XXVIII. Wiedeńskie rozgrywki towarzyskie

Friedrich westchnął ciężko, patrząc w oczy siedzącej naprzeciw niego Isabelle. Widział pogardę, jaka malowała się na jej twarzy.

Posłał jej smutne spojrzenie. Wiedział, że żadne z nich nie chciało tutaj siedzieć i rozmawiać, czuł się jednak do tego zmuszony. Zależało mu na tym, by w domu panował spokój, a z awanturującą się Belle nie było na to żadnych szans. 

— Isabelle, droga... Musimy ustalić pewne zasady, których oboje będziemy przestrzegać. 

— Jakie zasady? — Uniosła podejrzliwie brew. 

— Zasady dotyczące naszego współżycia małżeńskiego. Zanim coś powiesz, wysłuchaj mnie do końca. Tak, żadne z nas nie chciało tego ślubu i doskonale o tym wiemy. Sama w noc poślubną mi to powtarzałaś... 

— Tak, ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to małżeństwo będzie takim okropnym przeżyciem... 

— Dlatego musimy to zmienić, Belle. Uważam, że musimy starać się żyć w zgodzie. Ja ze swojej strony mogę obiecać ci, że nie będę tyle czasu spędzał przy fortepianie, bardziej zainteresuję się twoimi rozterkami i... postaram się być... lepszym kochankiem — spłonął rumieńcem. 

Był to temat wielce dla niego drażliwy. Czuł, że Isabelle nie jest z niego zadowolona, co bardzo go zawstydzało i dobijało, bowiem utwierdzał się przez to w przekonaniu, że jest życiowym nieudacznikiem i nie potrafi niczego poza graniem na pianinie.  

— Jak niby zamierzasz to zmienić? 

— Belle, miałaś mi pozwolić skończyć... W zamian oczekuję, że w chwilach, gdy już będę tworzył, nie będziesz mi przeszkadzała, oraz że zaczniesz się interesować Ludwigiem. 

Belle prychnęła.

— Niepotrzebne mi dziecko, Friedrichu, ono tylko mnie ogranicza. Ja chcę kochać, tańczyć i żyć pełną piersią, nie zajmować się niemowlęciem. Od tego mam niańki.

Friedrich westchnął raz jeszcze. Nie wierzył w to, że jego małżonka była aż tak pozbawiona jakichkolwiek uczuć. Jak mogła nie kochać własnego maleństwa? Zwłaszcza tak uroczego i rozkosznego jak Ludwig?

— Belle, nawet cały zastęp nianiek nie zastąpi mu miłości matki. Wiem, że ty przez swoje doświadczenia niekoniecznie masz pojęcie o tym, jaka winna być matka dla swego dziecka, ale uwierz mi, to proste. Musisz je tylko kochać. 

— Ale ja nic do niego nie czuję! — krzyknęła z rozpaczą. — Nie potrafię zmusić się do miłości, kiedy jej nie odczuwam! 

Naprawdę nie potrafiła pokochać swojego dziecka. Bo za co miała je darzyć miłością? Przecież nie było nawet świadome tego, że je kocha, i samo nie żywiło wobec niej żadnego uczucia, a w dodatku zrodziło się pod przymusem. Wierzyła, że gdyby darzyła miłością ojca Ludwiga, pokochałaby i jego. Ale nie widziała możliwości zapałania uczuciem do męża. 

— Belle, proszę... — Friedrich ujął jej dłoń. — Ja naprawdę chcę, żeby to jakoś wyglądało, chociaż czasem postępuję źle...

Miał świadomość, że większość nieporozumień jest jego winą. Nie zachowywał się jak na małżonka przystało. Obchodziły go tylko fortepian i opera, a obowiązki małżeńskie zaniedbywał, do tego był okrutnie niedojrzały. Ale chciał to zmienić, a to według niego liczyło się najbardziej. Tymczasem Belle, chociaż dojrzalsza i rozumniejsza od niego, nie przejawiała żadnej woli porozumienia się z mężem, chyba że było to dla niej dogodne. 

— Źle to mało powiedziane...

Friedrich zwęził oczy w szparki i wydał z siebie cichy pomruk gniewu. 

— Belle, ja przynajmniej jestem świadom swoich błędów — rzekł stanowczo. — A ty... Chcesz rozmawiać tylko wtedy, kiedy jest to dla ciebie wygodne, nie zważając na moje zajęcia, a kiedy ja mam na to ochotę, mówisz, że wolisz czytać. Chcesz, żebym okazywał ci uczucie, ale nie masz zamiaru dać więcej miłości Ludwigowi. Zdecyduj się, czego pragniesz! — krzyknął.

Nie potrafił już dłużej znosić jej humorków. Były zupełnie irracjonalne. Dlaczego ta kobieta nie chciała dojść z nim do porozumienia, skoro wcześniej ciągle narzekała, że jej z nim źle? Dlaczego nie mogła nieco się wysilić, by ich pożycie małżeńskie stało się lepsze, by nie musieli tak bardzo cierpieć?

— Wybacz, Fritzu, ale ja... Nie mam ochoty już dłużej z tobą mówić. Widzisz, zaprosiłam ojca i jeszcze kilku gości na podwieczorek, muszę się przygotować. Ale rozważę twoją propozycję. Częściowo się z tobą zgadzam... A teraz wybacz, muszę się przebrać. 

Friedrich posłał jej pełne wyrzutu spojrzenie, lecz nic już nie rzekł. Wiedział, że to bezcelowe i nawet jeśli dzisiaj Belle zachowa się wobec niego nieco lepiej, jutro wszystko wróci do zwyczajności.

Belle tymczasem udała się do swojej garderoby. Zamierzała odziać się jak najefektowniej, by wywrzeć dobre wrażenie na ojcu, Catalinie i Alvarze. Zwłaszcza na tym ostatnim. 

Nie podobała się jej współczesna moda. Pamiętała suknie, które nosiły kobiety trzynaście lat temu. To je uważała za uwodzicielskie. Teraz dekolty się zmniejszyły, rękawy upodobniły do przerośniętych bez, a spódnice przypominały jej lukrowane babki, które czasem pieczono u Altenburgów na deser. 

Wybrała taką suknie, która miała najwyraźniej zaznaczone odcięcie pod biustem, i odziała się w nią z pomocą służącej. Jasny, kremowy kolor kreacji podkreślał jej bladość i czerwień ust dziewczyny. Dała sobie spiąć loki w misterny kok i usiadła przy toaletce.

W głowie wciąż miała słowa Friedricha. Proponowana przez niego umowa nie była wcale taka zła, ale nie mogła zgodzić się na jej warunki. Nie teraz, kiedy zrezygnowała już z pomysłu, by pogodzić się z mężem, i zaczęła myśleć nad tym, jak przekonać do siebie Alvara. To on teraz zaprzątał jej głowę. 

Co prawda Friedrich był jej pierwszym mężczyzną, ale Belle wiedziała już, że mąż jej nie wystarczy. Czuła, że jego czułości są zaledwie umizgami przy tym, co mógłby jej dać prawdziwy mężczyzna. A za takiego miała Hiszpana. Nawet przez chwilę nie zastanowiła się nad tym, że wrażenie, jakie sprawiał młodzieniec, może się zupełnie różnić od rzeczywistości. Wolała wierzyć swoim wyobrażeniom na jego temat. A te były bardzo barwne i, niestety, dalekie od prawdy. 

Zerwała się z miejsca, gdy oznajmiono jej nadejście gości. Miała nadzieję, że to ojciec przybył jako pierwszy. Chciała wprowadzić Catalinę do pokoju, gdy James będzie już w nim siedział, i zapytać ojca, czy kojarzy tę piękność. 

Odetchnęła, gdy ujrzała go w korytarzu. Ostatnio niezbyt się między nimi układało, lecz wciąż kochała ojca i pragnęła, by chociaż on odnalazł szczęście, skoro ona była uwięziona w niechcianym małżeństwie na całe życie. 

— Och, tatusiu, usiądź! Otton zaraz do ciebie przyjdzie, a za chwilę powinni przybyć jeszcze inni goście. 

— Jacy goście? — James uniósł podejrzliwie brew. 

— Zobaczysz, tatku, na pewno będziesz zadowolony!

— Obyś miała rację — odparł z rezygnacją i rozsiadł się na sofie. 

Tymczasem lokaj podszedł do Belle i szepnął jej, że oto przybyła markiza Altamiry. Kobieta uśmiechnęła się, przeprosiła ojca i wyszła. 

Gdy ujrzała Catalinę w przedsionku, ogarnął ją strach. Czy na pewno dobrze postępowała, zapraszając Hiszpankę do domu, gdy gościła również ojca? Nie była pewna, co zaszło między nią a Jamesem. Co, jeśli nie dało się już tego naprawić? Ale nie powinna się tym już tak przejmować. Nie mogła uczynić nic poza ewentualnymi próbami załagodzenia konfliktu. Było już po prostu za późno. 

Catalina odziała się w wyjątkowo skromną suknię, która zasłaniała absolutnie wszystkie jej wdzięki. Belle zaklęła pod nosem. Takim strojem Hiszpanka na pewno nie pozyska sobie uwagi jej ojca.  

Skarciła się w myślach. Po traumatycznych doświadczeniach z małżeństwa z Liz ojciec już na pewno nie powtórzy swoich błędów z przeszłości i nie ożeni się z kobietą tylko i wyłącznie dlatego, że ta ma kształtny biust. Poza tym znał Catalinę i chyba ją kochał. Tak przynajmniej zapamiętała z dzieciństwa, bo jak przedstawiała się prawda, nie była pewna. 

Alvaro stał za matką, uśmiechając się. Gdy Belle podeszła do niego i podała mu rękę do ucałowania, stracił rezon. Nie rozumiała, dlaczego tak się zachował. Czyżby nie podobał mu się pocałunek? Musiała coś zdziałać, żeby nie skończyło się tylko na tym. 

— Proszę, wejdźcie, moi drodzy. Czekamy na was. 

— Och, cieszę się, że mogę u ciebie gościć, Belle. — Catalina posłała jej ciepły uśmiech. — Oczywiście pokażesz mi swoje maleństwo, prawda?

— Fritz to zrobi — odparła zmieszana — a teraz chodźmy. 

Zadrżała na myśl o tym, co jej ojciec rzeknie na widok Cataliny. Zaraz jednak przybrała maskę wesołości, której ostatnio rzadko używała, i podążyła do bawialni. 

Przyśpieszyła kroku, by wejść tam nieco przed Cataliną. W pokoju siedzieli już ojciec, Otton, jego żona i córka, Fritz zaś krzątał się gdzieś w korytarzu.

— Moi drodzy! — zaczęła z uśmiechem. — Zaprosiłam na dzisiejszy podwieczorek markizę Catalinę i Alvara. Spotkałam ich ostatnio w mieście i uznałam, że odnowienie relacji byłoby dobrym pomysłem. Pamiętam, jak bardzo się kiedyś przyjaźniliście. 

Wszyscy zamilkli i spojrzeli ze zdumieniem na nowo przybyłych. Nie spodziewali się, że jeszcze ujrzą Catalinę w Wiedniu. Tylko Annelise wykazała się trzeźwością umysłu. Podniosła się z miejsca i podeszła do Cataliny, po czym serdecznie ją objęła. Belle wypuściła powietrze z płuc. 

— Witaj, moja droga. Nie ukrywam, że jestem nieco zdumiona twoją bytnością w Wiedniu, ale bardzo mnie ona cieszy. Czyżbyś stęskniła się za naszym pięknym miastem?

— Och, tak. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo mi brakowało Wiednia! To takie przepiękne miasto. Te ulice, teatry, opery... Och, nawet w Barcelonie się tak nie czuję, a to naprawdę przepiękne miasto, w którym się zresztą urodziłam. — Uśmiechnęła się. 

— W takim razie bardzo mnie cieszy, że tak podoba ci się Wiedeń. Usiądź obok Jamesa. Chciałabyś herbaty?

— Oczywiście, wiesz, jak ją kocham!

Annelise skinęła na służącego, by przyniósł napój, sama zaś usadowiła się między Cataliną a mężem. 

James nie mógł się przyzwyczaić do obecności Cataliny. Po tym, jak porzuciła go trzynaście lat temu, myślał, że nigdy jej już nie ujrzy. Przecież tak śmiertelnie się na niego obraziła... A on wciąż ją kochał, chociaż zrozumiał to dopiero po tych wszystkich okropieństwach, których doznał w małżeństwie z Liz. Czasem żałował, że to wszystko się zdarzyło, że jego obsesja na punkcie Camille wygrała z uczuciem do Cataliny i sprawiła, że ta go porzuciła. Gdyby nie to chorobliwe uzależnienie od pięknej Francuzki, mógłby dzisiaj być najszczęśliwszym człowiekiem w Austrii, mężem zjawiskowej, urodziwej i przede wszystkim dobrej i mądrej kobiety. Wszystko zniszczył.

— Miło cię widzieć po tylu latach, Jamesie. — Niepewny głos Hiszpanki wyrwał go z zamyślenia.

— Ciebie również, Catalino... Mam nadzieję, że nie żywisz do mnie urazy za to wszystko...

— Oczywiście, że nie — odparła niby wesoło, lecz James dostrzegł w jej oczach smutek. — Minęło już tyle lat, jak mogłabym się gniewać... 

James bardzo pragnął zapytać, czy przez ten czas była z innym mężczyzną, lecz obawiał się odpowiedzi. Jeśli spotkała ją samotność, zaraz zacząłby się obwiniać o taki stan rzeczy. Jeśli zaś Catalina znów się zakochała... Wtedy rozbolałoby go serce. Obawiał się, że cierpienie już nigdy by nie ustało.

— To dobrze, moja droga, bardzo dobrze. Obawiałem się, że nasza relacja bardzo się zmieni, ale...

— Na próżno, Jamesie, ja naprawdę już się na ciebie nie gniewam — rzekła ze sztucznym uśmiechem. 

— W takim razie zapewne dasz się zaprosić na bal, który Otton wyprawia u siebie za dwa tygodnie? 

— Cóż... — Catalina zawahała się. 

James wiedział, że kobieta toczy teraz wewnętrzną walkę z samą sobą. Miał nadzieję, że jej wynik będzie dla niego pomyślny i Catalina zdecyduje się na towarzyszenie mu. Inaczej sobie tego nie wyobrażał. 

— Myślę, że mogę z tobą pójść, i tak będę tańczyła z najróżniejszymi mężczyznami... — oznajmiła w końcu. 

Ashworth odetchnął z ulgą. Słowa o innych mężczyznach nie wróżyły dobrze, jednak sukcesem była już sama jej zgoda. Zawsze mogło być dużo gorzej. 

Belle zaś siedziała obok Alvara i Margrit, próbując przymilić się do Hiszpana. Ten jednak był wyraźnie zafascynowany osobą jej szwagierki. Patrzył na nią jak urzeczony, co rusz o coś wypytując. 

Isabelle ogarnęła zazdrość. Nie zaprosiła go tu po to, by przy niej zachwycał się urodą innej kobiety! Miała się napawać rozmową z nim, tymczasem jakby dla niego nie istniała. 

— Interesuje się więc pani historią, panienko, prawda? — Hiszpan spojrzał na dziewczynę z zciekawieniem. 

— Tak, drogi panie. Mam to po moim drogim ojcu.

— Zabawne, że zarówno w moim, jak i w pani kraju przez lata rządzili Habsburgowie! Szkoda, że linia hiszpańska już dawno wymarła, nie znoszę Burbonów. 

— Ja również za nimi nie przepadam. 

— A ja lubię jedynie Rurykowiczów. Arabia pod ich rządami rozwija się tak doskonale! — rzekła Belle, chcąc zwrócić na siebie ich uwagę. 

Oboje spojrzeli na nią ogromnymi ze zdumienia oczyma. Isabelle nie rozumiała, co spowodowało takie ich zachowanie.

— Co się stało? Powiedziałam coś nie tak?

— Rurykowicze rządzili na Rusi do końca szesnastego wieku, droga Belle. W państwach muzułmańskich władają różne rody, lecz Rurykowiczów tam nigdy nie było... — odparł ze zrezygnowaniem Alvaro i wrócił do konwersacji z Margrit. 

Belle zaklęła w myślach. Nie dość, że młodzieniec nie zwracał na nią uwagi, to jeszcze do tego tak się przy nim zbłaźniła! Jak teraz miała zdobyć jego serce, skoro wiedział, że ma takie braki w wykształceniu?

Ale co miała na to poradzić? Ojciec przykładał wagę do tego, by znała jak najwięcej języków obcych, oraz do kształcenia jej zdolności artystycznych. Historią czy geografią się nie kłopotała. A szkoda, gdyż teraz było już za późno, by nadrobić braki w edukacji.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top