XLIX. James dopina swego
James nie mógł przestać napawać się swym triumfem przez kilka kolejnych dni. Baronówna Lobković była jego. Starczyło jeszcze poczynić pewne kroki mające na celu skłonienie jej do małżeństwa, lecz miało to być już niesłychanie proste.
„Żadna kobieta mi nie odmówi" — myślał. — „A już na pewno nie ona. W końcu jestem bogaty, przystojny, wciąż jeszcze młody i sprawny, mam tytuł, pozycję w świecie i rozległe znajomości. A ona? Talent i zniewalającą urodę. A żeby osiągnąć coś w dzisiejszym świecie trzeba czegoś więcej. Nie wybije się, jeśli nie ma konszachtów i pieniędzy. A ja mógłbym jej to wszystko dać... I dużo więcej".
Przez kilka dni namyślał się, jak powinny wyglądać oświadczyny. Musiały być pieczołowicie przygotowane, by panna Lobković nie mogła oprzeć się jego czarowi i splendorowi i od razu zapragnęła zostać jego żoną. Albo przynajmniej spędzić z nim tę noc w alkowie, a później dopiero zacząć myśleć o ślubie. Bo odpowiednim zdawało mu się uprzednie wypróbowanie zdolności kandydatki na żonę.
Ustalił więc, że zaprosi ją na wieczór do siebie. Belle grzecznie pójdzie spać, a im zostanie podana wykwintna kolacja, którą zakończy wyśmienity deser z lampką najwyborniejszego szampana, jaki można było znaleźć w Wiedniu. A później... Później miał zdać się na swój własny urok.
Gdy w czwartek Czeszka pakowała swoje sprzęty i szykowała się do wyjścia, podszedł do niej, pod maską pewności siebie ukrywając lęk, że zostanie odrzucony, i posłał jej jeden ze swych najbardziej czarujących uśmiechów. Znów był Jamesem Ashworthem, zdobywcą, najprzystojniejszym z mężczyzn, jakich widział świat, mistrzem sztuki uwodzenia.
— Moja droga panno Lobković — zaczął swym aksamitnym głosem. — Co pani robi jutro wieczorem?
— A dlaczego to pana interesuje? — Uniosła podejrzliwie brew.
— Cóż, nie będę przed panią taił, iż jestem wielce samotny i szukam towarzystwa pięknej damy, a pani wprost idealnie spełnia moje wymagania.
— Ma pan przecież córkę, dawno nie widziałam tak ślicznej dziewczynki. Niech pan spędzi ten wieczór z nią — odparła wyniośle, jednak w kącikach jej ust igrał łobuzerski uśmiech. Podobało mu się to.
— Ale z córką nie wychylę kieliszka szampana, nie będzie też chętna do rozmowy na poważniejsze tematy niż jej sukieneczki czy kupno kota — odparł, posyłając jej uwodzicielskie spojrzenie.
Baronówna jakby instynktownie zasłoniła swój wydatny biust szalem.
— Powinien pan jej kupić kota, to podobno działa bardzo uspokajająco na dzieci.
— Ale kot pozostawia po sobie niepożądany bałagan. A ja nie mam zamiaru wąchać tego smrodu.
— To może pies?
— Nie, Isabelle nie będzie trzymać żadnych zwierząt w domu, jeszcze się od nich czymś zarazi. A muszę ją chronić, wszak to mój największy skarb. — Uśmiechnął się uwodzicielsko James.
— Nie wątpię — odparła nieco ironicznie, marszcząc swój mały, zgrabny nosek.
— To co, przyjdzie pani? Kolacja będzie naprawdę znakomita, mogę też zapewnić ewentualny nocleg. — Spojrzał na nią sugestywnie.
Ta jedynie bardziej poprawiła swój szal, odsłaniając przy tym skrawek nagiej skóry. James poczuł, jak robi mu się gorąco. Nie mógł już znieść tego przeklętego napięcia.
— Cóż, skoro pan tak nalega, nie pozostaje mi nic innego, jak uczynić zadość pańskiej prośbie i się zjawić. A więc do jutra. Osiemnasta panu odpowiada? Wcześniej nie mogę przyjść, później byłoby nieco niestosownym.
— Odpowiada mi każda godzina — odrzekł i ucałował jej dłoń.
Przez cały następny dzień nie mógł wytrzymać z ekscytacji. Dziś miał się spełnić jego sen. Dziś najpiękniejsza kobieta, jaką znał, nie licząc może Camille i Cataliny, miała zgodzić się zostać jego żoną. Napełniony jakimś cudownym przypływem wiary w dobroć i szczęście nie brał nawet pod uwagę, że Eližka mogła odrzucić jego oświadczyny. Czuł, że coś ją do niego ciągnęło i jedynie droczy się z nim, nie chcąc mu się tak łatwo poddać.
Belle została przez niego odprawiona do swego pokoju za piętnaście osiemnasta. Nie chciał, by widziała, jak panna Lobković przychodzi w odwiedziny. Był niemal pewien, że ta przystroi się w jakąś wulgarną suknię, która sprawiłaby, że nie mógłby się powstrzymać od grzesznych myśli na temat baronówny, a to zdecydowanie nie był odpowiedni widok dla pięcioletniego dziecka.
I nie omylił się, bowiem panna Lobković stanęła u progu jego włości pięć minut przed oznaczoną godziną, odziana w suknię tak zniewalającą, że James musiał wziąć kilka głębszych oddechów, by czasem nie zemdleć z wrażenia.
Zdawało mu się, że Czeszka założyła toaletę, która godna była jedynie balu u samego cesarza, nie kolacji z nim. Kremowa kreacja, ściśle przylegająca do jej piersi, rozszerzała się nieznacznie tuż pod biustem. Sprawiała wrażenie, jakby była drugą skórą ślicznej panny Lobković. Głęboki dekolt odsłaniał nieskazitelnie bladą skórę damy. James marzył, by móc już składać na niej pełne żądzy pocałunki. Suknia była jeszcze bardziej skąpa niż ta, którą Czeszka miała na sobie podczas balu, do tego tak doskonale na niej leżała, że wszystkie jej atuty były wyeksponowane w pełnej krasie. Złote loki miała spięte w fantazyjny kok, a na jej szyi lśniła diamentowa kolia, którą, jak uznał, musiała od kogoś pożyczyć lub odziedziczyć, gdyż szybko skalkulował, że musiałaby zarabiać na nią przynajmniej trzy lata jako nauczycielka Belle, przy założeniu, że nie płaciła za czynsz ani za jedzenie, a to zdawało mu się niemożliwym. Widok jej w takim stroju był spełnieniem jego marzeń. Choć w zasadzie jeszcze bardziej niż ujrzeć ją w kusym odzieniu pragnął zerwać z niej delikatny materiał i cieszyć się jej pięknem w pełnej krasie.
— Wprost nie mogłem się doczekać, aż cię ujrzę, moja droga — przywitał się, patrząc na nią pożądliwie. — Wyglądasz wprost bajecznie.
— Pan również się postarał. — Omiotła spojrzeniem jego nowiutki frak.
James uniósł nieznacznie kąciki ust, zadowolony, że Czeszka doceniła jego starania.
— Dla pani musiałem. Przecież nie wystąpiłbym przed panią w jakichś starych łachmanach.
— Bardzo mi miło, Ashworth.
— Och, może powinniśmy mówić sobie po imieniu? W końcu jesteśmy już na stopie prywatnej, nie zawodowej — rzekł swym aksamitnym głosem i delikatnie musnął jej dłoń palcami.
— Jak sobie życzysz — odparła mu, mrużąc kokieteryjnie oczy.
James zadrżał. Czuł, że jeszcze chwila i nie wytrzyma.
— Czy mogę na ciebie mówić Liz? Nie znam czeskiego, więc twoje imię zdaje mi się piekielnie ciężkim do wymówienia, nie wspominając już o nazwisku!
— Oczywiście, Jamesie.
Uśmiechnął się do niej kusicielsko i ujął jej dłoń, po czym poprowadził damę do przestronnej jadalni. Tam usadził ją przy stole tuż obok siebie. Co rusz spoglądał na jej kuszący dekolt i łabędzią szyję. Tylko czekał, aż posiłek dobiegnie końca, a on będzie mógł zabrać się za realizację swego planu.
Najpierw podano zupę krem z grzybów, którą James wprost ubóstwiał. Na drugie danie kazał przygotować pieczeń z kaczki, uznawszy, że jego ulubiona wieprzowina może nie przypaść delikatnej damie do gustu. Wszak nie wiedział, co mogło jej smakować.
— Posiłek nie przypadł ci do gustu, Liz? — zapytał, obserwując, jak powoli przeżuwała posiłek. Zdawało mu się, że skoro jadła go bez wyraźnej chęci, musiał być wybitnie niesmaczny.
— Nie, jest naprawdę bardzo dobry — odparła. — Po prostu nie jem łapczywie. — Mrugnęła do niego porozumiewawczo.
James uśmiechnął się do niej. Przypomniał sobie, że Catalina rzeczywiście jadła w podobny sposób, nawet jeśli posiłek jej smakował. Jedynie Camille czasem nie potrafiła się powstrzymać i rzucała się na jedzenie, jakby nie jadła nic od kilku dni. Nie dziwił się temu po tym, jak opowiedziała mu o swym biednym dzieciństwie, kiedy to zmuszona była jeść bardzo skromnie.
Gdy zabrano już talerze po obiedzie, na stół wniesiono deser i szampana. Beza z bitą śmietaną i malinami prezentowała się niezwykle apetycznie, jednak nie tak bardzo, jak Czeszka. Lubił słodkości, chociaż musiał przyznać, że jednak jego ulubionym daniem był krwisty stek. Nic nie mogło się z nim równać.
— Chcesz mnie utuczyć, Jamesie — zaśmiała się, widząc pyszne słodkości.
— Nie, jedynie sprawiam, że będziesz słodsza, niż jesteś — zaśmiał się i sam zabrał się za konsumpcję deseru.
Wiedział, że zachowuje się jak nieopierzony młodzik, który nie ma pojęcia o sztuce uwodzenia. Takie idiotyczne komplementy pasowały do dwudziestolatków, nie do szalenie przystojnego, ale dojrzałego mężczyzny. Coś jednak mówiło mu, że kobiecie takie słówka bardzo się spodobają, a on był zdesperowany, by została jego żoną. Musiał spróbować wszystkiego, by osiągnąć cel.
— Po co tak właściwie mnie do siebie zaprosiłeś? — zapytała, patrząc na niego uwodzicielsko i popijając szampana.
James spiął wszystkie mięśnie. Czuł, że powinien teraz wyłuszczyć jej całą sprawę w sposób, który zachęci ją do mariażu. Miał nadzieję, że tego nie zepsuje.
— Cóż, nie będę przed tobą taił, że chciałem ci złożyć pewną propozycję... — Spojrzał na nią znacząco.
— Tak? Jakąż to? — Spojrzała na niego wyniośle.
— Chciałem cię prosić o rękę — wypalił najszybciej, jak potrafił, chcąc miec być kłopotliwe wyznanie za sobą.
Miał nadzieję, że Czeszka nie będzie chciała go pognębić i rychło skróci jego męki odpowiedzą twierdzącą, ona jednak postanowiła go dręczyć:
— A cóż miałabym z małżeństwa z tobą? — Wydęła usteczka.
— Pieniądze, konszachty wśród ludzi sztuki... Twoje obrazy wisiałyby w muzeach, tak jak ci się to marzy... No i oczywiście dobrą zabawę — dodał, posyłając jej znaczące spojrzenie.
— A ty, co miałbyś z małżeństwa ze mną?
— Piękną żonę, którą mógłbym się wszystkim chwalić, satysfakcję z życia i kogoś, kto mógłby być wzorem dla Belle.
— Ja wzorem? — zaśmiała się, nie wierząc w jego słowa. — Obawiam się, że nie jestem kobietą, która mogłaby stanowić dla dziewczynki jakiś moralny wzór.
— Na pewno nie jesteś gorsza niż jej matka. Kochałem ją, lecz była zepsuta do cna. Niestety...
Obawiał się, że kobieta wstanie od stołu i pożegna go. Zaraz jednak dostrzegł błysk w jej oczach. Ogarnęła go pewność, że było to pożądanie. Ośmielony, podniósł się z krzesła i podszedł do panny Lobković. Położył dłoń na jej ramieniu i pocałował kobietę w szyję. Nie oponowała. Ogarnęła go dzika radość i rozkosz. W końcu całował to upragnione ciało. Miał ją w swej mocy i mógł z nią zrobić, co chciał. Zsunął suknię z jej ramienia i musnął je ustami. Dłonią błądził bliżej dekoltu, usiłując się uporać z jej suknią.
Nagle poczuł, jak kobieta odrywa się od niego. Spojrzała na niego wygłodniałym wzrokiem i sama go pocałowała.
— Wyjdę za ciebie. A teraz kontynuuj — wyszeptała.
James uśmiechnął się lubieżnie i wrócił do całowania jej. Znów był sobą, dawnym Jamesem Ashworthem. I w końcu miał być szczęśliwy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top