XXXIX. Przedślubna gorączka

Andrzej po tym, co zdarzyło się w mieszkaniu Niny, nie mógł zasnąć. Przez całą noc miał w głowie obraz zapłakanej Charlotte. Jak mógł być tak głupi, by poddać się tej paskudnej dziewczynie? Hrabianka de Beaufort warta była więcej niż robotnica i nie mówił tu tylko o kwestii ewentualnego posagu.

Charlotte, urocza, o delikatnej urodzie i lekkim kroku, miała w sobie energię do życia. Zdawało mu się, że nie potrafiła płakać czy się smucić. Przy tym zdawała się kierować w życiu chrześcijańskimi wartościami. Nina zaś była wyzuta z wszelkiej moralności i zawsze gotowa na psoty. Andrzej wiedział, że nie tylko jego zwiodła. A mimo to poddał się jej urokowi.

Był tak piekielnie głupi! Jeśli Charlotte pozna prawdę, załamie się, doskonale o tym wiedział. Nie mógł sobie wyobrazić, że z jego winy te piękne oczy zaleją się łzami, że to wrażliwe serce będzie złamane. Nie zasługiwała na to. 

Z jednej strony czuł, że powinien jej wyznać prawdę, by w razie kłopotów nie zranić jej jeszcze bardziej. Ale nic złego mogło nie wyniknąć z chwili jego słabości, a wtedy niepotrzebnie złamałby serce Charlotte.

Bo tylko o nią mu chodziło. O siebie zbytnio się martwił, gdyż zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że gdyby dziewczyna rzekła mu, że nie chce go znać, byłoby to jak najbardziej zasłużone. Ale nie chciał sprawić jej cierpienia, gdyż Lottie zasługiwała na to, by się radować i śmiać, nie szlochać. 

Musiał więc zachować milczenie. Dla dobra Lottie. 

Termin ślubu Jana Potockiego i Diane de Beaufort wyznaczono na ostatni tydzień września, przygotowania ruszyły jednak dużo wcześniej. Camille uparła się, że jej córka musi wziąć ślub z przepychem, dlatego też układała listę gości, rozmawiała z kucharzami na temat dań i zastanawiała się, czy aby na pewno Diane będzie szczęśliwa z młodym Potockim. 

Jean z kolei pragnął jak najlepiej zaprezentować się na weselu, musiał więc nieco schudnąć. Co wieczór chodził z żoną na spacery, w czasie których sporo rozmawiali, co przyczyniło się nieco do spadku jego tuszy. Nie było idealnie, ale wyglądał choć troszkę lepiej. 

Gdy któregoś razu szli tak z Camille, zaczął się głowić, czy Diane nie podjęła decyzji o ślubie za szybko. Szczęście jego córki było oczywiście najważniejsze, lecz obawiał się, że Potocki jej go nie da. 

— Cami, boję się o nią — rzekł, patrząc na wieczorne niebo. 

Słońce powoli chowało się już za horyzontem, ustępując miejsca księżycowi. Zachód był jego zdaniem najpiękniejszą porą dnia. Uwielbiał wpatrywać się wtedy w nieboskłon. Przypominał mu płótno wielkich mistrzów pędzla, którzy powlekli je niezwykłymi kolorami. 

Camille ścisnęła mocniej jego ramię i spojrzała na męża ze zdumieniem. 

— Dlaczego? Jean przecież bardzo ją kocha, z wzajemnością. Na pewno będą szczęśliwi. Powinieneś się raczej bać o swój brzuch — zaśmiała się. — Bo obawiam się, że kiedy po ślubie stracisz cel, by nad sobą pracować, znów przytyjesz. 

Jean poczuł się nieco dotknięty tą uwagą, lecz postanowił ją zignorować. 

 — Cami, to nie czas na żarty, kochanie. Niby ufam Jeanowi, chociaż Frans nauczył go picia... Ale z tym się jeszcze da walczyć. Dla mnie gorsze jest to, że mam jakieś dziwne przeczucie, że stanie się coś złego i Diane będzie miała przez niego złamane serce...

— Ależ kochany, co by się mogło stać? Jean to dobry chłopiec, nieco narwany, ale Diane jest taka spokojniutka, a ja uważam, że w małżeństwie ważna jest różnica temperamentów, żeby nie było nudno. Jeszcze zrobi tak, że Jean już nigdy nie tknie alkoholu. 

— Frans chyba by go wtedy wydziedziczył — stwierdził żartobliwie.

Myśl, że jakikolwiek Potocki zrezygnowałby z picia alkoholu, nawet dla miłości swego życia, była zbyt irracjonalna, by Jean miał w nią uwierzyć.

— Będzie dobrze, kochany. Zobaczysz, że dożyją w szczęściu późnej starości, otoczeni gromadką dzieci i wnuków. 

— Oby, Cami... — westchnął i wzmocnił uścisk. 

Dotyk jej drobnej dłoni dawał mu pewność, że wszystko będzie dobrze, a jego obawy nigdy się nie ziszczą.

Ta rozmowa miała miejsce tydzień przed weselem. Jeanowi z początku zdawało się, że żona go uspokoiła, lecz już wieczorem, gdy leżał w łóżku, nawiedziły go myśli o tym, że małżeństwo jego córki nie będzie należało do udanych. 

Przez kolejne dni starał się powstrzymać swój narastający pesymizm, zwłaszcza, że widział, jak szczęśliwa była Diane. Nie mógł jej tego zepsuć. Skoro kochała Potockiego, a Janek ją, on nie powinien mieć żadnych obiekcji.

Ze smutkiem uświadomił sobie, że to już ostatnie dni, które jego ukochana córeczka spędzała w domu. Dni pełne ich wspólnych rozmów, czułości i dysput o przeczytanych książkach miały dobiec końca, a Diane miała teraz uszczęśliwiać swym czarującym uśmiechem i bystrym umysłem innego mężczyznę. 

Co rusz przypominał sobie chwile z dzieciństwa córki, gdy ta była uroczym maleństwem, które nosił na rękach, tulił do siebie i kładł do snu. Żałował, że nie mógł wrócić do tamtych czasów, objąć Diane i znów być ojcem malutkiej dziewczynki. 

Ale tamte dni minęły, a on musiał pogodzić się z tym, że jeśli wszystko odpowiednio się ułoży za rok o tej porze Diane będzie tuliła do piersi swoje własne dzieciątko. 

Na usta cisnęło mu się tylko jedno pytanie. Dlaczego ten czas musiał tak pędzić?

Dzień przed ślubem był bardzo nerwowy. Gdy siedzieli wszyscy przy ogromnym stole, zajadając śniadanie, Jean nie mógł przestać wpatrywać się w twarzyczkę córki. Po raz ostatni siedziała na swoim krześle z czerwonym obiciem, po raz ostatni sięgała po plasterki sera leżące na wielkim, porcelanowym talerzu w drobne różyczki, który pamiętał jeszcze czasy, gdy panią tego domu była matka Damiena de Beauforta. Po raz ostatni żartowała z Charlotte i po raz ostatni sprzeczała się z Alexandre'em. Nie miała wyprowadzić się daleko od rodzinnego domu, ale świadomość, że jej tu braknie, była dla Jeana dobijająca. 

Tak bardzo się zamyślił, że nie zwrócił nawet uwagi na to, że sięgnął po tłustą szynkę, której od miesiąca zabraniano mu jeść. Do tego nałożył sobie jeszcze dodatkową drożdżówkę z jabłkiem i już podniósł ją do ust, kiedy usłyszał pisk Charlotte:

— Papo, co ty robisz?! Przecież miałeś się odchudzać! Nie możesz tak się obżerać przed weselem Diane!

Jean westchnął z rezygnacją. Lottie miała rację. 

— Przepraszam, córeczko, zamyśliłem się i zapomniałem. Wybacz mi. 

— Oczywiście, papciu, tobie zawsze. — Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie. — Ale pojesz sobie jutro! 

Po śniadaniu Jean uznał, że musi pomówić z Diane. Zastał ją w pokoju pakującą swój dobytek. Jej wyłożona różową tapetą sypialnia pełna różnych dziewczęcych ozdóbek jak porcelanowe figurki baletnic, koronkowe serwetki i obrazki z pieskami na ścianach nigdy nie wyglądała tak pusto. 

— Och, papo. — Dziewczyna uśmiechnęła się na jego widok i podbiegła do ojca, by się w niego wtulić. 

Jean westchnął i wsunął dłoń we włosy dziewczyny, niszcząc jej przy tym fryzurę. Drugą ręką mocno przycisnął córkę do siebie. Poczuł, jak po jego policzkach spływają łzy. Miał nadzieję, że się im nie podda, lecz mu się to nie udało. Wtem jego wzrok padł na starą, szmacianą lalkę Diane, uszytą dla niej przez Antoinette po tym, jak Alexandre zniszczył poprzednią zabawkę dziewczyny.

— Nie zabierasz jej ze sobą? — zapytał. 

— Nie wiem, papo... Mam z nią tyle wspomnień, ale panna młoda chyba nie powinna zabierać do domu męża lalki... Zostanie tutaj, żeby ci mnie zastępowała. — Próbowała zabrzmieć wesoło, lecz głos się jej trząsł. 

Jean przycisnął ją mocniej do siebie, jakby obawiał się, że ktoś mu ją odbierze.

— Nic ani nikt cię nie zastąpi, słoneczko. Jesteś jedyna w swoim rodzaju. 

Diane oderwała się od ojca i spojrzała mu w oczy. Pełne były łez, zupełnie jak jej własne. Położyła dłoń na jego szorstkim, przeoranym blizną policzku i starła z niego słone krople.

Ścisnęło ją w sercu. Powinna cieszyć się, że jutro miała wyjść za ukochanego mężczyznę, ale w tej chwili ból, że musi opuścić rodzinny dom, w którym spędziła tyle pełnych szczęścia chwil, był silniejszy. Co poczną rodzice, kiedy jej już z nimi nie będzie? Czy będą bardzo za nią tęsknić? A może przejdą nad wszystkim do porządku dziennego?

Dlaczego w ogóle dziewczęta musiały tak szybko wychodzić za mąż? Nikt jeszcze nie śpieszył się do tego, by szukać małżonki dla Alexandre'a, ona zaś straszona była wizją staropanieństwa. Przecież ledwo przestała być dzieckiem. Nawet ostatnimi czasy bawiła się jeszcze lalkami z młodszymi siostrami. 

Najgorsza jednak zdawała się jej rozłąka z rodzicami. Jak miała sobie radzić bez ojcowskiego pokrzepiającego uśmiechu i pełnych troski rad matki? Ciocia Antoinette i wuj Franciszek byli co prawda cudownymi ludźmi, ale nie mogli jej zastąpić papy i maman

— No już, nie płacz, córeczko. — Jean pogładził dziewczynę po plecach. — Nie rozstajemy się przecież na zawsze. A gdybyś pokłóciła się z mężem, ja i maman zawsze cię u nas przenocujemy — wyszeptał. 

— Kocham cię — odparła na to Diane i złożyła pocałunek na jego policzku. — Jesteś najlepszym ojcem na świecie. 

Jean uśmiechnął się na to błogo i ucałował córkę w czoło. 

Cały dzień pełen był takich smutnych, niekiedy rozdzierających serce scen. Diane przez moment myślała nawet, że nie wyjdzie za mąż, bo pęknie jej serce, gdy jutro przyjdzie jej obudzić się w swoim łóżku po raz ostatni. 

Gdy nadszedł wieczór i czas, by przebrać się w koszulę nocną, żal związany z opuszczeniem domu został zastąpiony przez zwątpienie. 

Czy na pewno była gotowa do bycia małżonką Jeana, matką jego dzieci, odpowiedzialną panią domu? Nie widziała siebie w takiej roli. Bo jak niby miała podołać temu wszystkiemu? 

Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Przez cienką haleczkę prześwitywała jej naga skóra. Zaczęła się zastanawiać, czy na pewno podoba się Jankowi, czy jej chudość nie sprawi, że uzna, że jednak nie jest wystarczająco pociągająca. Nie wyobrażała sobie nawet, jak bardzo zabolałoby ją serce, gdyby w noc poślubną ją odtrącił. 

Wtem do jej pokoju weszła matka. Gdy zastała Diane stojącą przed lustrem w bieliźnie i roniącą łzy, wydała z siebie pełen zdumienia okrzyk. 

— Diane, dziecinko, co ty odczyniasz?

— Nic takiego...

Camille jednak nie dała zwieść się jej wykrętom. 

— Stanie przed lustrem w samej halce i szlochanie to nic takiego? — Spojrzała na nią podejrzliwie.

Diane westchnęła. Wiedziała, że niczego nie ukryje przed matką. 

— Boję się, że nie będę się podobała Jeanowi... Jestem taka chudziutka...

— Och, moja dziecinka... — Camille uśmiechnęła się do niej i objęła córkę. Diane położyła głowę na jej ramieniu i pozwoliła matce przesuwać dłonią po swoich włosach. — To nie ma takiego znaczenia. Widzisz, ja też przez prawie całe życie byłam taka drobna, nawet bardziej niż ty, a mimo to papa zawsze powtarzał mi, że dla niego nie ma piękniejszej damy na świecie. A cielesność to tylko dopełnienie tego, co was łączy. Owszem, jest ważna, ale nie kluczowa. 

— A... Czy powinnam bać się nocy poślubnej? — Słowa ledwo przeszły jej przez gardło. 

Camille spłonęła rumieńcem. Nie spodziewała się takiego pytania z ust Diane. Co prawda wytłumaczyła wszystko dokładnie Isabelle, nim ta wyszła za mąż, lecz Belle nie była jej tak bliska, jak Diane, więc zbytnio się nią nie krępowała. 

— Nie, słoneczko, noc poślubna może być bardzo miła. Frans na pewno powiedział Jeanowi, co powinien czynić... Po prostu zdaj się na niego. — Uśmiechnęła się nieśmiało, mając nadzieję, że to ukoi nieco nerwy Diane. 

— To dobrze... Kocham cię, maman — odparła i ucałowała matkę w policzek, jak to wcześniej uczyniła już z ojcem.

Wtem do pokoju bez pukania wpadły Lottie i Gigi w koszulach nocnych. W rękach trzymały talerzyki z plackami, a najmłodsza z hrabianek przytroczyła sobie do koszuli nocnej woreczek z cukierkami. Na widok matki wydały z siebie głośne piski pełne przerażenia. Camille zaśmiała się tylko.

— Co to za zbiegowisku, dziewczęta? Nie chcecie chyba tego jeść na noc, co? Potem będziecie grube jak wasz papa i trzeba będzie was odchudzać! 

— Ale papa wcale nie jest gruby! — krzyknęła Gigi. — Wujek Joseph jest grubszy!

— Ale wujek Joseph ma już ponad siedemdziesiąt lat, dziecinko, ma do tego prawo. A wy musicie dbać o sylwetkę!

Dziewczęta spojrzały na matkę z rezygnacją i wyciągnęły ku niej talerzyki ze słodkościami. Kobieta wybuchnęła śmiechem na ich widok ich smutnych minek.

— Z drugiej strony... Dzisiaj jest wyjątkowy dzień, więc możecie spać razem i objadać się do północy! Tylko nie nabrudźcie! 

— Dziękujemy, maman! — zabrzmiał chórek wdzięcznych głosów. 

Camille zachichotała, posłała dzieciom czułe spojrzenie i wyszła. 

Gdy tylko opuściła sypialnię, dziewczęta rzuciły się na łóżko Diane z głośnym chichotem. Ta spojrzała na nie łobuzersko i zapytała:

— To co, dziewczęce pogaduchy do rana? 

— Nie, nie możemy siedzieć do rana, musisz się wyspać i być śliczna! — krzyknęła Gigi. 

— I tak się nie wyśpię, jeśli będziemy spały razem w jednym łóżku! 

Na te słowa wszystkie trzy wybuchnęły śmiechem. Diane dołączyła do sióstr i wzięła od nich talerzyk z wyjątkowo bogatym w rodzynki sernikiem. Uwielbiała to ciasto.

— Diane, pozwolisz nam przychodzić do ciebie na nocowanie? — zapytała Gigi, przegryzając plackiem czekoladowym.

— Nie wiem, czy się zmieścimy! Ale zawsze przyjdę do was na nocowanie. Chyba że Lottie wyjdzie za tego swojego Rosjanina, to będziemy chodzić do niej, on na pewno ma ogromny dom!

Lottie zarumieniła się intensywnie. Diane uznała, że jej siostra wyglądała tak przeuroczo. 

— A mogę być matką chrzestną waszego dzieciątka? — pytała dalej najmłodsza z sióstr.

— Obawiam się, że ten zaszczyt przysługuje w pierwszej kolejności Anne, w końcu ona jest najstarsza! — zaśmiała się Diane. 

Gigi wyglądała na niepocieszoną. 

— Ale potem będę ja?

— Oczywiście, słoneczko. — Uśmiechnęła się do niej i przytuliła ją do piersi. 

Mimo że miała już jedenaście lat, Gigi często zachowywała się, jakby była kilka wiosen młodsza. Diane uważała to za urocze, choć czasem postępowanie siostry przyprawiało ją o zdenerwowanie.

— Lottie, chcę też być matką chrzestną twojego dziecka! — wykrzyknęła Gigi, na co siostry spojrzały na nią pobłażliwie.

— Oczywiście, kochanie. — Charlotte pogłaskała ją po włosach.

Wieczór minął im wśród salw śmiechu, szczęku talerzyków i widelczyków oraz dziewczęcych przekomarzań. W końcu zasnęły, wtulone w siebie. 

Gdy Camille przyszła do nich o północy sprawdzić, czy jeszcze rozmawiają, wszystkie już spały. Na widok córek leżących razem w łóżku jej serce wypełniło przyjemne ciepło połączone z pewną goryczą. Kochała je wszystkie z całych sił. Tak bardzo nie chciała, by Diane opuszczała rodzinny dom, wiedziała jednak, że taka była kolej rzeczy i na każdą z jej córek kiedyś przyjdzie czas. 

Z tą myślą wróciła do sypialni. Tam wtuliła się w ciepłe ciało męża i pozwoliła mu pocałować się w policzek. Ta drobna czułość nieco ją pocieszyła. 

— Och, Jeanie, są już takie duże... — westchnęła. 

— Duże i śliczne jak ich maman — odparł. — Możesz być z dumna, że masz takie cudowne córki. 

— Oboje możemy być — odparła i cmoknęła go w czubek nosa. 

Jean zaśmiał się na ten gest. Odwzajemnił go, po czym oboje zapadli w spokojny sen. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top