XXV. Konfrontacje
Belle uśmiechnęła się na widok kamienicy Cataliny. Jako dziecko gościła w niej tyle razy... Pamiętała, jak doskonale się bawiła z Cataliną i Alvarem. Chłopiec co prawda nie był zbyt rozmowny i śmiały, ale nie miał nic przeciwko lalkom. A takich chłopców pięcioletnia Belle lubiła najbardziej.
Gdy weszła do środka, zauważyła, że posiadłość Cataliny znacznie się zmieniła. Zniknęły z niej meble pamiętające jeszcze poprzedni wiek, zastąpione przez skromne sprzęty w stylu biedermeier. Jasne tapety sprawiały, że ogarniało ją uczucie spokoju, a meble z ciemnego drewna przypadły jej do gustu. Mimo prostoty wszystko było urządzone z taką klasą i smakiem, że nie można było mieć wątpliwości, że mieszkała tu arystokratka.
Najbardziej podobały się jej wiszące na ścianach piękne pejzaże, które przedstawiały hiszpańskie krajobrazy. Nie wiedziała już, czy piękniejsze są skały uderzające o nadmorskie wybrzeże, zamek w Alhambrze czy panorama Sewilli.
— Witaj, kochana Belle! — powitała ją Catalina i uścisnęła dziewczynę.
Isabelle uznała, że markiza, mimo że musiała przekroczyć już czterdziesty rok życia, wciąż wyglądała pięknie. Jej oliwkowa cera nie straciła dawnego blasku, chociaż na twarzy pojawiło się już nieco zmarszczek. Ciepłe, brązowe oczy lśniły przyjaźnie, a karminowe usta układały się w uśmiech. Tak naprawdę nie miała jeszcze czterdziestu lat, bowiem urodziła się rok po Camille, lecz Belle o tym nie wiedziała.
— Dzień dobry, markizo — odparła i skłoniła się jej. — Bardzo się cieszę, że widzę panią po tylu latach.
— Ja również, moje dziecko. Byłaś śliczną dziewczynką i wyrosła z ciebie naprawdę piękna kobieta. — Uśmiechnęła się do niej przyjaźnie. — Chodź, usiądziemy w bawialni.
Zaprowadziła ją do przestronnego pomieszczenia, którego ściany oklejono żółtymi tapetami. Ciemnobrązowa boazeria i meble w tym samym kolorze nadawały wnętrzu przytulnej atmosfery. Belle rozłożyła się obok markizy na dużej, wygodnej sofce obitej beżową tapicerką.
Catalina spojrzała na nią radośnie i przysunęła się do dziewczyny, chcąc się jej dokładnie przyjrzeć. Miała coś rzec, lecz w tym momencie do pomieszczenia wszedł Alvaro. Isabelle uśmiechnęła się na widok jego przystojnego oblicza.
— Dzień dobry, hrabino von Altenburg. — Skłonił się w pas, boleśnie przypominając jej o tym, że nie była już beztroską panienką Ashworth, która ganiała przez ulice Wiednia, skacząc przez kałuże i śmiejąc się z Frau Hildy, lecz żoną człowieka, którego nienawidziła najbardziej na świecie.
— Och, Alvaro, jestem Belle! Nie chcę, żebyś zwracał się do mnie za pomocą mego nazwiska. Jest mi wstrętne.
— Wybacz, moja droga — odparł przepraszająco i usiadł na fotelu stojącym obok sofki. — Nie wiedziałem, że aż tak nie lubisz swojego nazwiska.
— Wolałam bycie panienką Ashworth... — westchnęła i zwiesiła smętnie głowę.
Zaraz zganiła się w myślach. Nie powinna nikomu pokazywać, że jej małżeństwo było porażką, zwłaszcza Catalinie i Alvarowi. Nie mogli o tym wiedzieć, szczególnie, że markiza na pewno obwiniłaby o to jej ojca, a Belle uważała, że Hiszpanka powinna dobrze myśleć o Jamesie.
Właśnie. Ojciec.
Może udałoby się jej sprawić, by markiza do niego wróciła? Był przecież tak nieswój od czasu rozwodu z Liz. Chyba nawet nie miał ani jednej kochanki, a to Belle uważała za przejaw ogromnej rozpaczy ojca. Musiała coś na to zaradzić, a Hiszpanka mogłaby jej w tym pomóc.
Wiedziała, że niegdyś ogromnie kochał Catalinę, a i ona darzyła jej ojca uczuciem. Nie była pewna, dlaczego dokładnie się rozeszli, kojarzyła jedynie, że chodziło o jej matkę. A gdyby tak znów zapłonęli do siebie uczuciem? Ojciec uleczyłby swój żal po tym, jak został zraniony przez Liz.
— Aż tak ci źle z tym chłopcem? Wybacz, nie pamiętam, jak się nazywał — zawstydziła się Hiszpanka.
— Cóż, po prostu ja i Friedrich nie potrafimy się porozumieć. Wie pani, on jest artystą, a ja nie rozumiem jego potrzeb. Ciągle tylko siedzi i gra na pianinie, a ja się nudzę. Przepraszam, że panią tym troskam.
— Ależ nie przepraszaj, słonko. — Catalina posłała jej porozumiewawczy uśmiech. — A jak twój ojciec? Widzę, że mimo wszystko spodobało mu się w Wiedniu, skoro tu został.
— Cóż, niedawno rozwiódł się z żoną... — westchnęła na wspomnienie Liz. Nigdy chyba nie spotkała tak okropnej kobiety. — Mocno to przeżywa, bo ta kobieta... Cóż, nie powinnam chyba tego mówić. Ale to, co się stało, nie było zbyt przyjemnym doświadczeniem dla ojczulka.
— Cóż, ja w takim razie też powstrzymam się od komentarza, chociaż pewien ciśnie mi się na usta.
Belle nie dała po sobie poznać, że wie, co zamierzała rzec Catalina. Sama na jej miejscu zapewne uważałaby tak samo. Postanowiła, że od teraz będzie mówiła o ojcu jak najlepiej, by ponownie zachęcić do niego Hiszpankę. Musiałą jednak być bardzo ostrożna.
Przez całą wizytę posyłała powłóczyste spojrzenia Alvaro. Naprawdę nie przypuszczała, że nie będzie potrafiła oderwać od niego wzroku. Podobało się jej w nim wszystko. Jego śniada cera przypadła jej do gustu dużo bardziej niż blade oblicze Friedricha, upodobniające go do truposza. Ciemne oczy patrzyły na nią przeszywająco, a pełne usta zdawały się wprost stworzone do całowania. Jedynie cofnięta dolna szczęka odejmowała mu urok, ale dla Belle nie miało to zbytniego znaczenia.
— Do zobaczenia, pani markizo — pożegnała się, gdy uznała, że czas wracać do domu, i podniosła się z miejsca.
Ku jej zdumieniu Alvaro podążył za nią do przedsionka. Podobało się jej to. Przyglądał się jej, gdy zakładała na siebie płaszcz i kapelusik. Mimo iż nic w jego spojrzeniu na to nie wskazywało, zdawało się jej, że rozbiera ją wzrokiem.
— Do widzenia, Alvaro. Mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy. — Nachyliła się do niego i złożyła pocałunek na jego policzku.
Poczuła jego ciepły oddech na swojej twarzy. Zrobiło się jej gorąco. Chciała więcej. Zachęcona biernością Hiszpana, przysunęła się bliżej. Położyła dłonie na jego barkach i pocałowała go w usta, z początku nieco delikatnie, by po chwili stać się bardziej agresywną. Nagle zdała sobie sprawę z tego, że ktoś może ich ujrzeć. Oderwała się od młodzieńca, wyszeptała szybko kilka słów pożegnania i wybiegła z domu.
Odetchnęła dopiero, gdy znalazła się w pałacu ojca.
James już na nią czekał w bawialni. Belle nie wiedziała, że zamierzał poważnie z nią pomówić. Inaczej byłaby wielce przerażona.
— Belle, dziecko, usiądź — rzekł rozkazująco.
Dziewczyna nie wiedziała, czego ojciec mógł od niej chcieć, lecz posłusznie zajęła miejsce na sofie. James zdawał się jej jakiś nieswój. Nie rozumiała tego.
— Słońce, uważam, że powinnaś wrócić do Friedricha.
— Ale ja nie chcę, tato. Nie potrafię się z nim porozumieć. To małżeństwo jest okropnym błędem, czy ty tego nie rozumiesz?
— Jaki właściwie jest wasz problem, co, Belle? Friedrich ma tytuł i pieniądze, więc na to nie powinnaś narzekać. Jest całkiem urodziwy, chociaż, z tego, co mówią kobiety, to mężczyźni stają się atrakcyjni dopiero po przekroczeniu trzydziestego roku życia, więc w tej kwestii jeszcze się poprawi. Do tego ma spokojny, ugodowy charakter, więc łatwo da się nim sterować. A skoro macie dziecko, to w łożu nie może być taki okropny. Uwierz mi, dziecko, wybrałem ci najlepszą partię, jaką mogłem znaleźć. Niestety, z racji twojego pochodzenia wielu kandydatów odpadło... Och, gdyby Camille nie była taka okropna i chciała mnie poślubić, zanim wyszła za that little soldier of hers! Nie miałabyś teraz problemów!
— Nie chciałabym, żeby maman za ciebie wychodziła. Widziałam, że jest jej naprawdę dobrze z Jeanem. Co rusz się do niego uśmiechała, całowała go... Na początku uznawałam za ohydne to, że tak często okazują sobie uczucia, ale potem zrozumiałam, że to tak naprawdę piękne. Też chciałabym mieć u boku kogoś, kto tak by mnie kochał... A Fritz interesuje się tylko fortepianem! Jest zupełnie niezdolny do miłości! W ogóle nie powinien się żenić, bo jest okrutnie niedojrzały.
— Nie przesadzaj, Belle. Wiesz, że to artysta, a oni mają swoje... hmmm... kaprysy.
— Ale zawsze, kiedy chcę przeprowadzić z nim konwersację, zajmuje się muzyką! — wykrzyknęła z goryczą.
Ojciec chyba naprawdę nie potrafił pojąć, że Fritz po prostu nie chciał pracować nad ich małżeństwem. Ona też już tego nie pragnęła.
— A on chce rozmawiać?
— Czasem tak.
— A co ty wtedy robisz? — Spojrzał na nią chytrze.
— Cóż, Fritz zazwyczaj chce ze mną mówić, kiedy ja czytam albo maluję. Nie będę sobie przerywała!
— No i widzisz, dziecko, on tak samo nie będzie sobie przerywał, kiedy ty masz ochotę rozmawiać. Ustalcie sobie jakąś godzinę, o której siądziecie wspólnie przy stole i pomówicie o wszystkim. Uwierz mi, Belle, dużo już kobiet miałem w swoim życiu i wiem co nieco o relacjach damsko-męskich. Straciłem Camille i Cat, bo skupiałem się na tym, co ja chciałem, a ich potrzeby ignorowałem. Przy Liz z kolei liczyły się tylko jej zachcianki. A oboje jesteście tak samo ważni. Dlatego nie zamierzam dłużej pozwolić ci tu zostawać. Masz męża i, do cholery jasnej, musisz z nim żyć! Dzisiaj tam wracasz. I nie chcę słyszeć, że nie potraficie się porozumieć. Bo potraficie, tylko trzeba chcieć!
— Niczego nie rozumiesz! — krzyknęła Belle, pełna gniewu, i podniosła się z miejsca.
Nie zamierzała dłużej tu przebywać. Metody ojca nie były słuszne, skoro matka opuściła go dla innego, lepszego mężczyzny, Catalina wybrała samotność, a Liz zdradziła go na oczach wszystkich. Poleciła, by spakowano jej walizki, i ze złością opuściła dom. Miała wszystkiego dość.
— Fritzu, musimy poważnie pomówić — oświadczyła Annelise.
Friedrich spojrzał na matkę z rezygnacją i przycisnął do siebie synka. Mały Ludwig był jego największym szczęściem. Nie mógł uwierzyć w to, że dziecko mogło być tak śliczne. Ciemne loczki chłopca przypominały mu matkę, a jego brązowe oczka były podobne do jego własnych.
— Mamo, siedzę teraz z małym — burknął.
Ludwig zakwilił radośnie, gdy ojciec pogłaskał go po policzku.
— Wiem, że jest cudowny i przeuroczy, ale poradzi sobie. Naprawdę, muszę z tobą pomówić, synku.
Młodzieniec westchnął i odłożył dziecko do kołyski. Złożył na jego czółku pocałunek i udał się za matką do bawialni. Nic się w niej nie zmieniło od piętnastu lat. Na środku pokoju wciąż stał ogromny fortepian, o który wszyscy się potykali, a na ścianach wisiały stare, niemodne już lustra w złoconych ramach. Wiele osób mówiło Ottonowi, że pomieszczenie potrzebuje odświeżenia, jego jednak zbytnio te głosy nie obchodziły.
Matka kazała Friedrichowi zająć miejsce na sofie. Ten westchnął ze smutkiem i rozpostarł się na kanapie. Domyślał się, o czym pragnęła z nim mówić. Bardzo tego nie chciał.
— Synu, to nie może dłużej trwać — stwierdziła matka i ujęła jego dłoń.
Zaczęła ją gładzić, by go nieco ułagodzić, lecz Friedrich nie zamierzał dać się jej omotać.
— Mamo, ja naprawdę nie chcę mówić z tobą o Belle. Nasz związek to porażka. Zdaję sobie sprawę z tego, że mało które małżeństwo, przynajmniej w naszej sferze, zawierane jest z miłości, ale Belle i ja... Naprawdę nie potrafimy się porozumieć. Gdyby jeszcze była spokojna, wrażliwa i posłuszna, wtedy mielibyśmy szansę... Ale ona jest okropna!
— Wierzę, że jeśli tylko porozmawiacie o swoich priorytetach, na pewno dojdziecie do porozumienia.
— Mamo, z nią się nie da dojść do porozumienia! — krzyknął gniewnie.
— Bo nie chcesz!
— Mamo... — jęknął przeciągle. — Belle powiedziała mi, że nie kocha Ludwiga. Swojego własnego dziecka! Nie potrafię jej szanować. W ogóle się nim nie zajmuje. Wiem, że od tego mamy niańkę, ale ona nie okazuje mu ani odrobiny zainteresowania. Inne matki, które bardzo kochałyby swoje dzieci, nie mogą ich mieć albo je tracą, a ona nie docenia tego, że Bóg pozwolił jej posiadać potomstwo.
— Fritz...
— Nie, mamo. Nie zamierzam się z nią porozumieć, póki nie zacznie się przejmować małym.
Naprawdę chciał pokochać Belle, ale ona nie dawała mu do tego powodów. Kiedy decydował się z nią porozmawiać, ona miała do niego pretensje, że teraz nie ma na to ochoty, ale kiedy znajdowali się w odwrotnej sytuacji, wybuchała gniewem, że akurat miał wenę, by komponować. A przecież ona mogła przerwać sobie czytanie książki, podczas gdy on musiał korzystać z przypływu natchnienia.
Nie było między nimi ani przyjaźni, ani intymności, ani miłości. Gdyby jeszcze darzyli się zaufaniem, mogliby rozmawiać o swoich radościach, smutkach i lękach i w ten sposób zbudować swoją relację. Ale Belle tylko się złościła, a on nie miał siły na mierzenie się z jej gniewem i po prostu chciał mieć spokój. Przestała go obchodzić walka z małżonką.
Wtem do bawialni wkroczyła Belle. Fritz prychnął na jej widok. Miał nadzieję, że może jego żona zostanie u ojca na zawsze. Niestety, mylił się.
— Wróciłam — oświadczyła Belle, marszcząc brwi. — Ale na nic nie licz.
— Świetnie — zawtórował jej Friedrich. — Nic od ciebie nie chcę.
— Doskonale. Ja od ciebie też — odparła i skierowała się do swojej sypialni.
Annelise pokręciła głową ze zrezygnowaniem. W tym momencie straciła wiarę w to, że kiedykolwiek będzie dobrze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top