#3

NIESPODZIANKA! Miało nic nie być do końca miesiąca, ale plany się zmieniły :d





- Wypuście mnie! – krzyknąłem w stronę umięśnionego szatyna. – Ja chcę do domu!

- Ubieraj się twinkuś*. Uwierz, że nie chcesz być z Harry'm sam na sam w bieliźnie. – powiedział kompletnie mnie ignorując.

- Jaki znowu twinkuś?! Mam na imię Loui...a zresztą nieważne...Wypuść mnie!

- Ubieraj się. – powtórzył. – Masz 10 minut. – trzasnął drzwiami zostawiając mnie usłupiałego w pokoju.

Ubrać...ale w co? Rozejrzałem się po czerwonej sypialni, a mój wzrok przykuła szafa na ubrania. Wstałem z łóżka i powolnym krokiem podszedłem do niej.

- Oh... - mruknąłem widząc pełno ubrań (co mnie z jednej strony ucieszyło, a z drugiej przeraziło) w moim stylu. Duże bluzy z kapturem, rurki w różnych kolorach, t-shirt'y z nadrukami...

Wybrałem po chwili namysłu czerwone rurki poprzecierane na udach i kolanach, (przy których się trochę namęczyłem, ponieważ ledwo wsunąłem je na biodra) białą koszulkę z czarnym napisem DOPE i błękitne skarpetki idealnie pasujące na moją małą stopę. Dopiero po chwili uderzył mnie fakt, iż znali moje rozmiary co do cyferki. Przełknąłem ślinę powoli zakładając na siebie odzież w głowie obmyślając plan ucieczki. Trzęsły mi się dłonie przy zapinaniu guzika od spodni.

- No ruszaj się modeleczko! – usłyszałem zza drzwi. Zacisnąłem zęby.

- Jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie jakkolwiek w formie żeńskiej to przysięgam, że dam Ci w mordę. – syknąłem pod nosem chwytając za klamkę.

- No naresz...oh! – jęknął z bólu osuwając się po ścianie gdy po raz kolejny w ciągu doby uderzyłem jakiegoś mężczyznę w krocze. Zerwałem się na oślep w stronę długiego korytarza. – Ty mała cholero... - warknął próbując się podnieść.

Nie miałem pojęcia gdzie biegnę, w końcu nie znałem tego budynku. Skręciłem w prawo tak jak kazała mi intuicja modląc się w duchu, by mnie nie zawiodła. Zobaczyłem schody prowadzące na dół i po chwili już po nich zbiegałem przeskakując po dwa stopnie lekko zdyszany. Odwróciłem się by sprawdzić czy ten mężczyzna za mną nie biegnie. Znowu. Popełniłem. Klasyczny. Błąd. Pisnąłem wpadając na coś...lub na kogoś.

- Oops... - spojrzałem niepewnie w górę, a przez moje ciało przeszedł dreszcz gdy napotkałem piękną i srogą twarz bruneta o długich, polokowanych włosach.

- Hi – uśmiechnął się, a jego oczy błysnęły. Spróbowałem się odsunąć jednak uniemożliwiła mi to duża dłoń, której palce ścisnęły mój nadgarstek. – Czekałem na Ciebie, ale jak widać sam do mnie przyszedłeś. – zaśmiał się co, o zgrozo, zabrzmiało bardzo ładnie w jego wykonaniu. Zacząłem się mu wyrywać, jednak on nawet nie wkładał dużo siły w przytrzymywaniu mnie.

- P...proszę...wypuść mnie... - do trzęsących się dłoni dołączyła reszta ciała, łącznie z moją dolną wargą. Oczy zapiekły. – Ja...ja chcę do domu... - po policzkach spłynęły wielkie, słone krople. – Muszę wró...wrócić...do taty... - powiedziałem płaczliwie patrząc na zamazany przez łzy obraz mężczyzny.

- Ah do taty? – jego uśmiech się poszerzył. – Cudownie, że poruszyłeś ten temat Louis, bo między innymi po to chciałem z Tobą porozmawiać. – Wlepiłem w niego swoje zapłakane oczy.

- S...skąd znasz moje imię? Co masz na myśli? – szlochałem żałośnie nadal próbując wyswobodzić rękę z mocnego uścisku. Na próżno.

- Już nie żyjesz ty niesubordynowany dziku, ty wycieraczko dla kotów, ty... - urwał szatyn widząc mnie koło bruneta. Odchrząknął. – Harry, zostałem obezwładniony, gdyż...

- Oberwałeś w jaja tak jak Zayn? – parsknął. – Opowiadał mi. Kto by pomyślał, że taki mały chłopiec może zadawać takie mocne ciosy... - oblizał wargi przyciągając mnie do siebie. Jęknąłem pociągając nosem. Bałem się go potwornie.

- Proszę... - byłem gotowy błagać na kolanach. Zapłakałem.

- Shhh kochanie...Chodźmy do mojego gabinetu, tam Ci wszystko wyjaśnię... - pociągnął mnie za sobą, a ja chcąc czy nie chcąc podążyłem za nim.



Otworzył drzwi i popchnął mnie lekko do wnętrza pokoju. Wyglądał jak...typowy gabinet...w sumie nie wiem czego się spodziewałem. Tapet z ludzkiej skóry, a w słoiku pływające kobiece narządy?

Tak, właśnie tak to sobie wyobrażałeś.

Na podłodze leżał duży brązowy dywan z białymi refleksami. Biurko, za którym stał fotel na kółkach wyglądało naprawdę imponująco. Na samym końcu pomieszczenia stała duża szafa z segregatorami co widziałem przez szyby. Mężczyzna zamknął drzwi i podszedł do mnie dając mi boleśnie mocnego klapsa przez co krzyknąłem cicho podskakując. Spojrzałem na niego spode łba. Chciałem na niego nakrzyczeć przez ten bezczelny ruch, ale strach wygrał. Kędzierzawy oparł się tyłem o biurko.

- Zgaduję, że musisz być niesamowicie rozkojarzony i przestraszony, jednakże mogę Cię spokojnie zapewnić, iż nie masz podstaw do tego by się bać...

- Czy Ty się słyszysz?! – krzyczałem. – Zostałem porwany... - zniżałem swój ton coraz bardziej przez jego intensywne spojrzenie. Skuliłem się dając sobie mentalnego policzka przez mój wybuch.

- Uspokój się... - gdy wykonał ruch zamknąłem oczy obawiając się, że mnie uderzy jednak zamiast tego usłyszałem kilka kroków, a po chwili dźwięk kółek przesuwanych po podłodze. Uchyliłem lekko powieki. – Siadaj – wskazał dłonią krzesło obrotowe. Spojrzałem kilkukrotnie najpierw na niego, później na fotel aż w końcu usiadłem na nim starając się nie robić żadnych, gwałtownych ruchów. Oddech uwiązł mi w gardle gdy spojrzałem w górę i widząc jak blisko jesteśmy. – Dasz mi teraz dokończyć? – byłem w szoku słysząc jak spokojny i (wcale nie) przyjemny był jego głos. Kiwnąłem głową i przygryzłem wargę. Zmarszczyłem brwi gdy chłopak jęknął cicho. – Na imię mam Harry Styles, nie wiem czy kojarzysz... - pokręciłem głową na 'nie'. – Gdy byłem niewiele starszy od Ciebie dorabiałem sobie na dilerce. Dilerka to...

- Boże, wiem co to dilerka! – przewróciłem oczami. – Nie mam 8 lat tylko 18.

- Przepraszam, po prostu wyglądasz tak niewinnie... - wciągnął gwałtownie powietrze. – Wracając do tematu...Twój ojciec zamknął mnie gdy byłem w trakcie przekazywania towaru klientowi, który okazał się być agentem policyjnym. Zostałem skazany na 3 lata odsiadki. Miałem więc dużo czasu na obmyślanie...zemsty... - dostałem gęsiej skórki na sposób w jaki wypowiedział ostatnie słowo. – Razem ze swoimi kumplami, z których dwójkę miałeś okazję już poznać opracowaliśmy perfekcyjny plan zniszczenia Twojego staruszka za to, że on odebrał mi 3 pieprzone lata młodości. – zacisnął zęby, a ja automatycznie poczułem przypływ gniewu.

- Sam sobie odebrałeś te lata! To Ty łamałeś prawo, a mój ojciec jest od łapania takich kryminalistów! - zmrużyłem oczy wrzeszcząc na niego. Czekałem na jego reakcję. Uderzenie, odpowiedzenie mi krzykiem. Cokolwiek. Zamiast tego usłyszałem długi i głośny śmiech. Mężczyzna aż odrzucił głowę w tył jednak w sekundę zmienił wyraz na twarzy, przez co prawie zwinąłem się w kłębek mając ochotę przyciągnąć nogi do klatki piersiowej.

- Nic nie rozumiesz...

- Ty nic nie rozumiesz! Nic o mnie nie wiesz ty zapyziały ćpu... - w tym samym momencie Harry oparł dłonie o podłokietniki krzesła zmniejszając drastycznie odległość między nami. Wstrzymałem oddech przez przenikliwą zieleń w jego oczach.

- Nazywasz się Louis William Tomlinson. Masz 18 lat, w grudniu skończysz 19. Mierzysz dokładnie 155 centymetrów wzrostu. Twój numer buta to 37, obwód w pasie równy 90...** - czułem jak strach obezwładnia wszystkie moje mięśnie i nerwy gdy zaczął mówić takie szczegóły, o których nie miał prawa wiedzieć. Oddychałem ciężko. - ...Jesteś świetny z matematyki, jednakże z w.f.'em jest już gorzej...wiem tak naprawdę o Tobie WSZYSTKO. – musnął nosem mój policzek nie odrywając ode mnie wzroku. – Zebranie tych wszystkich informacji z pomocą moich przyjaciół zajęło nam rok. Tak cholernie przez ten czas nie mogłem się doczekać naszego spotkania...tyle czasu planowania jak złamać serce Richardowi Tomlinsonowi...a przecież to było takie proste! – zaśmiał się pod nosem z powrotem opierając o biurko. – Wystarczyło tylko pozbawić go... - odgarnął kosmyk włosów z mojej twarzy. – jego oczka w głowie. Malutkiego syneczka bez, którego nie wyobraża sobie życia... - uśmiechnął się obrzydliwie.

Wtedy to do mnie nareszcie dotarło. Mimo, że podobne myśli pojawiały się w mojej głowie już wcześniej, nie chciałem ich do siebie dopuścić. Zostałem porwany ani w celu rozrywki, ani w celu wywiezienia mnie do burdelu w Amsterdamie, czy nawet w celu okupu. Celem był mój ojciec. A konkretniej jego serce, w którym od dłuższego czasu znajdowałem się tylko ja. Chcą go zniszczyć. Harry chce go zniszczyć.

- Ty potworze! – wybuchłem niekontrolowanym płaczem. – Ty bezduszna gnido! – nie miałem nawet siły na wymyślenie porządnej obelgi. Ukryłem twarz w dłoniach płacząc ze strachu, bezsilności i niewyobrażalnego smutku. Zacząłem żałować tak jak niczego kiedykolwiek, że nie pożegnałem się z tatą, że przed jego wyjściem się pokłóciliśmy, tak dawno nie powiedziałem mu tych dwóch pięknych słów kiedy on raczył mnie nimi codziennie. Czułem zbierającą się gardle żółć. – Niedobrze...mi...

Brunet nawet o nic nie pytając w sekundę znalazł się po drugiej stronie biurka, by wyjąć spod niego kosz na śmieci, który położył mi na kolanach. Nie będąc już w stanie dłużej tego kontrolować zwymiotowałem do pustego kubła mając nadzieję, że pozbędę się dzięki temu stresu oraz poczucia winy powodujących torsje. Nic bardziej mylnego. Przez to, że nie jadłem nic prócz małego talerza zupy kilkanaście godzin temu gardło piekło coraz bardziej gdy nie miałem co zwrócić. Łzy płynęły mi ciurkiem.

- Już...? – usłyszałem nad sobą gdy nareszcie skończyłem. Zamiast odpowiedzieć cokolwiek pociągnąłem nosem i otarłem łzy. – Masz – podał mi chusteczkę, którą chwilę później wytarłem usta. Gardło paliło mnie niemiłosiernie. – Jak chcesz dam Ci jakąś mięt...

- Nic od Ciebie nie chce! – wyrzuciłem chusteczkę do kosza. – Nienawidzę Cię! Wypuść mnie!

- Louis, dobrze wiesz, że to niemożliwe. – zabrał z moich kolan kubeł. – Już nigdy stąd nie wyjdziesz... - szepnął mi do ucha powodując po raz chyba piąty na moim ciele nieprzyjemne ciarki. – Liam! – zawołał, a dosłownie 10 sekund później do pomieszczenia wszedł szatyn. – Zaprowadź Louisa do jego pokoju... - mężczyzna chwycił mnie za ramię i pociągnął za sobą na co jęknąłem. – Zobaczymy się potem kochanie...




Po kilku próbach wymierzenia mu ciosów, których zręcznie unikał wiedząc już do czego jestem zdolny, zaprowadził mnie do siebie i zamknął drzwi na klucz. Od kilku godzin leżałem na wielkim łóżku płacząc żałośnie w karmazynową poduszkę. Spędziłem godziny na cierpienie przez tęsknotę za tatą, którego tak jak powiedział Harry prawdopodobnie już nigdy nie zobaczę na zmianę z użalaniem się nad swoim losem, jednak miałem do tego prawo, racja?

- Przepraszam tato... - szlochałem w poduszkę. – Tak bardzo Cię kocham...

Prawda jest taka, że nie wiemy jak mocno kogoś kochamy póki tej osoby nie stracimy. Cóż, w moim przypadku to tata stracił mnie...Wiedziałem, że nie mogę tu zostać. Nie mogłem sprawić by tata cierpiał najpierw po stracie żony, a teraz syna. Musiałem uciec. Nie dla mnie. Dla niego.




Mulat, którego uderzyć miałem okazję wczoraj prowadził mnie do pomieszczenia, w którym wszyscy mieliśmy zjeść obiad, rozciągając moją nową koszulkę.

Ale masz problemy Tomlinson.

Po przejściu długiego korytarza uprzednio schodząc po schodach, na których 4 godziny temu wpadłem na swojego porywacza ujrzałem wielką jadalnię. Po środku stał duży stół, na którym ułożone były talerze ze sztućcami. Poczułem zapach spaghetti i mimo, że było to moje ulubione danie, nie miałem ochoty na jedzenie.

- Ty siadasz tu. – Zayn, jeśli dobrze zapamiętałem, odsunął nogą jedno z krzeseł i popchnął mnie na nie. Przytrzymałem się dłońmi stołu by nie spaść z wysokiego praktykabla.

- Cześć młody! – spojrzałem na mężczyznę siedzącego naprzeciwko mnie. Lekko się speszyłem widząc jak bardzo różnił się od całej reszty.

Kiedy inni mieli zajebiście poważne miny on miał przyklejony uśmiech od ucha do ucha przy czym prezentował swoje proste, lśniące zęby. Jako jedyny był blondynem i...zaraz, zaraz...to farba do włosów...o mój Boże, co on tu robi?! Kompletnie tu nie pasuje!

- Cz...cześć... - odparłem niepewnie.

- Czcześć? Nie znam takiego słowa, a angielski umiem naprawdę nieźle! – zaśmiał się. Dopiero teraz usłyszałem irlandzki akcent, cała reszta miała angielski jak ja. Śmiech farbowanego blondyna był tak zaraźliwy, że na chwilę uniosłem kąciki ust w górę. – No nareszcie, myślałem już, że nie umiesz się uśmiechać. – wystawił w moją stronę rękę. – Niall James Horan – przedstawił się. To niesamowite, pogodny uśmiech nie znikał mu z twarzy.

- Louis... - uścisnąłem ją lekko.

- Uważaj Niall, on kopie. – do stołu dosiadł się Liam z Zaynem. Spuściłem głowę. Bałem się ich prawie tak samo jak kędzierzawego.

- Ja pierdole, brawo, spłoszyliście go, – z jego twarzy zszedł uśmiech na co uniosłem brew. – Czy przez chwilę nie możecie zachowywać się jakbyście nie mieli kija w dupie? Skoro już tutaj ma siedzieć i być na nas skazany może mu umilmy pobyt tutaj zamiast doprowadzać do czarnej rozpaczy! Przecież to dzieciak, tłumoki – wyrzucił ostentacyjnie ręce do góry i ok, tego się nie spodziewałem. Powtórzę się, Boże, co on tu robi?!

Obronę Irlandczyka przerwało znudzone klaskanie za moimi plecami. Wszyscy tam spojrzeliśmy. Był to nie kto inny tylko zielonooki brunet. Od razu wbiłem wzrok w swój pusty talerz. Machałem nerwowo wiszącymi nad podłogą nogami.

- Brawo Niall, w końcu ktoś mądry. – rzekł podchodząc do stołu. Blondyn (a w sumie brunet) uśmiechnął się do dwójki mężczyzn z wyższością.

Nie, nie nie. Proszę, nie.

Harry odsunął krzesło i usiadł obok mnie.

Oh, a więc dlatego Mulat kazał mi tu siedzieć.

Zgarbiłem się pochylając bardziej nad talerzem. Zacisnąłem dłonie na udach co jakiś czas hacząc palcami o popruty materiał.

- To jemy? – Niall potarł dłonie patrząc czule (nie ma w tym żadnej przesady) na obiad.

- Tak, nakładajmy – Liam, który miał najbliżej do półmiska zaczął nakładać spaghetti na nasze talerze.

- Co to jest?! Tyle jedzą baby! Mógłbyś mnie nie ograniczać Payno? – burknął Irlandczyk, na co ja parsknąłem śmiechem, natomiast Liam warknął jakieś przekleństwo pod nosem dając mu dwa razy tyle.

- Nie będę jeść. – odsunąłem półmisek od swojego talerza.

- Będziesz. – odezwał się Harry.

- Nie, nie będę. – uśmiechnąłem się do niego bezczelnie mrużąc oczy.

W jadalni zapadła cisza. Znana też przez poetów jako 'cisza przed burzą'.

------------------------------------------------------------------------------------------------

*Twink to (cytując google) młody homoseksualista o chłopięcym wyglądzie.

**Postanowiłam, że nie będę bawić się w żadne angielskie wymiary, bo nie chcę czegoś zepsuć :D

Jak widzicie, zaczyna się robić ciekawie. Co sądzicie o każdym z chłopaków? Strasznie jestem ciekawa Waszych opinii :d

Proszę, komentujcie jak najwięcej wersów, to jedna z najlepszych rzeczy w ff ^^

Enjoy!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top