XLIX. Heroizm Warszawy
10 VI 1831
Kochany!
Tak bardzo mi żal, że Cię tu nie ma! Właśnie zostałeś ojcem ślicznej dziewczynki. Jest tak podobna do Ciebie! Tylko oczka ma błękitne jak ja i moi rodzice. Poza tym ma delikatne, jasne włoski, drobne usteczka, które ciągle układają się w tak podobny do Twojego uśmiech, i uroczą, okrągłą buzię. Jest jak małe słoneczko. Nie mogę się doczekać, kiedy wrócisz i weźmiesz ją w ramiona! Wraz z Twoim ojcem nazwaliśmy ją po jego babci, Klara. Przynajmniej to imię jest na tyle łatwe, że jestem je w stanie wymówić!
Nasz mały Joseph bardzo urósł. Zaczyna już chodzić i zdaje mi się, że rozumie, co do niego mówię! Twoi rodzice są mi ogromnym wsparciem. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie Twoja mama. Nie spotkałam nigdy czulszej i bardziej oddanej rodzinie osoby! Kiedy ja mam wszystkiego dość, bez narzekania bierze Josepha na kolana, opowiada mu bajki i tuli go do siebie, a ja wtedy mogę nieco odpocząć albo zaprosić Lottie.
Bardzo za Tobą tęsknię, najdroższy. Z niecierpliwością wyczekuję chwili, w której znów Cię ujrzę, padnę Ci w ramiona i szepnę, jak ogromnie Cię kocham. Proszę, nie zostawiaj mnie już nigdy samej na tak długo. Moje biedne serce za bardzo cierpi.
Kocham Cię z całych sił!
Na zawsze Twoja
Diane
20 VI 1831
Synu!
Jakże raduje się ojcowskie serce, słysząc takie nowiny! Jestem z Ciebie niezmiernie dumny! Kto by pomyślał, mój mały Janek dostał Virtuti! Zawstydzasz mnie mój drogi, gdyż ja sam nigdy tego zaszczytu nie dostąpiłem. Jednak nie trzeba było kraść wódki w Legionach, cóż...
Ale nie o tym, synku! Rozpiera mnie taka radość, że trudno mi ująć ją w słowa. Niech dowodem na me szaleńcze szczęście będzie to, że kiedy odczytałem Twój list, zacząłem skakać po pokoju i krzyczeć z radości, a potem wychyliłem całą flaszkę wódeczki! Och, mój Janeczku! Ania i Polusia również chcą przekazać, że są niezmiernie uszczęśliwione Twoim wyróżnieniem i cieszą się, że mają takiego brata. Dziadzio Józef na pewno płacze ze szczęścia w niebie. Muszę jeszcze napisać do matuli, chyba że Ty już to zrobiłeś, w końcu od Ciebie powinno szybciej dojść.
Twoje dzieciątka też są z Ciebie dumne, wiem to! Codziennie wieczorem siedzę przy kołysce Józia i opowiadam mu o tym, co teraz robi jego tata, a on uśmiecha się do mnie. Wiem, że rozumie! A Klarcia jest taka śliczna! Wygląda trochę jak moja siostrzyczka Anielka, kiedy była mała, a musisz wiedzieć, że naprawdę wyróżniała się urodą!
Janeczku, uważaj tylko tam na siebie. Wiem, że jesteś mądrym chłopcem i nie dasz się tym Rusom, ale mimo wszystko... I wyzabijaj jak najwięcej tych psubratów, należy im się! Pamiętaj, każdym jednym zabitym Rusem pomścisz krew jednego z naszych rodaków, który padł z ich ręki!
Dumny i kochający tatuś
PS. Anusia wstydzi się do tego przyznać, ale bardzo chce pozdrowić Przemka. Mówi, że masz na niego uważać, bo inaczej Cię ukatrupi, jeśli wrócisz do domu bez niego.
Janek roześmiał się szczerze na treść ojcowskiej epistoły, list od żony zaś sprawił, że po jego policzkach zaczęły spływać łzy wzruszenia. Znów został ojcem. Urodziła mu się śliczna, mała córeczka, którą po powrocie do domu miał bronić przed złem tego świata, nauczyć miłości do Polski i wychować na dobrą kobietę, podobną do Diane i jego matki. W tym momencie zdawało mu się, że wszystkie grzechy zostały z niego zmyte, że wszyscy, których pozbawił życia, się nie liczyli, że znów miał czystą duszę.
Ona jednak była brudna i skalana żądzą mordu jak dawniej, a słowa ojca tylko rozpaliły jego chęć zabijania. Zduszona przez narodziny córki, miała zapłonąć ze wzmożoną mocą, gdy przyjdzie na to pora. Na razie jednak śmiał się głośno na cały obóz. Niedługo miał wrócić do domu, w którym czekała na niego dwójka dzieci i najcudowniejsza kobieta na świecie. Tylko to się dla niego liczyło.
Gdy podszedł do niego Przemek, znów zaczął się szaleńczo śmiać, przypomniawszy sobie o ojcowskim dopisku. Wyszczerzył się głupio, otarł łzy i rozkazał gestem, by Kossakowski zajął miejsce obok niego.
— Spójrz no tylko, Przemciu! To najlepszy dowód na to, że Aneczka cię kocha! Ona się nie martwi o byle kogo — śmiał się, pokazując przyjacielowi postscriptum ojcowskiego listu.
— Och, Ania... — rozmarzył się tylko młodzieniec. — Oczywiście, że do niej wrócę! Kocham ją nad życie...
— No to szykuj ładne wyznanie miłosne na powrót!
— A żebyś wiedział, że to zrobię! — Przemek spojrzał na niego stanowczo.
— I bardzo dobrze! Och, no i Dianka napisała, że mam córeczkę! Ma na imię Klarcia, ślicznie, prawda? I podobno jest moim odbiciem! — wykrzyknął uradowany.
Uśmiechał się tak szeroko, że w kącikach jego oczu pojawiły się zmarszczki, a oczy wyszły mu na wierzch. Ręce tak bardzo drżały mu z ekscytacji, że musiał na nich usiąść, by nie zwariować.
— Bardzo cieszę się twoim szczęściem — odparł łagodnie Przemek. — Ale chyba lepiej, żeby przypominała Diane, nie ciebie. — Wyszczerzył się.
Janek mruknął coś pod nosem, udając obrażonego, lecz zaraz oboje wybuchnęli śmiechem. To był jeden z ostatnich spokojnych wieczorów.
Polacy zaczęli ponosić klęski, co przyczyniło się do coraz bardziej rewolucyjnych nastrojów w stolicy. Sprzeciwiano się dowództwu Jana Skrzyneckiego, przez którego złe decyzje powstanie chyliło się ku upadkowi. W połowie sierpnia w stolicy zaczęły się rozruchy. Nowym naczelnikiem mianowano Henryka Dembińskiego, lecz nie uspokoiło to wzburzonego tłumu. Domagano się aresztowania Skrzyneckiego, a piętnastego sierpnia doszło do zamieszek i linczu. Rząd Narodowy podał się do dymisji, a nowy prezes Rady Ministrów, generał Jan Krukowiecki, zaczął rozprawiać się z buntownikami i uspokajać sytuację.
W tym samym czasie Iwan Paskiewicz powoli i ostrożnie posuwał się ku Warszawie.
Krukowiecki i Prądzyński, autor zwycięstwa pod Iganiami, opracowali plan, który miał unicestwić przeprawę Rosjan przez Wisłę. Dowodzenie powierzono jednak nie zdolnemu Prądzyńskiemu, a nieudolnemu generałowi Ramorino.
Iwan Paskiewicz stanął pod Warszawą, lecz wciąż nie był zdecydowany na atak. Zaprosił Polaków na rozmowy o kapitulacji. Gdy Ignacy Prądzyński przez przypadek zdradził, że oddziału Ramorino nie ma w mieście, Paskiewicz dostrzegł w tym swą szansę.
Szóstego września o piątej rano rozpoczął się szturm na Wolę, której obroną dowodził generał Józef Sowiński, jeden z weteranów wojen napoleońskich. Chociaż pod Borodino stracił nogę, wciąż wierzył w sprawę polską i walczył. Tego dnia złożył ojczyźnie największą ofiarę — własne życie.
Błąd popełniono już na początku. Generał Krukowiecki, mimo iż raportowano mu, że uderzenie nadejdzie od Woli, uparł się, że Rosjanie natrą na Mokotów i tam przerzucił większą część oddziałów.
Janek znów zmienił się w maszynę do zabijania. Czasem czuł się, jakby miał dwie twarze — bezwzględnego mordercy i kochającego, pełnego radości młodzieńca. Ciągle powtarzał sobie, by nie patrzeć trupom w oczy. Obawiał się, że wtedy wybuchnąłby gorzkim płaczem.
Karabin niemożebnie mu ciążył, a słońce dawało się we znaki. Czuł, jak po całym jego ciele spływa strugami pot. Sklejone nim włosy opadały na twarz, zasłaniając widok, lecz on zagryzał wargi, z których tryskała krew, i rzucał się na kolejnych wrogów. Starał się nie reagować na krzyki zarzynanych, skupiając się na tym, by samemu przeżyć.
Nagle posłyszał ogromny huk. Odwrócił się w stronę, z której dobiegał. Ujrzał tam jęzory ognia trawiące to, co pozostało po wysadzonej reducie numer pięćdziesiąt cztery, której artylerią dowodził Julian Ordon. Janek na chwilę zamarł. Ordon wraz z nim odbierał krzyż Virtuti Militari po bitwie pod Ostrołęką. Był jego rówieśnikiem. Kojarzył go przelotnie z obozu. A teraz najprawdopodobniej nie żył, a wraz z nim wszyscy żołnierze, którzy akurat znajdowali się na wysadzonej reducie.
W jednej chwili świat się zatrzymał, a Janek zdał sobie sprawę z tego, jak kruche i ulotne jest życie. Jeszcze wczoraj widział niektórych z tych ludzi w obozie, a teraz nie żyli. Dlaczego Bóg do tego dopuścił? I jakim potworem trzeba było być, by wysadzić całą redutę? Gdyby Rosjanie zabijali w bezpośredniej walce, rozgrzeszyłby ich, gdyż sam czynił to samo. Teraz jednak czuł tylko wstręt do carskich żołnierzy. Wstręt i gorejącą nienawiść, która rozpaliła jego serce. Chciał się ruszyć, lecz przerażające sceny, które działy się przed jego oczami, nie pozwalały mu oderwać od siebie wzroku.
Wtem poczuł przeszywający ból w klatce piersiowej. Dotknął dłonią miejsce, które go paliło. Na jego palcach pojawiła się krew. Jego własna krew. Zakręciło mu się w głowie. Chwila rozważań kosztowała go paskudną ranę. Chciał rzucić się do ucieczki, lecz w tej chwili kolejne kule przeszyły jego nogę. Janek padł na ziemię i uderzył się w głowę.
Pogrążył się w dziwnym śnie. Przed oczyma przewijały mu się najdziwniejsze mary senne, zakrwawione trupy i twarze bliskich. Miał wrażenie, że trwa w tym dziwnym stanie przez długie, niekończące się wieki. Nie wiedział, co się stało, czy bitwa została wygrana, czy może znów przegrali i Warszawa, najbliższa jego sercu stolica, wpadła w ręce Rosjan. Jedynym, co czuł, był przerażający ból w nodze i klatce piersiowej. Upływ krwi był tak silny, że cała twarz mu pobladła. Gorączka trawiła go od środka. Zdawało mu się, że jego trzewia płoną. Przed oczyma widział krwawo zachodzące nad Warszawą słońce, świszczące kule i uroczą twarzyczkę Diane w dniu, w którym stanęli przed ołtarzem. Nagle do jego nozdrzy dobiegł obrzydliwy zapach potu zmieszanego z krwią. Ocknął się.
Znów był w lazarecie, a dookoła niego panowało prawdziwe piekło. Ludzie krzyczeli, jęczeli z bólu i płakali. Ktoś wydawał z siebie przerażające wrzaski. Janek skrzywił się, gdy usłyszał szczęk piły i dźwięk przecinanej kości. Wtem ból w jego nodze wzmógł się. Obok niego stanął człowiek w zakrwawionym kitlu, któremu towarzyszył Przemek, a przynajmniej tak mu się zdawało, gdyż przez gorączkowe majaki nie mógł być już niczego pewien.
— Z niego nic nie będzie. Amputacja tu niewiele da, pewnie i tak jej nie przeżyje. — Usłyszał chropowaty głos lekarza.
Jego serce ścisnęło się na słowa lekarza. Miał umrzeć? Teraz, kiedy ledwo urodziła mu się córeczka? Kiedy miał najcudowniejszą żonę i dwójkę dzieci?
Spróbował podnieść się na przedramionach, jakby chciał udowodnić lekarzowi, że ten się myli, lecz jego ciało przeszył tak straszliwy ból, że zdawało mu się, że ktoś wierci mu dziurę w płucach. Z przeraźliwym jękiem opadł na deskę, na której go ułożono.
Wtem poczuł, jak ktoś ujmuje jego dłoń. Podniósł wzrok, by przekonać się, że tym kimś był Przemek. Teraz, kiedy przyjaciel podszedł bliżej, był już pewien, że to on mówił z lekarzem. W jego oczach błyszczały łzy, lecz Janek nie mógł ich dostrzec.
— Janku...
— Słyszałem wszystko... — wysapał z wysiłkiem.
Nie myślał, że tak trudno będzie mu mówić. Zdawało mu się, że jeszcze słowo, a coś rozerwie jego płuca i gardło na strzępy. Ledwo oddychał. Czuł, jak z każdą chwilą tracił siły. Pojął już, że nie ma dla niego ratunku.
Kiedy doktor powiedział, że umrze, ogarnął go sprzeciw, lecz gdy uświadomił to sobie sam, jedynym uczuciem, jakie go wypełniło, był spokój. Wypełnił swoją misję na tym świecie. Był dobrym synem, ożenił się, spłodził potomstwo i walczył za ukochaną ojczyznę, której teraz składał ofiarę ze swojego życia. Nie miał tego nikomu za złe. Jeśli Polska miała być wolna, wielu musiało się poświęcić. Wśród nich miał być on. Dlaczego powinien się smucić, skoro oddawał życie za sprawę, w którą święcie wierzył? Za sprawę, która była droższa jego sercu niż jakiekolwiek bogactwo? Składał swe młode życie na ołtarzu służby ojczyźnie, jak niegdyś uczynił to jego dziad. Czy było coś piękniejszego niż zginąć na polu chwały za ukochany kraj?
Nie zwracał już uwagi na to, co się z nim działo, pochłonięty mistycznym uniesieniem. Cierpiał, ale robił to dla dobra ojczyzny, wierząc, że dzięki temu za jakiś czas znów będzie wolna. Dopiero gdy Przemysław ułożył go na trawie i uklęknął obok, po czym zalał się łzami, Janek uświadomił sobie, że choć umierał ku chwale ojczyzny, nigdy miał już nie wziąć w ramiona Diane i nie składać pocałunków na jej ustach, przytulić Józia do piersi i zażartować z Ani. Ojciec nigdy nie powie mu w oczy, jak bardzo dumny jest z tego, że jego syn otrzymał order, matka nie pogładzi go uspokajająco po włosach i nie powie, że będzie dobrze, Tadzio nie zrobi mu nieśmiesznego psikusa, a Polusia nie przyjdzie do niego z uroczym uśmiechem na ustach i nie spróbuje go przekupić cukierkami, byle nie mówił mamie o jej wybrykach. A przede wszystkim nigdy nie ujrzy swej Klarci, na której narodziny tak bardzo się cieszył.
Uznał swe myśli o chwalebnej śmierci za ojczyznę za niezmiernie głupie. Jaki był pożytek z tego, że właśnie wykrwawiał się w imię ojczyzny, skoro zamiast wrócić do rodziny i cieszyć się nią do późnej starości, miał złożyć swe kości w zimnym, ciemnym grobie, mimo że w ojczystej ziemi, to z dala od ukochanych bliskich, w imię idei, która zapewne nigdy się nie ziści. Przed oczyma stanęły mu blade, widmowe twarze tych, których uśmiercił, byle jego ojczyzna była wolna.
Jaki był sens tych wszystkich wojen? Ci, którzy zginęli z jego ręki, też mieli rodziny, matki, ojców, żony, dzieci... Ich rodziny zalewały się łzami na wieść, że ich ukochany syn, brat, mąż i ojciec oddał życie za sprawę, która nie miała szans powodzenia, czy za ideę, w którą nie wierzył. Na co było to wszystko, skoro nie prowadziło do niczego prócz ogromnego cierpienia?
Sięgnął dłonią do kieszeni na piersi, by wyciągnąć z niej mały portrecik Diane. Tylko to mu zostało. Uśmiechnął się, widząc jej urocze usteczka i błyszczące radością oczy, które tyle razy patrzyły na niego z miłością i czułością. Bok rameczki, w którą oprawiono obrazek, był nieco wgnieciony. Ucałował portrecik i włożył go w dłoń Przemka.
— Oddaj to Diane... — wycharczał. — A order i szablę daj ojcu, żeby przechował dla Józia.
— Janku... — zaszlochał Przemek.
Chciał jeszcze coś dodać, lecz głos mu się załamał. Potocki delikatnie zacisnął dłoń na jego palcach.
— Ożeń się z Anią... Proszę... I powiedz im wszystkim, że bardzo ich kocham... Oby Bóg wziął mnie do siebie...
Nie miał już więcej sił. Poczuł, że nadchodzi koniec. Zamilknął i zamknął powieki. Przed oczyma widział twarz ukochanej, która uśmiechała się do niego, jakby chcąc dodać mu otuchy w tej trudnej drodze do tamtego świata. Nagle rozpłynęła się w powietrzu, a w jej miejscu pojawił się jasnowłosy mężczyzna z wąsem, którego Janek tyle razy widział na portrecie. Rozpoznał w nim swojego dziadka.
— Chodź, moje dziecko — powiedział i wyciągnął ku niemu dłoń. Janek uniósł swoją i podał ją dziadkowi. — Odwagi.
W tym momencie głowa Janka opadła, a jego pierś zamarła. Przemek wydał z siebie rozdzierający krzyk. Wiedział, że to koniec świata, który znał. Powstanie upadło, lecz jego najbardziej bolało to, że stracił najbliższego sercu przyjaciela.
Ok, spłakałam się strasznie, ale dzielnie dałam radę zrobić potem mały research, bo tę część stricte historyczną napisałam sobie po śmierci Janeczka, z moich notatek i z internetu. Trochę mi to otarło łzy. Aż mi źle, że nie wyczaiłam wczoraj tego, że Ordon to prawie równolatek Janka i dostał order za tę samą bitwę. Mam nadzieję, że wszyscy wiecie, że Adam M. sfejkował jego śmierć w swoim wierszu, a pan Ordon żył jeszcze 56 lat po powstaniu :') Mogę Wam jeszcze sprzedać ciekawostkę, że ciała Sowińskiego nigdy nie znaleziono, a pogrzeb jego żony w 1860 roku był pierwszą manifestacją polityczną w Królestwie Polskim po powstaniu listopadowym, Iwan Paskiewicz został po wszystkim namiestnikiem Królestwa i rządził bardzo surowo, a jego rządy nazywa się nocą paskiewiczowską, która trwała prawie 25 lat, a Girolamo Ramorino, o którym jest mowa, podobnie jak Henryk Dembiński, brał udział w Wiośnie Ludów. Dembiński dowodził Węgrami, a Ramorino był we Włoszech i po klęsce pod Novarą został rozstrzelany. Takie tam na otarcie łez, może kogoś zainteresuje, a ja nie mam gdzie tego spożytkować :") O moim biednym Janeczku opowiem więcej w posłowiu, teraz niech Wam starczy to, że boli mnie serce jeszcze bardziej niż Was, bo to był mój kochany chłopczyk :"(((
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top