XLV. Smutek pożegnania
— Spójrz, Józiu. — Janek wskazał na szablę ze złoconą rękojeścią, która wisiała nad kominkiem. — To szabla dziadka Józefa. Walczył nią pod Racławicami, a dziadzio Franio nie rozstawał się z nią przez wszystkie lata, przez które bił się u boku Napoleona. Kiedyś będzie twoja, no. — Uśmiechnął się do synka.
Ten zakwilił i wyciągnął rączkę ku portretowi stojącemu na kominku. Przedstawiał on młodego, urodziwego mężczyznę o słomianych lokach. Nad ustami dumnie pysznił się spory wąs. Odziany był w mundur. Jego lico jaśniało dumą i chęcią walki. Malarz, który je stworzył, musiał być wielce wprawny w swym fachu, skoro udało mu się uwiecznić ten błysk w oczach Józefa Potockiego oraz żądzę walki, która rozpalała go przez całe życie.
— To twój pradziadzio, tak — szczebiotał dalej Janek. — Też kiedyś będziesz taki mężny i waleczny. Tylko włoski masz ciemne po dziadku Jeanie.
Przytulił do siebie dziecko i pocałował je w czółko. Józef był jego największym szczęściem. Mógł godzinami patrzeć na jego drobną twarzyczkę i śmiać się do niego, mówić mu, jaki jest uroczy, i tulić go do piersi. Nie wierzył jeszcze do końca w to, że naprawdę był ojcem.
Chłopiec uśmiechnął się do Janka i wyciągnął drobną rączkę w stronę jego twarzy. Młodzieniec wiedział, że synek chciał go pociągnąć za nos, jak to często robił. Wziął jego dłoń w swoją i przyciągnął do ust, po czym złożył na niej pocałunek.
— Nie ma, łobuzie. Tatusia się nie dręczy — szepnął po polsku.
Wtem do pokoju wkroczyła Diane. Uśmiechnęła się szeroko do męża i synka i przytuliła się do Janka, po czym pocałowała Józefa w czółko.
— Jak się mają moi chłopcy? — zaśmiała się.
— Bardzo dobrze. Właśnie pokazuję maleństwu to, co kiedyś będzie do niego należało.
— Twój papa będzie dumny, kiedy się dowie, że tak dbasz o spuściznę. — Uśmiechnęła się.
Janka wypełniło przyjemne ciepło. Musiał przecież dbać o to, by Józef wiedział o kraju, z którego pochodzili jego przodkowie. Najbardziej lubił opowiadać mu o bohaterskim dziadku Józefie i wuju Stanisławie.
Uśmiechnął się na myśl o stryjecznym dziadku. Zdecydowanie należało go jak najszybciej odwiedzić i pokazać mu Józefa. Na pewno by się ucieszył, gdyby go ujrzał.
— Przecież tatko o tym wie, chociaż nigdy mnie nie widuje, kiedy opowiadam Józiowi o ojczyźnie. Wolałby sam to robić, ale wolę mu to opowiadać sam, bo to mój syn.
— Właśnie, mówiąc o dzieciach... — jęknęła wstydliwie i spojrzała mu w oczy.
Janek dostrzegł, że czuła się nieswojo. Ujął jej dłoń i przycisnął ją sobie do piersi.
— Co się dzieje, kochana? — zapytał.
— Bo... będziemy mieli drugie dziecko — wyszeptała cichutko i pocałowała go pośpiesznie w policzek.
Janek wydał z siebie dziki krzyk radości. Diane posłała mu pełne zdumienia spojrzenie. On jednak zbytnio się tym nie przejął i przysunął ją do siebie, po czym położył wolną dłoń na talii żony.
Diane wtuliła głowę w jego pierś i pozwoliła mu się całować po włosach, sama zaś ujęła małą rączkę i Józefa i zaczęła ją czule gładzić.
Czuła, że teraz była kompletna, nawet jeśli opuściła rodziców. Wciąż byli blisko niej, a do tego miała kochającego męża, synka, teściów, najlepszą przyjaciółkę za szwagierkę, a teraz jeszcze miała dać życie kolejnemu dziecku.
W głowie snuła już plany ich przyszłego życia z nowym maleństwem. Widziała już, jak siedzą z Jankiem i dziećmi w jadalni, tuląc się do siebie i całując maleństwa. Marzyła o tym, by na świat przyszła teraz dziewczynka, którą mogłaby wychować na uroczą młodą damę.
— Kocham cię, Dianeczko — wyszeptał Janek. — Najbardziej na świecie.
Jean uśmiechnął się do wnuka i pocałował go w czoło, po czym spojrzał na Diane i Janka, którzy siedzieli na krzesłach i pozowali malarzowi.
Już dawno obiecał im, że w prezencie ślubnym sfinansuje im portret. Diane znów odziała się w suknię, w której stanęła przed ołtarzem. Teraz, już jako szczęśliwa żona i matka, prezentowała się w niej jeszcze piękniej.
— Co, maleństwo? — Jean wyszczerzył się do chłopca. — Dobrze ci u dziadka, prawda?
Czasem trudno mu było uwierzyć, że jego mała Diane powiła już dziecko. Były chwile, kiedy wciąż zdawało mu się, że jest jeszcze jego malutką córeczką, którą nosił na rękach i całował do snu, nie piękną, dorosłą kobietą.
— Wygląda jak twoja mała kopia — zaśmiała się Diane. — Jestem pewna, że wyglądałeś identycznie jako chłopiec.
— Niestety nie ma na tym świecie nikogo, kto by to potwierdził. A może to i dobrze, czułbym się niezręcznie, znając kogoś, kto pamięta mnie jako chłopca!
— Nie ruszaj się, dziecinko, przeszkadzasz monsieur Louilly'emu w malowaniu — wtrąciła się Camille.
Jean wybuchnął śmiechem. Jego małżonka oczywiście jak zawsze musiała dbać tylko o to, by Diane wyglądała jak najlepiej na portrecie.
— Cami, a może my byśmy potem zamówili sobie portret? Póki jeszcze oboje się nie rozsypaliśmy! — Spojrzał na nią z rozbawieniem, ona jednak nie była w nastroju do żartów.
Wiedział, że dla Camille świadomość posiadania trójki wnuków i kilku zmarszczek oznaczała koniec świata, lecz nie mógł nic zaradzić na to, że żona czasem po prostu go bawiła.
— Nie wiem, czy jest jeszcze co uwieczniać — westchnęła smutno.
— Oczywiście, że jest. — Uśmiechnął się łagodnie. — Diane, a może chcielibyście jeszcze małego na portrecie? To byłoby przeurocze!
— O tak, podoba mi się ten pomysł, papo!— wykrzyknęła z entuzjazmem dziewczyna. — Co ty na to, kochany? — zwróciła się do Janka.
— Podoba mi się taka wizja, oczywiście o ile panu to nie przeszkadza. — Spojrzał pytająco na malarza. — Byłby w stanie pan namalować jeszcze portret mojej żony? Chciałbym taki duży, na ścianę, i maleńki, do kieszeni.
— Da się zrobić — odparł artysta. — No, to usadźcie dziecko na kolanach, póki jeszcze da się je wkomponować w obraz.
Jean podał Józefa rodzicom i posłał im uśmiech. Siedząc razem, we trójkę, wyglądali na tak szczęśliwą rodzinę, że nie mógł się powstrzymać przed uronieniem kilku łez wzruszenia. Naprawdę cieszył się, że jego córka zaznała szczęścia w małżeństwie.
Podczas gdy Potoccy cieszyli się z narodzin Józefa i kolejnej brzemienności Diane, w Polsce wrzało.
Już w 1828 roku w Szkole Podchorążych Piechoty zawiązało się tajne Sprzysiężenie Wysockiego. Potoccy słyszeli jedynie mgliste pogłoski na temat rzekomych organizacji spiskowych gotujących powstanie, lecz o tej założonej przez Piotra Wysockiego nie wiedzieli.
Ta szykowała powstanie już od dawna. Poczynania rewolucjonistów we Francji i Belgii zachęciły Polaków do działania. Szalę przeważyła wieść, że car chce zmobilizować wojsko, które następnie wyśle do Belgii.
Pierwszego grudnia Franciszek błąkał się po domu wyjątkowo poddenerwowany. Nawet tulenie małego Józia nie pomagało mu ukoić poszarpanych nerwów. Czekał, aż Janek w końcu się obudzi. W końcu ile mógł tak spać! „Co jak co, ale o jedenastej to mógłby niewdzięcznik jeden już wstać!" — pomyślał zirytowany. Wprost nie mógł się doczekać, aż do upust temu, co go dręczyło, a tymczasem Janek jakby celowo odwlekał ten moment.
W końcu nie wytrzymał. Potrzeba podzielenia się z synem wieściami była silniejsza niż przyrzeczenie, które kiedyś mu złożył. Uznał, że w tak nadzwyczajnej sytuacji kłopotanie się obietnicą niewchodzenia do sypialni młodych małżonków nie miało większego znaczenia.
Zapukał do drzwi i wbił w nie wyczekujące spojrzenie. Kiedy nikt mu nie otworzył, zaklął pod nosem i nacisnął klamkę.
Gdy ujrzał syna wtulonego w Diane, która gładziła jego jasną czuprynę, prychnął gniewnie. Janek natychmiast otworzył oczy i wyprostował się. Franciszek uśmiechnął się z satysfakcją.
— Co się dzieje, tatku? — zapytał zaspany młodzieniec.
— Przedwczoraj wieczorem w Warszawie zaczął się bunt, głupku! A ty śpisz! Nasi chłopcy powstali przeciw carskiej tyranii! Nasza Polska będzie wolna! Podobno książę Czartoryski i książę Drucki-Lubecki już obmyślają, jak będzie wyglądał rząd! No już, Janek, wstawaj!
Na słowa ojca młodzieniec cały się rozpromienił, wydał z siebie dziki okrzyk i wyskoczył z łóżka, zostawiając Diane osłupiałą. Franciszek zaśmiał się na widok jej wytrzeszczonych oczu.
— Przemek już wie? — zapytał.
— Chyba nie, Kazik miał dopiero iść do Władka, ale jak go znam, to po drodze wstąpił do tej karczmy na rogu, żeby to opić. Przywdziewaj koszulę i biegnij do nich! No już, Janek! Trzeba się zebrać!
Janek skinął mu głową i wybiegł z domu. Franciszek zaś poszedł do pokoju wnuka i wyciągnął Józefa z kołyski, po czym zaczął z nim tańczyć po pokoju. Jego radość była tak ogromna, że nie zjadł nawet śniadania. Bo komu było potrzebne jedzenie, skoro Polska nareszcie miała być wolna?
Kolejnych kilka dni Franciszek i Jan spędzili na zebraniach Zjednoczenia, podczas których gorączkowo dyskutowali, naradzali się, co powinni przedsięwziąć w zaistniałej sytuacji, i pili wódkę. Diane, Antoinette i Anna czuły się nieco zaniedbane, lecz rozumiały zapał mężczyzn. Anulka sama chciała dołączyć do tych spotkań, lecz ojciec jej na to nie pozwolił.
— Ale dlaczego, tatku? — zapytała naburmuszona.
— Bo to nie jest dla kobiet. Wszystko ci powiem, jak już ustalimy, co i jak.
Trzeciego grudnia, kiedy utworzono Rząd Tymczasowy, zdecydowano, że należało dotrzeć do Polski, póki jeszcze można było się do niej przedrzeć. Obawiano się, że gdy wybuchnie walka zbrojna z Rosjanami, nie będzie możliwości udać się do Królestwa Polskiego, by wspomóc bijących się braci.
Janek wiedział, że musi pójść walczyć o ojczyznę, nie tylko za siebie, ale i za ojca, któremu rany odniesione pod Lipskiem uniemożliwiały wspomożenie powstańców. Odczuwał z tego powodu ogromną dumę, lecz jednocześnie i strach.
Nigdy jeszcze nie rozstawał się z Diane. Nie wiedział, jak jego żona zniesie rozłąkę, zwłaszcza, że latem miała powić kolejne dziecko. Równie trudno było mu znieść myśl o pozostawieniu małego Józia we Francji. Nie wyobrażał już sobie, jakby wyglądał jego dzień, gdyby nie wziął synka w ramiona i nie opowiedział mu czegoś o Polsce. Miał jednak pewność, że powstańcy szybko rozgromią Rosjan, a wtedy zdąży wrócić do domu, nim Diane wyda na świat ich drugie dziecko. Już nie mógł się doczekać, aż je ujrzy.
W końcu nadszedł dzień, w którym on i Przemysław mieli wyruszyć do Polski, by bić się za ojczyznę. Wraz z nimi udawało się też kilku innych młodzików, lecz do domu Potockich przyszedł tylko Kossakowski, który odczuwał potrzebę pożegnania się z Anulką.
Janek nie miał munduru, lecz przy pomocy matki własnoręcznie uszył taki, który choć trochę przypominał ten noszony przez żołnierzy Królestwa Polskiego. Nie chciał się wyróżniać na tle pozostałych towarzyszy.
Cała rodzina zgromadziła się, by pożegnać młodego patriotę. Zjawili się Jean i Camille, a także Alexandre, który jednak został poniekąd przymuszony do przyjścia.
Antoinette trzymała w ramionach wnuka i gładziła go po włoskach. Gdy zdała sobie sprawę, że jej syn po raz pierwszy w życiu ją opuści, po jej policzkach spłynęło kilka łez.
— Mamusiu, nie płacz mi tu. Idę walczyć o wolną Polskę, powinnaś się cieszyć! — krzyknął. — A ty, mój paniczu, słuchaj się mamusi i dziadków. Bo jeśli wrócę i usłyszę, że byłeś niegrzeczny, to popamiętasz! — Pogroził chłopcu palcem, po czym wziął go od Antoinette i mocno do siebie przycisnął.
Zasypał jego drobną buzię pocałunkami, na co ten radośnie zakwilił, i oddał go Camille. Kochał synka całym sercem. Miał nadzieję, że wróci jak najszybciej, by nie stracić zbyt wiele z procesu jego dorastania. Zamierzał pokazać mu, jak to jest być prawdziwym patriotą, nauczyć go miłości do rodziny i ojczyzny oraz wychować go na dobrego człowieka. Przyjrzał się maleństwu jeszcze raz i pogładził jego ciemne włoski.
Następnie podszedł do matki. Antoinette przytuliła syna do siebie i zaczęła przesuwać dłonią po jego czuprynie, jak to zwykła czynić, gdy był małym chłopcem. Janek złożył pocałunek na jej policzku i przez chwilę trwał tak, tuląc się do jej piersi. W tej chwili chciał wrócić do dawnych czasów, znów mieć cztery latka i obejmować swą ukochaną mamusię. Trudno mu było sobie wyobrazić, że za kilka dni tak słodki widok oblicza ukochanej matki zastąpią mu pozbawione kończyn trupy, rozszarpane ludzkie ciała i wszechobecna krew.
— Uważaj na siebie, kochany syneczku — jęknęła.
— Oczywiście, mamusiu — wyszeptał czule. — Wrócę do ciebie cały i zdrowy, może nawet z orderem na piersi! Kocham cię i chcę, byś była ze mnie dumna. Tylko nie płacz, najdroższa mateczko, nie mogę na to patrzeć. No już, cichutko. Módl się za mnie i zajmij się Józiem i Dianeczką. — To rzekłszy, pozwolił, by matka ucałowała go po raz ostatni, i wyswobodził się z jej objęć, po czym podszedł do Anulki. Ta tylko rzuciła mu się na szyję i szepnęła:
— Uważaj na siebie, półgłówku. Bo jak coś ci się stanie...
— ...to będę martwy i już nic mi nie zrobisz — zaśmiał się serdecznie. — Opiekuj się mamą i Dianką. Ty tu teraz rządzisz!
Ania szturchnęła go w ramię i ucałowała w czoło. Janek chciał rzec jej jeszcze coś na temat Przemka, gdy poczuł, jak młodsza siostra szarpie go za nogę. Odwrócił się i wyszczerzył do dziewczynki. Przypominała mu małą, złośliwą istotkę z baśni, które czytała im matka, gdy byli dziećmi. Pola wyciągnęła rączki w górę, dając bratu znak, by ją podniósł. Ten przycisnął ją do siebie i pozwolił, by Polunia pocałowała go w policzek.
— Mogę zajmować się Józiem i czyścić portret dziadka? — zapytała radośnie.
— Cóż, myślę, że na to zasłużyłaś. — Spojrzał na nią figlarnie. — Pozwalam ci.
— Przywieź mi skalp jakiegoś Rosjanina! — wykrzyknęła jeszcze i popędziła do matki.
Janek nie miał serca wyprowadzać jej z błędu. Mogła nie wiedzieć, że tylko Indianie tak okrutnie traktowali swe ofiary.
W czasie, gdy żegnał się z Tadeuszem, zerkał na Przemysława, który tulił do siebie Anię. Miał nadzieję, że Kossakowski ośmieli się powiedzieć jego siostrze, co do niej czuje, lecz nic jej nie rzekł, zadowalając się tylko pocałunkiem w policzek. Janek poklepał brata po plecach i podszedł do żony.
Diane szlochała, jakby już nigdy miała nie ujrzeć męża. Wtuliła się w niego i skryła zalaną łzami twarz pod jego ramieniem. Janek poczuł, jak ściska go w sercu. Mógł znieść rozpacz wszystkich członków swej rodziny, lecz nie jej. Jego żona powinna przez całe życie się radować, nie płakać. Nie do tego stworzono te piękne oczy.
W tej chwili zapragnął porzucić powstanie i zostać w domu, budzić się codziennie z drobnym ciałem Diane przyciśniętym do piersi, obserwować dorastanie Józia, rozmawiać z matką, śmiać z ojcem i rodzeństwem i oczekiwać na narodziny kolejnego potomka. Niestety było już za późno, by się wycofać. Nie mógł narazić swego honoru na szwank.
— Dianeczko, słońce, nie płacz tak. Opiekuj się Józiem, słuchaj się mamy i taty... I dbaj o siebie i nasze maleństwo. — To rzekłszy, nachylił się ku niej i złożył na jej ustach pocałunek.
Był pełen czułości, ale i gwałtowności, jakby oboje obawiali się, że już nigdy się nie ujrzą. Gdy już miał się od niej oderwać, zaczynał pocałunek od nowa, z jeszcze większą namiętnością. Nie mógł się nasycić jej ustami. W końcu wypuścił ją z objęć i schylił się, by ucałować jej jeszcze niemal niewidoczny brzuch.
— Maleństwo, poczekaj grzecznie na tatusia i nie spraw mamusi zbyt wielu kłopotów — wyszeptał.
— Jeanie, co będzie, jeśli nie wrócisz? — jęknęła Diane.
— Oczywiście, że wrócę, Dianeczko, nie wierzysz w swojego Janka? Nie płacz mi już! — skarcił ją.
Przycisnął ją do piersi raz jeszcze i wsunął nos w jej włosy. Wciągnął w nozdrza kwiatowy zapach specyfiku, którego używała do pielęgnacji swych loków. Musiał go dokładnie zapamiętać, by móc przypomnieć sobie go na polu bitwy, gdy zewsząd będzie otaczał go odór śmierci.
— Kocham cię, najdroższa — wyszeptał i uronił kilka łez.
— Synu mój — odezwał się Franciszek i podszedł do niego, chcąc ukrócić łzawą scenę, jaka rozgrywała się między Jankiem a Diane.
Młodzieniec spojrzał na ojca i wstrzymał oddech, widząc trzymaną przezeń szablę dziada Józefa. Błyszczała pięknie w blasku słońca wpadającego przez okno niczym najcenniejsza relikwia.
— Ojcze... Ty chyba nie mówisz... poważnie? — jęknął z wrażenia.
— Oczywiście, że tak! Mój ojciec zabijał tą szablą Rosjan pod Racławicami, ja zadawałem nią śmierć pod Austerlitz, Iławą, Raszynem i Borodino, teraz ty z jej pomocą przysłużysz się Polsce! Pilnuj jej jak największej świętości. I pamiętaj, ona jest złakniona krwi! — Spojrzał na szablę z namaszczeniem i wręczył ją synowi jak najcenniejszy jak skarb.
Dla niego rzeczywiście nią była.
Janek wziął ją z największą ostrożnością i wykonał kilka cięć, jakby naprzeciw niego stał niewidzialny przeciwnik. Nie mógł uwierzyć, że ojciec naprawdę powierzył jego pieczy największy skarb, jaki posiadał. Musiał sprawić, że będzie z niego dumny.
— Nie zawiodę cię, ojcze — rzekł poważnie i krzyknął: — Za Polskę!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top