XXII. Nadejście burzy
Jean od tamtej wizyty u Franciszka czuł się doprawdy wyśmienicie. Zdawało mu się, że wszystko już się ułożyło i jego życie jest wprost idealne. Camille co prawda wciąż miała mu za złe odmowę na przygarnięcie Isabelle do ich domu, poza tym jednak żyli w zgodzie. Alexandre zachowywał się przyzwoicie wobec siostry i tylko mała Lottie, której zaczął wyrastać pierwszy ząbek, ciągle płakała.
Cały Paryż huczał o powrocie cesarza do stolicy, Jeana jednak zbytnio to nie obchodziło. Póki na ulicy nie było zamieszek, w ogóle nie zajmowała go polityka. Tego dnia postanowił zrobić porządek w swoim biurze. Przeglądał karki zalegające w szufladach jego sekretarzyka, wyrzucał te, które były mu całkowicie zbędne, a resztę segregował. Zdumiewał się, że miał aż tyle niepotrzebnych rzeczy. Wśród korespondencji natrafił na nieotwartą, nieco już pożółkłą kopertę. Wiedział, co zawierała. List Iriny, który ta napisała mu na wieść o śmierci Dymitra. Leżał tam od ponad roku, gdyż Jean zbytnio bał się tego, co list ten mógł zawierać. Dziś jednak, będąc względnie szczęśliwym, uznał, że jest gotów na jego lekturę. W końcu powoli udawało mu się nie myśleć wciąż o tamtym październikowym dniu sprzed półtora roku. Będąc przekonanym, że lektura nie wywrze na nim żadnego wrażenia, zaczął czytać.
Petersburg, 21 I 1814
Drogi Jeanie!
Ja... Nie wiem, co mam powiedzieć, Wstrzymywałam się z odpisaniem na Twój list bardzo długo, czekając, aż opadną ze mnie rozpacz i żal, jednak po miesiącu widzę, iż to czekanie było daremne. Nic nie uśmierzy bólu, który ogarnął mnie, gdy przeczytałam Twój list.
Dymitr... On był całym moim światem, a życie bez niego zdaje się być niemożliwym. W moim sercu wciąż tli się promyk nadziei na jego powrót. Przekonuję samą siebie, że on wróci i wszystko będzie tak jak dawniej, by po chwili zdać sobie sprawę z iluzji, jaką tworzę, i wybuchnąć płaczem. Moje serce zmieniło się w wielką dziurę zionącą pustką. Nie czuję już niczego, nawet bólu. Skończyły mi się łzy. Nie wiem, jak mam wrócić do normalnego życia, kiedy jego przy mnie nie ma.
Gdyby nie mój mały Saszeńka, pewnie popełniłabym samobójstwo, ale nie mogę zostawić go samego, bo to ostatnie, co mi zostało po Dymitrze. Będę mu opowiadać o ojcu, by żył w jego pamięci. Wciąż nie mogę pogodzić się z tym, że Dima nigdy już nie weźmie go na ręce, nie przytuli go do siebie i nie ucałuje na dobranoc. On był tak niezmiernie szczęśliwy, że został ojcem... Wciąż tylko go do siebie tulił, mówił do niego, jakby Saszeńka już go rozumiał, choć miał wtedy może dwa miesiące. Tak bardzo boli mnie serce, że nie będzie mu dane obserwować jego rozwoju, a Saszeńka nie zobaczy swojego tatusia, który tak bardzo go kochał.
Przepraszam, że Cię tym zadręczam. Nie mam komu o tym mówić. Aleksy, mój brat, u którego teraz mieszkam, ciągle powtarza mi, bym przestała rozpaczać po tym wszystkim, bo to nic nie da, a zniszczę tym życie sobie i Saszy, staram się więc nie mówić przy nim o Dymitrze... Ale muszę komuś się z tego zwierzyć, a mam wrażenie, że Ty, drogi Jeanie, zrozumiesz mój ból, w końcu i Ty straciłeś kilka ważnych w swym życiu osób. Mam tylko nadzieję, że bardzo nie cierpiał, gdy umierał... Nie chcę nawet wiedzieć, jak zginął, to tylko rozjątrzy ranę w mym sercu. Mam nadzieję, że wróciłeś szczęśliwie do domu i wybaczyłeś swojej Camille. Dymitr wciąż się o Ciebie martwił, kiedy odszedłeś... A jeśli wciąż żyjecie w gniewie, co, mam nadzieję, nie jest prawdą, wybacz jej. Jeśli nie dla niej samej, to dla mojego biednego Dymitra.
Mam nadzieję, że dane nam będzie się jeszcze spotkać. Jeśli chciałbyś do mnie napisać, wyślij list do Petersburga, na ten sam adres, który napisałam nad pieczęcią. Dymitr przed wyruszeniem na wojnę uregulował kwestie spadkowe i choć tytuł i większa część majątku przeszły na Mikołaja, jego brata, z racji tego, że Saszeńka nie jest jego legalnym potomkiem, a na prośbę do cara o uznanie go nie starczyło Dimie czasu, to i my dostaliśmy nieco pieniędzy i myślałam nawet o wyjeździe za nie do Francji i rozpoczęciu tam życia na nowo... W końcu Saszeńka miałby tam zapewne dużo lepsze perspektywy na przyszłość niż w tym zacofanym kraju... Nie będę Cię już męczyła, Jeanie. Bardzo cieszy mnie jedynie fakt, że chociaż Tobie udało się przeżyć to piekło.
Twoja Irina
Gdy skończył czytać, wytarł łzy spływające mu po policzkach. Był głupi, decydując się na przeczytanie tego listu. Nie był gotów na zmierzenie się z bólem i rozpaczą Iriny. I nigdy nie będzie. Przed oczyma znów stanął mu Dymitr błagający go o wybaczenie Camille, jego puste oczy, gdy wydał ostatni dech, wykrzywione ciało Franciszka i ogłuszający huk za jego plecami. Nie mógł tego znieść. Łzy spływały mu po policzkach i nie chciały przestać. Ból rozdzierał mu klatkę piersiową. Był tylko jeden sposób, by pozbyć się tych myśli.
Alkohol.
Potrzebował go.
Na całe szczęście Mathilde, która zazwyczaj dysponowała winem, udała się właśnie na drzemkę, a Camille próbowała przy pomocy Marie uspokoić płaczącą Lottie, nie miał więc żadnych trudności ze zdobyciem trunku. Wiedział, że ochmistrzyni chowa go zawsze w szafce w kącie. Zabrał dwie butelki i wrócił do biura.
Nie kontrolował tego, ile alkoholu w siebie wlewał. Szklanka po szklance obrazy w jego pamięci zacierały się, a on czuł się lepiej. Nie było już pola bitwy, przerażających trupów z pourywanymi kończynami ani rzężącego Dymitra, jedynie pustka. Czerwona ciecz odurzyła go tak bardzo, że gdy wstał z krzesła, zakręciło mu się w głowie. Upadł, powodując przy tym głuchy rumor. Po chwili wstał i otrzepał poły swego fraka. Zauważył, że jedną butelkę już opróżnił. Druga była napoczęta.
Po chwili w pokoju zjawiła się Camille, zwabiona hukiem. Twarzyczkę miała zatroskaną, jej dłonie nieznacznie drżały. Przypominała teraz tamtą roztrzęsioną, zlęknioną osiemnastolatkę, która miała wyjść za Pierre'a de Lacroixa, nie wielką panią, którą teraz była.
— Co się stało? — zapytała.
Jean milczał. Jego małżonka omiotła pomieszczenie wzrokiem. Wszystko stało się dla niej jasne. Poczuła bolesny ucisk w żołądku. Wszystko już się ułożyło, a on znów musiał zacząć pić!
— Dlaczego, Jeanie? Dlaczego? — jęknęła, patrząc na opróżnione butelki.
On jednak nie odpowiedział. Prychnął tylko ze złością i próbował ją wyminąć. Miał już dość jej widoku. Gdy pił, widok żony zawsze przypominał mu o decyzji podjętej po tym, jak poznał prawdę o Isabelle, najgorszej w jego życiu. Wciąż wyrzucał sobie wtedy, że wypierał się ojcostwa bliźniąt.
— Zostaw mnie — burknął i machnął ręką, ona jednak zastąpiła mu drogę i położyła dłoń na jego barku.
— Myślałam, że to już koniec, że wszystko będzie już dobrze. Dlaczego znów wracasz do tego, co było? Zdawało mi się, że masz to już za sobą, że w końcu zapomniałeś.
— O tym się nie da zapomnieć.
W końcu jak mógł wyrzucić z umysłu fakt, że przez niego Irina, która tyle w swym krótkim życiu wycierpiała, nie miała już sił, by dalej egzystować, a Aleksander był zdany na łaskę i niełaskę ludzi, którzy obrzucą go inwektywami piętnującymi jego nieślubne pochodzenie?
— Kochanie... — Dalej trzymała dłoń na jego ramieniu, mając nadzieję, że zaraz się uspokoi i położy do snu.
— Wyjdź. Nie mam ochoty cię widzieć.
— Ale...
— Wyjdź! — huknął.
— Kochanie... Proszę...
Jean, niewiele myśląc, brutalnie wyszarpał rękę z jej uścisku i spojrzał jej w oczy. Były zlęknione i pełne smutku. Szkliły się w nich łzy. Usta miała wykrzywione w rozpaczliwym grymasie. Przyszło mu na myśl, że wyglądała identycznie jak wtedy w operze. Niech by to! Kolejny jego błąd, za który musiał słono zapłacić. Jej oblicze ciągle przypominało mu o przeszłości. Po co w ogóle się z nią żenił!? Powinien zapomnieć o niej i pójść w swoją stronę. Był głupi, że po tym wszystkim pojął ją za żonę.
— Zostaw mnie, bo gorzko tego pożałujesz — wycedził przez zęby.
— Ale Jeanie... Nie zachowuj się tak, proszę. Bądź znów moim słodkim, kochanym Jeanem, nie tym okrutnikiem pozbawionym serca... Proszę...
Tego stwierdzenia Jean nie mógł zdzierżyć. Wziął zamach i uderzył ją w twarz. Camille nie spodziewała się ciosu od niego. Poczuła piekący ból. Nie rozumiała, dlaczego to uczynił. Po jej policzkach popłynęły łzy, jednak wciąż stała w miejscu, zbyt oszołomiona, by się poruszyć. Jean wykorzystał sytuację i nim zdążyła zareagować, wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami.
Opuścił dom, nie przejmując się nikim ani niczym. Nie wiedział nawet, dokąd zmierza. Było mu to obojętne. Liczyło się tylko, by znaleźć się jak najdalej od Camille. Chłodne, wieczorne powietrze, zamiast go otrzeźwić, tylko wzmogło złość, która w nim buchała. Chciał skrzywdzić żonę tak mocno, jak tylko się dało. Nienawidził jej w tej chwili. Nie pojmował w ogóle, dlaczego kiedyś ją pokochał. Wszystkie dobre wspomnienia z nią związane najchętniej wyrzuciłby z pamięci.
Nagle zorientował się, że nie ma pojęcia, gdzie zaszedł. Otaczające go budynki były mu zupełnie obce, a zachodzące słońce tylko pogłębiało jego strach. Zgubił się. Jak miał teraz wrócić do domu? Przecież nie poda nikomu adresu i nie poprosi o odprowadzenie go do domu! Tylko by się skompromitował.
Był bliski płaczu. Że też musiał być tak głupi! Wszyscy w domu zapewne zaczną się o niego martwić. Diane rozpłacze się, że jej papa nie utulił jej do snu, a Alexandre będzie się pieklił o to, że znów nie poczyta mu bajki na dobranoc. Dlaczego nie mógł być mądrzejszy? Oddałby połowę swej odwagi za choćby odrobinę rozsądku! Przeczytał w swym życiu tyle ksiąg, lecz nie wyciągnął z nich żadnej wiedzy!
Rozglądał się wokół siebie, lecz znikąd mógł szukać pomocy. Paryżanie w końcu byli obojętni na los innych, zwłaszcza tych, którzy mieli więcej majątku od nich samych. Przechodnie tylko cieszyliby się z jego nieszczęścia i wyśmiewali jego brak odpowiedzialności.
Nagle usłyszał terkot kół powozu. Uderzały o bruk, wydając nieprzyjemny dźwięk. Zaklął pod nosem. Zapewne znał osobę, która poruszała się tym pojazdem, w końcu z większością arystokratów zawarł znajomości. Ktoś będzie świadkiem jego głupoty, doskonale! Kolejny powód, dla którego był jeszcze bardziej rozsierdzony! Zdziwił się, gdy powóz nagle się zatrzymał.
— Jeanie, kochany, cóż za zrządzenie losu! Znów się spotykamy!
Przez chwilę nie mógł skojarzyć, jaka znana mu kobieta ma tak wysoki, piskliwy i egzaltowany głos, zaraz jednak doznał olśnienia. Constance, jego pierwsza, wielka miłość. Wróciło do niego to dawne uczucie, dzięki któremu miał niegdyś siłę żyć. Gdyby nie ona, chyba nie przetrwałby tamtych dni, gdy jako młodzieniec wciąż doświadczał pogardy od ojca.
— Przyszedłeś tu piechotą?
— Tak, wyszedłem na spacer...
— Wsiadaj, zimno jest, odwiozę cię do domu.
W innym wypadku Jean zapewne by zaprotestował, teraz jednak, nie mając nadziei na samodzielny powrót do domu, owładnięty dawną miłością, bez wahania przystał na jej propozycję.
Powóz był dość ciasny. Nie dziwiło go to, w końcu zazwyczaj korzystała z niego sama Constance. Siedział przyciśnięty do niej, wpatrując się w jej wyeksponowany dekolt. Musiał przyznać, że natura nie poskąpiła jej wdzięków, w przeciwieństwie do Camille, która nawet po urodzeniu czwórki dzieci wciąż była chudziutka i pozbawiona walorów, które tak przyciągały mężczyzn do przedstawicielek płci pięknej, nawet jeśli miały brzydkie twarze. Constance była wyraźnie ukontentowana jego zachowaniem.
— Może chciałbyś wypić ze mną herbatę? Rzadko mam okazję gościć kogoś w swoim domu. Jestem taka samotna... — powiedziała, przeciągając samogłoski.
Jean długo się nie zastanawiał. Nie chciał wracać do domu. Martwił się nieco o dzieci, jednak konfrontacja z ich matką była mu aktualnie nie w smak. Herbatka w towarzystwie Constance była zdecydowanie lepszym pomysłem.
Gdy dotarli do jej włości, lokaj wprowadził ich do saloniku. Usiedli na małej sofce, która nie pomieściłaby już nikogo więcej. Chociaż wnętrza domu Constance były naprawdę gustownie urządzone, Jean nie miał zamiaru ich podziwiać. Wciąż patrzył na jej dekolt, urzeczony pięknem jej boskich kształtów. Już jako szesnastolatka była bardzo kształtną dziewczyną o wąskiej kibici. Teraz tylko wypiękniała.
Constance położyła dłoń na jego udzie. Przez chwilę obawiała się, że odtrąci ją i wróci do domu, on jednak był zdecydowanie zadowolony. Widziała jego błyszczące oczy i pulsujące na dłoniach żyły. Nie mogła nie przyznać, że niezmiernie ją pociągał.
Lokaj postawił przed nimi eleganckie, porcelanowe filiżanki w drobne kwiatuszki. Jean uniósł filiżankę z parującą cieczą do ust i pociągnął z niej łyk. Skrzywił się. Nigdy nie przepadał za herbatą, a teraz, kiedy czuł jeszcze w ustach posmak wina, zdawała mu się czymś okropnym.
— Wszystko w porządku, Jeanie?
— Nie smakuje mi ta herbata.
— A co byś wolał? — zapytała, wydymając kusząco usteczka.
— Wino.
— Nie wypiłeś już za dużo? Czuję przecież, że nie jesteś trzeźwy. — Przejechała dłonią nieco wyżej, na co Jean zadrżał.
Przesuwała ją coraz wyżej, aż natrafiła na zapięcie jego koszuli. Przez chwilę czekała na jakąkolwiek reakcję z jego strony, on jednak niczego nie uczynił, co uznała za przyzwolenie na dalsze uczynki. Pocałowała go w policzek, jednocześnie odpinając jego żabot. Jean nie ruszał się, otumaniony winem i jej urodą. Szumiało mu w uszach od nadmiaru alkoholu. Miał ochotę znów zrobić to, co niemal dwadzieścia lat temu. Wino zupełnie zamroczyło mu umysł, a w połączeniu z nagłą chęcią sprawienia bólu Camille potęgowało to pragnienie zatopienia się rozkoszy z Constance. Gdy zaczęła całować go w szyję, przestał się wahać. Objął ją w pasie i wziął w ramiona, na co ta zamruczała z zadowoleniem. Całował jej całe ciało, podążając za jej wskazówkami do sypialni. Gdy dotarli do drzwi, Jean zrzucił z jej ramion suknię. Została w samej halce, gdy jednak leżała już wśród pierzyny, nie miała na sobie niczego.
STOP, BO MI NIEDOBRZE.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top