XXX. O wizycie w operze i o tym, co się wydarzyło później

James był przeszczęśliwy, gdy Isabelle wysłała mu liścik, że tego dnia uda się do opery z Cataliną zamiast z mężem. Ashwortha niezmiernie to ucieszyło. Córka nie napisała tego wprost, wiedział jednak, że znaczyło to, iż chce, by i on się z nimi udał.

Po rozwodzie z Liz jego oszczędności przestały topnieć w tak zastraszającym tempie. Nieco nawet się zwiększyły, gdyż James dbał o to, by nie wydawać pieniędzy na rzeczy zbędne. Kupował tylko to, czego mu było najbardziej potrzeba. 

Do opery z tego powodu nie uczęszczał, tym razem jednak postanowił zrobić wyjątek. Niby przypadkowe spotkanie z Cat było warte tego, by wydać nieco pieniędzy na bilet na spektakl.

Odział się w swój najlepszy frak i poprawił fryzurę. Uśmiechnął się do swojego odbicia w lustrze. Wyglądał idealnie. Żadna nie oprze mu się w takim wydaniu. Nawet jego posiwiałe włosy nie prezentowały się tak źle.

Zgromił się w myślach. Jego wewnętrzne zwierzę wciąż pragnęło oczarować jak najwięcej kobiet. A przecież teraz była już tylko jedna dama, która powinna się dla niego liczyć. Catalina. Najpiękniejsza kobieta o skórze jak karmel, włosach jak czekolada i oczach lśniących jak diamenty. 

Miał już wychodzić, kiedy posłyszał głos Williama. Coraz bardziej nie znosił syna. Kochał go, ale chłopiec stawał się coraz bardziej roszczeniowy, co ogromnie przypominało Jamesowi zachowanie Liz. Matka wciąż miała na niego ogromny wpływ, gdyż co tydzień go odwiedzała. 

Ciemnowłosy, chudy jak patyk chłopiec dopadł do ojca i złapał go za rękaw. 

— Tatku, gdzie ty znowu idziesz? Kiedy się pobawimy, co? W ogóle się mną nie zajmujesz! — trajkotał swoim irytującym cieniutkim głosikiem. 

— Willu, drogie dziecko — spojrzał na niego poważnie — masz już dziesięć lat, powinieneś się umieć bawić w samotności. Isabelle w twoim wieku nie miała z tym problemu. Czas, żebyś i ty się tego nauczył. Tatuś wychodzi do opery z pewną piękną damą i wróci wieczorem. 

— No dobrze, dobrze, przecież wiem, że się mną nie interesujesz! — prychnął wściekle.

— Dziecko, nie będę teraz z tobą mówił na ten temat. Dobranoc, masz spać, kiedy wrócę. 

To rzekłszy, spojrzał jeszcze z rezygnacją na Willa i wyszedł. Gdy wsiadł do powozu, uderzyła go myśl, że powinien sprawić Catalinie jakiś prezent, jeśli chciał na niej zrobić dobre wrażenie. Pieniądze, których mu ostatnimi czasy brakowało, nie grały teraz dla niego żadnej roli.

Gdy zbliżali się już do pracowni jubilerskiej, rozkazał woźnicy, by się przed nią zatrzymał. Tam wybrał piękną, ale skromną bransoletkę, którą uznał za idealną dla takiej kobiety z klasą jak Catalina. Stwierdził, że na pewno się jej ona spodoba. 

Gdy dotarł pod budynek Theater an der Wien, uśmiechnął się do siebie szeroko. Ta prosta, biała budowla stanie się świadkiem jego sukcesu. Lub porażki. Ale tej myśli James Ashworth do siebie nie dopuszczał. Bo niby dlaczego miałby przegrać? Wierzył, że Catalina mu wybaczy.

Wkroczył dumnie do budynku i zaczął szukać wzrokiem Belle i Cataliny w korytarzu. Nie dojrzał ich tu jednak, kupił więc bilet i udał się do foyer. Uśmiechnął się na widok Hiszpanki stojącej wraz z jego córką, Alvarem i Margrit przed wejściem na salę. Isabelle wyglądała jego zdaniem zjawiskowo w błękitnej, wieczorowej sukni. W tym stroju stanowiła żywe odbicie swej matki, która ubóstwiała niebieskie ubrania, zwłaszcza w czasach, gdy nie wyszła jeszcze za Jeana. 

Podbiegł do nich z uśmiechem i skłonił się w pas przed Cataliną, po czym ucałował jej dłoń. Poczuł ogromną ulgę, gdy dobiegł go jej cichy chichot:

— Ashworth, proszę się tak nie błaźnić. 

— Pięknie dziś wyglądasz, moja droga — odparł na to, zaraz jednak uznał ten komplement za zniewagę. — Wybacz, ty zawsze wyglądasz przepięknie. 

— Dziękuję, Jamesie — odparła już milej. 

— Cieszę się, że przyszedłeś, tatusiu — odezwała się Belle i uśmiechnęła się doń uroczo.

James wciąż nie potrafił uwierzyć, że Friedrich nie kochał swej młodej żony tak bardzo, jak na to zasługiwała. Mimo tamtej rozmowy przeprowadzonej po ucieczce Belle z domu nie wiedział wszystkiego, o rozkład małżeństwa obwiniał więc młodego Altenburga. 

— Ja również jestem rad, że cię widzę. To co, wchodzimy?

Wszyscy skinęli mu głowami i skierowali się ku loży Altenburgów. Isabelle jak zawsze usadowiła się w pierwszym rzędzie, spragniona, by znaleźć się jak najbliżej sceny. Czasem żałowała, że arystokraci musieli zajmować miejsca w lożach, jakby nie mogli usiąść na widowni, wśród tych, którzy nie byli tak bogaci i wysoko urodzeni. Tuż obok niej usadowiła się Margrit, obok której zajął miejsce Alvaro. James i Catalina usiedli za nimi. Ashworth uważał to miejsce za wyborne. Dzieci nie powinny im tu przeszkadzać, więc mógł śmiało zalecać się do Cataliny. 

Rozsiadł się wygodnie i zaczął przysłuchiwać się pierwszym taktom „Cyrulika sewilskiego" Rossiniego. Belle uwielbiała opery Włocha, lecz Jamesowi średnio się one podobały, przynajmniej te komiczne. Uważał przedstawione w nich intrygi w za zbyt skomplikowane. Nigdy za nimi nie nadążał, w końcu więc zaczynał ignorować fabułę i skupiał się na muzyce. Całkiem lubił za to opery przedstawiające tragiczne historie. Co prawda nie przepadał za smuceniem, ale przynajmniej rozumiał, o co w nich chodziło. 

Catalina uśmiechała się wesoło, obserwując akcję dziejącą się w jej rodzinnej Hiszpanii. Pochodziła co prawda z Barcelony, lecz Sewilla bardzo się jej podobała i lubiła do niej wracać. 

Gdy śpiewak odgrywający rolę Figara zaczął wyśpiewywać Largo al factotum, Catalina szeroko się uśmiechnęła. Uwielbiała tę arię. Uważała ją za komiczną, a gdy wykonywał ją wyborny aktor, stawała się muzyką dla uszu. 

— Podoba ci się? — zapytał James, gdy artysta wyśpiewał już ostatnie nuty arii.

— Bardzo. Widziałam już tę operę w kilku innych miastach i za każdym razem jestem nią zachwycona, a ta aria jest moją ulubioną. 

— Cieszę się więc, że ten wieczór nie będzie dla ciebie zmarnowany. 

— Och nie, wieczór w operze nigdy nie jest zmarnowany!

James na te słowa uśmiechnął się do niej szeroko. Nie wiedział, kiedy przysunął się nieco do Cataliny i ukrył dłoń w połach jej sukni. Gdy poczuł, jak Hiszpanka splata swą małą rączkę z jego palcami, wypełniło go przyjemne ciepło. Posłał jej pełne czułości spojrzenie i wrócił do oglądania widowiska. Cieszył się, że w mroku loży nikt ich nie widział. 

Alvaro tymczasem nie mógł oderwać oczu od Margrit. Intrygowała go ta dziewczyna. Była bezpośrednia, niczego nie udawała i można było z nią porozmawiać. Przekonał się już o tym na balu u Altenburgów. Bratowa Isabelle zupełnie jej nie przypominała. Jej brak fałszu podobał się mu dużo bardziej niż zmanierowanie Belle. Gdyby miał już się żenić, właśnie taką dziewczynę wybrałby na żonę. 

— Margrit — szepnął do niej — czy to będzie bardzo nieprzyzwoite, jeśli powiem ci, że wyglądasz dzisiaj przepięknie?

— Ależ nie, Alvaro, bardzo mi miło — odparła z nerwowym uśmiechem. 

Młodzieniec nie mógł tego wiedzieć, ale dziewczyna nie była przyzwyczajona do prawienia jej komplementów, a jego słowa sprawiły, że nie miała pojęcia, jak winna się zachować. 

— A myślisz... Że moglibyśmy się spotkać? Na przykład w Belwederze? Pospacerowalibyśmy po ogrodach... Tam jest tak ślicznie... Wpasowałabyś się w otoczenie. — Zarumienił się. 

— Cóż... Chyba tak... Ja nie mam nic przeciwko. — Uśmiechnęła się łagodnie i wróciła do oglądania spektaklu. 

James westchnął ze smutkiem, kiedy przedstawienie dobiegło końca i musiał wypuścić rękę Cataliny z uścisku. Zdumiał się, widząc, jak kobieta się rumieni. 

— Dziękuję za miły wieczór, Jamesie. — Uśmiechnęła się nieśmiało.

— Nie chciałabyś, by ten wieczór jeszcze trwał? — zapytał, widząc, że i ona pragnie, żeby ta noc jeszcze nie dobiegała końca. 

— Może... — odparła, a jej policzki zaczerwieniły się jeszcze bardziej. 

— W takim razie może zechciałabyś zjeść u mnie kolację? Alvaro też może przyjść, jeśli chce...

— Cóż, myślę, że to wcale niezły pomysł... Alvaro może wrócić sam do domu. Ma już przecież dwadzieścia lat. 

— Doskonale! — ucieszył się James. 

Catalina podniosła się z miejsca i podeszła do syna. Uśmiechnęła się, widząc, jak Alvaro patrzy z uwielbieniem na Margrit. 

— Synku, lord Ashworth zaprosił mnie na kolację. Jeśli chcesz, również możesz przyjść, ale nie zatrzymuję cię, jeśli wolisz wrócić do domu. Co o tym myślisz? — zapytała.

— Pojadę do domu. Dobrej zabawy — odparł niemrawo i skierował się ku wyjściu, cały czerwony. 

Isabelle i Margarethe pożegnały się z nimi i wyszły. James podał Catalinie ramię i również podążył ku wyjściu z budynku. 

Nie mógł nacieszyć się tym, że miał u swego boku Catalinę. Uważał ją w tej chwili za najcudowniejszą kobietę w tym świecie. Nawet Camille nie zdawała mu się już tak wspaniałą, gdy prowadził Hiszpankę do powozu. Coraz bardziej pragnął ją pocałować, czuł jednak, że tym tylko zmarnował by swą ostatnią szansę na bycie z nią. 

W powozie znów podała mu rękę. James nie mógł się nadziwić, że jej dłoń była tak drobna. Żałował, że miała na sobie rękawiczki. Ciepło jej skóry byłoby dużo przyjemniejsze w dotyku niż chłód materiału.

Gdy wysiedli, wciąż trzymał jej dłoń. Dziwił się, że nie wyrwała jej z jego uścisku. Dopiero gdy przyszło jej ściągnąć okrycie, musiała ją puścić, zaraz jednak znów mu ją podała i pozwoliła poprowadzić się do jadalni. 

Dziwiła się, że wnętrza domu Jamesa były tak ubogo urządzone. Zawsze przecież miłował luksus. Czyżby zbankrutował? Nie pytała jednak o nic, tylko usiadła naprzeciw niego przy stole. James polecił coś lokajowi i posłał jej pełne uwielbienia spojrzenie, na co po raz kolejny tego wieczoru spąsowiała. Skarciła się w myślach. Miała przecież już trzydzieści osiem lat, a zachowywała się jak młoda panienka. To było wręcz żałosne. 

— Cieszę się, że tu przyszłaś, Cat. Odkąd rozwiodłem się z Liz, a Belle wyszła za Fritza, czuję się tu nieco samotny... Co prawda mam Willa, ale on... Cóż, jest jeszcze mały i nie mogę z nim porozmawiać tak jak z Belle. Brakuje mi mojej małej córeczki...

— Zawsze chciałam mieć dziewczynkę, ale teraz chyba cieszę się, że jednak nie urodziłam córeczki... Byłoby mi tak trudno się z nią rozstać... 

— Tak, to bardzo trudne... 

— Dobrze, że jednak nie udało się nam z Fernandem mieć więcej dzieci... Nie zniosłabym rozstania z dziewczynką, a nad drugim synem bym się ciągle litowała, że nie dostanie żadnego spadku...

— Wybacz mą niedyskrecję, lecz co się stało z twoim mężem?

Catalina poczuła, jak do jej oczu napływają łzy. Wciąż tęskniła za Fernandem. Był jej pierwszą, młodzieńczą miłością. Chciała z nim spędzić całe życie. Nie myślała, że odejdzie tak wcześnie...

— Był chory. Na szczęście Alvaro był już na tyle duży, że go pamięta. Samotne wychowywanie go było bardzo trudne, ale myślę, że wyrósł na dobrego człowieka. Na szczęście było mnie stać na wychowanie go...

— Przykro mi, nie chciałem sprawić ci przykrości...

— Nie, to nic, naprawdę, Jamesie... — Uśmiechnęła się nerwowo. 

James jednak nie zwracał na to uwagi. Czuł, że powinien ją jakoś pocieszyć, skoro wywlókł na zewnątrz jej ból.

Niewiele się zastanawiając, zaczął nucić Largo al factotum. Mylił niektóre słowa, gdyż nie znał włoskiego, do tego nigdy nie był dobrym śpiewakiem i okropnie fałszował, ale uśmiech na twarzy Cataliny sprawiał, że ciągnął tę farsę dalej. 

Dopiero gdy poczuł, że dłużej nie wytrzyma, wypuścił gwałtownie powietrze z płuc i wydał z siebie ostatni dźwięk. 

Wtem dobiegł go perlisty śmiech Cataliny. Na jej twarzy nie było już śladu po łzach i smutku. Jej oczy pięknie błyszczały w blasku świec. 

— To było przezabawne, Jamesie, nie myślałam, że taki z ciebie komediant!

— Cieszę się, że ci się podobało — odparł, rozanielony, że udało mu się ją rozweselić. 

— Nie zrobiłbyś kariery jako śpiewak operowy, ale byłeś bardzo uroczy. 

James spojrzał na nią z tkliwością. Wtem przypomniał sobie, że kupił dla niej bransoletkę. Zupełnie zapomniał o podarku dla niej, zbytnio zaaferowany jej bliskością. Wyjął ją zza fraka i wstał. 

Gdy zbliżył się do Hiszpanki, poczuł, jak przeszywa go dziwna fala miłości i jeszcze jednego uczucia, którego nie potrafił nazwać. Zawahał się przez chwilę. Czy Catalina na pewno będzie rada z jego prezentu? Zaraz skarcił się. Na pewno, przecież każdej kobiecie podobają się błyskotki. Zwłaszcza tak piękne. 

— To dla ciebie, moja droga — rzekł dwornie i podał jej pudełeczko. 

Catalina otworzyła je w zupełnym oszołomieniu. James uśmiechnął się, gdy zobaczył, jak na widok bransoletki błysnęły jej oczy. 

— Och, jest przepiękna! Ale nie mogę jej od ciebie przyjąć, Jamesie... Wybacz mi...

— Nonsens, moja droga. Kupiłem ją z myślą o tobie. Jeśli odmówisz, będę musiał ją wyrzucić, bo to wstyd dać  kobiecie coś, co się przeznaczyło dla innej. 

— No dobrze... Mógłbyś mi ją zapiąć?

— Oczywiście — odrzekł i zabrał się za zapinanie błyskotki. 

Uznał, że wyglądała wyjątkowo pięknie na szczupłym nadgarstku Cataliny. 

— Dziękuję ci, jest naprawdę przepiękna. 

James uśmiechnął się szeroko. Ten uśmiech nie zszedł z jego twarzy aż do końca kolacji. Gdy Catalina późnym wieczorem opuszczała jego posiadłość, zatrzymał ją przed drzwiami. W blasku świec widział, jak ślicznie błyszczą jej oczy. Usta kobiety prezentowały się niezwykle kusząco. Nie mógł się już powstrzymać. Nachylił się ku niej i położył dłoń na jej karku. Uderzyła go woń jej kwiatowych perfum. 

Zawahał się. Catalina mogła go znienawidzić za pocałunek w usta. Lepiej było tak nie ryzykować. Pocałował ją więc w policzek i już miał pozwolić jej odejść, gdy Catalina zbliżyła się do niego i złączyła swoje usta z jego. Jej pocałunek był krótki i czuły. Rozbudził w Jamesie chęć na więcej, lecz nie śmiał postawić kolejnego kroku. Wtem Catalina oderwała się od niego, cała czerwona. Wymamrotała słowa pożegnania i czmychnęła w ciemność. 

Bardzo, bardzo dobrze pisało mi się dzisiaj Jamesa, co jest dla mnie ogromnym zdumieniem, bo o ile w pierwszej części go serio lubiłam, tak w drugiej jego rozdziały były męką.

Chciałam, żeby James wybrał się na Don Pasquale'a Donizettiego, bo Norina po ślubie z tytułowym bohaterem jest niczym Liz i miałby cudowne flashbacki, a ten rozdział byłby ciekawszy, ale chociaż Donizetti pisał opery od 1816 chyba, to ta konkretna została napisana w 1842, a ja mam tu 1828 :c 

Rozdział z dedykacją dla a8l1e3x, która jest chyba największą fanką Jamesa <3 Dzisiaj premierę miał ostatni rozdział "Mistyfikacji", jej opowieści, chyba drugiej historii na Watt, która sprawiła, że tak się sypnęłam. Kto jeszcze nie czytał, serdecznie Was do niej zapraszam, bo jest cudowna i pięknie obrazuje rozwój pisarski autorki <3 Tylko pamiętajcie, Albert jest mój i go nie oddam XDDD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top