XLII. Rozpacz Iriny

Irina od trzech tygodni nie miała sił, by wstać z łóżka. Czyniła to tylko dla Saszy i Kseni, których nie chciała rozczarować. Przyjaciółka nie mogła widzieć, jak bardzo jej źle. Wiedziała, ile Ksenia przeszła w ciągu ostatnich dziesięciu lat i nie chciała dokładać jej kolejnych trosk.

Całe dnie spędzała w swoim pokoju, udając, że czyta. Litery tylko czasem składały się w słowa, a te w zdania, które miały jakikolwiek sens. Zazwyczaj były bezwładną masą druku, która powodowała chaos w jej umyśle. Ksenia starała się spędzać z nią jak najwięcej chwil, miała jednak swoje zajęcia i nie mogła poświęcić przyjaciółce tyle czasu, ile uważała za słuszne.

Jarmuzowa miała wszystkiego dość. Świadomość, że człowiek, któremu Dymitr uratował życie, a którego ona sama karmiła i opatrywała, który pomógł jej, gdy dawała życie Aleksandrowi, zabił jej Dimę, wykańczała ją od środka. Była jak wrzód, który rozrastał się w jej ciele, osiągając coraz większe rozmiary, by w końcu sięgnąć serca. 

Wiedziała, że śmierć Dymitra była tylko okrutnym wypadkiem, a Jean nie miał złych intencji, lecz na myśl o nim wzdrygała się ze wstrętem, jakby był ohydnym zabójcą, który zamordował jej Dimę z celowym okrucieństwem. 

Pragnęła mu wybaczyć, szczerze i całkowicie, lecz gdy tylko pomyślała o uśmiechach, które posyłał Camille, o tulących się do niego dzieciach, zaczynała go nienawidzić. Gdyby nie on, jej Dima byłby teraz z nią w Paryżu albo w jakimkolwiek innym miejscu na świecie, całowałby jej włosy, jak to zwykł czynić, i bawił się z Aleksandrem. Wiodłaby życie pełne szczęście i beztroski. Jean zabrał jej to wszystko swoją jedną błędną decyzją, przez którą straciła tego, który w jej życiu był najważniejszy. Nie mogła nawet odwiedzić jego grobu, bo leżał gdzieś wśród pól Saksonii, zapomniany przez wszystkich.

Otarła łzy spływające jej po policzkach, gdy do pokoju weszła uśmiechnięta Ksenia. Nie miała ochoty jej teraz widzieć, zwłaszcza w takim dobrym nastroju. Pragnęła owinąć się w swój kokon rozpaczy i nigdy z niego nie wychodzić.

— Irinko, chodź zobacz, jak Saszka i Jędruś uroczo się bawią. Będą z nich kiedyś wspaniali przyjaciele, jak Sierioża i Dima... Och, przepraszam, nie powinnam. — Spojrzała na nią z poczuciem winy.

Irina westchnęła ciężko i spuściła wzrok. Taki wniosek nasuwał się sam i nie mogła nic z tym poradzić, bowiem sama myślała czasem o tym, że Sasza mógłby kiedyś zaprzyjaźnić się z synkiem Kseni i stworzyć taki duet, jakim niegdyś byli ich ojcowie. Nie mogła winić przyjaciółki o to, że takie myśli przewijały się i przez jej umysł.  

— Nic się nie stało, kochanie... Codziennie patrzę na Saszkę i widzę w nim Dimę, nic nie może mnie bardziej zaboleć niż świadomość, że już nigdy nie weźmie go w ramiona, nie uśmiechnie się do niego i nie pocałuje go... Gdyby Sasza i Andriusza się zaprzyjaźnili, byłabym naprawdę szczęśliwa. Oboje są tacy kochani! Zupełnie jak Dima i Sierioża...

Ksenia posłała jej pełne bólu spojrzenie. Irina widziała, że przyjaciółka z czymś walczy. Obawiała się, że chciała rzec jej coś złego, nie miała jednak pojęcia, co by to mogło być. Poczuła, jak drżą jej ręce.

— Coś cię gryzie, Kseniu. Stało się coś złego? — zapytała, patrząc na nią z troską. 

— Tak właściwie to przyszłam tu, by ci o czymś powiedzieć...

Jarmuzowa podniosła się nieco na łóżku i przygryzła wargę. Lękała się słów, które miały zaraz wyjść z ust jej przyjaciółki. Stroskane oblicze Lwowej nie ułatwiało sprawy. Co było tak straszne, że Ksenia bała się jej o tym powiedzieć?

— Eugeniusz tu przyszedł. Siergiej właśnie go przegonił — odparła w końcu, wzdychając.

Irina zastygła na to wyznanie. W jej umyśle z głośnym echem rozbrzmiało imię męża. 

Nie rozumiała, dlaczego Eugeniusz uparł się, by ją dręczyć. Myślała, że wtedy w domu Jeana rzekła mu dostatecznie wyraźnie, że nie życzy go sobie więcej widzieć. Po tym, jak ją upokorzył i jak bardzo zranił, nie chciała mieć z nim więcej do czynienia. Wolała być samotną matką bez grosza przy duszy. Wierzyła, że w końcu znajdzie jakiś sposób na zarobkowanie i utrzyma siebie i Saszę. 

— Czy on naprawdę nie może zrozumieć, że go nienawidzę i nie chcę go widzieć? Biedny Sierioża, muszę go przeprosić — odparła i już miała się podnieść, gdy Ksenia przytrzymała jej dłoń. 

— Ale Irinko, może naprawdę powinnaś chociaż z nim pomówić?

— Ależ Kseniu, o czym ty w ogóle mówisz! — wykrzyknęła kobieta. — Ten człowiek doprowadził do największej tragedii w moim życiu, a ty każesz mi się z nim porozumieć!

Ksenia zmieszała się. Oczy Iriny, zazwyczaj szare i spokojne jak tafla jeziora, płonęły gniewem. Na jej czerwonej ze złości twarzy pojawiło się kilka kropelek potu. Zupełnie nie przypominała siebie. 

— Wiem, Irinko. Ale spójrz, w jakiej znajdujesz się sytuacji... Jesteś samotną, zhańbioną matką, żoną, która uciekła od męża, by żyć z innym mężczyzną. Nawet jeśli miałaś powody, a obie wiemy, że tak było, to społeczeństwo nie ma na ten temat pojęcia. Do tego nie zarabiasz pieniędzy, a Saszka... On przecież potrzebuje wykształcenia... Ani się obejrzysz, a będzie już duży i trzeba będzie mu szukać nauczycieli... Ja i Siergiej oczywiście nie mamy nic przeciwko, by uczył się z naszym Jędrusiem... Ale nie wiemy, ile fabryka wytrzyma. Póki Siergiej ją ma, stać nas na wiele i będziemy was wspierać z całych sił. Ale on nie dba o swój interes, a o dobro pracowników, co może niedługo okazać się katastrofalne... A jeśli zbankrutujemy, nikt nie da ci pieniędzy, chyba że de Beaufort...

— Od niego nie wezmę ani złamanej monety — warknęła wściekle.

Lwowa spojrzała na nią ze zdumieniem. Nie podejrzewała przyjaciółki o taką reakcję na nazwisko Jeana. Z tego, co od niej słyszała na jego temat, zdawał się jej pełnym dobroci i współczucia człowiekiem. Ujęła dłonie Jarmuzowej i zaczęła je delikatnie gładzić, chcąc ją nieco uspokoić. 

— Irinko, zmierzam do tego, że Eugeniusz ma pieniądze i mógłby ci zapewnić takie życie, na jakie zasługujesz.

— Pluję na jego pieniądze. Wolę nędzę niż życie u jego boku.

— Nie bądź uparta, kochanie! Ja wiem, że po tym wydarzeniu... — zawahała się, nie wiedząc, czy powinna mówić przy niej o tragedii, która miała miejsce w życiu małżeńskim Jarmuzowów przed ucieczką Iriny. Ona jednak nie zdawała się tym szczególnie poruszona, przynajmniej nie w tej chwili. — Wiem, że po tym wszystkim wasze drogi się rozeszły, ale sama pamiętam, jak po tym, jak Dymitr musiał się z tobą rozstać, mówiłaś mi, że chociaż zawsze będziesz go kochała, to powoli uczysz się miłować i Eugeniusza... Zdawaliście się naprawdę szczęśliwi...

— Bo byliśmy... Do tamtego dnia nad jeziorem... Nie mogę sobie przestać wyrzucać, że go wtedy nie powstrzymałam... Pamiętam do dziś, jak nad ranem leżeliśmy razem w alkowie, bo tamtej nocy nie chciał wracać do siebie, a ja mówiłam mu, że czuję, że wydarzy się coś złego... Nie potrafię mu tego wybaczyć. Gdyby jeszcze po tym zachowywał się przyzwoicie, zapadł się w rozpaczy niczym ja... Wtedy nauczyłabym się z nim żyć na nowo. Nawet jego upijanie się bym mu wybaczyła, w końcu Dima też często był mocno wstawiony... Ale tych kobiet, które do nas przyprowadzał, z którymi kochał się niemal na moich oczach... Nie, tego mu nie przebaczę. Zbytnio mnie upokorzył, bym potrafiła mu tak odpuścić winy... Wiem, że jako chrześcijanka powinnam to uczynić, lecz najwyraźniej moja wiara jest zbyt słaba, bo nie potrafię.

— O Boże... Kobiety? Dlaczego mi o nich nie powiedziałaś? Irinko... — jęknęła Ksenia. 

Ogarnęło ją takie zdumienie, że nie była zdolna wydobyć z siebie głosu. Irina rzekła jej jedynie o nadużywaniu przez męża trunków, lecz nie mówiła nic o kochankach męża. Sytuacja przedstawiała się teraz zupełnie inaczej. Lwowa zacisnęła piąstkę. Eugeniusz nie zasługiwał na jej współczucie. W obecnej sytuacji powinien jedynie pomówić z Iriną, dać jej pieniądze i zniknąć z jej życia. 

— Bo ja... Wstydziłam się, Kseniu... Gdybyś ty widziała tę jego baletnicę... — zaszlochała Irina i zaczęła mówić o ekscesach Eugeniusza.

Gdy skończyła, po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Wciąż wyrzucała sobie, że była niezdolna do wybaczenia Jeanowi i Eugeniuszowi. Wiedziała, że taka była jej powinność, skoro obaj okazali skruchę i głęboki żal. Naprawdę pragnęła wyzbyć się nienawiści do nich, lecz zaraz przypominała sobie o tym, że Jarmuzow i de Beaufort byli sprawcami najgorszych cierpień w jej życiu i nie zasługiwali na odpuszczenie im win. Nie wiedziała już, który był gorszy — czy morderca jej ukochanego, który poza tym nic złego w życiu nie uczynił, czy zdradzający ją mąż. 

Ksenia przytuliła ją do siebie i pozwoliła jej płakać na swojej piersi. Nie przypuszczała, że w jej ukochanej przyjaciółce tkwiło tak wielkie cierpienie, którego nie potrafiła się pozbyć. Dałaby wszystko, byle tylko chociaż trochę ją odciążyć, by Bóg pozwolił jej współdzielić z Iriną brzemię, które spoczywało na jej barkach i sercu.

— Tak bardzo chciałabym ci pomóc... Pamiętam, jak Siergiej... Jak tyle go przy mnie nie było... Miałam wtedy nadzieję, że nic mu się nie stało i że wróci do mnie jak najszybciej, nie dopuszczałam do siebie myśli, że brak wieści oznacza jego śmierć. To była taka okropna udręka, jeszcze dziewczynki miały może roczek, jego matka i siostry też nie mogły sobie z tym poradzić. A ty, moja biedna, nie masz już nawet nadziei na to, że wróci... Wojna jest okropna. Kto w ogóle wymyślił wojny, królów i politykę? Na co to komu potrzebne? Ludzie przecież chcą żyć w spokoju z tymi, których kochają, a ci szaleńcy tylko by mordowali, gwałcili i rabowali... Ten świat jest tak ohydnie zepsuty! 

I płakały, wtulone w siebie, próbując pocieszyć siebie nawzajem, lecz nie przynosiło to żadnego skutku. Irina szlochała, bo miała poturbowane, rozbite w drobne kawałeczki serce, a Ksenia płakała, bo nie potrafiła jej pomóc. 

W takim stanie ogólnej rozpaczy i żałości zastał je Siergiej. Zajęte łkaniem, nie zauważyły nawet, jak wchodzi do pokoju i przysiada na łóżku. Objął je obie ramionami i przycisnął do siebie, mając nadzieję, że je to uspokoi.

— No już, cichutko, kochane — wyszeptał i ucałował żonę w czoło, a Irinę pogładził po włosach. — Już go tu nie ma. Powiedziałem, że następnym razem użyję broni, jeśli nie da ci spokoju.

— Siergiej! — Ksenia wyrwała się z jego uścisku, oburzona.

— No co! Nie będzie nachodził Iriny w moim domu, nie zgadzam się na to! Nie pozwolę temu plugawcowi jej odzyskać.

— Ale on... On mógłby dać jej pieniądze na życie, skoro ją kocha... 

— Tere fere — prychnął — w takim razie nie wiem, co ja wobec ciebie czuję, skoro uważasz jego zdrady i pijaństwo za miłość, to ja, który cię darzę tak ogromnym szacunkiem i uczuciem, w ogóle przekroczyłem skalę miłości!

Ksenia zacisnęła piąstki i wypuściła ze świstem powietrze z klatki piersiowej. Jej rude włosy zafalowały, gdy gniewnie potrząsnęła głową. Nienawidziła, kiedy jej mąż używał tego kpiącego tonu. 

— Gdyby jej nie kochał, wniósłby o rozwód i na tym by się skończyło, bo miał powody. O jego pijaństwie i kochankach nie wie nikt, a o ucieczce Iriny i Dimy huczał cały Petersburg.

— Irina i Dima mieli do tego prawo, a Jarmuzow zasłużył na to, co go spotkało — fuknął Siergiej, wciąż tuląc do siebie szlochającą Irinę.

— Nie przeczę... Ale pomyśl tylko, gdyby to nie była miłość, nie wyrzekałby się swojego wygodnego życia i nie przyjeżdżał tutaj, byle tylko prosić ją o wybaczenie. Uznałby, że skoro go zdradziła, urodziła dziecko innemu i jeszcze wyjechała, nie jest warta jego starań, i zostałby w Rosji. A on przyjechał tutaj, nie mówi nic o tym, jak bardzo zraniła go, uciekając, lecz błaga ją o wybaczenie... Gdyby mu na niej nie zależało, to po jednym twoim odrzuceniu byłby się poddał. A on był już u de Beauforta, do nas przyszedł chyba czwarty raz... Nie mówię, że Irina ma do niego wrócić, bo to... Cóż, po tym, co jej uczynił... Ale pomyśl, skoro twierdzi, że kocha Irinę, mógłby dać jej pieniądze. Dużo pieniędzy. A wtedy Irina nie musiałaby się kłopotać o to, za co będzie żyła przez następny miesiąc i za co opłaci nauczycieli Saszy.

— Ja opłacę Saszce edukację, jeśli taka będzie potrzeba, dla dziecka Dimy zrobię wszystko — prychnął Siergiej. — Nikt nie potrzebuje łaski tego plugawca, Kseniu.

Irina przez ten czas wcale się nie odzywała, nie zwracała nawet zbytnio uwagi na to, co małżonkowie mówili. Bardziej zajmowały ją własne łzy. Słowa Siergieja wywarły na niej jednak odpowiednio duże wrażenie. Podniosła się i spojrzała na niego z wdzięcznością.

— Dziękuję, Siergieju. Mam nadzieję, że nie będzie to konieczne. I proszę, skończmy mówić o Eugeniuszu. Mam go dosyć.

Gdy to rzekła, małżonkowie spojrzeli na siebie porozumiewawczo i opuścili jej sypialnię. Oboje wiedzieli, że jedynym, czego teraz potrzebowała Irina, był spokój.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top