*13*
- To wszystko zaczęło się jakoś miesiąc temu. - powiedział spokojnym głosem, nie odrywając wzroku od okna. - Miałem cudowną dziewczynę i najlepszego przyjaciela, który mógł dla mnie w ogień wskoczyć. Na uczelni każdy mnie doceniał, byłem tym mądrym, popularnym gościem, który pomagał innym. Dostawałem różne nagrody, stypendia. Po prostu byłem szczęśliwym facetem, któremu układa się w życiu. Nie było ze mną żadnych problemów.
- I nagle Twoje poukładane życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni? - zapytałam, gdy przerwał swój monolog. Widziałam, jak lekko unosi kącik ust.
- Żeby tylko.. - prychnął. - To nie było nagłe. Im dłużej o tym myślę, tym bardziej widzę, że wszystko wokół mnie zaczęło się zmieniać, tylko ja tego nie widziałem. Wszystko było dobrze, ale do pewnego momentu. Moja dziewczyna, która spędzała ze mną każdą wolną chwilę, zaczęła się ode mnie oddalać. - przełknął ślinę. - Coraz mniej rozmawialiśmy i zdarzały nam się małe kłótnie. Myślałem wtedy, że ,,Jest to ok. Przecież związek nie może być idealny, bez kłótni. To tylko przejściowe, zaraz się pogodzimy i dalej będzie super!". - odchylił głowę, opierając ją o ścianę. - Kilka dni później zerwała ze mną.
- Ale.. Wyjaśniła Ci to chociaż? Może miała dobry powód?
- Powód miała. - zaśmiał się krótko. - Długo nie mogłem tego zrozumieć. Kochałem ją nad życie, byłem gotowy zrobić dla niej wiele. Gdy ze mną zrywała, nie mówiła o żadnych powodach. Odwróciła się i odeszła zostawiając mnie samego. Nie mogłem się z tym pogodzić. Próbowałem z nią porozmawiać, wyjaśnić. Chciałem chociaż wiedzieć, co się stało, w czym zawiniłem. Mogłem się poprawić, spróbować coś w sobie zmienić. Byłem gotów na wszystko. Ale dosłownie odcięła mnie od siebie.
Zobaczyłam, jak po jego policzku spływa samotna łza. Musiało mu być ciężko. Sama dobrze wiedziałam, jakie to uczucie, gdy ktoś, kogo kochasz, zostawia Cię samego. Automatycznie zaczynasz myśleć, że to wszystko było z Twojej winy. Obwiniasz się, bronisz uczuć drugiej osoby... A ostatecznie zostajesz z niczym.
Niepewnie złapałam chłopaka za nadgarstek. Chciałam w ten sposób jakoś go wesprzeć. Gdy poczuł mój dotyk, jego wzrok z okna przeniósł się na moją dłoń. Nie odtrącił jej. Zamiast tego wziął głęboki wdech i kontynuował.
- Próbowałem porozmawiać ze swoim przyjacielem. Pytałem, czy coś wie. Czy zrobiłem coś nie tak. Odpowiedział mi, że przesadzam i powinienem sobie odpuścić. Mówił, że dziewczyna się mnie boi przez moje ciągłe próby odzyskania jej... Kilka dni później zobaczyłem ich razem. Pamiętam, jak wpadłem w histerię. Moja dziewczyna i mój najlepszy przyjaciel. Razem. Nie rozumiałem, jak oni mogli mi to zrobić. Dwie osoby, które ceniłem najbardziej na świecie... Przestały mnie potrzebować.
- Skurwysyny... - syknęłam. - Nienawidzę takich ludzi. Ale nie rozumiem, jak mogłeś tego nie widzieć, że Ciebie wykorzystują! Powinieneś pokazać wszystkim, jacy są naprawdę!
- Niestety nie jestem taki twardy, jak się wydaje. - spojrzał na mnie, lekko się uśmiechając. - Zamiast ich szkalować, próbowałem się dowiedzieć, dlaczego tak się stało? Moja dociekliwość musiała mocno im przeszkadzać. Po paru dniach doszła do mnie plotka o mojej osobie, jak to znęcałem się nad swoją dziewczyną, że miałem inne na boku, nie można mi ufać, jestem zakłamany.. Dużo tego było. Wszyscy, których znałem, się ode mnie odwrócili. Każdy myślał, że sytuacja pomiędzy naszą trójką stała się napięta z mojej winy. Ja byłem tym nienormalnym. Na każdym kroku spotykały mnie docinki. W ekstremalnych sytuacjach życzyli mi śmierci. Już nie dawałem rady.
- Dlatego uciekłeś... - szepnęłam do siebie.
- Załamałem się. Zacząłem dostawać te swoje napady smutku i złości. Nie radziłem sobie sam.. Nadal sobie nie radzę. Przeprowadziłem się do innego miasta, zmieniłem uczelnię tylko po to, by o tym zapomnieć i zacząć od nowa. Ale nie potrafię ruszyć do przodu. Gdy już mi się wydaje, że robię postępy, wystarczy, że coś mi o nich przypomni, a cofam się ze zdwojoną siłą.
Chłopak już nie powstrzymywał się od łez. Jego wyraz twarzy był spokojny. Pozwalał spływać słonej cieczy po swoich policzkach, dopóki nie spotkały się na brodzie i połączone skapywały na podłogę. Widać było, że jest już do tego przyzwyczajony. Jego oczy były puste, bez wyrazu, nie miał w sobie żadnych emocji.
Było mi go naprawdę szkoda. Myślał, że wszystko mu się układa, a tak naprawdę stopniowo to wszystko tracił.
- Wiesz... Chciałabym Ci pomóc. - kciukiem zaczęłam głaskać go po nadgarstku.
- Myślisz, że Ci zaufam?
- Nie będę na siłę Cię do tego zmuszać. Chociaż byłoby miło. - uśmiechnęłam się ciepło w jego stronę. - Może nie miałam tego, co ty, ale znam dobrego psychologa. Jest jak przyjaciel. Wysłucha i doradzi bez tych mądrości życiowych. A przede wszystkim nie będzie Cię osądzał.
- Ty też robisz ze mnie wariata? - uniósł brew. Prychnąłem na jego komentarz.
- Gdyby tak było, to proponowałabym psychiatrę. - mruknęłam. - Jeśli czujesz się niepewnie, mogę iść z Tobą. Naprawdę, daj temu szansę. Gwarantuję, że poczujesz się lepiej.
- Nie wiem, czy...
- A pomiędzy nami. - przerwałam mu. - To nie jest Twoja wina. Masz prawo być smutny, zły i rozgoryczony. Ale Nie możesz dać im tej satysfakcji. Nie możesz się załamywać. Pokaż, że jesteś silny. Stoisz twardo na swoich nogach i idziesz do przodu!
- Gdyby to było łatwe. - zaśmiał się krótko.
- Pomogę Ci. - złapałam go obiema dłońmi za ręce. - Zaufaj mi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top