XXXI. Miłosne rozterki

Margarethe była wielce podekscytowana tym, że Alvaro zaprosił ją na spacer po ogrodach Belwederu. Nigdy żaden młodzieniec nie uczynił jej takiego zaszczytu. 

Musiała przyznać, że Alvaro był doprawdy urodziwym chłopcem, do tego bardzo wykształconym i grzecznym. Dziwiła się, że przypadła mu do gustu. Zawsze uważała się za mało atrakcyjną, do tego niezbyt inteligentną, gdyż całe życie spędziła w cieniu pięknej i podziwianej przez wszystkich Isabelle. Kochała swoją przyjaciółkę, ale czasem czuła się przy niej, jakby była gorsza. 

Obawiała się jednak nieco powiedzieć o zaproszeniu Alvara rodzicom. Nie miała pojęcia, jak Otton i Annelise zareagują na takie wieści. Nigdy przecież nie miała żadnego adoratora. 

Rodzice siedzieli akurat w salonie i żywo o czymś dyskutowali, zaś Belle rozłożyła się w fotelu i popijała herbatę. Margrit nie należała nigdy do nieśmiałych, ale teraz naprawdę się bała. 

— Mamusiu, tatusiu, czy mogłabym was o coś zapytać? — zaczęła niepewnie. Głos trząsł się jej ze strachu. 

— Tak, dziecino? — Spojrzał na nią pytająco Otton. 

— Bo... Alvaro, syn markizy Cataliny, zaprosił mnie wczoraj w operze na spacer... Chciał się spotkać za godzinę. I... Czy ja... Mogłabym z nim pójść?

Nie przypuszczała, że wyrzeczenie tych słów będzie kosztowało ją tyle nerwów. Gdy w końcu wyszły z jej ust, odetchnęła z ulgą. 

— Cóż, Margrit, jeśli bardzo chcesz, nie widzę przeciwwskazań — odparł ojciec. — W końcu jesteś już w wieku, w którym powinnaś zacząć interesować się młodzieńcami, moja droga. Zważ jednak na to, że nie powinnaś udawać się tam sama. Ufam Alvarowi, bo jego matka to naprawdę wspaniała kobieta i wierzę, że wychowała go na dżentelmena, ale... Gdybyście poszli sami, twoja reputacja zostałaby narażona na szwank. Belle, pójdziesz z Margrit? 

Isabelle przewróciła oczyma.  

— Jeśli muszę — prychnęła. 

Margarethe posmutniała. Myślała, że Isabelle jako jej przyjaciółka będzie bardziej przychylna spotkaniu z młodym Hiszpanem. Powinna przecież cieszyć się jej szczęściem. Dziewczyna nie miała jednak pojęcia o zamiarach Belle wobec Alvara. 

Podziękowała bratowej i z uśmiechem udała się do swojej garderoby. Nigdy zbytnio nie interesowała się strojami, lecz czuła, że dziś powinna odziać się szczególnie elegancko. Nie miała zbyt wielu sukni, które nadawałyby się na taką okazję, wybrała więc ciemnozieloną kreację z długim rękawem, która skutecznie zasłaniała biust. Nie ośmieliłaby się pokazać Alvarowi w czymś z większym dekoltem, skoro mieli być tam tylko sami, nie licząc Belle. Zawołała swoją pokojówkę, by pomogła jej się odziać i spiąć włosy, wzięła parasolkę, która miała chronić ją przed słońcem, i skierowała się do wyjścia. 

Przy drzwiach już czekała na nią Belle. Zdumiała się, widząc jej znacznie wyciętą suknię. Dlaczego Isabelle odziała się tak kusicielsko, skoro miała ledwo pełnić rolę przyzwoitki? Tego Margrit nie potrafiła pojąć. 

— Chodźmy — rzekła i skierowała się na zewnątrz. 

W powozie wcale się do siebie nie odzywały. Margarethe nie rozumiała takiego zachowania bratowej. Czyżby była o nią zazdrosna? Ale jaki miała ku temu powód? Przecież miała męża, a Friedrich spełniał się w roli męża wręcz znakomicie, a przynajmniej tak miała wrażenie jego siostra. Belle nie powinna więc być zazdrosna. Tylko dlaczego tak wyglądała?

Nie wiedziała, jak blisko była prawdy. Isabelle nie mogła powstrzymać zawiści. To ją Alvaro miał zaprosić na schadzkę, nie Margrit. Zawsze stała murem za przyjaciółką, lecz teraz była gotowa walczyć z nią o przystojnego Hiszpana. Nie zwracała przy tym uwagi na fakt, że była zamężna, a w razie konfliktu z Margarethe straci jedynego sojusznika, jakiego miała w domu Altenburgów. 

Gdy dotarły do Belwederu, dopadły ją wyrzuty sumienia. Ona nie zaznała szczęścia w miłości, nie znaczyło to jednak, że powinna niszczyć rozkwitające uczucie pomiędzy Alvarem i Margrit. Przysięgła sobie, że będzie wybitnie wręcz uprzejma i nie powie zakochanym ani jednego złego słowa.

Nie mogła się jednak powstrzymać od wzdrygnięcia się z odrazą, gdy zobaczyła, jak Alvaro z uśmiechem na twarzy podbiega do Margarethe. Dopiero, gdy przed nią stanął, zawstydził się swego nadmiernego entuzjazmu i spłonął czerwienią. 

— Witajcie, moje damy. — Skłonił się im i ucałował po kolei ich dłonie. 

Potem podał ramię Margrit i zaczął ją prowadzić przez bosko pachnące, mieniące się najróżniejszymi barwami jakby ściągniętymi z palety artysty alejki pełne hortensji, magnolii i bzów. Belle nie zwracała uwagi na to, jak pięknie prezentują się kwiaty. Skupiała się tylko na tym, że irytowała ją bliskość Alvara i Margarethe.

Margrit tymczasem nie mogła przestać się uśmiechać. Czuła się nieco nieswojo, lecz przy tym niezwykle. W końcu to ona była w centrum uwagi, nie Isabelle. Widziała pełne podziwu i rozmarzenia spojrzenia posyłane jej przez Hiszpana. Nie mogła przestać się rumienić. 

— Podoba się tu panience?

— Tak, bardzo! Czasem przychodzimy tu z Fritzem na spacer. Uwielbiam te alejki. Magnolie są takie piękne... Szkoda, że już zaczęły przekwitać...

— Mnie też się tu ogromnie podoba. Zawsze przychodziłem tu z mamą, kiedy odwiedzaliśmy Wiedeń. To przepiękne miasto. Tak jak ty... A dzięki tobie Wiedeń jest jeszcze bardziej atrakcyjnym miejscem...

Margrit spłonęła intensywnym rumieńcem. Nie liczyła już, ile razy tego dnia się zarumieniła. Przy Alvarze czuła się zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Przecież nigdy się nie rumieniła! 

— Nie przesadzasz, Alvaro? — zapytała z wahaniem. 

Obawiała się, że to wszystko mogło być tylko zwykłą uprzejmością obliczoną na to, by zrobiło się jej miło. 

— Ależ gdzieżbym śmiał! Mama nauczyła mnie, że kłamstwo jest złe, a mówienie nieprawdy kobiecie to największa zbrodnia. Nigdy bym nie skłamał, zwłaszcza, że na pewno źle byś się czuła, gdybyś dowiedziała się, że to fałsz. 

— W takim razie bardzo się cieszę... Dziękuję za komplementy, to naprawdę miłe...

Czuła, jak rumieniec na jej policzkach jeszcze się wzmaga. Nie mogła nadziwić się temu, jak grzeczny, uroczy i uprzejmy był Hiszpan. Mogłaby spędzać w jego towarzystwie całe dnie. 

— Zawsze do usług... Nie widziałem nigdy tak ślicznej, świeżej jak dopiero rozkwitający kwiat damy. Ja... Myślę, że cię...

Nie skończył, gdyż Belle przerwała mu głośnym chrząknięciem. Margarethe poczuła ukłucie w sercu. Dlaczego jej przyjaciółka przeszkodziła im w takim momencie, kiedy Alvaro planował powiedzieć jej coś ważnego?

— Belle, wszystko w porządku? Masz kaszel? — zapytała ze smutkiem. 

Dziewczyna zacharczała przeraźliwie. 

— Tak, źle się czuję. Okropnie mi niedobrze. Chyba powinniśmy wrócić zaraz do domu, ale na razie nie krępujcie się... — odparła. 

Alvaro i Margrit posłali sobie zdumione spojrzenia i kontynuowali spacer. Hrabianka von Altenburg po raz pierwszy czuła się jak prawdziwa dama, która nosi piękne suknie i jest obiektem zalotów mężczyzn, nie niezdarny podlotek. 

Hiszpan gładził delikatnie jej dłoń. Choć miała na sobie rękawiczki, zdawało się jej, że czuje jego nieco szorstką skórę. Pomyślała, że nie miałaby nic przeciwko, gdyby obdarzał ją takimi pieszczotami codziennie. Zaraz skarciła się za takie nieprzyzwoite myśli. 

— Margrit... — zaczął znów Alvaro, na co dziewczyna spojrzała na niego z zaciekawieniem. — Bo widzisz... Ja... mam wrażenie...

Wtem znów rozległ się kaszel Belle. Do oczu Margrit napłynęły łzy. Zdawało się jej po raz kolejny, że Alvaro rzeknie zaraz coś bardzo ważnego. Wiedziała, że Belle nie ma wpływu na to, kiedy kaszle, lecz było jej ogromnie przykro, że już drugi raz zdarzyło się jej to w takiej chwili. Była jednak zbyt naiwna, by pomyśleć, że bratowa robiła to celowo. 

— Przepraszam was — Isabelle spojrzała na nich z udawanym smutkiem — ale musimy już wracać. Zaraz zemdleję. 

Czuła, że mimo wszystko jest już na straconej pozycji. Do tego zaczęła się źle czuć. O ile kaszel tylko udawała, tak nudności dopadły ją naprawdę. Miała nadzieję, że to tylko chwilowe, wszak zjadła rano nieco więcej niż zazwyczaj, więc jej delikatny żołądek miał prawo się zbuntować. Nie wiedziała jeszcze, że przyczyny takiego stanu rzeczy są zupełnie inne. 

James przez ostatnie kilka dni nie mógł przestać myśleć o Catalinie. Jej urodziwa twarz, hipnotyzujące oczy, kuszące usta i drobne dłonie śniły mu się po nocach. Gdy widział ją w swych ramionach, tak blisko niego, nie chciał się budzić i wracać do ponurej rzeczywistości, w której byli jedynie znajomi.

Chociaż może nie tak ponurej? W końcu Catalina pocałowała go z własnej woli. Gdyby nic do niego nie czuła, chyba by tego nie uczyniła? Może więc mieli jeszcze jakąś szansę? Może mogli stworzyć jeszcze szczęśliwą rodzinę? Zaopiekowałby się nią najlepiej, jak potrafił, pomógłby też znaleźć żonę dla Alvara, Cat zaś mogłaby wesprzeć go w wychowywaniu Williama, które było dla niego ostatnimi czasy udręką. Wspieraliby się i kochali, a on w końcu powściągnąłby swe złe skłonności i zaczął żyć tak, jak przystało dojrzałemu mężczyźnie. Bo przecież nie mógł przez całe życie uwodzić kobiet i bezwstydnie ich wykorzystywać. Należało się w końcu ustatkować, by spędzić spokojną starość u boku kochanej kobiety. A tą kobietą była Catalina. W końcu to pojął. 

Spragniony jej widoku, wysłał do Cataliny list z prośbą o spotkanie. Czuł, że musi z nią szczerze pomówić i wyjaśnić, co do niej czuje. Miał nadzieję, że i ona żywiła do niego miłość. 

Ucieszył się, gdy otrzymał od niej wiadomość zwrotną, że chętnie przybędzie do niego na obiad. Jamesa ogarnęła na to ogromna radość połączona z podnieceniem. Postanowił, że dziś poważnie się z nią rozmówi. 

Gdy lokaj wprowadził ją do bawialni, James poczuł, jak przeszywa go fala ekscytacji. Zdawało się mu, że była dzisiaj wyjątkowo onieśmielona. Uznał, że tak wyglądała jeszcze piękniej niż zazwyczaj. 

— Cat, moja droga... Usiądźmy na sofie, bardzo chcę z tobą poważnie pomówić...

Catalina skinęła mu głową i podążyła za Anglikiem. Rozsiadła się na miękkiej sofie i spojrzała na mężczyznę. Ogromnie obawiała się tego, o czym chciał porozmawiać z nią James. Wstydziła się tego pocałunku, gdyż nie wiedziała, jak Ashworth przyjął jej zachowanie. 

Drgnęła, gdy James ujął jej dłoń. Był zdecydowanie zbyt blisko. Nie podobały się jej te pełne podniecenia dreszcze przechodzące przez jej ciało. 

— O czym chcesz pomówić? — zapytała, odwracając głowę. 

— O nas...

Catalina zamarła. A więc teraz najprawdopodobniej wszystko jej wytknie. Teraz nastąpi jedno z największych, jeśli nie największe, upokorzeń w jej życiu. Nie była pewna, czy chce usłyszeć, co James ma jej do powiedzenia. 

— Dobrze... — odparła nie bez wahania. 

James posłał jej pocieszający uśmiech. Poczuła się tym nieco ośmielona. Chyba nie był zły, a przynajmniej taki się nie zdawał. 

— Cat, przede wszystkim muszę cię z całego serca przeprosić za to, co zaszło te trzynaście lat temu... Zachowałem się jak potwór. Naprawdę nie chciałem cię zranić, po prostu... Nie mam się co usprawiedliwiać... Wciąż miałem obsesję na punkcie Camille i kiedy w końcu była blisko mnie, cóż, zgłupiałem. Póki się nie zjawiła, myślałem tylko o tobie, później... Sama wiesz. Byłem głupcem, że tak po prostu o tobie zapomniałem. Ale wtedy nie byłem jeszcze dojrzały do prawdziwego związku... 

— Rozumiem... — odparła ze smutkiem. 

Jego słowa sprawiły, że na jej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech. Przyznał się do błędu, a to było dla niej najważniejsze. 

— Potem ożeniłem się z Liz. Była piekielnie atrakcyjna, do tego inteligentna, ale po ślubie stała się tak wstrętną osobą... Oj tak, terroryzowała mnie, gdy tylko spróbowałem się jej sprzeciwić, a cały majątek straciłem na jej zachcianki... Dlatego teraz ja i Will musimy oszczędzać. Byłem głupi, dając się wciągnąć w to małżeństwo, ale cóż, potrzebowałem sobie udowodnić, że jestem jeszcze atrakcyjny dla kobiet, chciałem na gwałt znaleźć kogoś, kto mógłby mi ciebie zastąpić, bo wiedziałem, że ty już nie będziesz chciała na mnie spojrzeć... Za późno uzmysłowiłem sobie, że chcę z tobą być, i musiałem za to zapłacić. 

Catalina spojrzała na niego ze współczuciem i wzmocniła uścisk dłoni. Żal jej było Jamesa. Skrzywdził ją, lecz lata, które minęły od tamtego czasu, sprawiły, że jej rana się zabliźniła, a ból zniknął, przykryty przez kurz dni, które upłynęły. 

James przygryzł język ze zdenerwowania. Nie potrafił rozszyfrować, co oznaczać miały drobne gesty kobiety. Nie miał pojęcia, czy naprawdę go kochała, czy po prostu się nad nim litowała. 

— Rozumiem, Jamesie. Zostałeś ukarany za swoje winy. Ja... Przez bardzo długi czas nie mogłam się z tym wszystkim pogodzić i zapewne gdyby nie Alvaro i modlitwa, skończyłoby się to dla mnie dużo gorzej. Ale miałam mojego kochanego synka, który ogromnie mi pomógł. Potem zrozumiałam, że chociaż cię kocham, najwyraźniej nie było nam pisane, by być razem... Czasem tak się zdarza i trzeba to pojąć... 

— Czy miałaś kogoś od tamtego czasu?

— Przez chwilę spotykałam się z pewnym Rosjaninem, który był ambasadorem w Hiszpanii, ale nie potrafiłam się z nim porozumieć. Był jeszcze większym uwodzicielem niż ty. — Uśmiechnęła się ze smutną ironią. —  To zdarzyło się jakieś trzy lata temu. Zawarłam jeszcze kilka przelotnych znajomości z mężczyznami, lecz żaden nie okazał się dla mnie odpowiedni. Zazwyczaj po kilku tygodniach zaczynała im przeszkadzać albo moja religijność, albo miłość do Alvara. Nie byli gotowi, by dzielić się moimi uczuciami z jeszcze jedną osobą, nawet jeśli nie stanowiło to dla nich zagrożenia. Bo przecież kocham mojego syna inaczej niż jakiegokolwiek mężczyznę. To chyba wszystko. Co rok czy dwa przyjeżdżałam do Wiednia, bo kocham to miasto. Czasem miałam nawet cichą nadzieję, że może cię spotkam i zaczniemy od nowa... Ale któregoś razu ujrzałam cię z Liz i pojęłam, że ułożyłeś sobie życie beze mnie, więc postarałam się zapomnieć. Ale kiedy Belle powiedziała mi, że jesteś już po rozwodzie... Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam! 

James złapał ją w talii i przysunął do siebie. Nigdy dotąd nie był tak szczęśliwy, jak teraz. Catalina kochała go przez te wszystkie lata! Mógł z nią być, a on tak zmarnował tę szansę, żeniąc się z Liz! Dlaczego był tak głupi? Mógł spędzić tyle lat z Cat... Ale może tak było lepiej? Dopiero teraz czuł się gotowy na prawdziwe małżeństwo, pełne uczucia i zaufania, w którym sypialniane przygody schodziły na drugi plan. 

Niewiele się zastanawiając, nachylił się ku niej i złączył swe usta z jej w długim, pełnym namiętności pocałunku. Czuł, że jego życie nareszcie się ułożyło. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top