XL. Mademoiselle de Beaufort wychodzi za mąż

Gdy Diane otworzyła oczy, zdała sobie sprawę z tego, że po raz ostatni w życiu obudziła się w swoim pokoju, w którym spędziła tyle lat. Dziś miała położyć się do snu już w innym łożu, w innej sypialni, w innym domu. Nie miała już zwierzyć się matce z dziennych trosk, ucałować ojca na dobranoc i rozmawiać z siostrami do późna. 

Powinna się cieszyć, że poślubi mężczyznę, którego szczerze kochała, lecz żal, że nie będzie już mieszkała w ogromnym, pełnym gwaru, radości i rodzinnego ciepła domu de Beaufortów, okazał się większy niż radość z zamążpójścia. Postanowiła stłumić w sobie to uczucie. Janek na pewno byłby smutny, gdyby dowiedział się o dręczących ją myślach. Nie opuszczała przecież ojca i matki na zawsze. Potoccy mieszkali na tyle blisko, że mogła codziennie wizytować rodziców. 

Uspokoiła się nieco i wstała. Dopiero teraz zauważyła, że sióstr już przy niej nie ma. Skonstatowała, że musiały wcześnie wstać i zacząć się przygotować do uroczystości. Uśmiechnęła się na myśl o Lottie i Gigi wybierających kreacje na wesele. Marszczenie nosków i brwi na nieodpowiednie suknie na pewno wyglądało arcykomicznie. 

Wtem do pokoju weszła matka. Diane poczuła ukłucie w sercu na jej widok. Skarciła się w myślach. Takim myśleniem tylko sobie szkodziła. 

— Słoneczko, dobrze, że już wstałaś! — wykrzyknęła matka. Idź się umyć, a ja pójdę po Marie, by wszystko dla ciebie przygotowała. 

— Oczywiście! — odparła Diane i pobiegła do gotowalni, w której już stała balia z wodą. 

Gdy obmyła twarz chłodną wodą, poczuła się lepiej. Zimna ciesz otrzeźwiła jej przepełniony nadmiarem myśli i uczuć umysł. 

Nadszedł dzień, w którym miała zostać żoną. Jej dzień. I nic nie mogło tego zniszczyć. Nawet jej własne myśli. 

Gdy wróciła do sypialni, jej suknia już leżała na łóżku. Najpierw jednak należało ufryzować włosy. Diane usiadła na krzesełku i pozwoliła, by służąca ułożyła jej loki. 

Później przyszła pora na odzianie się. Diane nie znosiła sznurowania gorsetu, zapinania haftek i zawiązywania wstążeczek, lecz dzielnie to znosiła. Było warto, bowiem efekt był oszałamiający. 

Delikatna, różowa toaleta nieśmiało odsłaniała ramiona i dekolt dziewczyny. Diane wyglądała dzięki temu bardziej kobieco, lecz nie wulgarnie. W pasie i przy rękawach suknia była nieco ciemniejsza, wpadająca w zgaszony róż. Na wysokości łydek zaczynała się okazała falbana zwieńczona z przodu kokardą. 

Camille założyła jej jeszcze na szyję delikatny, srebrny łańcuszek z małą zawieszką w kształcie serduszka i podparła się pod boki, wielce usatysfakcjonowana ze stroju córki. 

— Będziesz najpiękniejszą panną młodą w Paryżu, zobaczysz, córeczko. — Uśmiechnęła się szeroko. — Papa i ja jesteśmy z ciebie bardzo dumni.

Diane poczuła, jak chce się jej szlochać. Przytuliła się do matki ostrożnie, by nie pognieść sukni, i postarała się stłumić łzy. Nie mogła tak płakać. Dziś przecież powinna się uśmiechać. 

— Kocham cię, córeczko — wyszeptała Camille i delikatnie ją ucałowała. — Dziś ma być najpiękniejszy dzień twojego życia, więc uśmiechnij się szeroko i czerp radość. z tego, co cię spotka.

— Dobrze — odparła z bladym uśmiechem. 

Gdy wsiadła wraz z Jeanem do powozu, który zmierzał w stronę katedry Najświętszej Marii Panny, dotarło do niej, że naprawdę wychodziła za mąż. Wcześniej przygotowania tak zaprzątnęły jej głowę, że w pewnej chwili zapomniała już, o co w tym wszystkim chodziło. 

Ojciec przez całą drogę trzymał jej drobną dłoń i posyłał jej pełne dumy, ale i smutku uśmiechy. Diane nawet nie chciała sobie wyobrażać, co musiał czuć.

— Denerwujesz się, serduszko? — Spojrzał na nią z czułością. 

— Troszkę... Wolałabym skromniejszy ślub. 

— Ja też. Ale twoja maman uparła się, że skoro ona nie miała okazałego wesela, to tobie koniecznie takie urządzimy. 

— Nie pobraliście się w katedrze? 

— Nie, u świętego Szczepana. Mój ojciec przez całe życie nas tam zabierał, tam przyjąłem wszystkie sakramenty i dlatego wybrałem ten kościół. Do tego pewne okoliczności sprawiły, że skromny ślub był dla nas lepszy... Kiedyś ci opowiem, ale nie dziś, bo to przykre sprawy, a ty masz się cieszyć. — Posłał jej szeroki uśmiech. — Zobaczysz, będzie dobrze. 

Diane spojrzała z wdzięcznością na ojca. Ten wyraz nie zniknął z jej twarzy aż do momentu, w którym powóz stanął przed katedrą. Diane poczuła się przytłoczona jej ogromem. Miała wrażenie, że kościół sięga nieba. Jego majestatyczne wieże zdały się dziewczynie schodami do Boga, zaś okrągła rozeta na przedzie przypominała wielkie oko, które patrzyło na toczące się w Paryżu życie. 

Gdy przekroczyła próg świątyni, poczuła, jak ojciec mocniej ściska jej rękę, chcąc dodać jej otuchy. Diane uświadomiła sobie, że nie ma już odwrotu. Za chwilę stanie się żoną. Jej życie wypełni słodycz, ale pojawią się w nim również nowe obowiązki. 

Jean był niesamowicie dumny, prowadząc córkę do ołtarza. Dumny, że mógł oddać innemu mężczyźnie tak uroczą, dobrze ułożoną, inteligentną i śliczną dziewczynę. Miał nadzieję, że Janek doceni to, że wejdzie w posiadanie tak wielkiego skarbu. 

Światło wpadające przez kolorowe witraże tańczyło na sukni Diane, tworząc na jej fałdach różnobarwne kształty. Dziewczynie zdawało się, że droga do ołtarza ciągnie się w nieskończoność. Za nią podążała Charlotte, jej druhna, w delikatnej, żółtej sukni. 

Diane nie patrzyła przed siebie, a na twarze zgromadzonych. Dostrzegła d'Arrasów, Renardów, d'Herblayów i przedstawicieli kilku innych znaczących rodów. Ciocia Delphine uśmiechała się do niej szeroko, podobnie jak kuzynka Angelique, która siedziała pomiędzy matką a mężem. Lise wtulała się w matkę i Hortense, żonę Davida, który trzymał na kolanach synka. Matkę, rodzeństwo oraz Potockich dostrzegła dopiero w pierwszych ławkach, co wcale jej nie dziwiło. 

Zadrżała, gdy znaleźli się już bardzo blisko ołtarza. Gdy zauważyła szeroko uśmiechającego się Janka w eleganckim fraku, jej serce zabiło mocniej. Obok niego stał Przemek, lecz na niego Diane w ogóle nie zwróciła uwagi. Liczył się tylko ten, który zaraz miał zostać jej mężem. 

Gdy ojciec zatrzymał się przy ołtarzu i uśmiechnął się do młodego Potockiego, Diane zauważyła, jak w jego oczach błyszczą łzy. Ścisnęło ją w sercu, lecz gdy Janek spojrzał na nią z miłością, uczucie żalu minęło. Widziała w jego oczach zapewnienie, że zadba o nią najlepiej, jak potrafił. 

Spoglądał na nią tak samo, gdy przyszła pora na złożenie przysięgi małżeńskiej. Dla większości kobiet jej sfery było to ponure przypieczętowanie umowy małżeńskiej zawartej między rodzicami młodych, lecz dla Diane oznaczała ona uświęcenie jej miłości. Gdy ukochany przysięgał jej wieczne uczucie, ogarnęła ją błogość i pewność, że jej życie stanie się jeszcze piękniejsze, niż było. Janek recytował formułkę powoli, ważąc każde słowo, świadom, jak wielki obowiązek na siebie bierze, żeniąc się. 

Gdy przyszła jej kolej na złożenie przysięgi, poczuła, jak drży jej głos, a  do oczu cisną się łzy. Wiedziała, że tego najbardziej pragnie. Życia z nim na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie, aż do śmierci. 

Gdy skończyła się msza, Janek ujął jej dłoń i dumnie przeprowadził przez nawę główną. Przed katedrą już czekał na nich powóz przybrany świeżymi, białymi kwiatami, do którego wsiedli młodzi małżonkowie. 

Janek objął żonę ramieniem i delikatnie ją pocałował. Diane poczuła, jak wypełnia ją szczęście. Była pewna, że naprawdę tego chciała. 

— Kocham cię — szepnęła i pozwoliła, by małżonek znów złączył swe usta z jej. 

Zdawało się jej, że Janek nigdy się od niej nie oderwie, nie miała jednak nic przeciwko temu. Była tak szczęśliwa, że mogłaby spędzić wieczność na tych drobnych czułostkach. 

W końcu położyła głowę na jego piersi i westchnęła z zadowoleniem. Czuła, że chociaż nie był tak postawny jak jej ojciec, obroni ją przed złem tego świata równie dobrze. 

Powóz zatrzymał się przed posiadłością Possonych, w której mieszkali i Potoccy. Była ona niewiele mniejsza od tej należącej do de Beaufortów, lecz urządzono ją o wiele skromniej. Świętej pamięci dziadek Olivier przy jej urządzaniu postawił na praktyczność, nie przepych, i mimo licznych remontów i zmian mebli nigdy się to nie zmieniło. 

Przy progu młodych małżonków powitała mała Pola w żółtej sukieneczce, która sypnęła w ich stronę płatkami kwiatów. Janek zaśmiał się i potargał ją za włosy, a Diane złożyła pocałunek na czole małej szwagierki. 

W wielkiej sali jadalnej już czekała na nich uczta. Państwo młodzi zasiedli u szczytu największego stołu i czekali, aż zejdą się wszyscy goście. Diane po swej lewicy miała ojca i matkę, naprzeciw których usiedli Antoinette i Franciszek. Dalej zajmowali miejsca wuj Joseph i ciocia Adelaide, de La Roche'owie, Jarmuzowowie i d'Arrasowie, a nawet Lwowowie. Resztą gości zbytnio się nie kłopotała, gdyż nazwisk niektórych nawet nie znała. 

W czasie posiłku, na który składały się zupa, nadziewana pieczeń z indyka i tort weselny, mało kto się odzywał. Później jednak zaczęły się rozmowy. Wszyscy chcieli nieco odpocząć, by za chwilę móc ruszyć w tany z lekkim żołądkiem. 

Janek przez cały czas trzymał jej dłoń, na której prócz pierścionka zaręczynowego lśniła teraz obrączka. Dla Diane nie była ona symbolem zniewolenia, jak dla wielu innych kobiet, lecz miłości, która miała nigdy nie wygasnąć. 

Romantyczny nastrój zepsuły krzyki i śmiechy Franciszka.

— Janeczku, pomyśl, niedługo doczekamy się wnuków! Ale będę szczęśliwy, mogąc je zdemoralizować! Nie dadzą się twojemu wychowaniu!

— Och, Fransie, najpierw muszą się urodzić — zaśmiał się z politowaniem Jean. — Ale zdaje mi się, że Diane nie pozwoli ci ich rozpuścić. 

— Co mnie to obchodzi, Diane przecież jest jeszcze mała i nie zna się na dzieciach! Pamiętam, jak była maleństwem i trzymałem ją do chrztu albo jak płakała, że nie chce dać mi całusa, bo jestem brzydszy od jej papy! Oj tak, Dianeczko! Albo jak mój Janeczek był słodkim, małym brzdącem i zrywał dla Dianki kwiatki. Już wtedy wiedziałem, że kiedyś będziemy siedzieć na ich weselu! I co, sprawdziło się!

Państwo młodzi byli cali czerwoni. Opowieści Franciszka w tak wielkim gronie, które zgromadziło się przy stole, sprawiały, że czuli się niezręcznie. W sukurs przyszła im Antoinette.

— Fransie, skarbie, zajmij się lepiej sobą. Może opowiesz o tym, jak wuj Joseph zastał cię pijanego w biurze, kiedy mamrotałeś coś o swoich Włoszkach?

Na te słowa Franciszek cały się zarumienił, a państwo młodzi wybuchnęli śmiechem. 

— Tonieczko, policzymy się później — mamrotał Franciszek, ale nikt nie wziął jego gróźb na poważnie. 

W końcu dano znak do rozpoczęcia tańców. Państwo młodzi wstali i podążyli na parkiet. Jean nie zgodził się na obecność polskiej orkiestry na ślubie, co było prawdziwym ciosem dla dumy Franciszka, lecz ogromnie cieszyło Diane. Wolała tańczyć walca niż oberka.

Uśmiechnęła się szeroko, gdy zagrano pierwsze takty walca. Janek położył dłoń na jej talii i przycisnął ją do siebie. Jeszcze nigdy nie byli tak blisko. Diane zdawało się, że zaraz wywołają skandal, lecz tak naprawdę wcale nie prezentowali się nieprzyzwoicie. 

Nigdy nie lubiła szczególnie tańczyć, lecz Janek prowadził ją z takim wyczuciem i swobodą, że naprawdę radował ją taniec. Muzyka otuliła ją niczym delikatna mgiełka i wlewała się do jej uszu jak nektar, sprawiając, że nogi same potupywały w jej rytm. Diane uśmiechnęła się. Piękna muzyka, błyszczące oczy ukochanego i jego czułe szepty były wszystkim, czego w tej chwili potrzebowała.

Później zatańczyła z ojcem, który wprost nie mógł oderwać od niej wzroku. Diane znów opanowało to przykre uczucie, że będzie musiała go opuścić, lecz zaraz się go pozbyła. Ojciec patrzył na nią z taka radością, że w końcu przestała się zadręczać. 

— Mam nadzieję, że będziesz tak bardzo szczęśliwa, jak ja jestem z twoją maman. — Jean uśmiechnął się szeroko do córki. — I pamiętaj, co by się nie działo, ja zawsze będę cię wspierał. Możesz do nas przyjść i schronić się przed Jeanem, jeśli będzie dla ciebie niedobry, ale mam nadzieję, że taka sytuacja nie będzie miała miejsca. I dbaj, żeby Frans go tak nie rozpijał, bo biada ci, dziecko! Pijany mąż to najgorsze, co może być, maman ci powie...

— Byłeś kiedyś pijany? — Diane spojrzała na niego ze zdumieniem. — Przecież ty nigdy nie pijesz!

— Już nie. Ale to nieważne, serduszko, ty się teraz liczysz. Ty i twój mąż. Mam nadzieję, że będzie o ciebie dbał. 

— Och, na pewno, Jean to najczulszy młodzieniec, jakiego znam! Wiem, że będziemy szczęśliwi. 

— Tego wam życzę — odrzekł Jean. 

Później oddał córkę jej mężowi. Spędziła w jego ramionach niemal cały wieczór. Uśmiechała się szeroko, widząc Lottie w objęciach Lwowa i Anię tańczącą z Przemkiem. Jej zdaniem stanowili piękne pary. 

— Spójrz na swoją siostrę — szepnęła do Janka. — Jestem pewna, że za rok będziemy gościć na ich weselu! 

— O ile Przemek odważy się wyznać Anulce, co do niej czuje. A to chyba nie nastąpi prędko — zaśmiał się. — Powiem ci to w tajemnicy, ale on się jej trochę boi. Kocha ją, ale przeraża go jej energia. 

— Mnie twoja też, ale jestem gotowa ją poskromić — odparła rozbawiona. 

— Nie będzie tak łatwo. 

— Chcesz się założyć? — zapytała, patrząc na niego figlarnie. 

— Dobrze! O co? 

— Nic takiego, po prostu zostaniesz moją poduszką — zachichotała, na co Janek posłał jej chmurne spojrzenie. 

Utwierdziło ją to w przekonaniu, że ich wspólne życie będzie piękną przygodą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top