XLIII. Koniec niepewności
Sytuacja w państwie Burbonów nieco się uspokoiła, lecz cały kontynent drżał w posadach. Austriacki kanclerz Metternich skomentował tę sytuację, mówiąc, że „gdy Francja kichnie, cała Europa ma katar". Równo miesiąc po wydarzeniach we Francji, rewolucyjne wrzenie opanowało Niderlandy, gdzie Belgowie, stłamszeni przez Holendrów, zaczęli się domagać swych praw.
Sytuacja ta dała nadzieję również Polakom, nie tylko tym, którzy wciąż pozostawali w ojczyźnie, lecz również tym przebywającym poza granicami ukochanego kraju.
Franciszek Potocki przodował wśród tych, którzy mieli nadzieję na rychłe wyzwolenie ojczyzny. Widząc, że powstańcy w Belgii zaczynają odnosić sukcesy, zwołał zebranie Zjednoczenia Patriotów Polskich, któremu przewodniczył.
Do założonej przez Potockiego organizacji należeli głównie weterani wojen napoleońskich, którzy ułożyli sobie życie we Francji, lecz wciąż nie tracili nadziei na to, że ich ojczyzna powróci na mapę Europy. Mieli różne wizje na to, w jakiej formie należy odbudować w przyszłości ojczyznę, lecz zgodnie twierdzili, że najpierw należy ją odzyskać, by później móc się spierać na ten temat.
Na wszystkich spotkaniach obecny był zawsze Władysław Kossakowski, ojciec Przemka, którego Franciszek ochrzcił mianem swego najlepszego przyjaciela, po Jeanie oczywiście. Od jakiegoś czasu przyprowadzał na nie również Przemka, który skończył już dwadzieścia jeden lat. On i Janek należeli do najmłodszych członków organizacji.
Tego dnia zebranie odbywało się w domu Potockich. Bawialnia, zazwyczaj będąca świątynią kobiet, które uwielbiały siadać na miękkich sofach i robić na drutach, zmienił się w pole bitwy, na którym mężczyźni walczyli o swoje racje. Każdy był zdeterminowany, by zwyciężyć.
Janek i Przemek siedzieli w kącie, nieco znudzeni prowadzonymi przez ich ojców i innych Polaków dysputami, które ich zdaniem nie prowadziły donikąd.
— Wziąłbyś ty już się oświadczył tej Ance — szepnął Potocki, na co jego przyjaciel spłonął czerwienią. — Przecież wiem, że ją kochasz. Ona ciebie też, tylko się nie przyzna. Nawet Diane nic nie powiedziała, a one mówią sobie o wszystkim.
Kossakowski załamał ręce i spojrzał na Janka z rezygnacją, wzdychając ciężko. Tak, kochał Annę. Według niego nie było śliczniejszej dziewczyny na tym świecie. Jej jasne włosy przypominały mu kłosy zboża w świetle wschodzącego słońca, delikatna, alabastrowa cera mleko, a czerwone usteczka maki, które widział w polu w rodzinnej wsi. Najbardziej podobały mu się zielone oczy dziewczyny. Zdawało mu się, że widzi w nich zieleń traw, które porastały obficie łąki. Słowem, Anna całą sobą przypominała mu o ojczyźnie.
— No dobrze, kocham ją — westchnął cichutko. — Może i jest porywcza, dzika i szalona, ale nie zwracam na to uwagi.
Nie wiedział, że przyznanie się do uczucia, którym darzył Potocką, będzie takie łatwe. Czym innym było jednak wyznanie prawdy jej bratu, a czym innym zadeklarowanie tej miłości przed obiektem jego uczuć. Na to nie czuł się jeszcze w żadnej mierze gotowy.
Janek zaśmiał się cichutko, na co ojciec spiorunował go wzrokiem.
— Janku, jak możesz się śmiać, kiedy omawiamy takie ważne sprawy?
— Wybacz, tatku... — Spojrzał na niego przepraszająco. — O czym mówiliśmy?
— Rozprawialiśmy o tym, co powinniśmy uczynić w zaistniałej sytuacji.
— Och, to oczywiste, walczyć! — wykrzyknął Janek. — Trzeba wystosować jakieś orędzie dla naszych rodaków, by podnieśli bunt, a później się do nich przyłączyć!
— Ależ musimy to zrobić z rozmysłem, Janku. — Władysław spojrzał na niego poważnie. — Wiem, że wy, młodzi chłopcy, tylko rwiecie się do walki, ale z carem nie jest tak łatwo. Mikołaj jest jeszcze gorszy niż Aleksander. Z tamtym dało się jeszcze targować, z tym — nie. No i Konstanty... To najgorsza plaga. Ale za to możemy być niemal pewni, że jeśli wybuchnie jakiś bunt, wojsko stanie po naszej stronie. Nikt nie chciałby podlegać rozkazom tego tyrana.
— Władziu dobrze mówi, chłopcy! — zawtórował mu Franciszek. — Teraz tylko czekać, aż ktoś da nam sygnał, że szykuje się jakiś spisek. Ja niestety nie dam rady walczyć, ale myślę, że jestem w stanie odpowiednio wszystkim pokierować z Paryża. Pomyślcie tylko o tym, walka za ojczyznę u boku ukochanych przyjaciół, zwycięstwo, wspaniałe parady, a potem... Potem będą budować nam pomniki, nazwą na naszą cześć ulice i miasta! Będą o nas opowiadać dzieciom i wnukom!
W pokoju rozległy się entuzjastyczne krzyki. Wszyscy pragnęli, by wizje Potockiego się urzeczywistniły.
Tymczasem Diane, Antoinette i Ania siedziały w pokoiku dziecięcym wraz z małym Józefem. Wszystkie ogromnie kochały chłopca, który stał się oczkiem w głowie całej rodziny.
Antoinette tuliła chłopca do piersi i kołysała go w ramionach. Narodziny wnuka paradoksalnie sprawiły, że poczuła się młodsza. Przypomniały się jej czasy, gdy sama miała malutkie dzieci, którymi całymi dniami się opiekowała. Mały Józef zaspokajał jej potrzebę troskania się o kogoś, zwłaszcza, że chociaż Diane i Janek bardzo kochali swojego synka, wciąż nie czuli się pewnie w roli rodziców.
Kobieta pogładziła wnuczka po jego gęstych, brązowych włoskach. Wszyscy zgodnie uznali, że jest małą kopią Jeana, jedynie Franciszek nie potrafił pogodzić się z tym, że wnuk nie odziedziczył jego jasnych loków.
— Śpij, aniołku — szepnęła i zaczęła nucić kołysankę.
Ania i Diane patrzyły przez chwilę na malca, który wyglądał niezwykle uroczo w objęciach Antoinette, po czym zaczęły cichutko rozmawiać.
— Też chciałabym mieć kiedyś takie śliczne maleństwo... — rozmarzyła się panna Potocka.
Diane spojrzała na nią figlarnie.
— W takim razie czas, żebyś zajęła się P... P... — plątała się, nie mając pojęcia, jak wymówić imię młodzieńca.
— Diane, ja i Przemek... — jęknęła Ania. — My...
— Córeczko, wiemy wszyscy przecież, że się w nim kochasz. — Antoinette posłała Anulce rozbawione spojrzenie. — Przyznaj się w końcu. Nie ma się czego wstydzić. Widzisz przecież, jaką cudowną rzeczą jest miłość.
Anna spłonęła rumieńcem. Tak, zdecydowanie czuła coś do Przemysława, lecz nie uważała, by i on odwzajemniał to uczucie, a wolała się przed nim nie zbłaźnić. Przyjacielska relacja zdecydowanie jej wystarczała.
Tak przynajmniej próbowała sobie wmówić, lecz w gruncie rzeczy zazdrościła Jankowi i Diane, że znaleźli już kogoś, kogo mogli nazwać miłością swego życia, że stanęli już na ślubnym kobiercu i mieli dziecko. Ona była od nich starsza, a mimo nie zapowiadało się, by w najbliższym czasie założyła rodzinę.
Zazwyczaj jednak zbytnio się nad tym nie roztkliwiała. Diane miała szczęście poznać Janka w bardzo młodym wieku, więc szybko się w nim zakochała i została jego żoną. Ona nie znała Przemysława tak długo. Do tego miała na uwadze fakt, że jej matka wyszła za mąż dopiero, gdy ukończyła dwudziesty szósty rok życia. Miała jeszcze więc czas.
— Może i miłość to nie wstyd, ale ja nie jestem pewna, czy czuję do niego coś poza przyjaźnią.
Wiedziała, że kłamie, i było jej z tym źle, ale nie potrafiła inaczej. Po prostu nie potrafiła.
Charlotte była niezwykle podekscytowana tym, że Andrzej w końcu chciał się udać na schadzkę. Jej matka wyraziła zgodę na to, by spotkali się w Ogrodzie Luksemburskim, była więc spokojna o to, jak zareagują jej rodzice.
Odziała się w skromną, ale elegancką suknię w drobną, kwiatową łączkę. Włosy spięła w fantazyjne loczki, a na szyi zawiesiła delikatny, złoty łańcuszek, który ojciec sprezentował jej na piętnaste urodziny. Uznawszy, że prezentuje się na tyle atrakcyjnie, by młodzieniec nie mógł oderwać od niej oczu, lecz na tyle przyzwoicie, by nie wzbudzać żadnych podejrzeń, wsiadła do ojcowskiego powozu, który skierował się ku Luksemburgowi.
Nieco dziwiła się, że matka nie wyznaczyła nikogo na jej przyzwoitkę. Camille jednak stwierdziła, że nie należy przeszkadzać młodym. Sama na miejscu Lottie chciałaby jak najbardziej rozkoszować się obecnością ukochanego, a pilnująca jej osoba tylko przeszkadzałaby Lottie. Poza tym ufała córce na tyle, by wiedzieć, że ta nie uczyni nic głupiego.
Kiedy wysiadła przed ciężką, bogato zdobioną bramą ogrodu, uniosła nieco suknię, by nie pobrudzić jej błotem, i pobiegła w stronę parku. Miała szczęście, że jej ojciec nie miał pojęcia, że cały Paryż mógł podziwiać teraz jej kostki. Inaczej Jean zapewne padłby na zawał. Ona jednak nie zwracała na to uwagi, zbyt rozradowana myślą, że zaraz ujrzy Andrzeja. Gdy zobaczyła go stojącego niedaleko wielkiego krzewu bzu, przyśpieszyła kroku i wpadła wprost w jego ramiona.
Andrzej jednak nie przycisnął jej do siebie, lecz delikatnie odsunął dziewczynę. Charlotte doskonale rozumiała kierujące nim pobudki. Nie chciał przecież, by ludzie zwrócili na nich uwagę i zaczęli plotkować. Mademoiselle de Beaufort za nic nie chciałaby stać się tematem plotek starszych dam, które żyły tylko sianiem okropnych kłamstw na temat innych.
— Tak się cieszę, że zgodziłeś się na to spotkanie! — wykrzyknęła radośnie. — Może się przejdziemy?
— Nie wolisz usiąść? — zapytał z łagodnym uśmiechem Andrzej.
— Nie. Chciałabym z tobą pomówić, a nie chcę, by ktoś nas podsłuchiwał. Oczywiście przechadzka tego nie wyklucza, lecz nieco minimalizuje zagrożenie.
— Tak, masz rację. A o czym chciałaś porozmawiać?
— O nas — odparła poważnie Lottie i podała mu dłoń.
Poczuła, jak Andrzej drży. I ona obawiała się tej rozmowy, wiedziała jednak, że koniecznym jest, by ją odbyli.
Widok wielobarwnych kwiatów i krzewów, które mijali, nieco ją uspokajał. Wyobrażała sobie, że wcale nie znajdują się w Paryżu, a w jakimś bajkowym królestwie, w którym wszystkie historie kończą się szczęśliwie. Ich również musiała. Zdawała sobie sprawę z infantylności takiego myślenia, lecz wolała karmić się złudzeniami.
— Więc jaką kwestię dotyczącą nas — Andrzej dziwnie zaakcentował ostatnie słowo — chciałabyś omówić?
— Przede wszystkim... Od tamtej wizyty w operze zeszłego lata... Nie mogłam przestać o tobie myśleć. Wciąż nie potrafię. Byłam pewna, że po tamtym pocałunku i twoim wyznaniu już niedługo poprosisz papę o moją rękę, a potem staniemy na ślubnym kobiercu. Wybacz mi takie myśli, dziewczęce marzenia bywają okropnie śmiałe... — jęknęła, widząc jego pełną niepokoju i zawstydzenia minę.
— Nic się nie stało, Lottie... — westchnął. — Rozumiem to...
— Cieszę się. — Posłała mu nieśmiały uśmiech. — W każdym razie, myślałam, że oboje się kochamy. A po tym wszystkim nagle stałeś się chłodny... Już mnie nie pocałowałeś ani nie rzekłeś mi, że mnie kochasz, mimo że od tamtego czasu minął już ponad rok! Dlaczego tak się zachowujesz? Czyżbyś uznał to wszystko za błąd? Mógłbyś mi powiedzieć? Nie potrafię dłużej znosić tej niepewności... — Spojrzała na niego błagalnie.
Andrzej nic nie mówił. Przygryzł wargę i wbił puste spojrzenie w przestrzeń. Charlotte nie rozumiała jego reakcji. Czyżby naprawdę nic do niej nie czuł, lecz nie umiał jej tego wyznać? Przecież zniosłaby nawet najgorszą prawdę, byle nie dręczyła jej już ta okropna niepewność.
— Och, Andrzeju! — Rozległ się nagle niski, kobiecy głos.
Oboje drgnęli. Wtem jakby spod ziemi wyrosła przed nimi wysoka, piękna kobieta. W ramionach trzymała małe dziecko. Charlotte uznała, że dama wyglądała dużo pięknej od niej. Miała gęstsze włosy i obfitszą figurę. Nawet nie mogła się z nią równać.
— Nina? Co ty tu robisz? — zapytał zdezorientowany Andrzej. — I co... czyje to dziecko?
— Twoje — roześmiała się. — A kim jest ta młoda dama?
Charlotte spojrzała na Andrzeja ze zdezorientowaniem i otworzyła usteczka. Czego mogła chcieć od Andrzeja ta kobieta? Przecież... Przecież to dziecko musiało się niedawno urodzić. Czyżby Rosjanin zdradził ją krótko po tym, jak wyznali sobie uczucia? To mogłoby wyjaśniać jego chłodne zachowanie... Ale z drugiej strony... Czy Andrzej byłby zdolny do takiej nikczemności? Chciała wierzyć, że nie. Zdawał się przecież takim dobrym, uczciwym młodzieńcem...
— Wytłumaczysz mi, o co tutaj chodzi? — Spojrzała na niego błagalnie.
Czekała, aż rzeknie jej, że to jakaś farsa, w którą został wplątany wbrew swojej woli. Przecież tylko taka mogła być odpowiedź na jej pytanie... A przynajmniej taką miała nadzieję.
— Cóż, Lottie, ja... Obawiam się, że to... może być moje dziecko... Ale nie jestem pewien...
— Czyli... czyli... Zachowywałeś się tak oschle przez tak długi czas, bo mnie z nią zdradziłeś? — zapytała z niedowierzaniem.
— Tak... — westchnął.
Lottie poczuła, jak jej serce łamie się na pół. Tak bardzo kochała Andrzeja... Tyle nadziei z nim wiązała... Śniła o nim nocami, a on okazał się być podłym zdrajcą! Tylko zabawił się jej uczuciami, a później nie potrafił tego wszystkiego skończyć, więc brnął w związek z nią dalej. Jak mógł? Myślała, że był dobrym, uczciwym młodzieńcem, o jakim przez całe życie marzyła. Tymczasem okazał się kimś zupełnie innym. Jej oczy wypełniły się łzami. Brzydziła się przebywaniem obok niego.
— Nienawidzę cię — wycedziła przez zęby.
Nie czekając na jego reakcję, odwróciła się od młodzieńca i wybiegła z ogrodu. Chciało się jej płakać, lecz pozwoliła sobie na to dopiero, gdy opadła na siedzenie w powozie. Była nic niewarta i musiała się z tym pogodzić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top