XLI. Życie młodych małżonków

Diane otworzyła powieki i cicho westchnęła. Pierwszym, co ujrzała, była złota czupryna męża, która wpadała jej do oczu. Ułożyła jego włosy tak, by jej nie przeszkadzały, i przekręciła się w jego stronę. 

— Dzień dobry, kochany — szepnęła i pocałowała go w policzek. 

Janek jednak nie otworzył oczu. Wciąż spał, a jego klatka piersiowa unosiła się miarowo. Czuła jego ciepły oddech na karku. 

— Dzień dobry! — powiedziała raz jeszcze, tym razem już nieco głośniej, i złożyła pocałunek na jego szczęce. 

Zobaczyła, że mężczyzna uśmiecha się delikatnie we śnie. Przysunęła się do niego i pocałowała go jeszcze raz, tym razem w usta. Na taki obrót spraw Janek obudził się i przywarł do warg żony. Przycisnął ją mocno do siebie i pogłębiał pocałunek, który z każdą chwilą stawał się coraz intensywniejszy. Gdy w końcu się od niej oderwał, Diane była cała czerwona. Janek zaśmiał się gromko. 

— Wyglądasz jak pomidor. — Spojrzał na nią figlarnie. — Duży, soczysty pomidor. 

— Ej! — żachnęła się. — To nie moja wina, że jesteś taki bezwstydny już od rana. 

— To nie moja wina, że jesteś taka wstydliwa i takie coś cię krępuje — odparł z uśmiechem. 

Kochał Diane, ale jego zdaniem czasem zachowywała się zbyt przyzwoicie. W ciągu miesiąca, jaki minął od ich ślubu, wciąż rumieniła się, kiedy powiedział przy niej coś niestosownego, a nawet gdy pocałował ją nieco intensywniej niż wtedy, gdy byli jeszcze narzeczeństwem. Z jednej strony uważał to za urocze i zabawne, ale z drugiej czasem go to męczyło. Należało zdeprawować ją jak najszybciej. 

— Po prostu jestem nieśmiała. 

— Ale przy mnie nie musisz się powstrzymywać przed tym, czego chcesz. Kocham cię i nie będę oceniał, jakie masz pragnienia. Zwłaszcza, że moje są dużo gorsze — zaśmiał się i pogładził ją po policzku. 

— Czasem jesteś okropny — fuknęła Diane i zawinęła się w pierzynę. 

— Dziękuję za komplement. — Wyszczerzył zęby. — Lepiej się tak nie zawijaj i nie usypiaj, bo za kilka minut przyniosą nam śniadanie! 

— Śniadanie? — Diane uniosła podejrzliwie brew. — Kto je przyniesie?

— Nanette, głuptasku. Zamówiłem je na dziewiątą. Nie zejdziemy dzisiaj na dół. Powiem tatkowi, że woleliśmy spędzić ten czas we dwójkę. 

— Żeby znowu posłał mi jedno z tych obrzydliwych spojrzeń? Nie, dziękuję. — Diane odrzuciła kołdrę i zaczęła się podnosić. 

Janek złapał ją za rękę i uniemożliwił jej wstanie z łóżka. Wiedział, że Diane nie lubi komentarzy jego ojca, który czekał na wnuki. Czuł się bardzo urażony, ponieważ tylko on nie został jeszcze dziadkiem, mimo że Philippe i Hugo byli od niego kilka lat młodsi, a Jean urodził się w tym samym roku. Janek poniekąd go rozumiał, lecz było mu przykro, że ojciec tak zachowuje się wobec jego żony. Zwrócił mu kiedyś na to uwagę, lecz nie przyniosło to żadnego efektu, przestał więc zawracać sobie tym głowę. Pocałował delikatnie Diane, gdy usłyszeli pukanie do drzwi.

— Proszę! — zawołał, po czym oderwał się od młodziutkiej żony. 

Do pomieszczenie weszła Nanette z ogromną tacą, na której leżały grzanki, osełka masła, owoce i dżem. Stały też na niej dwie filiżanki herbaty, które odstawiła na szafkę nocną, by Diane i Janek nie rozlali parującego napoju na pościel. Potocki chętnie wziął od niej tacę i położył ją sobie na kolanach. Poczuł, jak ślina napływa mu do ust. Obudził się tak głodny, że był teraz w stanie pożreć całą zawartość tacy niemal na raz. 

— Dziękujemy, Nanette. — Skinął służącej głową. 

Ta posłała mu uśmiech i wycofała się z pokoju. 

Janek wziął pierwszą z grzanek i zatopił nóż w miękkim maśle. Uwielbiał jego smak. Gdyby mógł, jadłby tylko masło. Posmarował nim kromkę i podał ją żonie. Diane zmarszczyła nosek. 

— Za dużo tego tłuszczu tutaj. 

— A tam, Diane, nie marudź, nie przytyjesz przecież od tego. A nawet jeśli, to wcale ci to nie odejmie urody, a przeciwnie, jeszcze ci jej doda. Przydałoby ci się nieco więcej ciałka. 

Diane spłonęła czerwonym rumieńcem i zaczęła chrupać grzankę. Matka by jej chyba nie wybaczyła, gdyby przybrała na wadze, zwłaszcza, że już ojciec miał problemy z sylwetką. 

Janek smarował kolejne grzanki masłem i dżemem wiśniowym i co drugą podawał żonie, która zajadała je ze smakiem. W domu jadła dużo wymyślniejsze rzeczy, lecz prostota tego, co podawano u Potockich, wcale jej nie przeszkadzała. Gdy wszystkie grzanki zniknęły, Janek odłożył tacę na stolik nocny i wziął Diane w ramiona, po czym usadził ją sobie biodrach. 

— Masz ociupinkę dżemu na ustach — zaśmiał się i nachylił, by ją pocałować. 

Oderwawszy się od jej ust, zajął się odpinaniem guziczków przy jej koszuli nocnej. Diane zdecydowanie kupiła sobie zbyt pruderyjny strój do spania. Żałował, że jej koszula nie odsłaniała więcej. 

Wtem drzwi otworzyły się z impetem, a do pokoju wbiegł Tadeusz. Diane, widząc szwagra, szybko przywarła do męża i skryła twarz w jego ramionach. Janek wydał z siebie gniewne warknięcie i posłał bratu mordercze spojrzenie. 

— Tadek! — krzyknął, po czym uraczył młodzieńca wiązanką przekleństw po polsku, których jego żona na szczęście nie zrozumiała. — To nie jest pierwsza taka sytuacja. Jeszcze raz tu wejdziesz, to cię uduszę, słyszysz?

— Zapomnij, kochasiu — odgryzł się młodzieniec i uciekł. 

Janek warknął wściekle, na co Diane pogładziła go po ramieniu. 

— Nie przejmuj się nim, kochanie. Nie jest tego wart.

— Ach, masz rację, Dianeczko. Zawsze masz rację. — Uśmiechnął się do niej i pocałował ukochaną w czoło.

Minął kolejny miesiąc. Tęsknota za rodzinnym domem wciąż była dość silna, lecz Diane przyzwyczaiła się już do tego, że codziennie budziła się i zasypiała w ramionach Janka, śniadanie konsumowała z Potockimi, później przez cały dzień rozmawiała z Anne, robiła na drutach z ciocią Antoinette i czytała książki, a wieczorami spędzała czas z mężem. Codziennie odwiedzała też rodziców lub sama ich gościła. 

Tak było i tego dnia. Jean i Camille przyszli do niej w gościnę z Lottie, która ostatnimi czasy wciąż była smutna. Ogromnie niepokoiło to jej siostrę. Gdy zasiadły wspólnie w małym pokoiku, w którym Diane urządziła swój buduar, wzięła ją za rękę i spojrzała na nią z troską. 

— Co się dzieje, że ostatnio jesteś taka smutna? — zapytała.

Charlotte nie odrzekła. Zamiast tego zaczęła rozglądać się po pokoju. Mimo jego niewielkich rozmiarów było na co popatrzeć. Jedwabne zasłony w delikatne kwiaty były prezentem ślubnym od Antoinette. Na mahoniowych meblach stały porcelanowe figurki, które kiedyś należały do Clotilde, matki Jeanette, zaś na biureczku ułożono mnóstwo różnych przyborów do pisania i rysowania, bardzo precyzyjnie wykonanych, które z kolei kupił dla córki Jean. Lottie nie mogła oderwać wzroku od tych wspaniałości. 

Wolała nie odpowiadać Diane. Widziała, jak bardzo szczęśliwa była jej siostra i nie chciała tego niszczyć, a jej troski na pewno zasmuciłyby Diane. 

— Nic się nie dzieje, wydaje ci się...

— Nic mi się nie wydaje. — Diane spojrzała na siostrę surowo. — Źle ci w domu? Tęsknisz za mną? Papie coś się stało?

— Nie... 

— Chodzi o tego Rosjanina? 

Charlotte zaklęła w myślach. Nie przypuszczała, że Diane tak łatwo wszystkiego się domyśli. Z drugiej strony i ona była młodą, zakochaną damą i mogła łatwo wydedukować, co męczyło jej siostrę.

— Tak... — skapitulowała, wiedząc, że nie ma sensu dłużej kryć się przed Diane.

— Skrzywdził cię?

— Ach... — westchnęła ciężko. — Pamiętasz, że mnie pocałował w operze?

— Tak. — Diane skinęła siostrze głową. 

— Od tamtej pory już tego nie zrobił. Do tego wydaje mi się jakiś odmieniony, zimny... Dwa miesiące już taki jest. Dlaczego? Czyżby jednak mnie nie kochał, tylko boi się do tego przyznać?

— Nie chcę cię martwić, Lottie, ale tak może być... — Diane westchnęła ciężko. — Ale pocieszę cię, że to wcale nie jedyne możliwe rozwiązanie. Równie dobrze jego ojciec może nie akceptować naszych rodziców, więc on stara się nie dawać ci zbyt wielkiej nadziei na przyszłość, bo czuje, że będzie mu trudno wyjednać zgodę na ślub. Mówiłaś z nim o tym?

— Nie... 

Myślała o tym kilka razy, lecz zbytnio się wstydziła. Obawiała się, że tylko zrobi z siebie idiotkę przed Andrzejem, a to było ostatnim, o czym marzyła. 

— W takim razie zrób to. Uwierz mi, szczera rozmowa to najlepsze, co możesz w takiej sytuacji uczynić. 

— Dobrze, tak zrobię. Dziękuję. — Lottie uśmiechnęła się i objęła siostrę. 

Diane była jej najbliższą osobą w świecie, zaraz po rodzicach oczywiście. Nikt nie miał lepszej siostry, z którą mógł tak szczerze pomówić na każdy temat. Dom bez niej zdawał się Charlotte okropnie pusty. Cieszyła się szczęściem Diane, lecz żałowała, że nie mogła do nich wrócić. 

Wtem drzwi do pokoju otwarły się. Charlotte zauważyła wsuwającą się do pomieszczenia Nanette.

— Proszę pani, doktor przyszedł do pani — rzekła cicho.

— Doktor? — Lottie spojrzała pytająco na siostrę. 

— Ach tak, zapomniałam. Ostatnio trochę źle się czuję, dlatego chciałam, żeby ktoś mnie zbadał. — Diane uśmiechnęła się niemrawo. — Idź do rodziców, ja za pół godziny wrócę. 

Lottie skinęła jej głową i podążyła do salonu. Nie mogła jednak przestać troskać się o siostrę. Co też mogło się jej dziać, że zawezwała medyka? Czyżby to było coś poważnego? W jej głowie kołatało się mnóstwo pytań, lecz na żadne nie potrafiła znaleźć odpowiedzi.

W bawialni zgromadzili się wszyscy członkowie rodziny. Jean wesoło żartował z Franciszkiem, Camille konwersowała z Antoinette o robótkach ręcznych, zaś Janek śmiał się z czegoś z Anną. Do Charlotte podeszła Pola, która szeroko się do niej uśmiechnęła i objęła ją swoimi cieniutkimi rączkami, to jednak nie pocieszyło dziewczyny. Zdawała się przebywać w innym świecie. Wszyscy wokół śmiali się i żartowali, lecz ona wciąż myślała o tajemniczych kłopotach zdrowotnych siostry. 

Nagle do pokoju wbiegła Diane. Na jej twarzy malowało się bezbrzeżne szczęście. Rzuciła się Jankowi na szyję i zaczęła składać krótkie, czułe pocałunki na jego ustach i policzkach. Charlotte nic z tego nie rozumiała. Patrzyła skonsternowana na siostrę i jej męża, zastanawiając się, o co mogło chodzić. 

— Kochany mój, będziemy mieli dzieciątko, rozumiesz to? Nasze własne dzieciątko! — krzyknęła i wtuliła się w jego pierś. 

Wszyscy wydali z siebie krzyki radości i zaczęli gratulować młodej parze. Diane nie mogła uwierzyć we własne szczęście. Miała zostać matką, mieć własne, małe dzieciątko, które będzie tulić, całować i rozpieszczać, maleństwo, które miało rozjaśniać każdy dzień jej życia swoim uśmiechem i które miało kiedyś być jej dumą. 

Nie mogła przestać uśmiechać się na myśl o dziecku, które rozwijało się pod jej sercem. Już je kochała. 

— Janeczku, słyszysz? W końcu będziemy mieli wspólnego wnuka! On będzie taki piękny! — krzyczał Franciszek. — Jestem taki dumny! Mój mały syneczek sam teraz będzie ojcem. Chyba rozpłaczę się ze szczęścia! 

Wstał z fotelu i przycisnął do siebie Janka i Diane. Był tak szczęśliwy, że nie wiedział, co jeszcze mógłby rzec. Wycałował więc dzieci i pozwolił, by Jean przytulił córkę. 

I on niezmiernie radował się z tego, że rychło zostanie dziadkiem. Co prawda na świecie już dawno pojawiła się córeczka Louisa i Claudine, którą Jean traktował jak własną wnuczkę, lecz nie była jego potomkinią z krwi i kości. Nie sprawiało to, że kochał ją mniej, tak samo jak Louisa darzył takim samym ogromem miłości, co pozostałe dzieci, lecz mimo wszystko było to nieco inne uczucie. Nie potrafił nawet tego dokładnie sprecyzować. 

Poczuł dziwny smutek na myśl, że jego mała Diane nie była dłużej dziewczynką, którą tulił do snu, lecz dorosłą kobietą, piękną i świadomą siebie. 

Objął córkę i przycisnął ją do piersi. Był tak samo szczęśliwy jak wtedy, gdy Camille oczekiwała kolejnego dziecka. 

— Tak bardzo się cieszę, Diane! Pamiętaj, gdybyś czegoś potrzebowała, ciocia i maman są zawsze gotowe ci pomóc, ja i wujek też, ale kobiety lepiej się na tym wszystkim znają. 

— Kocham cię, papo — odparła i ucałowała go w policzek. — Wierzę, że będziesz cudownym dziadkiem. 

Najbardziej uszczęśliwiona była chyba Antoinette. Dzieci były sensem jej życia i zawsze pragnęła mieć ich więcej. Myśl, że w ich domu znów zagości maleństwo, sprawiała, że nie mogła się już doczekać, aż dziecko pojawi się na świecie. 

— To będzie najśliczniejsze maleństwo — orzekła z uśmiechem i przytuliła syna do siebie. 

— To teraz czekamy jeszcze, aż Anka wyjdzie za Przemka i będzie miała z nim dziecko i rodzinka w komplecie! — zaśmiał się Janek i szturchnął siostrę w żebro. 

Antoinette uśmiechnęła się. Lubiła młodego Polaka i uważała, że byłby idealną partią dla jej córki. W końcu ktoś poskromiłby jej charakter. Do tego był bardzo urodziwy i na tyle zamożny, by zapewnić jej córce dobre życie. I kochał ją, Antoinette doskonale to wiedziała. Jej córka również coś do niego czuła, nie było trudno to dostrzec. Miała nadzieję, że niedługo i oni staną na ślubnym kobiercu. 

Anna posłała bratu wściekłe spojrzenie i warknęła:

— Janek, zajmij się lepiej sobą, bo masz kiełbie we łbie. Jak ty niby chcesz być ojcem, co? To nie tylko głupie uśmiechy i zabawy, musisz je wychować!

— Tatko i wujcio mi pomogą, już ty się nie martw! — odparł jej i zaśmiał się. 

W tej chwili byli najszczęśliwszą rodziną na świecie. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top