XIV. Rodzinne problemy

Przez kolejnych kilka dni atmosfera w domu de Beaufortów tylko się pogarszała. Dzieci zbytnio tego nie odczuły, jednak Louis widział lodowate spojrzenia posyłane Jeanowi przez Camille, jej zaciśnięte w wąską kreskę usta i jej bladą twarz, tak samo jak zauważył podkrążone oczy ojca i jego ogólne przybicie. Nie pojmował już, co dzieje się między małżonkami, którzy jeszcze trzy lata temu tak bardzo się kochali, przeczuwał jednak, że niedługo któreś z nich wybuchnie, co będzie miało tragiczne konsekwencje dla nich wszystkich.

Bolało go, kiedy patrzył na to, jak wielka miłość, za jaką miał związek Camille i ojca, przemija, zabita ciągłymi kłótniami i wzajemnymi wyrzutami. Kiedy wspominał rok 1811 i dni po ślubie, gdy Jean wciąż wpatrzony był w swą młodziutką żonę i co rusz prawił jej komplementy i szeptał czułe słówka, chciało mu się szlochać. 

Do tego wszystkiego zdawało mu się, że i jego ojciec przestał kochać. Był już niemal dorosły i nie potrzebował tyle czułości, co dawniej, dużo jednak czytał i rozmyślał, co rodziło w nim potrzebę podzielenia się z ojcem swymi refleksjami i spostrzeżeniami. Ku jego goryczy zawsze, gdy chciał pomówić o czymś z Jeanem, on albo był zajęty obowiązkami, albo bawił się z bliźniętami, w ostateczności spał, zamroczony alkoholem.

Jean jednak nie widział jego problemów, przygnieciony ciężarem własnych. Wmawiał sobie, iż Louis jest na tyle dojrzały, że wynajdzie sobie rozrywkę, a jeśli czegoś będzie chciał, sam do niego przyjdzie. 

Tego dnia udało im się trochę pomówić, kiedy zabrali opatuloną szalami Diane i Alexandre'a do ogrodu. Robiło się coraz cieplej i przyjemniej, a dziewczynka zrobiła ojcu awanturę o to, że ten nie chce zabrać jej na zewnątrz. Dzieci bawiły się więc wśród powoli rozkwitających krzewów, a Jean i Louis siedzieli na ławeczce, rozmawiając.

Jean nie miał odwagi się do tego przyznać, nawet w myślach, lecz czuł się nieco skrępowany obecnością syna. Ku swemu zdziwieniu coraz trudniej mu było rozmawiać z piętnastolatkiem. Więcej wspólnych tematów wynajdywali, kiedy Louis był młodszy i niczego nieświadomy.

— Papo, dlaczego ostatnio ty i Camille w ogóle się do siebie nie odzywacie? — zapytał młodzieniec, na co Jean spojrzał na niego ze zdumieniem.

— Posprzeczaliśmy się, Louisie.

Poczuł ukłucie w sercu. Nie myślał, że Louis widział, jak jego małżeństwo z Camille coraz bardziej się rozpada. Zdawało mu się, że przybrany syn wciąż był niczego nieświadomym dzieckiem, niezwracającym uwagi na to, co dzieje się wokół niego, skupionym tylko na sobie. Nie podejrzewał nawet, że Louis mógł przejmować się jego problemami choćby w najmniejszym stopniu. 

— Ale o co?

— O przeszłość — odparł dyplomatycznie, uznając, że tak będzie najlepiej.

— O ten czas, kiedy nie dawałeś znaku życia? Właściwie to dlaczego tak się stało? Camille nigdy nic mi nie powiedziała na temat przyczyn tego wszystkiego.

— To nie czas ani miejsce na takie opowieści, Lou.

Czuł, że jeśli wróci myślami do wydarzeń, które miały miejsce tuż przed jego wyjazdem na wojnę, do tamtego dnia, gdy James przyprowadził do ich domu Isabelle, do kampanii roku 1812 i do Lipska, zaniesie się płaczem i pobiegnie do gabinetu ukoić rozpacz alkoholem. Nie mógł tego zrobić. Musiał walczyć z pokusami, a Louis wcale mu nie pomagał. 

— Nie uważasz, że powinienem wiedzieć? — zapytał z wyrzutem. — Zostałem sam, na półtora roku, tylko z nią, która mnie wtedy nienawidziła! Co prawda udało nam się w końcu dojść do porozumienia, ale... Należy mi się to.

— Nie jest koniecznym, byś znał przyczyny tamtych wydarzeń, Lou. Obawiam się, że tylko byś nas znienawidził. I mnie, i Camille. Kiedyś ci o wszystkim powiem, lecz dziś nie jest na to czas.

Louis posłał mu pełne goryczy spojrzenie. Znów traktowano go jak dziecko. A on wcale się nim nie czuł. Niedługo przecież mógłby już wstąpić do armii, w dawnych wiekach być może miałby już żonę. Napełnił go żal, że ojciec mu nie ufa, że nie uważa go za wystarczająco dojrzałego, by poznał prawdę, jakkolwiek straszna by ona nie była.

— Ależ ojcze...

Jeana zdziwiło użycie przez niego tego słowa. Z ust Louisa zawsze wychodziło tylko pieszczotliwe określenie „papo", nigdy to śmiertelnie poważne „ojcze". Czyżby czuł się aż tak zaniedbany i porzucony, że zaniechał jakichkolwiek czułości wobec niego? Nic mu jednak nie odpowiedział. 

Obaj jęknęli, skrępowani tym, że nie mogą dojść do porozumienia. Jean wbił wzrok w ziemię, chcąc uniknąć oskarżycielskiego spojrzenia Louisa, a młodzieniec przyglądał się pąkom na drzewach. Milczeli, nie wiedząc, co sobie rzec, kiedy nagle przybiegł do nich Alexandre.

— Papo! Chodź, musisz coś zobaczyć! — krzyknął i pociągnął ojca za dłoń. 

Louis westchnął ciężko, zdając sobie sprawę z tego, że znów przegrał walkę o uwagę ojca z młodszym rodzeństwem. Kochał bliźnięta, czasem jednak zdawało mu się, że rodziciel zaniedbuje go na ich rzecz. Zrzucał to na karb miłości Jeana do Camille, przykra mu jednak była myśl, że on, który kiedyś miał ojca tylko dla siebie, teraz był przez niego ledwo dostrzegany.

Jean wstał i podążył za Alexandre'em, który przebierał szybciutko swoimi pulchnymi nóżkami w stronę jakiegoś drzewka, obok którego stała Diane. Za nimi podążył Louis. Dziewczynka patrzyła z przerażeniem na jakiś punkt  w trawie i pokazywała nań rączką.

— Patrz, papo, co znaleźliśmy! — wykrzyknął Alexandre i wskazał na to samo miejsce, co jego siostrzyczka.

Jean podszedł bliżej. Z początku nie widział niczego, kiedy jednak wpatrzył się w trawę, zauważył wśród źdźbeł małą, zieloną jaszczurkę. Zwierzę wpatrywało się w dziewczynkę swoimi wielkimi, zlęknionymi oczyma.

— Papo, co to jest? — zapytała przerażona Diane. 

— To tylko jaszczurka, słoneczko, nic złego ci nie zrobi. Ona boi się ciebie bardziej niż ty jej — odparł, nieco rozbawiony faktem, że jego dzieci tak bardzo zlękły się małego zwierzątka. 

— Naprawdę nic mi nie zrobi? — Córeczka popatrzyła na niego z niedowierzaniem.

— Naprawdę — zaśmiał się. — A teraz chodźcie, idziemy do domu. 

— Lou, poczytasz mi? — Siostrzyczka spojrzała na niego błagalnie. — Proszę! Ty tak ładnie czytasz! 

Louis uśmiechnął się do niej. Mimo wszystko miał słabość do rodzeństwa, a kiedy patrzył na Diane, tak ślicznie proszącą go o poczytanie jej książki, czuł się komuś potrzebny, chciany i kochany.

— Oczywiście! Pójdziemy do biblioteki i siądziemy w tym wielkim fotelu, co ty na to?

— Tak! — wykrzyknęła entuzjastycznie i ujęła jego dłoń. 

Skierowali się więc ku budynkowi wraz z Jeanem, który uznał, że i on ma ochotę  coś poczytać. Jedynie Alexandre został na dworze, zapomniany przez wszystkich, i wpatrywał się nienawistnie w niknące w oddali sylwetki ojca i rodzeństwa. Nagle jego wzrok padł na czającą się w trawie jaszczurkę. Wcale się jej nie bał, w przeciwieństwie do siostry. Do głowy wpadł mu szatański pomysł. 

Pochwycił zwierzątko w swoje pulchne rączki i zaczął biec w kierunku siostry. Chociaż bieg męczył go niemiłosiernie, a zwierzątko wyrywało mu się z rąk, myśl, że za chwilę zemści się na Diane za odbieranie mu uwagi ojca i brata, dodawała mu sił. W końcu dobiegł do niej i nim zdążyła się spostrzec, wrzucił zwierzątko za kołnierz jej sukienki. Uśmiechnął się okrutnie, gdy nagle dziewczynka zaczęła się miotać i wzywać ojca. Jean natychmiast wziął ją na ręce i zaczął pytać, co się stało. Jęczała i szlochała, jakby ktoś obdzierał ją ze skóry. 

— Coś chodzi mi po plecach, papo! — jęczała, roniąc łzy. — To jest takie niemiłe! Zrób coś, papo! 

Nagle na ziemię zeskoczyła mała jaszczurka. W tej samej chwili Diane przestała się rzucać. Jean dostrzegł uśmiech na twarzy Alexandre'a i po chwili wszystko zrozumiał. Odstawił płaczącą Diane na ziemię i spojrzał na syna.

— To twoja sprawka, tak, Alexandrze? — zapytał surowo, chłopiec jednak ani trochę się nie zląkł. Zdawało się, że był z siebie wręcz dumny. — Dlaczego to zrobiłeś? Widzisz, do jakiego stanu doprowadziłeś Diane? Cieszy cię to? Jak mogłeś?

— Bo Diane jest głupią... — przerwał, by znaleźć lepsze słowo niż to, którego użył ostatnio, nic jednak nie przychodziło mu do głowy. Jego wzrok padł na żwir, którym wysypana była alejka w ogrodzie. — Jest głupim kamieniem! Obchodzicie się tylko nią, a o mnie nie pamiętacie!

Tego oskarżenia Jean nie mógł znieść. Czy nie czytał mu bajek na dobranoc, czy nie tulił go, kiedy tylko ten do niego przychodził, czy nie zasypywał go czułymi słówkami i pieszczotami? Zawsze przysięgał sobie, że nie będzie bił swych dzieci, jak to czynił z nim jego ojciec, jednak widząc stan, w jakim znalazła się po wybryku Alexandre'a Diane, pocieszana teraz przez Louisa, nie wytrzymał. Nie wiedział nawet, kiedy dał klapsa dziecku, które rozpłakało się i pobiegło do domu. Nie uderzył syna mocno, zaraz jednak ogarnęło go poczucie winy. Nie tak przyrzekł sobie postępować, kiedy dowiedział się, że zostanie ojcem. Nie mógł jednak cofnąć tego, co uczynił, wziął więc Diane na ręce i skierował się do domu. Po drodze wciąż zapewniał ją, że jaszczurki już nie ma i nic złego jej się nie stanie.

Alexandre tymczasem pobiegł z płaczem do matki, która przesiadywała właśnie w buduarze i czytała książkę. Kiedy zobaczyła zalaną łzami twarzyczkę synka, natychmiast zerwała się z szezlongu i do niego podbiegła. 

— Co się stało, synku? — zapytała, biorąc go na ręce i przytulając do siebie.

Nie zmienił butów, zbytnio zaaferowany tym, co się wydarzyło, ubrudził więc nieco jej domową suknię, jednak jako że ta uszyta była z szarego materiału, plama nie była aż tak widoczna. Camille zresztą zbytnio się tym nie przejęła. 

— Papa mnie zbił — jęknął i płakał dalej.

Camille spojrzała na syna z przerażeniem i usadziła go na szezlongu, przykazując, by tu został, i wyszła z pomieszczenia. Była gotowa wybaczyć Jeanowi wiele, lecz nie to, że podniósł rękę na ich dziecko. Teraz przeszedł samego siebie. Nie mogła pozwolić by taka zbrodnia uszła mu na sucho.

Zeszła po schodach i skierowała się w stronę bawialni, tam jednak nie było Jeana, poszła więc do biblioteki. Zastała go siedzącego w dużym fotelu z płaczącą Diane na kolanach. Obok stał Louis gładzący siostrzyczkę po włosach. Camille nie rozumiała już, co się stało, że i Alexandre, i Diane płakali. 

— Jeanie, mogłabym z tobą pomówić? — zapytała chłodno, na co ten ucałował Diane, przykazał Louisowi, by tu z nią siedział, i wyszedł z żoną na korytarz. 

— Wiesz już, co Alexandre zrobił Diane? — Spojrzał na nią pytająco.

Camille prychnęła. 

— Nie. Wiem za to, co ty zrobiłeś Alexandre'owi.

— Dostał to, na co zasłużył — odparł pewnie Jean.

Gdy usłyszała te słowa, przeszył ją zimny dreszcz. Jak Jean mógł w tak nieczuły sposób mówić o ich dziecku? Alexandre był przecież mały i nie miał pojęcia o tym, co było dobre, a co złe. Jego zbrodnia na pewno nie była tak przerażająca, by surowo go karać. Tego znieść już nie mogła. 

— Uderzyłeś go! — krzyknęła.

— Bo wrzucił Diane jaszczurkę za kołnierz! Widziałaś przecież, do jakiego stanu ją doprowadził! Poza tym ledwo go dotknąłem!

— Nazywasz uderzenie dziecka dotknięciem? Jesteś odrażający!

Nie potrafiła zgodzić się z tokiem rozumowania Jeana. Owszem, postępek chłopca nie należał do zbyt dobrych, więcej, sama uważała go za okropny, lecz Alexandre był tylko dzieckiem, które dopiero uczyło się, czego nie powinno czynić. Uważała, że nie zasługiwał na karę.

— Camille, nie przesadzajmy — westchnął. — Nie możesz go wiecznie nagradzać. Spójrz, jak bardzo go rozpieściłaś. Zaczął krzyczeć, że w ogóle się nim nie interesujemy, bo przez kilka dni więcej uwagi poświęcaliśmy Diane przez jej chorobę. On nie ma w sobie żadnego współczucia. To okropne. Wolę go uderzyć i dać mu nauczkę, niż by miał później dręczyć Diane. Ty nie wiesz, jak to jest, ale ja byłem tak męczony przez Maddie i nie zamierzam dopuścić, by w moim domu dochodziło do takich samych procederów. Rozumiem jednak, że dla ciebie to normalne zachowanie, w końcu znajdowałaś niegdyś taką przyjemność w dręczeniu biednej Antoinette! Wybacz, ale nie będę tego tolerował. I ani mi się waż brać Alexandre'a do łóżka, ma swoje, nie będzie zajmował mojego miejsca. A teraz wybacz, wracam do Diane. Ktoś musi ją pocieszyć, a na pewno nie zrobisz tego ty. — I wrócił do środka, zostawiając Camille osłupiałą.

Tę noc to ona spędziła na szezlongu w swym buduarze, Jean zaś w końcu mógł się wyspać. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top