XXI. Wizyty koleżeńskie

Camille nie mogła otrząsnąć się po śmierci brata. Od zawsze trzymali się przecież razem. Dokuczali sobie, robili przykre kawały, śmiali się z tych samych rzeczy i wzajemnie wspierali. Do dziś pamiętała, jak zepsuł jej zaręczyny. Teraz oddałaby wszystko, by znów znaleźć się w karczmie z Jeanem, Hugonem i Franciszkiem, usłyszeć, że jest dziką kotką i zapobiec wszystkim nieszczęściom, jakie miały później miejsce. 

Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że zawdzięczała Hugonowi życie. Tylko dzięki jego brawurowej obronie w czasie procesu nie została skazana na śmierć. Dzięki niemu mogła cieszyć się życiem z Jeanem i dziećmi. A teraz już nie było go na świecie.

Potrzebowała się komuś wyżalić, lecz nie miała zbytnio komu. Danielle wróciła już do Ameryki, gdyż nie mogła na dłużej zostawić szkoły pod opieką swej zastępczyni, Antoinette zaś była zbytnio zajęta pocieszaniem Franciszka, który zupełnie się załamał. 

Zazwyczaj mówiła o wszystkim Jeanowi, lecz on teraz był zbyt pochłonięty wspieraniem Delphine. Camille rozumiała, że jego wrażliwe serce nakazywało mu pomagać biednej wdowie, lecz zdawało się jej, że przez to zupełnie ją zaniedbał. 

Również Diane ogromnie przeżywała śmierć wuja. Młodsze dzieci nie do końca zdawały sobie sprawę z tego, co się stało, a Alexandre zbytnio się tym nie przejął, lecz dla młodej panienki, która jeszcze jakiś czas temu tańczyła z wujem na balu, myśl, że teraz już nie żył, była okropna i przerażająca. 

Chciała jakoś wesprzeć matkę, dlatego wciąż wypytywała ją, czy na pewno nie chce się jej wypłakać, Camille jednak uznała, że nie powinna obarczać córki swym cierpieniem i nic jej nie mówiła. 

Jedyną rzeczą, która przynosiła jej pocieszenie w tych trudnych czasach, było jej dziecko. Camille, choć ogromnie przerażona tym, że niedługo miała zostać po raz kolejny matką, z całych sił pokochała maleństwo rozwijające się pod jej sercem. Napawało ją ono radością i nadzieją, że chociaż nad ich życiem zebrały się czarne chmury, wszystko jeszcze się ułoży. Marzyła o kolejnej córeczce. 

W końcu hrabina de Beaufort postanowiła, że uda się do swej przyjaciółki, księżnej Louise d'Arras, matki Raymonda, którego tak nie znosiła Diane. Co prawda lepszym wyborem na powierniczkę zmartwień byłaby Irina, lecz Jarmuzowa ostatnimi czasy gościła u siebie swego brata, księcia Wołkońskiego, wolała jej więc nie przeszkadzać. 

D'Arrasowie byli o wiele bogatszą i bardziej znaczącą rodziną niż de Beaufortowie. Książę Éric od dawna zasiadał w parlamencie, miał mnóstwo pieniędzy i co roku wyjeżdżał na dalekie wojaże do Azji. Jego żona uważana była w towarzystwie za jedną z najpiękniejszych dam, a dzieci za najlepsze partie. Wciąż widziała Raymonda w roli idealnego męża dla Diane. Camille cieszyła się, że miała takich przyjaciół, zwłaszcza że Eric d'Arras pałał sympatią nie tylko do niej, ale i do Jeana. Raz chciał nawet zabrać de Beauforta do Indii, ten jednak uznał, że z jego słabym słuchem trudno byłoby mu się tam odnaleźć. Tak naprawdę Jean nie wyobrażał sobie, że miałby zostawić ukochane dzieci na długi czas same, ale obawiał się do tego przyznać. 

Louise uśmiechnęła się na widok przyjaciółki. Uścisnęła ją i zaprosiła do bawialni. Camille nigdy nie mogła nasycić oczu wspaniałościami w domu d'Arrasów. Pełna kryształowych luster, złoconych gzymsów i kunsztownie wykonanych mebli, pamiętających jeszcze czasy cesarstwa, bawialnia zapierała jej dech w piersiach. Czuła się w niej niemal tak, jakby znajdowała się w Wersalu. Pałac królewski w ogóle był najpiękniejszą rzeczą, jaką dane jej było widzieć w całym życiu. 

Usiadły na sofie stojącej na złoconych nóżkach w kształcie lwich łap. Camille poprawiła swą czarną suknię i westchnęła. Nienawidziła nosić żałoby. Nie odziewała się w czarne stroje po śmierci rodziców, gdyż uważała, że żadne z nich na to nie zasługiwało, lecz nie mogłaby tak po prostu zignorować tej tradycji po zgonie brata. Hugo był dla niej zbyt ważny.

— Cami, wyglądasz okropnie, kochanie — orzekła ze współczuciem Louise. — Już dawno nie byłaś taka zabiedzona. 

— Wiem... Po prostu to wszystko mnie przerasta — westchnęła i złapała się za głowę. — Najpierw dziecko, teraz Hugo... Nie mogę tego znieść. Za dużo... A Jean ciągle tylko chodzi do Delphine, zamiast mnie wspierać. Wiem, że ona cierpi najbardziej, w końcu był jej mężem... Ale ja też ogromnie to przeżywam. Co prawda zawsze był chorowitym dzieckiem, więc byliśmy przygotowani na to, że on odejdzie jako pierwszy, ale... Kiedy dorósł, nie przypuszczaliśmy, że to się stanie tak szybko, bo po ślubie było z nim lepiej. Kilka lat temu zaczęło się nieco psuć, ale myślałam, że dożyje chociaż pięćdziesiątki... On zostawił trzynastoletnią córkę, która była z nim tak bardzo związana, wyobrażasz to sobie? To tak, jakbym ja teraz miała zostawić moje maleństwa same na tym świecie... I Jeana... To takie okropne... Co oni muszą przeżywać...

Louise posłała jej pełne współczucia spojrzenie i otoczyła ją ramieniem. Camille pociągnęła nosem. Przyjaciółka przycisnęła jej głowę do swojej piersi i zaczęła uspokajająco przesuwać dłońmi po jej włosach, mając nadzieję, że jakkolwiek jej to pomoże. Camille jednak nie czuła, by jej ból miał minąć. Ani dzisiaj, ani kiedykolwiek. Strata Hugona spowodowała zbyt dużo cierpienia. 

Jean i Delphine znów siedzieli w biurze Hugona, przeglądając jego dokumenty. De Beaufort nie mógł już znieść widoku zapłakanej szwagierki, gdyż łamał mu on serce, lecz dzielnie jej pomagał, wiedząc, że to i tak zbyt mała zapłata za to, co zrobiła dla niego Delphine lata temu. 

Coraz bardziej zastanawiało go, na co Hugo wydał tyle pieniędzy, czy w ogóle je wydał i dlaczego nie chciał poprosić go o pomoc. Przecież dla niego pożyczenie mu nawet sporej kwoty nie byłoby niczym wielkim, więcej, cieszyłby się z tego, że jakoś wsparł krewnych. 

— Powiedz mi, droga Delphine, czy Hugo wydał te wszystkie pieniądze? Może dałoby się nieco spłacić... I na co w ogóle była mu taka kwota?

— Oddałam już wszystko, co zostało. Potrzebował na odbudowę domu. To ciągnęło się latami... Uważał, że pałac powinien być jak najpiękniejszy, ciągle coś do niego kupował... Co prawda jego ojciec odbudował część za pieniądze drugiej żony, ale tam naprawdę było dużo pracy i ten... potwór — skrzywiła się na myśl o hrabim de La Roche'u, który tak okrutnie ją potraktował, gdy jej dziecko umierało — nie zdążył tam wiele zrobić. Nie dostaliśmy też po nim ani franka... I cóż, skończyło się na pożyczkach... Brał coraz więcej, a brakowało mu, by spłacić. Dopiero teraz to rozumiem... Wcześniej ciągle mówił mi, że to drobnostka i mam się nie przejmować. 

Jean westchnął ciężko. Doskonale znał takie przypadki, nie spodziewał się jednak, by tak rozsądny człowiek, jak Hugo, dał się wciągnąć w niekończący się łańcuch pożyczania pieniędzy. Okropnie się pomylił. 

— Dlaczego nie przyszedł do mnie? Przecież obszedłbym się z nim godnie, zatrzymał spłaty, gdyby potrzebował...

— Hugo był na to zbyt dumny, Jeanie... Nie chciał błagać krewnych o pomoc. Wolał zająć się tym sam.

Tak, duma. Przeklęta rodowa duma de La Roche'ów, która tyle razy zatruwała mu życie! Nie sądził jednak, że owładnęła i Hugona. On jako jedyny z rodzeństwa zdawał się być nią nieskażony. A jednak. I jego dotknęła ta choroba, bo inaczej Jean nie mógł jej nazwać, właściwa dla całego rodu od pokoleń.

— A jak dzieci? Cieszą się na rodzeństwo? — Łagodny głos Delphine wyrwał go z zamyślenia. 

— Powiedzieliśmy na razie tylko bliźniakom, bo Cami obawia się, że coś się jej stanie. Alexandre nie jest zbytnio zadowolony, ale Diane bardzo się cieszy. Ja zresztą także... Myśl, że znowu doświadczę tego cudu, jakim jest bycie ojcem, zwłaszcza takiego maleństwa, sprawia, że chce mi się żyć. Marzy mi się malutka dziewczynka, którą będę rozpieszczał. No, i wreszcie byłoby nas po równo!

— Aak czuje się Cami? Kiedy była tu wczoraj z tobą, wyglądała okropnie... 

— Nie znosi tego najlepiej — westchnął, wspominając na zachowanie żony z ostatnich kilku dni. — Ciągle szlocha, w nocy szepcze mi, że boi się, że mnie straci, całymi dniami nie wychodzi z łóżka, do tego dręczą ją bóle brzucha... Ja już sam nie wiem, jak jej pomóc... 

— Po prostu przy niej być — odparła Delphine, wpatrując się w niego z troską. — Jestem ci ogromnie wdzięczna za pomoc, ale powinieneś być teraz z nią. Ja jestem zrozpaczona, ale poradzę sobie, mam dzieci, wnuki... Nawet nie wiesz, jak Joseph i Olivier uroczo razem wyglądają, gdy się bawią! Moje dwa aniołki... Cami jest teraz przy nadziei i, z tego, co wiem, ogromnie boi się porodu w takim wieku. Wracaj do domu, dokończymy przecież jutro. Przynieś jej herbatę, okryj ciepłym kocem, przytul i porozmawiaj albo po prostu bądź. To jest teraz najważniejsze.

— Dobrze, Delphine, tak zrobię — odparł Jean. 

Ucałował ją jeszcze w policzek i wyruszył w drogę powrotną do domu.

Alexandre i Gaston rechotali rubasznie, upijając się winem. Camille wyszła do księżnej d'Arras, Jean do Delphine, a Diane do Potockich, nikt więc nie pilnował, by najstarszy z de Beaufortów nie uczynił niczego głupiego. 

Panicz de Beaufort, uznawszy, że jego kuzyna należy nieco rozweselić, stwierdził, że upicie się jest wybornym pomysłem. Niestety, w domu de Beaufortów od lat nie było wina, podobnie jak w domu de La Roche'ów. Młodzieńcy musieli więc wysilić się, by zdobyć trunki. 

Na całe szczęście jeden z przyjaciół młodego de La Roche'a wiedział, gdzie za niewielką cenę można kupić wyborny alkohol. Gaston udał się więc w polecone mu miejsce, po czym przybył do posiadłości Jeana. 

Młody de Beaufort jeszcze nigdy nie pił w domu, jedynie na szemranych przyjęciach u swych przyjaciół. Obawiał się nieco, że ktoś go przyłapie lub że któreś z dzieci poskarży się na niego ojcu. O ile młodszym pociechom, zwłaszcza dziewczynkom, Jean wszystko odpuszczał, tak Alexandre'owi, najbardziej krnąbrnemu ze swych potomków, zawsze prawił morały na temat odpowiedniego zachowania i dawał kary. Uważał, że tylko w ten sposób złamie charakter syna. 

Alexandre wszedł do pokoju, w którym bawili się jego młodsi bracia. Victor i Robert budowali wieżę z klocków, a André ustawiał swoje ołowiane żołnierzyki w tyralierę, która miała zaatakować armię huzarów. 

— Dzieciaki, zaraz przychodzi do mnie Gaston. — Spojrzał na braci surowo. — Jeśli któryś z was zejdzie na parter i zacznie nam przeszkadzać...

— To co? — zapytał buńczucznie André.

— To twoje żołnierzyki wylądują w kominku — sarknął. 

Uśmiechnął się okrutnie na widok przerażenia młodszego brata i wyszedł. 

Skierował się jeszcze do pokoju sióstr, które również chciał ostrzec, by nie wychodziły z pokoju. Lottie zawsze lubiła mu dokuczać, obawiał się więc, że i ona będzie chciała mu jakoś przeszkodzić. Nie mógł do tego dopuścić. 

Dziewczęta siedziały na dywanie i zgodnie bawiły się lalkami. Lottie szczebiotała coś wesoło, Gigi zaś mówiła niskim, tubalnym głosem, mającym przypominać męski. 

Nagle Gigi odłożyła lalkę, wykrzyknęła coś radośnie i rzuciła się na szyję Charlotte. Ta przytuliła ją do siebie i zaczęła przesuwać dłonią po jej włosach. Wyglądały teraz jak dwie porcelanowe lalki wtulone w siebie.

— Dziewczęta — zaczął Alexandre, na co siostry odwróciły się i spojrzały na niego ze zdumieniem. 

— Tak, braciszku? — zapytały równocześnie. 

— Zaraz przychodzi do mnie Gaston.

— Czy rodzice o tym wiedzą? — Lottie omiotła go podejrzliwym wzrokiem. — A może robisz to za ich plecami?

— Nie twoja sprawa, małolato — prychnął młodzieniec. 

Charlotte wydęła usteczka z pogardą i skrzyżowała chude ramionka na piersiach. 

— Jestem od ciebie tylko dwa lata młodsza, nie zapędzaj się tak. 

— Chyba chciałaś powiedzieć aż dwa lata — fuknął Alexandre.

— Ach no tak, dla ciebie nawet Diane jest małolatą, bo urodziła się pół godziny później — odgryzła się Charlotte. — Czego więc chcesz?

— Macie mi nie przeszkadzać, po prostu. Rozumiecie?

— A co będziemy z tego miały? — Spojrzała na niego roszczeniowo.

— No właśnie? — zawtórowała jej Gigi. 

Alexandre zaklął szpetnie w myślach. Oczywiście, o ile jego najmłodsi bracia byli zazwyczaj posłuszni, a Andrégo można było łatwo nastraszyć, tak dziewczęta zawsze mu się sprzeciwiały. Nienawidził tego. Dlaczego nie mogły być potulne jak ciotka Antoinette albo ciotka Delphine?

— Oddam wam swój deser? — zaproponował z wahaniem. 

Nigdy nie chciał z nikim dzielić się słodkościami, więcej, zazwyczaj pochłaniał dwa desery, gdyż jego matka oddawała mu wszystkie ciasta. Zbyt kochał smak cukru, by się go wyrzec. Dziewczęta doskonale o tym wiedziały. Powinny docenić jego starania, gdyż do większych wyrzeczeń nie był zdolny. 

— Jeden deser na nas dwie? — zapytała Gigi, patrząc na niego wyzywająco. 

— Ale przecież maman zazwyczaj oddaje mi swój, będziecie miały po jednym dla każdej.

— To za mało. Ale za śliczne, nowe wstążki od madame Defarge będą idealne. — Uśmiechnęła się do niego słodko Charlotte. — Jutro chcę widzieć je na mojej komódce. Różowe dla mnie i błękitne dla Gigi, zrozumiałeś?

Alexandre sapnął jak wściekły zwierz, zaraz jednak się uspokoił. Musiał stracić pieniądze na bzdurne wymysły swoich sióstr, ale przynajmniej jego deser był bezpieczny. To miało dlań większą wartość, bowiem młody panicz de Beaufort więcej cenił sobie rozkosze podniebienia niż pieniądze.

— Ustalone. Pamiętajcie, niech zobaczę którąś na schodach, to nici z waszych wstążek! — wykrzyknął jeszcze i wybiegł z pokoju. 

Zszedł na parter i rozsiadł się w bawialni, gdy w tej chwili Jacques, odźwierny de Beaufortów, zapowiedział przybycie młodego de La Roche'a. Alexandre kazał przyprowadzić kuzyna do siebie. 

Uśmiechnął się szeroko, widząc jasną czuprynę Gastona i jego radośnie błyszczące oczy. W jednej dłoni trzymał butelkę wina, w drugiej flaszkę wódki. Alexandre niechętnie przyznał, że jego ukochany kuzyn przypomina tego, którego najbardziej nienawidził — Janka Potockiego. Obaj byli wysocy, szczupli i jasnowłosi, urodzili się w 1811 roku i lubili alkohol. Różniły ich tylko kolor oczu — zielony u Potockiego, a niebieski u de La Roche'a — oraz stosunek do kobiet. Gaston był prawdziwym pożeraczem damskich serc, podczas gdy Janek przy całym swym szaleństwie zachowywał się wobec płci pięknej z pewną dozą rezerwy.

Alexandre i Gaston rozłożyli trunki na stole i zaczęli rozlewać je do kieliszków. Rechotali przy tym jak szaleni. Podniecenie z powodu spożycia alkoholu, kiedy rodziców nie było w domu, sięgało zenitu.

Stuknęli się szklankami i zaczęli ucztę. Alkoholowe napoje paliły ich nieco w przełyki, lecz gdy docierały do żołądka, powodowały przyjemne ciepło rozlewające się po całym ciele. Alexandre'owi lekko zakręciło się w głowie, lecz postanowił zignorować to uczucie. 

— Alex, co myślisz, żebym ja się ożenił? Ojciec zostawił podobno mnóstwo długów i trzeba to spłacić. Akurat za posag bogatej panienki... Albo wdówki. Znam taką jedną ładną, parę razy już u niej byłem — zarechotał Gaston.

Alexandre żałował, że on jeszcze nie mógł pochwalić się żadnymi zdobyczami. Nie dzielił łoża z ani jedną kobietą, mimo że był ledwo rok młodszy od Gastona, który tyle opowiadał mu o swoich podbojach!

— A, jak tam chcesz, jak ci się nie znudzi szybko ta wdówka, to czemu nie.

— Ej, ta twoja siostrzyczka to śpi z naszym małym Jeanem? — zagaił Gaston z uśmiechem tak ohydnym, że gdyby jego matka widziała go w tej chwili, niechybnie dostałaby ataku apopleksji.

Alexandre prychnął. 

— A czort ją tam wie. Ale kto by się przejmował tymi idiotami, Gastonie, nienawidzę obojga tak bardzo, że aż szkoda mi na nich słów. Kto ci w ogóle to powiedział?

— A bo ja wiem, chyba Raymond d'Arras. Uważa, że twoja siostrzyczka będzie miała dziecko, ale papcio się wścieknie!

— Byłby z tego ładny widok — zarechotał de Beaufort. — Ale obawiam się, że Raymond kłamie, Diane to obrzydliwa cnotka, pluję na takie. — Dla potwierdzenia swych słów, splunął na stół. — To co, zdrowie de La Roche'ów! — zawołał i uniósł kielich w górę. 

Nie liczyli czasu, jaki spędzili na raczeniu się winem. Alkohol tak uderzył młodzieńcom do głów, że zasnęli. Czuli się jak w raju. Nic ich nie bolało, a w śnie nęciły ich piękne damy w bardzo skąpych strojach. Alexandre najchętniej nigdy by się nie budził. 

Wtem jednak drzwi się otworzyły, a do pomieszczenia wkroczyli Jean i Camille, którzy na widok syna i bratanka śpiących na stole, opróżnionej butelki wina i do połowy pełnej flaszki wódki wydali z siebie wściekłe okrzyki. Alexandre i Gaston byli zgubieni.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top