XVIII. Tajemnica Davida
Kolejne dni Hugo spędził w łóżku. Czuł się coraz gorzej. Kaszlał krwią, ledwo oddychał, a nocami trawiła go gorączka. Zachował jednak pełną trzeźwość umysłu, która pozwoliła mu na roztrząsanie swojego życia. Czynił to coraz częściej.
Musiał przyznać, że nie zaczął na tym świecie najlepiej. Pamiętał z wczesnego dzieciństwa, jak biegał po korytarzach ojcowskiego pałacu w Normandii, tłukł wszystkie wazony matki i ciągnął starsze siostry za włosy. Camille w dniu narodzin nazwał małym potworkiem, a później całe dzieciństwo się z nią droczył. Jego młodość wypełniały alkoholowe hulanki i zabawy w domach publicznych, gry w karty, drobne kradzieże i demoralizacja Henriego, jedynego przyjaciela, jakiego miał. Po pamiętnym zdarzeniu na weselu Danielle ojciec wysłał go do Gastona de Blancharda, który stał się jego mentorem na drodze ku poprawie. Z rozrzewnieniem wspominał swego opiekuna, dziś już leciwego staruszka, którego zawsze odwiedzał, gdy spędzał czas w Normandii.
Gdy przebywał pod opieką Gastona, w jego życiu pojawiła się Delphine. To dla niej postanowił zmienić swe życie. Ich wspólna droga pełna była wzlotów i upadków, radości i smutków, lecz zawsze wiernie trwali u swego boku i wspierali się we wszystkim. Najtrudniejszymi momentami w ich życiu były śmierć małej Cathy oraz utrata przez Delphine dwóch kolejnych dzieci. Hugo wierzył, że skoro przetrwali takie tragedie, już nic ich nie rozdzieli.
Przez czterdzieści trzy lata swego żywota zdołał zostać uznanym adwokatem, odbudować rodowy pałac, który lśnił teraz jeszcze wspanialej niż przed rewolucją, oraz zdobyć pewną sławę jako malarz. Jeden z jego obrazów zawisnął nawet w Luwrze, co napawało go ogromną dumą. Poślubił kobietę swoich marzeń, spłodził siódemkę dzieci, wydał najstarszą córkę za mąż, a w 1826 roku został dziadkiem.
Wciąż pamiętał, jak ogromnym zdumieniem było dla niego to, że choć wśród najbliższej rodziny tylko Camille liczyła sobie mniej lat niż on, to jemu jako pierwszemu urodził się wnuk. Mały Joseph, synek Angelique, był jego ogromną dumą i największym skarbem państwa de La Roche'ów.
Hugo westchnął ciężko. Jego życie nie było złe. Starał się z całych sił, by dać bliskim to, na co zasługiwali, i uznał, że swą misję spełnił. Angelique doskonale wyszła za mąż, David studiował prawo i zapowiadał się na wybornego adwokata, Lise była przeuroczą dziewczynką, która za kilka lat miała najprawdopodobniej również znaleźć wspaniałego męża, co jej starsza siostra, a Gaston, choć nieco zbyt skłonny do szaleństw, w głębi serca był naprawdę dobrym i czułym młodzieńcem. Teraz, gdy czuł, że zbliża się do już do kresu swej ziemskiej wędrówki, mógł być z siebie naprawdę zadowolony.
Czuł, że niedługo nadejdzie koniec, lecz nie paraliżował go strach przed śmiercią. Już raz był blisko niej. Wtedy ogarniała go koszmarna rozpacz z powodu odrzucenia przez Delphine. Teraz wypełniał go spokój. Wiedział, że ostatecznie dobrze wykorzystał czas, jaki dał mu Bóg, i nie powinien sobie niczego wyrzucać. Pokuta za grzeszną młodość w postaci odrzucenia przez Delphine była wystarczająca.
Niemal codziennie odwiedzali go bliscy. Antoinette i Danielle co rusz przynosiły mu jakieś smakołyki, a Camille potrafiła czuwać godzinami przy jego łóżku. Nie spodziewał się, że siostry aż tak przejmą się stanem jego zdrowia. Najbardziej radowały go wizyty Angelique. Córka zawsze przychodziła ze swoim malutkim synkiem o złotych loczkach, który według Hugona był żywym odbiciem Delphine. Chory gładził maleństwo po włoskach i uśmiechał się do niego. Chichot, którym odpowiadał mu chłopiec, był dla niego najpiękniejszą melodią w świecie.
Angelique siedziała zaś u boku ojca i trzymała go za dłoń. Hugo cieszył się, że najstarsza córka przejęła się jego stanem i tak często do niego przychodziła. Zawsze przypominała mu Delphine, była jedynie nieco śmielsza i pewniejsza siebie niż jej matka. Doskonale ją zastępowała w czasie, gdy Delphine zajmowała się pozostałymi dziećmi i nie mogła czuwać przy mężu.
— Angie, moje dziecko, obiecasz mi coś? — zapytał raz, patrząc głęboko w jej jasne oczy.
Angelique spojrzała na niego z czułością i wzmocniła uścisk dłoni.
— Tak, papo?
— Kiedy już mnie tu braknie... — Zakasłał. — Kiedy już mnie tu braknie...
— Nawet tak nie mów, papo, będzie dobrze. Wierzę w to — odparła poruszona kobieta.
Hugo uśmiechnął się tkliwie, widząc, z jaką miłością i smutkiem spoglądała na niego córka. Czuł, że go kochała. To była dla niego największa pociecha w tym trudnym czasie.
— Och, Angie, ja po prostu myślę realistycznie... Wracając... Kiedy już mnie tu zabraknie... Zajmij się maman, dobrze? Mój kwiatuszek jest taki kruchy i delikatny... Boję się, że może sobie nie poradzić.
W jej oczach stanęły łzy. Spuściła głowę i spróbowała je powstrzymać, lecz bezskutecznie. Hugo dojrzał błyszczące krople na jej policzkach. Ścisnęło go w sercu. Nie chciał, by jego dziecinka za nim tak bardzo szlochała. Powinna cieszyć się życiem, swoim małym synkiem i mężem, którego tak kochała.
— Słońce moje, nie szlochaj tak... Będzie dobrze... Ty zostaniesz z maman i będziesz się nią opiekowała, a ja dołączę do Cathy... Pamiętasz ją jeszcze, prawda?
— Tak... — załkała. — Ostatnio myślałam, że to mogłam być ja. I jak biedna jest, że... Och, papciu, ty chociaż swoje już przeżyłeś, a to maleństwo miało jeszcze tyle przed sobą! To tak... Tak, jakby mój Joseph teraz umarł! Nawet sobie tego nie wyobrażam... Jak ty i maman to przeżyliście?
— To... Było najgorsze, co mnie w życiu spotkało... Obyś ty nie musiała przez to przechodzić, moje dziecko...
Nie mógł dłużej mówić, przygnieciony ciężarem wspomnień. Znów miał przed oczyma ciężki oddech Cathy, jej bladą, umęczoną twarzyczkę i błędne oczy, gdy umierała. Poczuł w sercu przenikliwy ból. Jak potoczyłoby się życie Cathy, gdyby nie umarła? Czy wyrosłaby na równie piękną dziewczynę, co Angie? Miałaby przecież teraz osiemnaście wiosen. Najprawdopodobniej zostałaby już żoną i matką. Załkał na myśl o tym, że jego dziecinka od piętnastu lat leżała w ciemnym grobie.
— Papciu, proszę... Nie płacz. Przytul lepiej Josepha. — Dotknęła pleców synka, który do tej pory siedział na podłodze i bawił się, dając mu znak, by podszedł do dziadka.
Wzięła go na ręce i podała Hugonowi. Ten poczuł, jak ściska mu się serce. Myśl, że niedługo nie będzie już mógł tulić do siebie tego jasnowłosego aniołka o błękitnych oczkach, nie porozmawia z dziećmi, nie pocałuje Delphine, była dlań przerażająca. Kiedy Angelique posadziła swojego synka obok dziadka, Hugo przycisnął go do siebie i wtulił twarz w jego gęste, jasne włosy. Z ogromną mocą poczuł, że nie chce opuszczać tego świata.
Wtem ktoś zapukał do drzwi.
— Kto tam?
— To ja, David...
— Wejdź, synu — polecił mu ojciec.
David wyglądał na ogromnie zdenerwowanego. Trzęsły mu się ręce, a wzrok błądził po pomieszczeniu. Hugo sam poczuł niepokój.
— Co się dzieje, synu?
— Bo... Papo, ja muszę ci kogoś przedstawić... — jęknął, po czym odwrócił się i rzekł do stojącej w korytarzy osoby: — Wejdź, kochanie.
Oczom Hugona ukazała się wysoka, szczupła dziewczyna. Jasne włosy miała spięte na czubku głowy w skromny kok. Jej błękitne oczy patrzyły z przestrachem na Hugona. Za nią do pokoju wszedł mały chłopczyk, będący jej lustrzanym odbiciem. Tego było dla de La Roche'a zbyt wiele.
Nie rozumiał, co wspólnego miała z Davidem ta kobieta i jej dziecko. Zdawało mu się, że śni. Siedząca obok niego Angelique wyglądała na tak samo zdumioną.
— Co... co się dzieje, Davidzie, mój synu?
— Ojcze... Ja... To... Nie...
— Powiesz mi wreszcie, o co chodzi? — krzyknął z irytacją.
— To jest Hortense, a to Olivier. — Wskazał na kobietę i chłopca. — To... moja żona. I nasz syn.
— Co? — Tylko to jedno słowo było w stanie wydobyć się z jego ust.
Dlaczego David ukrywał przed nim prawdę? Dlaczego ożenił się za jego plecami? Przecież powinien mu o tym rzec, zwłaszcza, że to on miał dziedziczyć majątek i nazwisko rodowe. Hugo nie podzielał co prawda zdania swego ojca, że należy zaprojektować małżeństwa dzieci z odpowiednimi osobami, wybranymi przez rodziców, ale pragnął poznać wybranków swych dzieci przed zawarciem małżeństwa. Tymczasem David postawił go przed faktem dokonanym. Musiał przecież pojąć tę kobietę za żonę dwa lata temu, skoro mieli już duże dziecko.
— Bo, ojcze, widzisz... Ja... Bałem się. Hortense... Ona... Jest tancerką. Ja... Poznałem ją trzy lata temu, kiedy poszedłem z Georgesem do opery... Od razu, gdy ją ujrzałem, przepadłem. Nie widziałem tak pięknej kobiety w moim życiu. Po przedstawieniu poszedłem za kulisy... I cóż... Nie wyszedłem, póki nie przyobiecała mi kolejnego spotkania. I... Jakoś tak... Poślubiłem ją, bo tak bardzo ją kocham, że nie potrafiłem znieść myśli, że mogłaby być z innym mężczyzną... Wybacz, ojcze, że ci nie powiedziałem. Naprawdę chciałem. Po prostu... Bałem się. Okrutnie. Co byś powiedział, gdybyś dowiedział się, że ożeniłem się z kobietą, która nie pochodzi z dobrej rodziny?
— Och, Davidzie, mój chłopcze... Naprawdę, ukrywałeś ją przez dwa lata? Jak ty musiałeś ogromnie cierpieć, synu! Gdzie ona w ogóle mieszka, za co żyje? A dziecko?
— Ojcze... — westchnął z ulgą. — Nawet... Nawet nie wiesz, jak się cieszę!
Hugo uśmiechnął się blado do syna. Oddał Josepha jego matce i podniósł się nieznacznie na łóżku, by móc lepiej przyjrzeć się żonie i dziecku swego najstarszego syna. Nie rozumiał tylko, dlaczego David mu tak nie ufał. Przecież nie wyrzuciłby go z domu za małżeństwo z kobietą z nieodpowiedniej rodziny. Bardziej niż koneksje rodowe liczyło się dla niego szczęście jego dzieci.
— Och, Davidzie, synku, jesteś taki niemądry. Chodź, podejdź tutaj, muszę się bliżej przyjrzeć twojej żonie i dziecku.
Nim jednak Hortense zdążyła do niego podejść, Angelique podniosła się z miejsca i objęła szwagierkę, śmiejąc się uroczo. Olivier zaś podszedł do Josepha i gaworzył z kuzynem.
— Chyba się polubili — zaśmiała się Angelique. — Dwa śliczne, jasnowłose aniołki. Jestem Angie, ukochana siostra Davida — zaśmiała się, widząc zmarszczone oblicze brata. — No co, a nie jest tak?
— Nie — odparł chmurnie, na co siostra jeszcze głośniej się zaśmiała.
— W humorze jak zawsze.
— Och, czy ten mały dżentelmen to mój wnuk? — Hugo wskazał na Oliviera.
David podszedł do syna i wziął go na ręce, po czym podał go Hugonowi. De La Roche poczuł, jak wypełnia go szczęście. Czuł się jak lata temu, gdy brał w ramiona swoje nowo narodzone dzieci, a później gdy Angelique urodziła Josepha. Chłopiec spojrzał na niego z lękiem, lecz gdy Hugo zaczął delikatnie przesuwać dłońmi po jego jasnych loczkach, przekonał się do dziadka i wtulił się w jego pierś. Hugona ogarnęło wzruszenie.
— Nie jesteś zły, prawda? — zapytał z lękiem David.
— Oczywiście, że nie! Jedynie na to, że nie ujawniłeś się wcześniej. Stoję nad grobem, a ty dopiero mówisz mi, że masz żonę i dziecko — zakasłał. — Kiedy... kiedy ja się nim nacieszę? — Spojrzał smutno na wnuka. — Maleństwo, obyś żył tyle, co twój imiennik... I oby twój papa ci o mnie mówił, kiedy już mnie braknie... Czy Delphine już wie?
— Tak, maman przed chwilą ich widziała, zakochała się w małym. — Uśmiechnął się David.
Hugo posłał synowi czułe spojrzenie i dał Hortense znać, by do niego podeszła. Z bliska dojrzał, jak delikatną i szlachetną miała twarzyczkę. Jej wyprostowana, dumna postawa zdradzała, że wśród swych przodków musiała mieć arystokratów. Błękitne oczy spoglądały na niego z łagodnością i troską. Od razu zapałał do niej sympatią.
— Dziękuję panu, że nie gniewa się pan na Davida...
— Ależ za co ja mam się na niego gniewać, dziecko drogie? Bardzo raduje mnie, że znalazł kobietę, którą kocha. A to, czy jesteś księżniczką, czy tancerką nie ma już żadnego znaczenia. Najważniejsze, że darzycie się miłością. A Olivier jest taki uroczy.
Przerwało mu głośne, gwałtowne kaszlnięcie. Odwrócił się od rodziny i wypluł krew w chusteczkę. Poczuł, jak coś rozrywa go od środka. Płuca chyba jeszcze nigdy go tak nie bolały. Hortense zabrała od niego dziecko, przerażona atakiem.
— Idźcie, proszę was — wyrzęził. — I przyprowadźcie mi moją Delphi...
Dzieci skinęły mu głowami i opuściły pomieszczenie. Chciały być przy ojcu, ale widok jego cierpienia sprawiał im ból. Wiedzieli, że tylko ich matka będzie w stanie znieść patrzenie na to, jak Hugo się męczy. Czasem zastanawiali się, czy lepiej byłoby dla ich ojca, by jeszcze żył w okropnych męczarniach, czy by opuścił ich, lecz sam już nie cierpiał. Żaden z tych scenariuszy szczególnie się im nie podobał, lecz zarówno David, jak i Angelique stracili już nadzieję na to, że ojciec wyzdrowieje.
Wieczorem do pokoju ojca weszła Lise. W rękach trzymała stary, sponiewierany egzemplarz ulubionej książki ojca, „Ivanhoe" Waltera Scotta. Gdy była małą dziewczynką, ojciec często czytał jej na głos różne utwory. Później, gdy podrosła, czytali na zmianę. Robili to aż do teraz, bowiem obojgu sprawiało to mnóstwo radości i pozwalało im się do siebie zbliżyć.
Dziewczynka przysunęła stołeczek go ojcowskiego łóżka i spojrzała na niego z uśmiechem. Hugo pomyślał, że przypominała małego aniołka. Jej jasne włosy spięte w warkocza okalającego jej głowę przywodziły na myśl aureolę.
— Przyszłam ci poczytać, papciu. — Spojrzała na niego tkliwie.
Hugo ujął jej dłoń i pogładził ją delikatnie. Nie widział nigdy dziecka o tak czystym sercu, pozbawionego egoizmu. Kochał ją całym sercem.
— Dziękuję ci, dziecinko. — Uśmiechnął się blado i zaczął się jej przysłuchiwać.
Wzruszenie obecne w głosie córki uczyniły treść książki jeszcze piękniejszą. Choć znał ją niemal na pamięć, dzięki jej interpretacji czuł się, jakby poznawał całkiem nową historię. Gdy skończyła, uśmiechnął się do niej i ucałował ją w czoło. Był ogromnie wdzięczny Bogu za taką córkę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top