XLV. Nowa nadzieja
Przed oczyma Iriny panowała ciemność. Nie miała pojęcia, gdzie się znajduje. Zdawało się jej, że wokół niej jest tylko bezkresna pustka, z której wyzierają pary przerażających oczu należących do stworzeń, które mają zamiar ją pożreć.
Wtem przed jej oczyma stanął piękny, zielony ogród. Żwirowane ścieżki przecinały zielone połacie trawy, wśród której kryły się różnobarwne kwiaty o woni tak pięknej, że zdawała się nierealna.
Serce w jej piersi podskoczyło, gdy nagle ujrzała Dymitra. Nie chciało się jej wierzyć w to, że to naprawdę on stał na końcu ogrodowej alejki, wesoło gwiżdżąc i podskakując. To jednak musiał być on. Tylko jej ukochany chodził w tak charakterystyczny, przepełniony radością sposób. Wiatr rozwiewał jego brązową czuprynę na wszystkie strony, sprawiając, że część włosów wpadała mu do oczu.
Odwrócił się tak, że mogła dojrzeć jego twarz. Zdawała się jej młodsza i bardziej świeża, niż gdy żegnała go przed wyruszeniem na wojnę. Nie miał tej paskudnej szramy nad brwią, która była pamiątką po jednej z bitew. Uśmiechał się do niej, a jego zielone oczy, identyczne jak te należące do Saszki, błyszczały radośnie. Myślała, że serce wyrwie się jej z piersi, gdy zaczął iść w jej kierunku. Radość, jaka nią owładnęła, była trudna do opanowania. Ten, którego tak bardzo kochała, bez którego żyła od półtora roku, znów tu był.
— Dimo, o Boże, Boże! — wykrzyknęła i podbiegła do niego.
Zaczęła dotykać jego twarzy, jakby chciała się upewnić, że to naprawdę on. Poczuła, jak oplata ją w talii i przysuwa do siebie, po czym kładzie głowę na jej piersi. Wtuliła twarz w jego włosy i rozszlochała się z tęsknoty i szczęścia. W końcu byli razem. Znów mógł ją pocałować i szepnąć jej, jak bardzo ją kocha. Nie obchodziło jej, jakim cudem się tu znalazła. Mogła nawet umrzeć. Najważniejsze było to, że była z Dimą.
— Irinko, kochanie moje — wyszeptał ze wzruszeniem Dymitr, po czym podniósł głowę i obsypał jej twarz pocałunkami.
Irina nie wierzyła w to, że naprawdę przed nią stał i całował ją, jak lata temu. Oddałaby wszystko, byle ta chwila się nie skończyła.
— Dimo, och, Dimo, najdroższy — zapłakała. — Ty żyjesz, mój kochany, żyjesz! Wróciłeś do mnie i Saszeńki, prawda? Już nas nie opuścisz?
On jednak milczał. Po chwili Irina dostrzegła, jak po jego twarzy spływają łzy. Starł je szybkim ruchem dłoni i przycisnął ukochaną do siebie. W Irinie wezbrał niepokój. Dlaczego nie chciał odpowiedzieć? O co w tym wszystkim chodziło?
— Kochany? Wrócisz do nas?
— Och, Irinko... — westchnął ciężko. — Gdybym tylko mógł...
— Ale jak to...
— Irinko, moje kochanie najdroższe... — Spojrzał na nią z miłością i ujął jej dłonie, po czym przysunął je do ust i złożył na nich pełen miłości pocałunek. — Nie mogę wrócić... Przecież nie żyję... Ale codziennie na was patrzę, możesz być tego pewna, i czekam... Widzę mojego Saszeńkę i nie mogę się nadziwić, jakie to wspaniałe dziecko... Tak bardzo żałuję, że nie mogę być z wami! Ale nie o tym teraz. Przyszedłem ci powiedzieć, że powinnaś...
— Co powinnam? — przerwała mu, zniecierpliwiona.
— Wrócić do Eugeniusza. On cię naprawdę kocha, najdroższa. Popełnił błędy, paskudne błędy, ale żałuje i chce odpokutować. On naprawdę nie chciał dla ciebie źle. Nie znasz całej prawdy o jego postępowaniu. Nie był takim potworem, jak ci się zdaje. A co najważniejsze, zapewni Saszce dobre życie, lepsze niż ty z Siergiejem. Kocham go i nie chcę go obrażać, bo to mój najlepszy przyjaciel... Ale on może bardzo łatwo roztrwonić pieniądze, a potem nie będzie go stać nawet na utrzymanie swoich dzieci... A ty i Saszka... Sama pomyśl...
— Ale... Ja nie wiem, czy będę w stanie znieść Eugeniusza... Nie po tym wszystkim...
— Będziesz. — Spojrzał na nią poważnie. Uśmiechnął się nieco i położył jej dłonie w miejscu, gdzie znajdowało się jej serce. — Wiem, że gdzieś głęboko w sercu go kochasz, chociaż trudno ci się z tym w tej chwili zgodzić. Nie bój się uwolnić tych uczuć, które się w tobie lęgną. Wiem, co chcesz teraz rzec. Ale nie zdradzisz mnie, ponownie ufając Eugeniuszowi i oddając mu serce. Pragnę, żebyś była szczęśliwa, żebyś znów nie zatracała się w rozpaczy, a korzystała z życia. I wybaczyła. I Eugeniuszowi, i Jeanowi. Wiem, że ich uczynki spowodowały największe cierpienia w twoim życiu... Wiem, Irinko, naprawdę wiem, że ci ciężko. Ale wiem też, że oni obaj pragną, byś im odpuściła, że obaj niemożebnie żałują. Jean nie widział, że to ja... On... Ja chciałem zabić jego przyjaciela... On go bronił. Nie wiedział, że to ja, strzelił mi w plecy... To tak, jakby ktoś próbował zamordować mi Sieriożkę... Irinko, zrozum...
Nagle zaczął blednąć, a po chwili stał się niemal przezroczysty. Irina nie rozumiała, co się właśnie działo. Pragnęła go przytulić i pocałować, zapomnieć o całym źle, które działo się wokół niej, i po prostu trwać w jego objęciach. Złapała go za rękę, jednak chwyciła powietrze. Po chwili zniknął, a ona otworzyła oczy.
Szloch wstrząsnął jej drobnym ciałem, a łzy zaczęły obficie spływać po jej policzkach. Przez chwilę zdawało się jej, że Dymitr naprawdę wrócił, że wcale nie umarł i zaraz będzie przy jej boku, weźmie Saszkę na ręce i zapewni ich, że wszystko będzie dobrze. Tymczasem to wszystko było tylko snem, choć Irina miała wrażenie, że to naprawdę jego duch ją nawiedził.
Tylko dlaczego żądał tak wiele?
Jeanowi potrafiła wybaczyć, choć było jej trudno. Wiedziała jednak i bez zapewnień Dymitra, że de Beaufort nie uczynił tego celowo. Człowiek, który tak kochał swoje dzieci i miał w oczach taki smutek, nie mógł z zimną krwią zabić mężczyzny, który ocalił mu życie. Nie potrafiła się pogodzić z tym, że odebrał jej Dimę, czuła jednak, że powinna, że nie mogła przez całe życie chować do niego urazy. Chciał przecież dobrze. Pomógł jej w potrzebie niczym ona jemu lata temu i zniszczył całe swoje życie, swoją rodzinę, nie mogąc pogodzić się z tym tragicznym wypadkiem. Odczuł śmierć Dymitra niemal tak samo mocno jak ona.
A Eugeniusz? Kiedyś go kochała, nie przeczyła, choć była to miłość trudna, nawet w czasie niewielu szczęśliwych dni, które przyszło im ze sobą spędzić, miłość, która miała zapełnić w jej sercu pustkę powstałą po wymuszonym odejściu Dymitra. Jego uczynki przekreśliły go w jej oczach, choć czuła, że naprawdę żałował. Jego pełne błagania o wybaczenie spojrzenie nie mogło kłamać.
Ale czy była gotowa, by znów z nim żyć? By dzielić z nim radości i smutki, by codziennie patrzeć mu w oczy ze świadomością tego, co uczynił?
Nie wiedziała.
Nie wiedziała, lecz czuła, że powinna dać mu szansę. Ostatnią.
W końcu Dima rzekł jej, że to wszystko wyglądało zupełnie inaczej, że Eugeniusz nie był aż takim potworem. Nie miała pojęcia, czy to wszystko było jedynie wytworem jej wyobraźni, czy też może ukochany naprawdę nawiedził ją w śnie. Musiała dowiedzieć się, czy Jarmuzow rzeczywiście miał w sobie cząstkę dobra, czy jednak był zepsuty do szpiku kości. Mogła mu zaoferować szczerą rozmowę, bez żadnych obietnic na przyszłość. Na tyle było ją jeszcze stać.
Całą noc przepłakała, nie będąc pewną tego, co winna jest uczynić. Wiedziała jedynie, że powinna udać się do de Beaufortów i poważnie rozmówić się z Jeanem, a później spotkać się z Jarmuzowem, lecz nie miała na to sił.
Rano do jej pokoju przyszła Ksenia. Irina była zdumiona, gdy ujrzała jej stroskaną minę. Lico Lwowej było blade jak marmurowa posadzka w pałacu Jarmuzowa, którą Irina tak dobrze pamiętała.
— Kochanie, co się stało? — zapytała ze strachem. — Saszka i Andriusza coś narobili z samego rana?
— Nie, Irinko. Dostałam list od twojego męża — rzekła poważnie i podała jej kopertę. — Myślę, że chociaż adresowany jest do mnie, powinnaś go przeczytać.
Irina uniosła podejrzliwie brew, zastanawiając się, co też mogło się znajdować w liście Eugeniusza. Nie rozumiała, dlaczego napisał do Lwowej zamiast do niej i co takiego się wydarzyło, że nie mógł przyjść.
Gdy otworzyła kopertę, ogarnął ją niepokój. List nie był napisany tak dobrze znanym jej pismem Eugeniusza, a podpis był dziwnie rozmazany i niedokończony.
Droga hrabino Lwowa!
Bardzo pragnę przyjść do Państwa i jeszcze raz błagać Irinę o wybaczenie mi, lecz niestety zdarzyło się tak, że zachorowałem. Nie mogę podnieść się z łóżka, trawi mnie gorączka, ten list jestem zmuszony dyktować i mam wrażenie, że to moje ostatnie chwile na tym świecie. Zasłużyłem na te cierpienia... To kara za moje postępki wobec Iriny. Wiem, że ona nie chce mnie widzieć, ale... czy mogłaby Pani poprosić, by jednak przyszła? Jeśli mam umrzeć, chciałbym ją ujrzeć ten jeden, ostatni raz.
Wielce zobowiązany
Eugeniusz
Irina poczuła się, jakby ktoś uderzył ją z całej siły w brzuch. Zachichotała nerwowo, nie chcąc uwierzyć w treść epistoły. Ostatnim razem jej mąż był przecież w znakomitej formie. Co też musiało się wydarzyć, że nagle umierał? A może to wszystko było jedynie podłym żartem, który miał na celu sprowadzenie jej do jego domu? Nie miała pojęcia, lecz czuła, że jeśli Eugeniusz rzeczywiście umierał, nigdy sobie nie wybaczy, jeśli do niego nie pójdzie.
Gdy wprowadzono ją do pokoju, w którym leżał Eugeniusz, zamarła, ujrzawszy jego oblicze. Wyraźnie schudł przez kilka ostatnich dni, czoło miał pokryte potem, a oczy dziwnie mu się świeciły. Włosy, zawsze świeże i elegancko ułożono, były tłuste i skołtunione. Zupełnie nie przypominał tego wielkiego pana, który brylował w towarzystwie. Wydawał z siebie jakieś dziwne jęki, na których dźwięk ściskało się jej serce.
Podeszła do jego łóżka i przysiadła na stołeczku, który był obok niego ustawiony. Ogarnął ją niewysłowiony żal. Nawet mimo swych złych uczynków nie zasłużył na coś tak okropnego.
Dopiero dziś pojęła, że chociaż Eugeniusz niemożebnie ją zranił, i ona wyrządziła mu wiele złego. Zwłaszcza w ostatnich dniach, gdy tylko wyzywała go i obdarzała pogardliwymi spojrzeniami, zamiast go wysłuchać.
A jej ucieczka? Czy nie złamała mu nią serca? Sama nie była już niczego pewna. Wcześniej myślała, że mąż zupełnie się nią nie obchodził, lecz może wciąż ją kochał, a jego czyny wynikały z tego, że po prostu zgubił się w życiu?
— Eugeniuszu — szepnęła cicho i ujęła jego rękę.
Po chwili poczuła, jak jego palce delikatnie zaciskają się na jej dłoni. Posłała mu blady uśmiech, na co i Eugeniusz lekko uniósł kąciki ust.
— Przyszłaś... — wychrypiał z niedowierzaniem. — Naprawdę przyszłaś... Nie wierzyłem w to, że możesz się tu zjawić...
— Tak, przyszłam — jęknęła.
Nie wiedziała, co powinna teraz rzec, trwała więc w milczeniu, przyglądając się jego umęczonej twarzy. Dopiero teraz dojrzała, jak była pobrużdżona zmarszczkami i czerwona z gorączki. Eugeniusz co prawda nie należał już do najmłodszych, miała jednak wrażenie, że wyglądał na przynajmniej pięćdziesiąt pięć wiosen, nie czterdzieści cztery, które sobie liczył.
Im dłużej na niego patrzyła, tym bardziej sobie uświadamiała, że mimo wydarzeń, które ich rozdzieliły, mimo jej szaleńczej miłości do Dymitra, mimo wstrętu, który wciąż w niej tkwił, wciąż coś do niego czuła. To uczucie było trudne do wytłumaczenia, pełne absurdów i sprzeczności, lecz prawdziwe i szczere. Dopiero przebijało się przez lód, który zalegał w jej sercu od dwóch lat.
— Jak Sasza? — zapytał nagle. — Rośnie jak na drożdżach, prawda? Wiesz, że jeszcze go nie widziałem? I chyba już go nie ujrzę...
— Och, Eugeniuszu, nie mów tak nawet, przecież wyzdrowiejesz. Jakim cudem w ogóle się czymś zaraziłeś? Co to jest?
— Nie wiem, jakieś paskudztwo. Lekarz sam do końca nie wie... Leżę z gorączką, okropnie kaszlę, co jakiś czas tracę przytomność... I boli mnie głowa, tak bardzo! Jakby miała wybuchnąć... Poszedłem na bal z hrabią Albertem, moim przyjacielem, ktoś tam kaszlał i cóż... Idź lepiej już, jeszcze przejdzie na ciebie, a potem na Saszę, nie możemy do tego dopuścić...
— Będzie dobrze, Eugeniuszu, wierzę w to — odparła z nikłym uśmiechem i pogładziła jego dłoń. — Nie możesz się poddać.
— Och, Irinko, kiedy ja już straciłem nadzieję, że jeszcze wstanę z łóżka. Jeszcze kilka dni i będzie po mnie. Może to i dobrze... W żadnej roli nie sprawdziłem się dobrze, ani syna, ani brata, ani męża, a już szczególnie w roli ojca... Nie wiem, na cóż Bóg stworzył takiego nieudacznika. Co mi po urodzie, która i tak już przemija, co po pieniądzach, kiedy tylko niszczę wszystko wokół!
— Nie mów tak, proszę.
Nie mogła już słuchać, jak obwinia się o wszystko i rzuca takie kalumnie na siebie samego. Dziwiła się sobie samej, że po ostatnich dniach, kiedy była na niego tak wściekła i nie chciała go widzieć, nagle ogarnęły ją takie współczucie i litość. Nie głowiła się jednak nad tym zbytnio, wiedząc, że to bezcelowe.
— Ale kiedy tak jest, Irinko. Nie zasłużyłem sobie na to, by dalej tu być. Przyczyniłem się do tylu nieszczęść... Nie proszę cię już nawet o to, byś do mnie wróciła, pragnę tylko, byś mi wybaczyła, choć to piekielnie trudne i doskonale zdaję sobie z tego sprawę... Będzie mi lżej umierać, wiedząc, że nie żywisz już do mnie urazy...
— Będę żywiła urazę, bo nigdy nie zapomnę, jak zdradzałeś mnie z tyloma kobietami — odparła. — Ale czas nieco zatarł tamte wydarzenia w mojej pamięci.
Eugeniusz otworzył szeroko oczy i spojrzał na nią ze zdumieniem. Zdawało się jej, że jego twarz stała się jeszcze czerwieńsza.
— Nie zdradziłem cię z nikim prócz Claire. Wtedy byłem zbyt zrozpaczony, by zdawać sobie sprawę z tego, co czynię, ale kiedy nas przyłapałaś... Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że takim postępowaniem cię ranię, a w tamtym czasie było to najgorsze, co mogłem uczynic być... Więc piłem, piłem i piłem, chodziłem w podejrzane miejsca, gdzie było dużo pięknych, często nagich kobiet, ale z żadną z nich cię nie zdradziłem.
— A Anna? Co jej szeptałeś, mając nadzieję, że nie usłyszę? Przecież... przecież... to wyglądało, jakbyście się umawiali...
— Oj nie, Irinko — zakaszlał. — Tak, kryłem się przed tobą z tym, co jej mówiłem... Ale to było dla twojego dobra. Kazałem jej dosypywać ci różnych środków na uspokojenie, które sprowadzał dla mnie pewien człowiek... Nie mogłem patrzeć na twoje męki, na te napady histerii, które cię ogarniały. Miałem nadzieję, że któryś w końcu zadziała... Chciałem dobrze... Proszę, wybacz mi, zanim umrę. Nie zasłużyłem na to, ale chciałbym pójść na sąd z myślą, że nawet jeśli Bóg mi nie zapomni mych win, to przynajmniej uczynił to mój anioł.
Te słowa sprawiły, że w Irinie coś pękło, jakby lód, który dotąd skuwał jej serce, roztopił się pod wpływem nagłego płomienia, który w niej rozgorzał. Poczuła, jak do jej oczu cisną się łzy. Dymitr miał rację. Eugeniusz nie był wcale takim potworem, za jakiego go miała. Nawet nie wyobrażała sobie, jak ogromnie zraniła go swą ucieczką. A wszystko to przez nieporozumienia, które stały się ich udziałem. Gdyby tylko mąż był wobec niej szczery, nie cierpieliby tak bardzo. Chociaż wtedy na świecie nie pojawiłby się Sasza...
Kiedy poczuła, jak pierwsza kropla spływa jej po policzku, jęknęła cicho. Nie było co rozpamiętywać przeszłości. Oboje skrzywdzili się nawzajem, lecz wciąż mogli jeszcze sięgnąć po szczęście. Wystarczyło tylko odrzucić to, co było, i zacząć od nowa. Wiedziała, że będzie to piekielnie trudne zadanie, ale mimo wszystko chciała spróbować.
— Gieniu, proszę cię, nie mów tak! Nie jesteś złym człowiekiem, który zasłużył na śmierć, po prostu popełniłeś błędy, jak my wszyscy, za które drogo zapłaciłeś. Nie pozwolę ci umrzeć, rozumiesz?
— Irinko, czy to znaczy, że...? — jęknął, patrząc na nią z nadzieją.
Irinie serce się ścisnęło na ten widok. Uścisnęła jego dłoń i przyciągnęła ją do ust, po czym ucałowała ją, delikatnie i czule, chcąc upewnić go w swych uczuciach.
— Tak, ja... Dalej cię kocham, choć inaczej, niż miłowałam Dymitra. Wiem, że zraniłam cię swymi słowami, wtedy, gdy przyszedłeś do Jeana, a potem do Siergieja... Źle mi samej na tym świecie. Tak, jeszcze niedawno mówiłam takie okropne rzeczy, że cię nienawidzę, że wolę przymierać głodem niż wziąć od ciebie pieniądze, ale to była rozpacz, Eugeniuszu. Myślałam, że zdradzałeś mnie na każdym kroku, że miałeś za nic moje uczucia... Proszę, wybacz mi to, nie chciałam tak postąpić...
Eugeniusz uśmiechnął się łagodnie i podniósł się nieco, jakby chciał ją pocałować, lecz nie było to możliwe. Irina zrozumiała jego intencję i nachyliła się nieznacznie, po czym złączyła swoje usta z jego. Dziwnie było go całować, kiedy od czterech lat chowała do niego urazę i nie chciała na niego patrzeć.
— Irinko... — jęknął, oderwawszy się od niej. — To nie jest sen?
— Nie, na całe szczęście... Szkoda tylko, że to całe zło nie może się okazać tylko snem... Ale już będzie dobrze, postaramy się nie rozpamiętywać przeszłości i zaczniemy od nowa, kochany.
— Kocham cię — wyszeptał tylko.
Oboje trwali w nadziei, że przyszłość nie przyniesie im już tyle cierpienia, a ich dusze, obie poranione i wypełnione rozpaczą, w końcu zaznają spokoju.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top