*20*

Z każdym kolejnym upływającym dniem, zacząłem się zastanawiać: Czy aby na pewno to, co czuję wobec Marinette, to podziw i wdzięczność? Przy niej nie czuję presji płynącej z otoczenia, a gdy zaczynam mieć gorszy dzień, zawsze jest gotowa mi pomóc. Czy to możliwe, że zaczynam czuć coś więcej wobec dziewczyny?

Od kiedy stosunki Plagga i Tikki poprawiły się na tyle, że są w stanie ze sobą normalnie porozmawiać, zaczęliśmy więcej czasu przebywać w naszym czteroosobowym gronie. Dawny "ja" w życiu nie pomyślałby, że po tym, co go spotkało, jeszcze kiedykolwiek wejdzie w relację z ludźmi. A co dopiero z trójką. Może nie otworzyłem się na nich całkowicie i nie rozmawiam o tym, co mnie trapi, ale na razie mi to nie przeszkadza. Wiem, że zrobiłem duży krok do przodu w mojej terapii, a z czasem będzie lepiej.

- Wychodzimy gdzieś dzisiaj? - zapytał Plagg, który przez ostatnie dni podążał za mną jak cień. 

Polubiłem go, ale miałem swoje obawy. Co, jeśli za bardzo mu zaufam, a później wbije mi nóż w plecy? To pytanie chodziło za mną, zostawiając na plecach swój zimny oddech. Nie mogłem się przełamać i nie wiedziałem, co robić.
Zapytałem o to pewnego dnia na terapii. Psychiatra nie próbował mnie na siłę przekonywać, czy stosować jakieś dziwne metody. Powiedział, że muszę być gotowy na wejście w relacje, a z czasem sam zaryzykuję. Nie muszę się z niczym śpieszyć, jak będę gotowy, sam podejmę odpowiednie działania.

- Nie chce mi się. - mruknąłem. - Marzę tylko o tym, by wrócić do domu.

Byliśmy już po zajęciach i powolnym krokiem kierowaliśmy się w stronę wyjścia. Naprawdę byłem zmęczony po całym dniu słuchania nudnych wykładów. Miałem wrażenie, że cała energia życiowa została ze mnie wyssana przez nieznaną siłę zwaną studiami. Ciągle tylko jakieś zadania, kolokwium, wykłady i zaliczenia. Ile można? Jak mam poradzić sobie z nauką, skoro z samym sobą mam problem? 

- Czyli... Idziemy do Ciebie? - Plagg uśmiechnął się głupkowato. 

- Czyli daj mi spokój. - przekręciłem oczami.

- No weź. Obiecuję, że tym razem nie nabroję. - zarzucił rękę na mój kark. - Tak dawno razem nie piliśmy..

- Wczoraj? - uniosłem brew. - Przez Ciebie mam wrażenie, że w ciągu ostatniego tygodnia wypiłem więcej, jak za wszystkie lata abstynencji. Idź na jakiś odwyk.

- Jestem studentem. Muszę pić, by zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.

- Niech Ci będzie. - zaśmiałem się krótko. 

Gdy tylko przekroczyłem próg uczelni, zza rogu budynku wybiegła Marinette. Widząc mnie, zaczęła żwawo machać. Odmachałem jej i poczekałem chwilę, aż dorówna nam kroku. Po chwili stanęła obok nas i zaczęła ciężko dyszeć.

- Nie te lata, co? - prychnął ciemnowłosy. 

 - Daj mi spokój. - mruknęła. - Muszę biec do dziekanatu po jakieś dokumenty.

- Czemu wszyscy każecie mi dać Wam spokój! - burknął Plagg, na co zaśmiałem się głośno. - No serio! Najpierw ty, a potem ona! Zmówiliście się na mnie, czy co?

- To nie Twój dzień. - otarłem łzę z oka. 

Przeniosłem wzrok na granatowowłosą. Mówiła mi, że szykuje jej się stypendium z poleceniem za wysokie wyniki w nauce i teraz ma masę papierkowej roboty. Nie widzieliśmy się od kilku dni. Nawet na korytarzu akademika zdołałem spotkać tylko Tikki.
Marinette wyciągnęła z torby wilgotną chusteczkę i przetarła nią pot z czoła. Od tego biegu była zaczerwieniona na twarzy. Wyglądała nawet uroczo.

- Adrien?

- Tak? - otrząsnąłem się z myśli. - O co chodzi?

- Pytałam, czy masz czas w ten weekend? - zachichotała. - Szybka odpowiedź. Muszę biec dalej.

- Nie mam żadnych planów. - zmarszczyłem brwi. - A o co chodzi?

- To się widzimy! - krzyknęła i pobiegła dalej, nie dając mi szansy na odpowiedź.

Patrzyłem, jak odbiega w stronę przeciwnego budynku. Co się właśnie stało? Plagg położył rękę na moim ramieniu i poklepał mnie powoli.

- Jednak podoba Ci się? - poruszył brwiami.

- Co? - strąciłem jego dłoń. - Nie wiem... Chcę iść do domu. - mruknąłem i zacząłem iść przed siebie.

- Ta. Do domu. - prychnął ciemnowłosy.

Ja naprawdę nic nie wiem...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top