XVI. Z życia młodych małżeństw
Pierwsze miesiące małżeństwa Louisa i Claudine upłynęły pod znakiem szczęścia i radości oraz dolegliwości związanych z błogosławionym stanem młodej madame de Beaufort.
Camille starała się wspomagać swą siostrzenicę w tym trudnym dla niej czasie, ale nie mogła jej w pełni zastąpić matki. Danielle obiecała córce, że przybędzie najszybciej, jak będzie to możliwe, jednak z powodu obowiązków związanych z prowadzeniem szkoły najbliższym terminem jej przyjazdu był czerwiec.
Claudine z początku trudno było pogodzić się z tym, że nie ma przy niej matki. Wcześniej były niemal nierozłączne. Brakowało jej porad Danielle, która zawsze była gotowa ją wspomóc, uśmiechu Philippe'a sekundującego jej we wszystkich pomysłach, które postanowiła zrealizować, i młodszego rodzeństwa.
Louis widział, że Claudine źle się czuje w kraju, którego niemal nie znała, gdyż opuściła go lata temu. Dokładał więc wszelkich starań, by było jej tu jak najlepiej. Gdy tylko kończył pracę w kancelarii wujka Hugona, którą właściwie przejął wspólnie z Davidem, odkąd de La Roche postanowił skupić się na swojej największej miłości, malarstwie, wracał do żony i poświęcał cały swój wolny czas jej. Rozmawiali o przeczytanych ostatnio książkach, sztukach, które widzieli w teatrze, i o tym, czego oczekują od przyszłości.
Oboje nie mogli się doczekać, aż na świecie pojawi się ich potomek. Perspektywa bycia rodzicami napawała ich jednocześnie strachem i nadzieją. Wierzyli, że dziecko jeszcze zbliży ich do siebie i scementuje ich więź.
Wieczorami spędzali czas razem w małym, przytulnym salonie, przy wesoło trzaskającym kominku, wtuleni w siebie. Claudine nie odczuwała wtedy tak bardzo tęsknoty za Nowym Jorkiem i rodziną. Myśl, że niedługo sama będzie miała dziecko, nad którym opieka pozwoli jej nie rozpaczać tak bardzo za życiem w Ameryce, była jej pewnym pocieszeniem.
Któregoś wieczoru, gdy jej brzemienność okrutnie dawała się Claudine we znaki, siedzieli razem przed kominkiem i tulili się do siebie. Kobietę od kilku dni męczyły mdłości, które nie chciały ustać.
— Lou, czemu to jest takie okropne? I ile jeszcze to będzie trwało? — jęknęła. — Nie mam już siły...
— Nie wiem... Chciałbym ci jakoś ulżyć, ale chyba niewiele mogę uczynić...
Na myśl, jak bardzo musiała cierpieć Claudine, łamało mu się serce. Ogromnie żałował, że nie mógł dzielić z nią wszystkich bóli. Zamiast tego musiał więc dołożyć wszelkich starań, by jego żona w spokoju przeżyła brzemienność.
— Niestety... — Położyła głowę na jego ramieniu i omiotła go pełnym smutku wzrokiem. — Ale te wszystkie cierpienia będą warte posiadania dziecka, jestem tego pewna.
— Oczywiście, że tak. Camille tak okrutnie zawsze narzekała na to, że wszystko ją boli i ma dość, ale zawsze mówiła ojcu, że uśmiechy dzieci wszystko jej rekompensują. Z tobą na pewno też tak będzie. — Uśmiechnął się pocieszająco.
Sam okropnie bał się rodzicielstwa i związanych z nim spraw, ale wiedział, że nie może tego okazać Claudine. Musiał o nią dbać i wspierać ukochaną, nie pogłębiać jej strach. Od tego był.
— Mam taką nadzieję...
Mąż w odpowiedzi musnął jej szyję swoimi ustami, powodując przyjemne mrowienie w ciele Claudine, i przesunął ręką po jej miękkich włosach.
— Tak będzie, zobaczysz. Prawda, maleństwo? — Schylił się do jej brzucha i musnął go ustami, na co ta zaśmiała się.
— Och, będziesz wspaniałym ojcem. — Ucałowała go w policzek.
Louis miał nadzieję, że tak będzie.
Belle zupełnie nie cieszyła się swym małżeńskim życiem. Co prawda uczęszczała ze swym mężem na bale, lecz nie dawały jej one zbyt wiele radości, podobnie jak suknie, które co rusz fundował jej teść, Friedrich bowiem nie rozporządzał jeszcze własnym majątkiem.
Byłoby jej może lepiej, gdyby mąż chociaż trochę zwracał na nią uwagę. Fritz jednak poświęcał się tylko grze na fortepianie, a obowiązki małżeńskie wypełniał przymuszony przez ojca, który nalegał na wnuki. Belle zresztą też nie była im chętna. Nic, co mówiła na ten temat matka, nie okazało się prawdą.
Ojciec często ich odwiedzał, lecz od wesela nie był już tym samym człowiekiem, co niegdyś. Ogromnie ją to niepokoiło. Próbowała go jakoś pocieszyć, podpytać o to, co mogłaby zrobić, by czuł się lepiej. On jednak coraz bardziej zamykał się w sobie i nie chciał mówić z córką.
Jedyną pociechą w tym trudnym czasie była dla Isabelle Margrit, z którą mogła swobodnie rozmawiać na każdy temat. Hrabianka von Altenburg doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że ślub jej brata i przyjaciółki był ogromną pomyłką i żałowała swych bliskich. Zerwała nawet kontakty z młodzieńcem, który ją adorował, by ich wspierać.
Któregoś dnia Isabelle postanowiła pomówić z Fritzem na temat ich małżeństwa. Czuła, że jeśli szczerze nie pomówią o swych potrzebach, ich życie niedługo stanie się pasmem nieustającej udręki.
Friedrich siedział przy swoim fortepianie i gorączkowo coś notował. Belle pomyślała, że nigdy nie robił czegoś innego. Nudziło ją to. Mąż nie potrafił jej zaskoczyć ani nawet zabawić.
— Fritzu, musimy porozmawiać — oznajmiła mu i usiadła obok męża na stołeczku.
— Dlaczego mi przeszkadzasz, co? Nie widzisz, że jestem zajęty? — burknął, zaraz jednak zawstydził się swojego wybuchu gniewu. — Och, przepraszam cię. Nie powinienem krzyczeć.
— Zawsze jesteś zajęty albo zmęczony. Nie mam zamiaru teraz dać ci się tak po prostu...
— Belle, skończ, komponuję! — przerwał jej. — Naprawdę chciałbym to skończyć. Nawet nie wyobrażasz sobie, ile nerwów kosztuje mnie ta opera. Chciałabyś oglądać przedstawienia, ale nie pozwolisz mi napisać własnego!
Belle westchnęła ciężko. Friedrich zazwyczaj był spokojny, lecz kiedy przeszkadzała mu w pracy, stawał się nie do zniesienia. Tylko się irytował i na nią fukał. Nie mogła tego znieść. Gdyby jeszcze przejawiał dobrą wolę i chciał z nią mówić na temat ich małżeństwa, jakoś by zniosła jego zachowanie. A tak chciała jak najszybciej się go pozbyć. Żałowała, że nie uciekła. A tak musiała trwać przy nim do końca życia. Chyba że znalazłaby kochanka...
— Fritzu, ale musimy przecież rozmawiać. Jesteśmy małżeństwem, a małżeństwa ze sobą rozmawiają! — krzyknęła na niego.
— Porozmawiamy wieczorem, dobrze? Teraz mam wenę i muszę tworzyć. Nawet nie wiesz, jaka ona potrafi być kapryśna! Jeśli teraz z niej nie skorzystam, potem będę siedział pół roku, oczekując na inspirację!
— Ale...
— Belle, naprawdę... Wybacz mi moją oschłość, wiem, że nie powinienem się tak zachowywać, ale to naprawdę jest dla mnie ważne. Przepraszam cię, już nie będę dla ciebie taki niemiły. Pomówimy później, o ile znowu nie powiesz mi, że teraz nie możesz, bo czytasz. A teraz wybacz mi.
Isabelle westchnęła ciężko i wstała. Wiedziała, że niczego nie osiągnie.
Claudine patrzyła z zachwytem na małe, owinięte w płótno dziecko, które trzymała na rękach. Jego główkę pokrywał ciemny meszek. Zielone, szeroko otwarte oczka wpatrywały się w twarze rodziców. Usteczka miało tak drobne, że Claudine zdawało się niemal lalką. Maleństwo było jednak żywe, zdrowe i, co najważniejsze, jej własne.
Siedzący obok niej Louis gładził żonę po włosach, szczęśliwy, że wszystko przebiegło dobrze i jego ukochanej nie stało się nic złego. Dopiero teraz naprawdę do niego dotarło, że został ojcem i był odpowiedzialny za inną osobę niż on sam, w dodatku tak malutką i bezbronną.
— Dobrze się czujesz, moja kochana? — Spojrzał z troską na Claudine i przesunął dłonią po jej miękkich włosach.
Kobieta uśmiechnęła się do niego i mocniej przycisnęła dziecko do piersi, jakby obawiała się, że ktoś jej je odbierze. Maleństwo, któremu dała życie, uważała za swój najcenniejszy skarb i największy cud, jakiego doświadczyła w całym swym życiu. Bo co mogło być wspanialszego, niż dziecko zrodzone z jej miłości do ukochanego męża, które przez tyle miesięcy nosiła pod sercem?
— Tak, jestem troszkę obolała i zmęczona, ale było warto — odparła z tkliwością. — Zobacz tylko, jaka jest śliczna.
— Jak jej maman. — Louis uśmiechnął się do żony i złożył delikatny pocałunek na jej czole. — Ojciec i Camille czekają za drzwiami, ach, i wujek Frans. Chcesz się z nimi zobaczyć czy wolisz zostać sama? Mogę im powiedzieć, żeby przyszli jutro, jeśli jesteś zmęczona.
— Niech wejdą, skoro już tu przyszli. Nie czuję się aż tak tragicznie, żebym nie mogła ich tu przyjąć.
Louis skinął jej głową i podszedł do drzwi, by wpuścić oczekujących krewnych do ogromnej sypialni. Po chwili w pokoju zjawił się rozgorączkowany Jean, jaśniejący jeszcze większą radością niż młodzi rodzice Franciszek i Camille, która uspokajała ich obu.
Na widok maleństwa w ramionach Claudine, Franciszek podbiegł do łóżka i przykucnął obok Louisa. Na jego twarzy gościł radosny uśmiech.
— O matulu, malutki Louis! — wykrzyknął na widok dziecka. — Witaj na świecie! Będziesz najbardziej zepsutym i najbardziej kochanym chłopcem we Francji!
— To dziewczynka, wujku — zachichotała Claudine, patrząc na jego zdegustowane oblicze. — Ale tak, będzie najbardziej kochana!
— Ech, dziewczynek się tak dobrze nie demoralizuje. Ale pozwolicie mi zostać chrzestnym, prawda? W końcu gdyby nie ja, to dzisiaj nie bylibyście razem! — trajkotał, jakby był pijany.
— Oczywiście, wujku — zaśmiała się.
— Fransie, jesteś taki stary, a taki głupi — wtrącił się rozbawiony jego zachowaniem Jean. Nieśmiało podszedł do łóżka Claudine i przypatrzył się dziecku. Jakaś czuła struna w jego sercu drgnęła na jego widok. Kochał małe dzieci i żałował, że jego własne były już duże. — Jakie imię jej wybraliście?
— Cécile — odpowiedział Louis, gładząc policzek dziecka. — Żadne inne nie byłoby na tyle odpowiednie.
— Twoja matka byłaby dumna — odparł Jean. — Na pewno patrzy na ciebie z nieba i się uśmiecha. Twój ojciec też.
Louis posłał mu tylko pełne radości i wzruszenia. Był teraz najbardziej szczęśliwym człowiekiem na świecie.
Camille jeszcze przez chwilę rozmawiała z młodą matką o tym, jak ma zająć się dzieckiem, czy powinna je wysyłać do odkarmienia na wieś, czy może lepiej przyjąć mamkę do domu, po czym zdecydowała, że powinni wrócić do domu. Odprowadzili Franciszka, rozanielonego, że Louis zgodził się, by został ojcem chrzestnym małej dziewczynki, po czym udali się do swojej posiadłości.
Hrabina de Beaufort ucieszyła się, gdy ujrzała wśród swej korespondencji list z Wiednia. Belle ostatnio pisywała do niej rzadziej, co bardzo ją martwiło. Otwarła kopertę, nie oglądając się na domagającego się jej uwagi męża, i rozłożyła się na łóżku, by zacząć lekturę.
12 III 1828
Droga Maman!
Przepraszam, że tak długo do Ciebie nie pisałam. Niestety, w moim życiu ostatnio nic się nie dzieje, dlatego nie miałam nawet o czym z Tobą rozprawiać.
Fritz jest dla mnie bardzo dobry, dba, by na niczym mi nie zbywało. Czas spędza jednak głównie na grze na swoim fortepianie. Na szczęście mam przy sobie Margrit. Ojciec Fritza jeszcze nie znalazł jej żadnego kandydata na męża, więc możemy spędzać czas razem na rozmowach i wizytach w operze, do której często chodzimy wraz z Annelise.
Ojciec czuje się lepiej. Dopełnił już wszystkich formalności i od tygodnia oficjalnie nie jest już mężem Liz. Wygląda nieco zdrowiej, ale i tak czuję, że nie jest z nim zbyt dobrze.
Muszę powiedzieć Ci jeszcze o jednej sprawie. Bo widzisz... Ja będę miała dziecko... I ogromnie się tego obawiam, chociaż Annelise mówi, że mi pomoże... Mogłabyś mi coś doradzić? Jak mam o siebie dbać, jak dotrwać do chwili, w której nie będę musiała lękać się o to, że stracę dziecko?
Och, Maman, żałuję, że Cię tu nie ma! Ty na pewno rozwiałabyś moje wątpliwości!
Ściskam Cię serdecznie i posyłam Ci najlepsze pozdrowienia.
Twoja Belle
— Och, Jeanie, spójrz tylko na to! Belle będzie miała dziecko! — wykrzyknęła, odwracając się do męża. — Boże, będę babcią...
Ta myśl była dla niej tak przerażająca, że ledwo potrafiła sobie wyobrazić siebie w tej roli. Skoro jednak tak chciał los, musiała się na to przygotować. Jej siostra już miała wnuczkę, teraz przyszedł czas na nią. Uznała, że to zabawne, że chociaż Antoinette była najstarsza z ich trójki, najpóźniej miała zostać babcią.
— Bardzo się cieszę, Cami, mam nadzieję, że ty też — zaśmiał się.
— Tak... Jest tylko jeszcze jedna rzecz, którą muszę ci powiedzieć... — jęknęła, a jej twarz wykrzywił pełen smutku grymas.
Jean spojrzał na nią, zdumiony jej nagłą zmianą nastroju. Co takiego napisano w liście, że nagle posmutniała?
— Co się stało, kochanie?
— Bo... Ja też będę miała dziecko...
Na te słowa oboje zastygli. Jean wpatrywał się w nią tępo, nie rozumiejąc do końca sensu jej słów, Camille zaś drżała ze strachu, co jej zaraz odrzeknie.
— Dobry Boże, naprawdę, Cami? — wykrzyknął w końcu, zupełnie zdumiony.
— Tak... — niemal zaszlochała, przerażona tym, że wybuchnie gniewem.
Zdawała sobie sprawę z tego, że Jean nigdy by tak nie postąpił, lecz irracjonalny lęk okazał się silniejszy.
— Och, to cudownie! — Spojrzał na nią z uczuciem.
Był tak uradowany, że chwycił ją w talii i podniósł nad ziemię, po czym okręcił się z nią dookoła pokoju. Miał ponownie zostać ojcem. Znów w jego życiu miało zagościć urocze, małe dziecko, które obdarzy ogromną miłością i troską. Świat w jednej chwili nabrał kolorów.
Camille jednak nie była tak szczęśliwa jak on. Jean zauważył jej smutną minę i błędne spojrzenie.
— Nie cieszysz się, Cami? — zapytał.
— Nie. Jestem już na to za stara. Boję się, po prostu się boję. Przecież ostatnie dziecko urodziło się sześc lat temu, kiedy ledwo przekroczyłam trzydzieści lat, teraz mam prawie czterdzieści. Jeanie, to... Niestosowne, żebym miała zostać matką w tym samym czasie, co moja córka!
Mąż posłał jej smutne spojrzenie i dotknął delikatnie jej ramienia.
— Och, Cami, nie będzie przecież tak źle. Poradzimy sobie. Najważniejsze, że jesteśmy razem.
— Ale...
— No już, będzie dobrze. — Uśmiechnął się. — Musi być.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top