*11*

Marinette

Siedziałam wraz z Tikki w salonie, spokojnie siorbiąc herbatkę do najnowszego wydania wiadomości w telewizji. Od mojego ostatniego spotkania z Adrienem minęło kilka dni. Chłopak uciekł do swojego mieszkania i od tego czasu nie mogę nawiązać z nim kontaktu. Zaczynało mnie już to trochę irytować, ponieważ nasz projekt leżał i czekał na dokończenie. Nie mogłam się do niego dodzwonić, jego telefon był wyłączony, a formułkę "osoba, do której dzwonisz, jest teraz nieosiągalna" miałam wyrytą na pamięć w obu językach. Próbowałam też dobić się do jego mieszkania, ale nikt mi nie otwierał. Było tak cicho, wydawało się, że jest puste... Miałam pomysł, żeby przeskoczyć przez balkon, ale nie jestem na tyle odważna. Znając mnie, zakończyłoby to się nieszczęściem.

- Nad czym tak myślisz? - czerwonowłosa spojrzała na mnie pytającym wzrokiem. 

- Denerwuje mnie ten człowiek. - mruknęłam, biorąc łyka herbatki.

- Boooże, a ty dalej o nim. - jęknęła Tikki. - Ten facet jest dupkiem jak każdy inny. Daj sobie z nim spokój, zrób ten projekt sama, a profesorkowi powiedz, że się na Ciebie wypiął.

- Mogę to zrobić sama, ale daję mu szansę.

- I ile to jeszcze potrwa? - uniosła brew. - Doszło pomiędzy Wami do niekomfortowej sytuacji, ale poza tym nic się nie stało. To on się zachowuje jak cnotka niewydymka.

- Tikki! - skarciłam ją wzrokiem. - To sformułowanie jest nie na miejscu i w ogóle nie nawiązuje do sytuacji!

- Aj tam! - machnęła ręką. - Normalny facet w tej sytuacji korzystałby z okazji. Co prawda nie podoba mi się wizja, że sprowadzasz gachów pod nasz dach i mielibyście się tu kotłować pod moją nieobecność. Ale samo to...!

- Zaczynasz pierdolić głupoty. - odłożyłam kubek na stolik przed kanapą. - Ale może masz trochę prawdy. Jego reakcja była... ciekawa.

- Ja Ci mówię, on coś mi się nie podoba. Jest cichociemny. Albo to przestępca, albo diler.

- Wyobraźnia Cię ponosi. - przekręciłam oczami.

Nagle usłyszałam głośny huk. Tikki podskoczyła przestraszona na kanapie. Spojrzałyśmy po sobie.

- Wydawało mi się? - zapytałam.

- Też to słyszałam. - odłożyła swój kubek na stolik. - To z jego mieszkania...

- Przecież dziś próbowałam się tam dobić i nikogo nie było. Może ktoś się włamał? - uniosłam się z miejsca. - Idę to sprawdzić.

- Czekaj! Idę z Tobą!

Tikki ubrała kapcie na nogi i pobiegła za mną. Hałas na pewno dochodził z mieszkania Adriena. Normalnie bym się tym nie przejmowała, gdyby nie to, że z chłopakiem nie ma żadnego kontaktu, to olałabym sprawę.

Stojąc przed drzwiami do świątyni chłopaka, huk się ponowił. Usłyszałam jakieś szmery. Nie byłam pewna, co to było. Szarpnęłam za klamkę, ale tak jak myślałam, drzwi były nadal zamknięte. Zapukałam. Po drugiej stronie zrobiło się cicho.

- Adrien! Otwórz, to my! - krzyknęłam. - Wiem, że tam jesteś!

- Może coś mu się stało? - Tikki spojrzała na mnie przerażona. - Boże nie chcę mieć trupa za ścianą!

- Nie panikuj! - uspokoiłam ją.

Zapukałam jeszcze raz do drzwi, ale nadal nie było reakcji. Coraz mniej mi się to podobało. Hałasy ucichły, a blondyna jak nie było, tak nie ma. Na dodatek nie pomagała mi obecność Tikki, która z każdą kolejną sekundą coraz mocniej tupała nogą o podłogę.

- Marinette...

- Idź do sekretariatu po klucze zapasowe. - przerwałam jej. - Ja tu zostanę i spróbuję się do niego dobić.

- Ok, zaraz wrócę!

Czerwonowłosa pobiegła wzdłuż korytarza i zniknęła za rogiem. Ponowiłam pukanie do drzwi. Ta cała sytuacja zaczyna mnie denerwować. Na dwa sposoby: Pierwszy, faktycznie coś mogło się stać i drugi, chłopak udaje, że go nie ma, a tak naprawdę ukrywa się we wnętrzu swojego mieszkania.

- Jeśli nie zemdlałeś, a stoisz i normalnie oddychasz, to obiecuję, że nakopię Ci do dupy! - warknęłam, kopiąc w drzwi. - Otwieraj te cholerne drzwi, zanim je wyważę!

Ku mojemu zdziwieniu, usłyszałam ciche kroki i dźwięk przekręcanego zamka. Ale to, co zobaczyłam, przerosło moje wszelkie wyobrażenia. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top