XXXIV. Kawalerowie hrabianek de Beaufort
— Mamusiu, czy mogłabyś mi pokazać, jak się haftuje? — zapytał Janek.
Antoinette podniosła na niego spojrzenie. Zdumiała ją prośba syna. Zazwyczaj przecież gardził typowo kobiecymi zajęciami.
— Co ci się stało, synku, że nagle chcesz haftować?
— Bo widzisz, mamusiu... — Zaczerwienił się. — Ja... Pokłóciłem się z Diane i chcę jej na zgodę podarować coś od serca...
— Och, o co się pokłóciliście, kochanie? — zapytała.
Miała co do tego pewne podejrzenia. Co prawda ostatnio Janek nie pił, a przynajmniej nic jej na ten temat nie było wiadomo, lecz najwyraźniej Diane przyłapała go w takiej sytuacji.
— Ech... Nieważne... Liczy się tylko to, że chcę ją przeprosić. Jak myślisz, jakieś ładne kwiatki wyhaftowane na serwetce będą odpowiednie?
— Myślę, że nieważne, co wyhaftujesz, ważne, że z serca. Na pewno się ucieszy, że zadałeś sobie dla niej trud. — Uśmiechnęła się szeroko.
Cieszyła się, że jej syn, mimo iż wykazywał ogromne podobieństwo do ojca, co Antoinette uważała za wielce niebezpieczne, w głębi serca był wrażliwym młodzieńcem. Franciszek, mimo całej miłości, jaką żywił do swej żony, nigdy nawet nie wpadłby na to, by podarować Antoinette coś tak drobnego i prostego, ale od serca.
— No dobrze, zaraz przyniosę wszystko, co nam potrzebne.
To rzekłszy, podniosła się z małej sofki i wyszła do swojego buduaru, by po chwili wrócić do bawialni. Przyprowadziła też ze sobą ciocię Adelaide. Teraz już starsza dama o płowych włosach, madame Possony była mistrzynią w haftowaniu.
— To co, wyszywamy we trójkę? — zapytała staruszka z uśmiechem.
Janek skinął jej głową i wziął tamborek oraz pozostałe potrzebne mu przybory. Pomyślał ze zgrozą, że gdyby ujrzał go teraz któryś z jego przyjaciół, zapewne by go wyśmiał. Czego się jednak nie robiło dla ukochanej kobiety?
Podczas gdy matka i ciotka zaczęła tłumaczyć mu, na czym polega misterna sztuka haftu, do pokoju wbiegła Pola. Włosy miała splecione w dwa warkoczyki. Zawiązała je dwoma wielkimi, czerwonymi wstążkami. Antoinette uśmiechnęła się na widok swojej najmłodszej pociechy.
— Co się dzieje, kochanie?
— Nic, Anusia powiedziała mi, że mam poszukać Janeczka — odparła dziewczynka. — Ale będzie miała ubaw, kiedy jej powiem, czym się zajmujesz!
— Ani mi się waż. — Potocki posłał siostrze mordercze spojrzenie. — Bo zginiesz marnie, przyrzekam ci.
— Ach, Janeczku, ale jesteś uroczy, kiedy się złościsz!
— Polu, ja nie żartuję! — zagroził.
— No dobrze, dobrze. Ale muszę coś dostać w zamian za milczenie. — Uśmiechnęła się sprytnie.
Janek westchnął. Wiedział, jakiej rekompensaty będzie od niego żądała Pola. Nie chciał jej oddawać swojego deseru, lecz czuł, że to konieczne. Inaczej Apolonia gotowa była wyznać wszystko Annie, a jej drwin Jan by nie przeżył.
— Dam ci ten deser, mała paskudo, dobrze?
— Też cię kocham, Janeczku! — wykrzyknęła uradowana dziewczynka i zniknęła.
Janek uznał, że haftowanie wcale nie było takim złym zajęciem. O dziwo bardzo go uspokajało. Spędził na pracy nad swym dziełem pół nocy i cały ranek, kiedy wreszcie uznał, że jest gotowe.
Ubrał się na tyle elegancko, by zrobić wrażenie na Diane, ale nie aż tak bardzo, by wyglądać jak pajac, i wyszedł z domu.
Ogarnęło go dziwne podekscytowanie. Nigdy tak się nie czuł. Radośnie podskakiwał i machał głową, przemierzając paryskie ulice, a na jego twarzy gościł ogromny uśmiech. Wprost nie mógł się doczekać, aż ujrzy Diane.
Gdy dotarł do de Beaufortów, ogarnął go strach, zaraz jednak wyzbył się go, powtarzając sobie, że Diane na pewno go nie wyśmieje, gdyż było to zupełnie niezgodne z jej charakterem.
Wprowadzono go do bawialni, gdzie siedziała hrabina de Beaufort wraz ze swą najmłodszą córką. Gigi trzymała głowę na piersi matki i uważnie przysłuchiwała się jej opowieści. Gdy Camille dostrzegła Potockiego, przerwała na chwilę swą historię.
— Witaj, Jeanie. Co cię do nas sprowadza? — Uśmiechnęła się do niego.
— Dzień dobry, ciociu. Chciałbym odwiedzić Diane, czy jest to możliwe?
— Och, jak najbardziej, powinna być w swoim pokoju. Na pewno się ucieszy.
Janek podziękował jej i udał się do pokoju kuzynki. Serce biło mu jak oszalałe. Co jeśli Diane nie przyjmie jego przeprosin lub, co gorsza, uzna go za żałosnego? Zapukał delikatnie. Gdy usłyszał, jak Diane udziela mu pozwolenia na wejście, nacisnął klamkę i przekroczył próg pokoju. Dziewczyna siedziała na małym foteliku i czytała. Na jego widok podniosła głowę i zmarszczyła brwi. Janek zadrżał.
— Co, alkohol wywietrzał ci z głowy i przyszedłeś przepraszać? — zapytała gniewnie.
Janek uznał, że z wściekłym grymasem i błyszczącymi złowieszczo oczyma zupełnie nie pasowała do małego pokoiku z różowymi tapetami, pełnego białych mebelków.
Spuścił wzrok. Teraz było mu wstyd, że dał się zaciągnąć do szynku i tak okrutnie się upił. Najbardziej jednak bolał go fakt, że Diane ujrzała go w takim stanie. To zdecydowanie nie był widok dla uroczej, młodej panienki.
— Tak, Diane. Naprawdę mi przykro... Mam nadzieję, że zapomnisz o tym incydencie...
— Cóż, nie jestem tego pewna — odparła chłodno.
— Naprawdę żałuję, kochana Diane — odrzekł z miną tak smutną, że zlitowałby się nad nim nawet największy brutal.
Wyciągnął zza pazuchy serwetkę, którą wczoraj wyhaftował z pomocą matki, i podszedł do dziewczyny. Przyklęknął przy niej i podał jej podarunek.
— Proszę, wybacz mi, kochana! — jęknął błagalnie.
Diane wzięła chusteczkę z haftem i spojrzała na nią z zainteresowaniem. Przedstawiono na niej nieco krzywo wykonany bukiet różowych i fioletowych kwiatów, pod nimi zaś wyhaftowano napis „Kocham Cię, Janek". Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
— Och, Janku, czy to ty wyhaftowałeś te kwiatki?
— Tak, mama wczoraj mnie uczyła.
— Och, ciocia Antoinette jest taka kochana! A... ten napis?
Janek, który wciąż klęczał, drgnął. Czuł, że teraz powinien wyznać jej wreszcie, co do niej czuje. Tylko jak miał to uczynić? Diane zasługiwała na najpiękniejsze wyznanie miłosne, a jemu słowa mieszały się w głowie.
Złapał jej dłonie i przycisnął do swojej klatki piersiowej. Umiejscowił je dokładnie w miejscu, gdzie znajdowało się jego serce.
— Ono bije tylko dla ciebie... Widzisz, Diane, kochałem cię chyba od zawsze... I nie potrafię już dłużej bez ciebie wytrzymać. Jesteś najśliczniejszą, najbardziej inteligentną dziewczyną, jaką spotkałem w całym swym życiu. Wiem, że nie jestem godzien twojego uczucia, bo tylko piję...
— Ależ Janku, co ty pleciesz za bzdury! — przerwała mu i spojrzała na niego czule. — Podnieś się i nie gadaj takich bzdur. Każdy ma jakiś słabości. A ja... Ja ciebie też kocham.
— O Boże, Dianeczko! — wykrzyknął rozanielony i wstał z klęczek.
Nie przypuszczał, że był w stanie odczuwać taką radość. Czuł się, jakby wszystkie przeszkody, jakie istniały na tym świecie, były do pokonania. Z Diane u boku nie liczyło się żadne zło.
Hrabianka de Beaufort podniosła się z fotela i delikatnie wtuliła się w ukochanego. Czuła, jak jego serce głośno bije. I jej uderzało w takim samym rytmie. Poczuła, jak Janek wsuwa dłoń w jej długie, rozpuszczone włosy i zaczyna je nawijać na swoje szczupłe palce. Zachichotała.
Spojrzała mu w oczy i posłała mu nieśmiały uśmiech, mając nadzieję, że zrozumie jej aluzję. Janek jednak zdawał się nieco zamroczony i wciąż się w nią wpatrywał. Przysunęła się więc do jego lica i złożyła na jego ustach delikatny pocałunek. Był nieporadny, ale słodki i pełen uczucia. Gdy się od siebie oderwali, byli cali czerwoni.
— Ko... ko... am cię, Żanku — wyszeptała, kalecząc polski, na co Potocki zaśmiał się serdecznie.
— Ja ciebie też kocham, Dianeczko.
Charlotte de Beaufort wyczekiwała swego debiutu, odkąd jej siostra została wprowadzona na salony. Gdy w końcu ten dzień nastąpił, nie mogła pozbyć się zdenerwowania. Czy na pewno będzie dobrze wyglądała w sukni, którą wybrała wraz z matką? Czy ktoś będzie chciał z nią tańczyć, nie licząc ojca? Czy nie zbłaźni się w towarzystwie?
Nie mogła przestać zadawać sobie pytań, gdy wraz z rodzicami i Diane jechała powozem do Jarmuzowów, którzy byli organizatorami balu. Alexandre nie miał uczestniczyć w balu z powodu jego skandalicznego zachowania.
— Diane, boję się — szepnęła Lottie do siostry, łapiąc ją za rękę obleczoną w delikatną rękawiczkę.
— Będzie dobrze, kochanie. Przecież będą tam Alexandre, Jean, Gaston, David... No i papa na pewno z tobą zatańczy.
— Tak jest! — wtrącił się Jean. — Rezerwuję sobie u ciebie dwa tańce, Lottie! Że też już dwie moje córeczki są takie duże... A dopiero nosiłem was na rękach... — westchnął z rozrzewnieniem i przymknął oczy, po czym położył głowę na ramieniu Camille.
Ta pocałowała go w skroń i pogładziła po włosach.
— Kochanie, bale są po to, by poznać młodzieńców — rzekła hrabina de Beaufort. — Ja spotkałam w ten sposób waszego papę. Ty też na pewno zatańczysz dzisiaj z jakimś urodziwym młodzieńcem, taka śliczna dziewczyna nie zostanie długo bez partnera!
— Dokładnie, maman ma rację, Lottie — zawtórowała jej Diane.
Charlotte nieco odetchnęła na te słowa i spojrzała na swą suknię. Biała kreacja odsłaniała dekolt i ramiona. W pasie zawiązaną miała złotą szarfę, podobne zdobienia przyszyto też przy rękawach. Spódnica była rozszerzana ku dołowi, a na wysokości kolan zaczynała się marszczyć. Na szyi miała skromny, złoty łańcuszek, a na stopy wsunęła delikatne safianowe pantofelki. Nie podobała się jej jedynie fryzura. Uważała, że wygląda okropnie w loczkach.
W końcu powóz stanął przed pałacem Jarmuzowów. Charlotte cała drżała. Gdy znalazła się w sali balowej, poczuła, że jej dzieciństwo właśnie dobiegło końca. Była już młodą damą mającą zwodzić kawalerów na pokuszenie, nie dziewczynką bawiącą się swymi lalkami i siadającą papie na kolanach.
Jej rodzice życzyli jej szczęścia i udali się do Jarmuzowów, którzy rozmawiali z gośćmi przy wejściu do sali balowej. Diane od razu odszukała wzrokiem Janka i podbiegła do swego ukochanego. Tylko Charlotte nie była pewna, co miała ze sobą zrobić.
Wtem zauważyła, jak zmierza do niej Sasza Gruszecki w towarzystwie smukłego, ciemnowłosego młodzieńca. Po chwili rozpoznała w nim Andrzeja Lwowa.
Uśmiechnęła się na widok młodzieńców. Nie przyznała się do tego nikomu, nawet matce i siostrze, ale odkąd ujrzała Rosjanina, dużo o nim rozmyślała. Był chyba najbardziej kurtuazyjnym młodym człowiekiem, jakiego widziała w swym życiu. Ani żaden z jej braci, ani Janek, ani Gaston czy David, nie wspominając już o Saszy Gruszeckim, nie byli tak dobrze wychowani i uprzejmi.
— Dzień dobry, Lottie! — zawołał Sasza. — Ślicznie dzisiaj wyglądasz! Zamawiam u ciebie taniec albo i trzy!
— Dziękuję, Alexandrze — odparła dziewczyna, uśmiechając się do niego wesoło. — Na pewno z tobą zatańczę.
— Chcę ci przedstawić tego nadobnego kawalera, mojego przyjaciela. — Wskazał na Lwowa. — Oto...
— Ależ my się znamy, Saszo — przerwał mu Lwow. — Poznałem hrabiankę de Beaufort dwa dni temu, kiedy wracała do domu.
— Co? Jędrusiu, jak mogłeś mi nie powiedzieć? — Spojrzał na przyjaciela z wyrzutem.
— Cóż, mam chyba prawo mieć swoje tajemnice — odparł rozbawiony Lwow. — Czy mógłbym wpisać się do twego karneciku?
— Ależ oczywiście, panie...
— Mów mi André, chyba że potrafisz wymówić Andrzej. — Mrugnął do niej porozumiewawczo.
— Och, obaj macie takie same imiona jak moi bracia! Powiedzcie jeszcze, że macie młodszych braciszków o imionach Victor i Robert!
— Ja mam Kostka, wiesz przecież o tym — zaśmiał się Sasza.
— Mój mały braciszek to Jurij, po francusku to chyba Georges... A siostry Liza i Sonia, ale one są już dorosłe i wyszły za mąż... To co, mogę się wpisać? Taniec z panienką będzie prawdziwym zaszczytem.
— Oczywiście! — odparła energicznie i podała mu kartonik. — Ale proszę, mów mi Lottie.
Andrzej skinął jej głową i oddał dziewczynie karnecik. Charlotte z zadowoleniem zauważyła, że wpisał się na wszystkie walce i kontredanse, polonezy zaś zarezerwował Saszka. Zostały jej jeszcze tylko dwa tańce, które zamierzała oddać ojcu i Louisowi.
Jarmuzowowie podali jedynie skromną kolację, bowiem po pewnym incydencie, gdy wielu z ich gości przejadło się smakołykami, mieli przykre doświadczenia. Nie chcieli, by to się powtórzyło. Gdy posiłek skonsumowano, rozległy się pierwsze takty walca.
Charlotte widziała, jak matka uśmiecha się do niej, chcąc dodać jej otuchy. Potem Camille wpadła w ramiona Jeana, Lottie zaś została porwana w tan przez młodego Rosjanina.
Czuła się nieco nieswojo, gdy trzymał ją tak blisko siebie. Nigdy żaden obcy mężczyzna nie kładł dłoni na jej talii czy ramieniu. Nie bała się jednak spoglądać mu w twarz. Z dużymi, szarymi oczyma, pociągłą twarzą o mocno zaznaczonych kościach policzkowych i czarnych włosach uchodził za naprawdę przystojnego. Lottie kojarzył się nieco z tajemniczym, wyniosłym arystokratą, lecz jego zachowanie temu przeczyło.
— To... Czym się interesujesz? — zapytała, chcąc nawiązać konwersację.
— Zbieram zegarki. Pomagam też ojcu w fabryce.
— W fabryce? — zdumiała się.
— Tak. Mój ojciec, cóż, nim przybył do Francji, uczynił coś, co uniemożliwiło mu zabranie całego majątku, nie miał też dochodu. Założył więc fabrykę broni.
— Och, to dość... niezwykłe. Ale mniemam, że było dla twojego ojca koniecznym...
— Tak. Ale nie mówmy teraz o tym, lecz zajmijmy się tańcem, w końcu po to tu jesteśmy! — Uśmiechnął się szeroko.
Lottie pomyślała, że nigdy nie widziała jeszcze tak pięknego uśmiechu. Poczuła, jak na ten widok miękną jej kolana. Andrzej był niemożliwie czarującym młodzieńcem, nawet jeśli nie potrafiła wymówić jego nazwiska. Przez cały bal nie mogła przestać się do niego uśmiechać, a kiedy musiała go opuścić dla innego partnera, było jej smutno. Jedynie taniec z ojcem naprawdę ją ucieszył.
Gdy wróciła do domu, zmęczona jak nigdy, od razu się rozebrała i wsunęła pod kołdrę. Głowa pękała jej od emocji. Musiała się nimi z kimś podzielić, z radością więc przyjęła fakt, że Diane zapukała do jej pokoju. Krzyknęła siostrze, by weszła, i przesunęła się, by zrobić jej miejsce. Dziewczyna położyła się obok Lottie i przytuliła ją do siebie.
— Widziałam, jak nie możesz oderwać wzroku od tego przyjaciela Alexandre'a! — zaśmiała się Diane.
— Za to ty ciągle tylko siedziałaś z Jeanem! Czy tańczyłaś jeszcze z kimkolwiek prócz niego i papy? — odgryzła się Charlotte.
— Cóż, z Lou i Alexandre'em. Chyba nigdy nie nauczę się wymawiać jego imienia prawidłowo, tak samo jak Jeana. Te słowiańskie języki są okropne! Ale mów, kim jest ten uroczy młodzieniec!
Charlotte spłonęła rumieńcem, przypomniawszy sobie, w jaki sposób Lwow patrzył na nią przez cały bal. Nikt jeszcze nie czynił tego w taki sposób.
— To syn rosyjskiego hrabiego. Ale nie jest chyba zbytnio bogaty, bo jego ojciec ma fabrykę broni. Jego matka przyjaźni się z księżną Iriną. I to chyba tyle... A, i powiedział mi, że lubi zbierać zegarki. Mów lepiej, co z Jankiem! Byłaś na niego taka zła po tym wyskoku!
— Tak... — Diane zarumieniła się. — Ale wczoraj do mnie przyszedł, przeprosił na kolanach i powiedział, że mnie kocha! On mnie pocałował, Lottie!
— Kto cię pocałował? — Rozległ się nagle głos Camille.
Dziewczęta pisnęły z przerażeniem. Były tak zajęte swymi rozmówkami, że nie zauważyły, kiedy matka zakradła się do ich pokoju. Camille podeszła do łóżka i dała Diane znak, by przesunęła się nieco do ściany. Dziewczyna zamiast tego zeszła z posłania, by kobieta mogła położyć się między obiema córkami, i dopiero potem znów się na nie wspięła. Hrabina de Beaufort uśmiechnęła się szeroko, tuląc dziewczęta do siebie. Odkąd straciła dziecko, starała się spędzać jak najwięcej czasu ze swymi pociechami.
— No, Diane, czyżby nasz mały Jean cię pocałował? — zapytała, na co Diane spłonęła jeszcze intensywniejszym rumieńcem.
— Tak... — przyznała ze wstydem.
— Ależ nie krępuj się miłości, kochanie! To najpiękniejsze, co może cię spotkać. Bardzo się cieszę! Wszyscy od dawna na to czekaliśmy, zwłaszcza wujek Frans. On oszaleje z radości, kiedy się dowie, naprawdę!
— A ty, maman, kiedy przeżyłaś swój pierwszy pocałunek? — zapytała jak zawsze ciekawska Charlotte.
— Na weselu Danielle i ojca Claudine, oczywiście z waszym papą. — Rozmarzyła się. — To był jeden z najcudowniejszych dni w moim życiu. Księżyc rzucał swe nikłe światło na ogród, a my siedzieliśmy na ławeczce wśród kwiatów... Gdyby ktoś się dowiedział! Ale na szczęście wszyscy zajęli się Danielle.
— Wy też tak rozmawiałyście z ciocią?
— Och tak! Gdybyście słyszały, jak Danielle nagabywała mnie o waszego papę za każdym razem, gdy się z nim spotkałam! — Camille zaśmiała się na wspomnienie minionych lat.
Czasem chciała cofnąć się w czasie i znów choć przez chwilę być tą beztroską, chociaż zepsutą dziewczyną, która dopiero co poznała smak miłości.
— Też chciałabym kiedyś mieć takiego męża jak papa... — westchnęła Lottie.
Nie chciała nic mówić matce na temat Andrzeja, pragnęła bowiem przekonać się wpierw, czy istotnie coś do niego czuła. Wiedziała, że Camille zadręczyłaby ją pytaniami o młodzieńca na śmierć.
— Na pewno takiego znajdziesz, może nawet lepszego. — Uśmiechnęła się do córek. — A teraz wybaczcie, ale muszę już iść. Wasz papa mnie potrzebuje, inaczej nie zaśnie — zachichotała. — Ale wy możecie jeszcze sobie porozmawiać i spać razem, w końcu to taki ważny dzień dla Lottie! Dobranoc, słoneczka.
— Dobranoc, maman! — odparły chórem.
Ucałowała jeszcze córki i wyszła. Diane i Charlotte rozmawiały do późnych godzin nocnych, by w końcu zasnąć wtulone w siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top