*8*
Siedziałem na czarnym hokerze, powoli popijając piwo. Obok mnie siedział Plagg, który od momentu wyjścia z uczelni nie odezwał się do mnie ani słowem. Szedł przodem, prowadząc mnie prosto do tego baru. Nawet nie oglądnął się czy idę za nim. W każdej chwili mogłem zawrócić do domu.
Nie wiem, dlaczego tego nie zrobiłem. Zazwyczaj nie ufam nowo poznanym osobą, a tym bardziej a nimi nie piję. Prawdopodobnie było mi żal chłopaka. Gdy na mnie spojrzał, zobaczyłem w jego oczach smutek i ból. Sam, na własnych faktach, wywnioskowałem, że wiem, co przeżywa i nie chciałem go zostawiać w tym samego. Ja zostałem ze swoimi problemami sam i skończyłem biorąc silne leki.
Tylko jaki jest sens mojego siedzenia, gdy nawet się do siebie nie odzywamy?!
- Jak chciałeś pić w ciszy, to mogłeś przyjść sam. - mruknąłem, biorąc kolejnego łyka z kufla.
- Jakbym chciał pić sam, to nie byłbym na tyle zdesperowany, by pytać nieznajomego o towarzystwo. - odpowiedział mi z lekkim uśmiechem. - Jak jestem z kimś, to będę w stanie kontrolować swój stan. Sam na pewno bym się zapił.
- To nie pij. Nie będziesz musiał się wtedy kontrolować i prosić obcych o towarzystwo.
Odłożył kufel na blat i zaczął obracać go w dłoniach, pozostawiając na powierzchni mokre smugi. Z początku wyglądał na przyjaznego faceta, a teraz wydaje się zagubiony i niepewny. Kto wie, co mu chodzi po głowie. Nie mogę mu w pełni ufać.
- Nie zapytasz, o co chodzi? - podniósł na mnie wzrok.
- Nie jestem wścibski. To nie jest moja sprawa, co się dzieje w tej waszej grupie. - odpowiedziałem. - Ale miło by było, gdybyście mnie tam nie wplątywali.
Zaśmiał się krótko. Po chwili patrzenia przed siebie oparł się o blat i westchnął ciężko. Powoli zaczynam rozumieć, dlaczego będąc sam, mógłby źle skończyć. Z zewnątrz stara się zachować rozpromienioną i szczęśliwą twarz, ale w środku jest jednym wielkim chaosem.
- Nasza sytuacja jest dosyć skomplikowana. - uniósł kącik ust. - Mówiąc wprost, zjebałem po całości naszą przyjaźń.
- Jak nie chcesz, to nie musisz mi tego mówić.
- Ale chcę! - krzyknął, a parę oczu przeniosło się w naszą stronę. Spojrzałem na niego spod byka. Odchrząknął i kontynuował. - Po prostu muszę się komuś wygadać. Inaczej oszaleję. Oprócz tych dwóch dziewczyn nie miałem żadnych innych znajomych. Wygadanie się nieznajomemu jest najbardziej optymistyczną myślą, jaka pojawiła się w mojej głowie. To, że padło na Ciebie jest tylko zrządzeniem losu.
- Powiem to od razu: Nie licz na to, że będziemy najlepszymi przyjaciółmi od browarka. Dziś jest ten jeden wyjątkowy dzień, więc masz czas na wygadanie się, dopóki nie dokończę piwa.
- Konkretny. - zaśmiał się. - Wydajesz się być w porządku. Aż mi głupio, że tak na Ciebie wcześniej naskoczyłem.
- Czas Ci ucieka. - uśmiechnąłem się, biorąc łyka piwa. Uznam to za przeprosiny.
Oparł się wygodnie na ręce.
- Ogólnie nasza trójka przyjaźniła się bardzo długo i nigdy nie było pomiędzy nami spięć. Wszystko powoli zaczęło się sypać, gdy ja i Mari postanowiliśmy ze sobą chodzić. Znaczy, to ona mnie zapytała o to pierwsza. Zgodziłem się, żeby jej nie ranić tym, że tak naprawdę nic do niej nie czułem. I tutaj już wiem, że zrobiłem największe głupstwo na świecie. - prychnął pod nosem. - Gdy do mnie dotarło, że robię źle, zerwałem z Marinette. Nie chciałem jej dłużej ranić. Oczywiście stało się odwrotnie, a o wszystkim dowiedziała się Tikki, która teraz najchętniej by mnie zabiła.
- To o to jej chodziło, gdy mówiła o "nieranieniu"?
- Nie do końca... - podrapał się po karku. - Tak naprawdę zakochałem się w Tikki..
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top