Rozdział 6.

  Przekroczyłem próg uczelni. Kolejny rok wyciskania siódmych potów ze studentów czas zacząć! Ostatnio i tak gorzej sobie radziłem. Nie zdziwiłbym się, gdybym zawalił ten rok.
  — Tym razem ty się spóźniasz — powiedział Daichi, stojący przy wejściu. Zaskoczył mnie.
  — Każdemu się zdarza. — Ruszyłem przed siebie. — A tak na marginesie... Spotkałeś się z nią? — zagadnąłem.
  — Chodzi o Sadako? — dopytał, idąc ze mną ramię w ramię.
  Pokiwałem twierdząco głową w odpowiedzi. Byłem ciekaw, o czym rozmawiali.
  — Tak, rozmawialiśmy jakiś czas.
  — I co? — Spojrzałem na niego kątem oka z rosnącą we mnie ciekawością.
  — A co? Tak bardzo cię ona interesuje? — Zaśmiał się.
  Odwróciłem wzrok z naburmuszoną miną.
  — A czemu nie? W końcu ja też kiedyś byłem jej przyjacielem i w ogóle... — wymamrotałem. — Tylko nie doszukuj się niczego, bo nic nie ma! — zagroziłem mu.
  — Suga, nie mam zamiaru się doszukiwać. Oficjalnie daję sobie z tym spokój, ale do czasu. Jeśli będzie to miało na ciebie zły wpływ, to nie będę miał wyboru. — Przyspieszył kroku. Ja nie miałem zamiaru za nim gonić.
  — To wszystko moja sprawa! — krzyknąłem za nim, zwracając uwagę ludzi, stojących dookoła, ale nie przejmowałem się tym i spokojnym krokiem skierowałem się na salę wykładową.

***

  Opuściłem budynek uczelni najszybciej jak się dało. Za półtorej godziny miałem pojawić się na treningu, a chciałem mieć jeszcze chwilę odpoczynku.
  — Gdzie się tak spieszysz? — Daichi próbował dotrzymać mi kroku.
  Byłem zmęczony. I to nie całym dniem wykładów, ale po prostu byłem niewyspany. Budziłem się co chwilę, co nie było najprzyjemniejsze. A wszystko przez pewną osobę, która nagle zajęła mi myśli.
  Po co się nią przejmowałem? W końcu jestem zdania, że to, co było już minęło i praktycznie zapomniałem o całej tej sytuacji rozpoczynając studia.
  — Dzwoniłeś już do chłopaków? — spytałem, ignorując poprzednie słowa przyjaciela.
  — Jeszcze nie. To znaczy, do Asahi'ego próbowałem zadzwonić, ale nie odbierał.
  Mruknąłem zwykłe ,,aha" i zatrzymałem się przy przejściu dla pieszych.
  — Dziś na trening przyjdzie Yamaguchi — oznajmił Daichi. — Szybko udało mi się wszystko załatwić.
  — To dobrze — odparłem, niecierpliwie stukając podeszwą prawego buta o kostkę.
  Gdy w końcu światło zmieniło swoją barwę, mogłem spokojnie przejść przez pasy wraz ze sporą grupą innych ludzi, chcących znaleźć się po drugiej stronie.
  — Możesz trochę zwolnić? Jesteś dziś strasznie nerwowy.
  Westchnąłem i gwałtownie się zatrzymałem na środku chodnika.
  — Bo jestem zmęczony — odparłem. — Mógłbyś przestać na każdym kroku mnie pilnować? — Spojrzałem na czarnowłosego spod byka i ruszyłem dalej.
  Na Daichim nie zrobiły moje niemiłe słowa większego wrażenia. Był już przyzwyczajony i nic sobie z tego nie robił.
  — Po prostu czasami przesadzasz i pragnę zauważyć, że jestem twoim przyjacielem.
  — Przesadza to ogrodnik kwiatki. Wszystko jest w porządku, nie widzisz? — Stanąłem przed nim i szeroko się uśmięchnąłem, jak jakiś przygłup. — Zrozum to, że się zmieniłem. Nie warto być dla każdego zawsze uprzejmym.
  — Zamiast otpymisty, którym zazwyczaj byłeś, widzę przed sobą jego przeciwieństwo.
  — Trudno. Sam wiesz, dlaczego tak się stało, więc odpuść. — Ruszyłem dalej, a za mną uparcie kroczył Daichi.

  Będąc już w swoim mieszkaniu, postanowiłem coś zjeść. Jednak jedyne co znalazłem w lodówce to ryż z kolacji z dnia poprzedniego. Niechętnie odgrzałem go w mikrofali. Jedzenie dzień po przygotowaniu nie smakuje już tak samo dobrze.
  Po zjedzeniu i zmyciu talerza, musiałem zbierać się na trening. W pierwszej kolejności chwyciłem swoją starą torbę sportową z wyblakłym napisem Karasuno. Nie zmieniłem jej. Miałem bardzo duży sentyment do tej torby. W końcu to ona towarzyszyła mi przez całe trzy lata, kiedy uczęszczałem do liceum Karasuno. Wrzuciłem do niej czysty ręcznik zdjęty z domowej suszarki, białą koszulkę i czarne dresy. Po tym sięgnąłem pod łóżko, gdzie znajdowały się moje buty do gry. Byłem gotowy do wyjścia. Po drodze wziąłem z kuchni butelkę wody mineralnej i wyszedłem z domu. Daichi już czekał nieopodal mojego bloku.

***

Zaserwowałem piłkę. Uderzyłem mocniej niż zwykle, gdyż ręka niemiłosiernie mnie piekła, a piłka poleciała poza boisko.
  — Suga, na pewno wszystko w porządku? — spytał Daichi po raz kolejny w ciągu godziny.
  — Oczywiście — odparłem.
  Owszem, nie miałem humoru, ale nie sądziłem, że to widać.
  — Grasz zbyt agresywnie. Może zamień się z kimś na chwilę?
  — Ale ja bardzo dobrze sobie radzę — mówiłem uparcie. — Gram zawsze tak samo.
  — Jak chcesz... Ale wiem, że coś jest nie tak. Nadal jesteś na mnie zły?
  — Spójrz, Yamauguchi już serwuje. Zajmij swoją pozycję — zmieniłem temat i wskazałem na drugą stronę boiska.
  Co ja miałem poradzić, że jest taki upierdliwy. Do tego Sadako co jakiś czas powracała do moich myśli niczym natrętna mucha do talerza z jedzeniem. Swoją drogą, nienawidzę tych owadów. Nie rozumieją, gdy się je odgania?
  — Suga!
  Zobaczyłem lecącą w moją stronę piłkę. Wystawiłem ją idealnie w stronę atakującego. Nie było moją winą, że on nie zdążył w nią uderzyć i ta poleciała dalej.
  — Sugawara! Schodzisz! — rozległ się głos trenera.
  Westchnąłem i zastosowałem się do jego polecenia. Usiadłem na ławce, a na moje miejsce wszedł wysoki czarnowłosy w okularach. Skończyło się tak, że przez resztę treningu siedziałem na ławce i patrzyłem jak grają inni.

____
Aach! Niech ktoś mi powie, co ja tu zniszczyłam, bo czegoś mi brakuje :/

Przy okazji chciałabym zmienić okładkę. Zostawić tą czy może zmienić na coś innego?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top