*17*
- Jesteś największym dupkiem... Jakiego spotkałam. Ale...! To dobrze. Większego już nie spotkam.
- Tak, wiem.
- Masz mnie przeprosić. Ale nie teraz! Teraz Ci wybaczę, a nie chcę Ci wybaczać.
- Tak, wiem.
Siedziałem po drugiej stronie stolika, naprzeciw tej narąbanej dwójki, która od pewnego czasu prowadziła ze sobą dyskusję. Choć bardziej wyglądało to na monolog ze strony pijanej Tikki, owiniętej w kocyk. Plagg za wiele nie mówił, zgadzał się z każdym jej stwierdzeniem.
Zanim Plagg i Tikki się u mnie rozgościli, czerwonowłosa zdążyła wrócić do swojego mieszkania i przynieść kilka zachomikowanych butelek wódki. Ja sam zostałem przy piwie, wolałem pozostać tym najbardziej trzeźwym z kilku konkretnych powodów. Pierwszy to moje mieszkanie. Drugi, nie wiem, co ta dwójka zrobi ze sobą po pijaku. Trzeci, Marinette jeszcze nie wróciła do domu.
Co jakiś czas sprawdzałem, czy granatowowłosa pojawiła się w mieszkaniu obok. Próbowałem też do niej dzwonić, ale nie odbierała telefonów. Tikki też w miarę swoich sił, dzwoniła do dziewczyny, ale po kilku nieudanych próbach stwierdziła, że to nie ma sensu.
Było już późno. Księżyc już dawno wzniósł się na sklepienie nieba.. Chyba nic się jej nie stało?
- Ty! - Tikki wymierzyła we mnie butelką. - Milczysz!
- Sama ze sobą się najlepiej dogadujesz. - odpowiedziałem, siorbiąc piwo.
Nie wiem, czy Lug ogarniała, co się wokół niej dzieje. Widziałem, jak z każdą kolejną obelgą, przysuwała się coraz bliżej w stronę ciemnowłosego. W pewnym momencie po prostu oparła się ramieniem o jego ramię i kończąc swoje podchody, kontynuowała wiązankę oszczerstw. Na pierwszy rzut oka widać, że nadal coś do niego czuje. Może się tego wypierać i zaprzeczać, ale jej czyny same sobie przeczą.
- On mnie obraża? - zapytała, spoglądając na Plagga.
- Dla dobra ogółu nie odpowiem Ci na to pytanie. - zaśmiał się w odpowiedzi.
Jak dłużej tu z nimi zostanę, to zwariuję.
- Idę poszukać Marinette. - mruknąłem. Nawet nie zwrócili na mnie uwagi.
Zanim wyszedłem z mieszkania, coś mnie tknęło. Noce robią się teraz bardziej chłodne. Jeśli dziewczyna tyle siedziała na dworze, mogła zmarznąć. Może powinienem coś wziąć? Tylko jedyny koc, jaki mam jest okupywany przez Tikki, która za chętnie go nie odda.
Spojrzałem w kierunku swojej szafy z ubraniami. Niewiele myśląc, wyciągnąłem z niej pierwszą lepszą ciemną bluzę. Wsadziłem ją pod pachę i wyszedłem z mieszkania na poszukiwania Marinette.
Tylko, gdzie jej szukać?
Może powinienem na początek przeszukać okolice? Marinette jest dorosła, na pewno potrafi o siebie zadbać. Po prostu się rozejrzę dookoła budynku. Jak jej nie znajdę w ciągu paru minut, po prostu wrócę do mieszkania.
Ku mojemu szczęściu dziewczyna siedziała na ławce niedaleko budynku. Już z daleka widziałem, jak się trzęsła. Prychnąłem pod nosem na ten widok. Powinna wrócić do siebie, a nie siedzieć i bezsensownie marznąć. To, że będzie chora, nie sprawi, że nagle zapomni o tej całej sytuacji. Będzie wręcz przeciwnie. Wiem, co mówię, sam tak miałem.
- Zamierzasz zamarznąć na śmierć? - zapytałem, wysuwając bluzę w jej stronę.
Na początku spojrzała na mnie wystraszonym wzrokiem. Dopiero po chwili musiała sobie uświadomić, że nie jestem obcą osobą. Jej wzrok złagodniał i z delikatnym uśmiechem, sięgnęła po bluzę.
- Dzięki. - mruknęła, zakładając ją na siebie. - Wyszedłeś mnie szukać?
- Musiałem uciec ze swojego mieszkania. - granatowowłosa posłała mi pytające spojrzenie. - Plagg i Tikki zapijają swoje smutki.
- Razem? - zmarszczyła brwi. - Zostawiłeś ich samych?
- Nie wyglądało na to, żeby się kłócili. Prędzej mają swój dziwny sposób dogadywania się. - odpowiedziałem, siadając obok niej. - Powinienem pytać, jak się czujesz?
- Nie czuję nic szczególnego. Nie jestem na nich zła. Czuję się... zagubiona. - założyła kosmyk włosów za ucho. - Przez cały ten czas moi przyjaciele czuli coś do siebie, a ja tak naprawdę stałam im na drodze z jakimś wyimaginowanym uczuciem. A co najgorsze nie widziałam tego. Z tym czuję się okropnie, że jako najbliższa im osoba, nie widziałam tego, co się dzieje. Gdyby nie ja, to wszystko potoczyłoby się inaczej.
- Może tak miało się stać? - zapytałem. Przeniosła na mnie swój fiołkowy wzrok. - To nie Twoja wina, że nie byłaś w stanie tego dostrzec. Plagg i Tikki nie mówili Ci o tym, bo stałaś im na drodze. Nie powiedzieli Ci, ponieważ przejmowali się Twoimi uczuciami.
Dziewczyna patrzyła na mnie w milczeniu, opatulając rękami swoje ramiona. Za każdym jej drobnym oddechem z ust wylatywała mała chmurka pary. Musimy wrócić do mieszkania. Jeśli zostanie tu dłużej, to na serio jutro obudzi się z wysoką gorączką.
- Chcę, żeby im się ułożyło. - powiedziała po chwili.
- Musisz to im powiedzieć, a nie mi. - zaśmiałem się, wstając. - Wracajmy do środka.
Dziewczyna poszła w moje ślady i już po chwili byliśmy w drodze powrotnej do akademika. Marinette coraz bardziej się trzęsła, ale nie chciała dać tego po sobie poznać. Coraz bardziej ją podziwiałem. Nie dość, że była silna duchem, to dodatkowo nie zachowywała się jak te psychiczne dziewczyny, które obrażone chcą, by cały świat im współczuł. Podeszła do tego wszystkiego racjonalnie i to mi się podobało.
- Nie zdążyłam zapytać, jak było na wizycie?
- Zaskakująco dobrze. - uśmiechnąłem się. - Ale jeszcze długa droga przede mną.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top