XX. Sekretarzyk Hugona

Pogrzeb męża był najbardziej traumatycznym wydarzeniem w życiu Delphine. Nawet pochówek matki nie był tak straszliwy, gdyż jako mała dziewczynka nie zdawała sobie sprawy z tego, co się wokół niego działo. Chciała jak najszybciej wyprzeć tamto wydarzenie z pamięci.

Mimo że Hugo został już pochowany w grobie, w którym przed nim spoczęli jego ojciec i córeczka, jej cały czas zdawało się, że zaraz wróci z kancelarii, obejmie ją, przyciśnie do piersi i pocałuje. Dopiero w nocy docierało do niej, że Hugo już nigdy jej nie przytuli i zetknie jej ust ze swoimi. Oddałaby wszystkie skarby świata, byle tylko znów był tu z nią. 

Na cmentarz przychodziła codziennie. Siadywała na małej ławeczce przy grobie Cathy i Hugona i wpatrywała się w kamienną płytę, na której wyryte były dwa tak drogie jej imiona. Kładła na grobowcu dwie róże i modliła się, po czym siadała i opłakiwała bliskich. 

Przynosiło jej to ulgę, lecz tylko chwilową, gdyż po powrocie do domu znów odczuwała ten rozrywający serce ból. Przynajmniej Cathy i Hugo byli razem... To było jej jedyne pocieszenie. 

Dom zdawał się jej teraz okrutnie pusty. Lise ciągle pochlipywała w kącie, Gaston próbował jakoś pogodzić się ze stratą ojca, topiąc smutki w winie, a David urządzał sypialnię dla żony i dziecka, których matka kazała mu sprowadzić do domu. Angie przychodziła codziennie ze swym synkiem, którego uśmiech rozjaśniał życie zrozpaczonej rodziny.

Nie potrafiła zabrać się za  uporządkowanie jego rzeczy. W szafie wciąż wisiały jego ubrania, w gotowalni leżały przybory do czesania i golenia, a w szufladzie spoczywały jego zapiski i szkice. Któregoś razu wyciągnęła z komódki swój pamiętnik. Znalazła w nim portrecik, który Hugo narysował dla niej lata temu. 

Nie potrafiła pojąć, jakim cudem minęło już tyle czasu od chwili, gdy powstał. Była na nim tak młoda i śliczna, że nie mogła uwierzyć, że ta dziewczyna była tą samą zapłakaną, zatroskaną kobietą o podkrążonych oczach, która nie mogła powstrzymać się od szlochu. Pamiętała, z jaką miłością Hugo wtedy na nią patrzył i jakimi pięknymi, chociaż jej zdaniem niezasłużonymi komplementami ją obdarzał. 

A teraz nie żył. Nie mógł jej już rzec, jak piękna dla niego jest mimo tylu lat, które spędzili razem, jak bardzo ją kocha i jak bardzo uwielbia się budzić u jej boku. Leżał w ciemnym, zimnym grobie, a jego urodziwą twarz zjadały robaki. 

Wciąż przywoływała z pamięci jego oblicze, gdy leżał już w trumnie. Było chorobliwie blade, ale spokojne i piękne. Zdawało się jej, że odmłodniał o kilkanaście lat. Wyglądał jak wtedy, gdy brali ślub. 

Zapłakała na myśl o dniu, w którym złączyli się węzłem małżeńskim. Tamtego dnia kroczyła w pięknej, błękitnej sukni do ołtarza, prowadzona przez ukochanego ojca, uśmiechając się do mężczyzny swego życia, odzianego w elegancki frak i promieniejącego szczęściem. Oddałaby wszystko, by znów być tą pełną radości panną młodą. 

Któregoś dnia zaprosiła do siebie ojca, siostrę i jej męża, a nawet Gastona de Blancharda, który przebywał właśnie w Paryżu. Myślała, że ich obecność ją pocieszy, lecz było tylko gorzej.

David Chardon siedział w milczeniu i wpatrywał się w zapłakaną twarz córki. Yvette i Jules, syn Gastona, zachwycali się małym Olivierem, który bawił się swoim konikiem na kolanach ojca. Tylko de Blanchard przejmował się uczuciami Delphine. Widział, jak bardzo jest strapiona i odczuwał potrzebę uczynienia czegoś, by na jej twarzy chociaż na chwilę pojawił się uśmiech. 

— Delphine, mogę cię na chwilę prosić? — zapytał, uśmiechając się do niej. 

Kobieta skinęła mu głową i wstała. 

Wyszli do przedsionka, gdzie stanęli przy wysokim, kryształowym lustrze, w którym odbijały się ich sylwetki. Delphine przypatrzyła się Gastonowi z bliska. Nie był już tak szczupły i żwawy, jak dawniej, a włosy całe mu zsiwiały, lecz wciąż uśmiechał się jak stary, dobry de Blanchard. 

— Moje dziecko, nie smuć się tak. — Spojrzał na nią ze współczuciem. — Wiem, że to okropnie trudne. Pamiętasz może, jak się zachowywałem, kiedy moja Clem... 

— Pamiętam — westchnęła na wspomnienie zrozpaczonego de Blancharda. — Hugo mówił mi, że mam się nie smucić, że przecież będzie na mnie tam czekał, ale ja sama nie wiem już, w co wierzyć... Chciałabym po prostu, żeby znów tu był. Żeby mnie objął, pocałował i powiedział, że będzie dobrze... Gdyby pan widział moją małą Lise... Nie może teraz usnąć, bo ona i Hugo zawsze wieczorem brali jakąś książkę i czytali na zmianę po stronie na głos. To był ich taki mały rytuał... A teraz... Próbowałam z nią to robić, Gaston i David, ale... To nic nie daje! Moja biedna dziecinka, liczyłam, że skoro ja wychowywałam się bez matki, chociaż moje dzieci dorosną w pełnej rodzinie, ale cóż... — załkała. 

Gaston, owładnięty tkliwością i współczuciem, rozpostarł ramiona i otoczył nimi Delphine. Kobieta położyła głowę na jego piersi i pozwoliła łzom płynąć. Od zawsze ufała Gastonowi. To on sprawił, że Hugo przeistoczył się z tego uwielbiającego rozpustę pijaka w dobrego, czułego młodzieńca. Była mu za to dozgonnie wdzięczna. 

— Pamiętaj, Delphine, gdybyś czegoś potrzebowała, papa Gaston postara się ci pomóc. 

— Dziękuję — wyszeptała i mocniej się w niego wtuliła.

Myśl, że ktoś ją wspierał, była dla niej ogromnym pocieszeniem.

Jako iż Delphine nie potrafiła poradzić sobie z uporządkowaniem finansów męża, poprosiła o pomoc Jeana. Ten wielce się ucieszył, szczęśliwy, że w końcu będzie miał okazję się jej odpłacić za wsparcie udzielone mu, gdy Camille wyjechała do Nicei. 

Gdy Jean przybył do jej domu, Delphine powitała go bladym uśmiechem i zaprowadziła do gabinetu Hugona. 

Był to duży, z założenia przestronny pokój, zdawał się jednak o połowę mniejszy niż w rzeczywistości, gdyż Hugo okropnie bałaganił i nie dbał o porządek. Na ogromnym, dębowym sekretarzyku walały się najróżniejsze dokumenty, szkice i rachunki. W kącie stała sztaluga z płótnem przedstawiającym bitwę pod Waterloo, ostatnim dziełem Hugona. Na regałach ustawiono mosiężne posążki, stare, zakurzone tomiszcza i gipsowe figurki, które Hugo robił w wolnym czasie. 

— W szufladzie powinny być wszystkie papiery. — Delphine wskazała na biurko. — Dziękuję ci, że zgodziłeś się mi pomóc. Zupełnie nie mam pojęcia o finansach, a David dopiero studiuje i też nie za wiele wie, zresztą prawo a finanse to dwie różne rzeczy...

— Delphine, wiesz, że to przecież drobnostka w porównaniu do wsparcia, które mi udzieliłaś, kiedy Camille mnie porzuciła. Bez ciebie zapewne nie odważyłbym się jechać i błagać ją o przebaczenie. — Spojrzał na nią z wdzięcznością. — Jesteśmy rodziną. Musimy wspierać się w trudnych czasach. 

— Dziękuję.

Jean otworzył szufladę i wyciągnął z niej wszystkie papiery, które położył na biurku, po czym zaczął je przeglądać. Figurka spaniela z brązu przyglądała mu się z uwagą, pobłyskując swymi szmaragdowymi oczyma. 

Dokumentów było mnóstwo, do tego nie zostały w żaden sposób uporządkowane. Pierwsze kilka kartek zawierało informacje o ostatniej prowadzonej przez Hugona sprawie, następne były kwitami za sprzedaż obrazów. Nagle spomiędzy nich wysunęła się zapieczętowana koperta z imieniem Delphine wypisanym na wierzchu i naszkicowany ołówkiem kobiecy akt, również opatrzony nazwiskiem jego szwagierki. Jean spłonął czerwienią i podał Delphine kartkę z rysunkiem oraz kopertę. 

Kobieta nie miała pojęcia, co też mógł zawierać list. Obawiała się, że to pożegnanie Hugona z nią. Panicznie bała się ją otworzyć. 

— Och, w końcu je mam! — uradował się Jean i zaczął przeglądać wszystkie rachunki Hugona. 

Jego krewny nie otworzył u niego kredytu, nie ulokował też żadnych pieniędzy w jego banku, de Beaufort nie miał więc pojęcia, jak wiele franków posiadał Hugo. Zawsze zastanawiało go, dlaczego szwagier nie chce powierzyć oszczędności jego pieczy, lecz nigdy o to nie pytał.

— Delphine — zaczął, widząc wahanie na jej twarzy, gdy oglądała kopertę — myślę, że powinnaś to przeczytać. Ja tymczasem zajmę się rachunkami, dobrze?

Hrabina de La Roche skinęła mu głową i otworzyła kopertę. Zapłakała, uświadomiwszy sobie, że to ostatni raz, gdy czyta list skreślony tym nieco niewyraźnym, pochyłym pismem. 

1 V 1828

Najdroższa Delphine!

Czuję, że niewiele dni zostało mi już na tym świecie. Mam nadzieję, że ten list trafi w Twoje ręce tuż po mojej śmierci. Wiem, że przy końcu najpewniej trudno mi będzie mówić, nie mam pojęcia też, czy będę w pełni władz umysłowych, gdy nadejdzie koniec, więc wolę napisać to wszystko, póki mam jeszcze jasny umysł. 

W dniu, w którym Cię ujrzałem, wiedziałem już, że zmienisz moje życie. Siedziałaś wtedy cichutko przy stole u de Blancharda i patrzyłaś w talerz, zupełnie onieśmielona. Przypominałaś mi malutką, porcelanową laleczkę. Aż prosiłaś się, by Cię objąć i przytulić do piersi. Ach, to było wtedy moje największe marzenie!

Nie przypuszczałem wtedy, że zostaniesz moją żoną, że obdarzysz mnie takimi cudownymi dziećmi, że przejdziesz ze mną przez tyle życiowych burz. 

Przepraszam za wszystko, w czym Ci zawiniłem, za wszystkie łzy, które przeze mnie przelałaś, za ból, jaki przeze mnie odczuwałaś. Wiedz, że naprawdę nigdy nie chciałem, byś przeze mnie cierpiała. 

Dziękuję Ci za wszystko. Nawet w najśmielszych snach nie przypuszczałem, że Bóg wyznaczy mi tak cudowną towarzyszkę przez życie. Z podniesionym czołem znosiłaś niedostatek, jaki cierpieliśmy przez moją nieudolność, swym uśmiechem pomagałaś mi, kiedy traciłem chęć do życia. Gdyby nie Ty, moja egzystencja byłaby pusta i pozbawiona sensu. Zapewne zakończyłaby się dużo wcześniej, bo zapiłbym się na śmierć. 

Dziękuję Ci, Delphine. Nasza wspólna droga dobiega końca, ale mam nadzieję, że Ty jeszcze spędzisz na tym świecie wiele lat, przyglądając się, jak nasze dzieci zakładają własne rodziny, i wspierając je w tej ciężkiej wędrówce przez życie. Czuj się wolna, jeśli pokochasz kogoś innego. Chcę, żebyś była szczęśliwa. Opiekuj się naszymi małymi aniołkami i powiedz Lise, że zawsze, kiedy będzie czytała, ja będę przy niej. 

Kocham Cię, mój Kwiatuszku. Jesteś najcudowniejszym skarbem, jaki kiedykolwiek miałem, największym szczęściem, jakie mogło mnie spotkać. Módl się za mnie i nie szlochaj. Spotkamy się szybciej, niż myślisz, Najdroższa.

Kocham Cię

Na wieki Twój 

Hugo

— Och, dobry Boże... — jęknęła Delphine i wybuchnęła szlochem. 

Przez chwilę zdawało się jej, że Hugo stał tuż obok niej i szeptał jej te słowa do ucha. Czuła się, jakby znów tu był. A teraz została pustka. 

Dostrzegła, że w kopercie było coś jeszcze. Wyciągnęła małą karteczkę, która okazała się rysunkiem. Przedstawiał on całą ich rodzinę. Hugo zawarł tam nawet dwójkę ich dzieci, które nigdy nie przyszły na świat. Leżały w dwóch kołyskach przy krawędzi kartki. W centrum stał Hugo, tuląc do siebie żonę. Nieco z boku narysowano Angelique z jej mężem i synkiem, później Davida z rodziną, Lise, Gastona i małą Cathy uczepioną maminej spódnicy. Na dole dopisano „Kiedyś wszyscy spotkamy się u dobrego Boga". 

Delphine załkała na myśl, że Hugo pomyślał o tym, by tak pięknie się z nią pożegnać. Sto razy bardziej wolała, by jednak był z nią tutaj, lecz skoro nie było to możliwe, koperta chociaż częściowo rekompensowała jej brak męża. 

— Delphine, dobrze z tobą? — Jean spojrzał na nią z troską. 

— Tak, po prostu ten list... 

— Rozumiem. Delphine, muszę ci coś powiedzieć... — westchnął ciężko i spojrzał na nią ze smutkiem. — Wiem, że to może być trudne... Ale... Hugo... On zostawił wam ogromne długi. 

— Co? — jęknęła Delphine. — Przecież... On by tego nie zrobił... Nie... Jeanie... To niemożliwe! — krzyknęła, a po jej policzkach spłynęły rzęsiste łzy. 

Myśl, że Hugo umarł, zostawiając ich w takiej sytuacji, zdawała się jej tak przerażająca i okrutna, że nie chciała jej przyjąć do świadomości. Nie zrobiłby tego. Nie on. Hugo zadbałby o to, by po jego odejściu mogli spać spokojnie i nie martwili się o przyszłość. 

— Przykro mi, Delphine... Zaciągnął sporo długów na odbudowę domu... — Chciał jej jeszcze powiedzieć, że Hugonowi zagrożono licytacją majątku, lecz uznał, że tym tylko by ją dobił. A wiedział, że jej nerwy już i tak były w opłakanym stanie. — Ale nie martw się, kochana. Ja... Napiszę do tych ludzi, jaka jest sytuacja, że potrzebujecie czasu, by to wszystko spłacić... Dam wam część kwoty... 

W Delphine obudziło się skrywane głęboko na dnie serca poczucie dumy. Nikt nie będzie spłacał długów jej męża. Skoro Hugo zaciągnął je, by mogli mieszkać w pięknym domu, musiała sama wszystko oddać. Nie mogła wykorzystywać dobroci Jeana. 

— Nie, Jeanie, nie zgadzam się. Nie wezmę od ciebie ani centyma — odparła stanowczo.

— Nie, Delphine, nie zbierzesz nigdy takiej kwoty. Daj sobie pomóc, proszę. Tak jak ty pomogłaś mi z Cami. Nie zbiednieję od tego. — Spojrzał jej w oczy. 

— Och, Jeanie... — westchnęła tylko, co de Beaufort uznał za zgodę. — Dlaczego nas to spotyka? Czy nie za dużo się nacierpieliśmy? Najpierw Cathy, potem Hugo, a teraz jeszcze to. Dobry Boże, za jakie grzechy spotyka mnie tyle zła? — zaszlochała. 

Jean poczuł ucisk w piersi. Gdyby tylko znał odpowiedź na pytanie Delphine! Był jednak bezsilny. Przytulił ją do piersi i pogładził po włosach. Oboje mieli nadzieję, że życie jakoś się ułoży. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top