XXXVI. Smak miłości

Charlotte po balu nie potrafiła przestać myśleć o młodym Rosjaninie. Podobało się jej w nim wszystko: smukła sylwetka, delikatne rysy twarzy, a przede wszystkim jaśniejące wewnętrzną mądrością oczy. Doskonale tańczył i nie interesował się tylko głupotami, które zajmowały Alexandre'a. 

W nocy wyobrażała sobie, jak to byłoby być przez niego pocałowaną. Wprost marzyła, by wsunął dłonie w jej włosy, złożył pocałunek na jej karku i powiedział jej, że pięknie wygląda, tak jak jej ojciec czynił z matką. Wiedziała, że te myśli były ogromnie nieprzyzwoite, zwłaszcza, że poznała Andrzeja niedawno, lecz świeżo rozbudzone w jej dotąd niewinnym, młodzieńczym sercu pragnienia okazały się zbyt silne. 

Co wieczór opowiadała Diane o swym zauroczeniu i wyczekiwała na kolejne spotkanie z młodzieńcem, lecz nie była nawet pewna, czy będą jeszcze mieli ku temu szansę. Nie podała mu przecież nawet adresu, na który mógłby napisać. 

Zaraz jednak przypomniała sobie, że przecież był przyjacielem Saszy. On na pewno umożliwi im ponowne spotkanie! Tylko czy Andrzej na pewno chciał się znów z nią widzieć? 

Pragnęła wierzyć, że tak. Nie wyglądał przecież na zdegustowanego, gdy rozmawiali. Zdawało się jej nawet, że podobała mu się ich konwersacja. Nie powinna się tak martwić. Papa zawsze powtarzał jej, że jest śliczną i inteligentną dziewczyną i na pewno żaden młodzieniec się jej nie oprze. A przecież papa nigdy nie kłamał.

Drgnęła, gdy do jej pokoju weszła matka. Nie spodziewała się Camille o tej porze. Nie wiedziała, że hrabina de Beaufort zauważyła, że od balu jej córka jest nieswoja i bardziej rozmarzona.

— Stało się coś, maman? — zapytała nieco zmartwiona.

— Mogłabym to samo pytanie zadać tobie. — Uśmiechnęła się ciepło Camille. — Mogę się do ciebie przysiąść?

— Oczywiście — odparła i przesunęła się. 

Camille zajęła miejsce obok niej na małej, kremowej sofce w delikatne różyczki. 

Sypialnie dzieci znacznie różniły się od reszty domu. W pokojach przeznaczonych do przyjmowania gości oraz w apartamentach hrabiego i hrabiny wciąż niepodzielnie królowały empirowe meble, bogate zdobienia, kryształowe lustra, złote okucia i okazałe wazony, do których codziennie wstawiano świeże kwiaty. Camille była zbyt przywiązana do dawnych czasów, gdy miała jeszcze dwadzieścia lat, i nie chciała zmieniać wystroju domu. Uznała to za zbędne i zbyt kosztowne, Jean bowiem wyznał jej kiedyś, ile pieniędzy wydał na odnowienie domu dwadzieścia pięć lat temu jego ojciec.

Pokoje dzieci jednak urządzono skromniej. Okazałe, empirowe sprzęty, zupełnie niepraktyczne, zostały zastąpione przez prostsze, skromniejsze, ale bardziej funkcjonalne meble w stylu biedermeier. 

Sypialnia Charlotte mieściła w sobie wszystko, czego mogła potrzebować młoda panienka: wygodne łóżko z długimi kotarami, ogromną szafę pełną sukien, które wprost uwielbiał kupować jej ojciec, toaletkę i małe biureczko. Większe znajdowało się w pokoju do nauki, w którym pobierała lekcje wraz z Diane i Gigi. Urządzony w różach i delikatnych pastelach pokoik był prawdziwą świątynią średniej z hrabianek de Beaufort.  

— To o czym chciałaś pomówić? — Lottie spojrzała pytająco na matkę. 

— Zauważyłam, że od balu jesteś jakaś... roztargniona? Ciągle leżysz, marzysz i chichoczesz ukradkiem z Diane. Czy poznałaś jakiegoś młodzieńca?

Charlotte spłonęła rumieńcem. Nie przypuszczała, że matka tak szybko wszystkiego się domyśli. Chciała zachować swoje zauroczenie w tajemnicy, ale najwyraźniej zbyt słabo się z nim kryła. 

— Skąd wiesz? 

— Och, córeczko, sama przecież zakochałam się w twoim papie na balu — zaśmiała się. — Już ja dobrze wiem, co takie młode panienki mają w głowach! To kto to? Raymond d'Arras? Charles de Jolly? Edmond d'Herblay?

— Nie... — Lottie zakłopotała się. — Nie śmiej się ze mnie, ale nie potrafię wymówić jego nazwiska. Jest dla mnie za trudne... Ale poprosił mnie, bym mówiła do niego André. To najlepszy przyjaciel Alexandre'a. Jego rodzice są Rosjanami...

— Lwowowie? 

— Och tak! Skąd wiesz, maman?

— Cóż, za dawnych czasów bywali u księcia Eugéne'a na przyjęciach, ale później coś się stało i przestali przychodzić. Jego ojciec jest dość... specyficzny, bo matka to bardzo przyjemna kobieta. Serż i Seni? Nie wiem, z rosyjskich imion potrafię wymówić tylko Irina. Dlaczego one muszą być takie trudne?

— Nie mam pojęcia — zachichotała Charlotte.

— Mówisz więc, że ci się podoba? — Camille spojrzała sprytnie na córkę. 

— Tak... Bardzo... Jest taki przystojny i taki mądry... 

— Och, moja córeczka... Jeszcze niedawno interesowały cię tylko lalki — rzekła z rozrzewnieniem Camille i przycisnęła Lottie do piersi. — Pamiętam jeszcze, jak byłaś malutka, leżałaś tylko w kołysce i płakałaś, a papa chodził do ciebie w nocy, by cię utulić... A teraz taka śliczna z ciebie dziewczyna... Jeszcze chwila, a ty i Diane powychodzicie za mąż i zostanie mi tylko Gigi... Ale najważniejsze, żebyście były szczęśliwe.

Lottie westchnęła i wtuliła się w matkę. Przy niej zawsze czuła się bezpiecznie. Towarzyszyła jej pewność, że gdyby coś złego się jej w życiu przytrafiło, zawsze będzie mogła wrócić do rodzinnego domu i schronić się przed okrucieństwem świata. 

— Może jeszcze będziecie mieli z papą dziecko. Wtedy może byłoby wam łatwiej rozstać się ze mną i Diane... 

— Lottie, co to za nieprzyzwoite myśli! — Camille zgromiła ją wzrokiem, lecz naprawdę była nieco rozbawiona. — Jeśli chcesz, pomówię z Iriną na temat tego młodzieńca i jego rodziców. To jej najlepsi przyjaciele. 

— Och, byłoby cudownie! Kocham cię!

— Ja ciebie też — odparła Camille i pocałowała córkę w czoło. 

— Mówisz więc, że jego ojciec ma skomplikowaną przeszłość? — Camille uniosła podejrzliwie brew. 

Irina skinęła jej głową i przygryzła wargę. 

— Tak, Siergiej nieco nabroił w przeszłości, ale zrobił to, co uważał za słuszne. Poza tym to naprawdę dobry człowiek, chociaż specyficzny. Zawsze był ponury, a kiedy umarł Dima, nie miał go już kto rozweselać... Niestety, Dymitr był naszym promykiem słońca, który wszystkich rozweselał...

Camille westchnęła. Nie wiedziała, co zrobiłaby na miejscu Iriny, gdyby jej mąż zginął na polu bitwy. Chyba umarłaby wraz z Jeanem. A Jarmuzowa wciąż żyła, a do tego potrafiła pokochać na nowo. Podziwiała jej siłę i hart ducha. 

Nie wiedziała, co winna sądzić o Lwowach. Ze słów Iriny wynikało, że byli porządnymi i dość sympatycznymi ludźmi, choć mieli swoje dziwactwa. Nie posiadali fortuny, z czym Camille czuła się nieco źle, bowiem chciała dla swych córek jak najlepiej. Ale nie każda kobieta mogła mieć takie szczęście jak ona, by poślubić mężczyznę, którego nie tylko kochała, ale który również był posiadaczem milionów franków. Sama wiedziała, że prawdziwe, szczere uczucie miało większą wartość niż pieniądze, a jeśli tylko Lottie naprawdę kochała Andrzeja, a on mógł zapewnić jej godne życie, była w stanie zgodzić się na ich małżeństwo. 

— A matka? 

— Ksenia jest bardzo, bardzo kochana! A Andriusza to prawdziwy skarb! Jest taki grzeczny i spokojny... I przeuroczy, a do tego bardzo oczytany i wykształcony. Żałuję, że mój Sasza go nie przypomina, ale cóż, wdał się w Dimę. Mogę ich do nas zaprosić, jeśli chcesz. Przyjdziecie z Jeanem i Lottie, poznacie ich bliżej...

— Och tak, to byłby doskonały pomysł, Irino! Lottie też mogłaby nieco bliżej poznać tego chłopca... W takim razie wyznacz termin!

— Oczywiście, kochana. — Uśmiechnęła się do niej Irina. — Lottie i Andriusza na pewno będą zadowoleni. To takie urocze dzieciaki!

Diane uwielbiała wizyty u Potockich, nieważne, czy przychodziła do nich sama, co czyniła bardzo często, czy z całą rodziną, jak teraz. Wujek Frans i ciocia Antoinette byli jej ulubionymi krewnymi. Nikt się temu nie dziwił, skoro z własnej inicjatywy zostali jej rodzicami chrzestnymi i zawsze ogromnie ją rozpieszczali. 

Dom Potockich zawsze wypełniały radość i rodzinna serdeczność, których czasem brakowało u de Beaufortów. Diane uwielbiała opowieści starego wuja Josepha o rewolucji w Ameryce, porady cioci Adelaide co do robótek, ciepły uśmiech cioci Antoinette i szalone wybuchy radości wuja Fransa. 

Najbardziej jednak kochała Janka i Anię, którzy byli najbliżsi jej sercu. Chociaż Anna zupełnie różniła się od niej charakterem, nikt nie rozumiał jej tak dobrze, nie licząc rodziców. A Janek... 

Janek sprawiał, że na jej ustach wiecznie gościł uśmiech, a po ciele rozlewało się przyjemne ciepło. Nie znała nikogo tak radosnego, szalonego i uroczego jak jej ukochany.

Cieszyła się, gdy wszyscy siedzieli w bawialni i rozmawiali. Radosny gwar panujący w pomieszczeniu sprawiał, że robiło się jej cieplej na sercu. Jedynie młodsze dzieci bawiły się na piętrze, by nie przeszkadzać rodzicom.

— Diane, jakoś dziwnie się uśmiechasz — zagaiła Anna, przyglądając się jej podejrzliwie. 

Dziewczyna drgnęła. Nie chciała, by Ania domyśliła się, że wyznali sobie z Jankiem miłość. Wiedziała, że wtedy przyjaciółka nie dałaby im spokoju. 

— Ej, Anulka, co ty tam dokuczasz kuzynce? — Ojciec spojrzał na nią żartobliwie.

— Ona coś przede mną ukrywa, tatku! 

— Diane nigdy niczego przed nikim nie ukrywa! — odparła Lottie, choć doskonale wiedziała, że Diane nie wyznała jeszcze ojcu prawdy o niej i Janku. 

— Nie kłóćmy się, drogie dzieci, po co tyle agresji — odezwał się Joseph.

Wszyscy przyznali staremu wujowi rację. Nie było sensu się spierać. 

Diane uśmiechnęła się na to, mając nadzieję, że w takim razie nikt już nie będzie zwracał uwagi na nią i Janka. Podała mu dłoń i pozwoliła, by delikatnie ją gładził. Ich młodzieńcze uczucie sprawiało, że czuła się dużo lżej, jakby wszystkie codzienne troski i zmartwienia nie istniały. Czasem ośmielała się nawet wyobrażać sobie ich przyszłe wspólne życie. Czasem miała wrażenie, że to nieco niestosowne, wszak nie byli nawet zaręczeni, ale przynosiło jej to ogrom radości i zabijało nudę. 

Wtem do pokoju wkroczyła Apolonia. Na jej ustach gościł szeroki uśmiech, a w małych rączkach trzymała ogromną różę. Wszyscy spojrzeli na nią z konsternacją, gdy podeszła do Diane. 

— To dla ciebie. — Wyszczerzyła się w uśmiechu. — Pewien bardzo urodziwy młodzieniec poprosił, bym ci to przekazała. 

Diane spłonęła rumieńcem, czując na sobie wzrok krewnych. Spojrzała na Janka, który był jeszcze czerwieńszy od niej. Wzrok wbił w czubki swoich trzewików. 

Dziewczyna dojrzała, że do róży przywiązano czerwoną wstążeczkę, na którą nanizano małą karteczkę. 

— Co tam napisano? — zapytał zdezorientowany Jean. 

— Kocham cię całym sercem. Czy wyjdziesz za mnie? — przeczytała Diane. 

Wtem dostrzegła, że do karteczki dołączono jeszcze skromny, złoty pierścionek z małym, błękitnym oczkiem. Była tak zdumiona, że wydała z siebie jęk i wbiła spojrzenie w błyskotkę, nic więcej nie mówiąc. 

Nie spodziewała się, że Janek tak szybko się jej oświadczy, a tym bardziej, że uczyni to przy całej rodzinie w tak uroczy sposób. Musiała jednak przyznać, że ogromnie ją to uradowało.  

Wtem dostrzegła, że młodzieniec uklęknął przed nią i ujął jej dłoń. Instynktownie wstała, czując, że tak powinna się zachować, i spojrzała mu w oczy. Pełne były miłości i nadziei, ale też strachu i wyczekiwania. 

 — Diane... Czy... zostaniesz — jęknął, nie mogąc się doczekać odpowiedzi. 

— Tak, o niczym innym nie marzę! — wykrzyknęła radośnie. 

Janek podniósł się i objął ją, ta zaś owinęła ręce wokół jego szyi i wtuliła się w jego ramię. Wszyscy zebrani zaczęli bić im brawo. Diane obawiała się, że ojciec lub matka sprzeciwią się jej zaręczynom, lecz oni tylko uśmiechali się szeroko. Szczęśliwe miny rodziny utwierdzały ją w przekonaniu, że to małżeństwo jest słusznym wyborem. 

— Janek, chłopie, całuj a nie! — rozległ się krzyk Franciszka. — Nie tak tata cię uczył!

Na te słowa młodzieniec przysunął się do Diane i delikatnie złączył swoje usta z jej. Dziewczyna cieszyła się, że jego pocałunek był słodki i niewinny, pozbawiony namiętności. Już i tak czuła się skrępowana. 

Gdy się od siebie oderwali, do Diane natychmiast dopadli rodzice. Jean otoczył żonę i córkę ramionami i przycisnął je do siebie. Dziewczyna uświadomiła sobie, że gdy wyjdzie za Janka, będzie musiała ich opuścić. Poczuła na to ukłucie w sercu, lecz zaraz postarała się je stłumić. Teraz był czas na radość, smucić miała się kiedy indziej. 

— Och, moja dziewczynka jest już taka duża... — westchnął Jean i ucałował ją w czubek głowy. Spojrzał na Janka i powiedział: — Tylko pamiętaj, chłopcze, jak nie będziesz się nią dobrze, opiekował, to ci ją zabiorę!

— Oczywiście, wujku — odparł przytłoczony całą sytuacją Janek. 

Wszyscy zerwali się z miejsc, by życzyć zakochanym szczęścia. Gratulacjom, śmiechom i uściskom nie było końca. Tylko Alexandre i Tadeusz siedzieli w kącie i prychali. 

— Obrzydliwe. — Alexandre pokręcił nosem. 

— Wprost odrażające — dodał Tadeusz. 

Na szczęście młodzi narzeczeni ich nie słyszeli, zbyt zajęci radowaniem się swoim szczęściem z tymi, którzy byli im najbliżsi. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top