w tył głowy.

- Co się dzieje? - Spojrzał przestraszony na matkę.

Lekarz wziął głęboki wdech i w końcu powiedział to:

- Ma pan raka, panie Clifford.

Da da daaaa
Dziękuję za wyświetlenia i gwiazdki :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top