XIII. Zwierzenia
Camille pobyt w Wiedniu wyjątkowo służył. Wreszcie nie musiała uspokajać dzieci, zajmowała się tylko sobą, syciła oczy pięknem miasta i spędzała czas z córką. Niestety, ogromnie brakowało jej Jeana. Żałowała, że nie przyjechali tu we dwójkę. Za dziećmi też tęskniła, chociaż po piętnastu latach macierzyństwa chwila wytchnienia znacząco się jej przysłużyła. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo wyczerpujące było czuwanie nad siedmiorgiem niesfornych dzieci, nawet jeśli do jej obowiązków należały jedynie zabawa i pouczanie ich.
Dzięki temu, że w Wiedniu nie musiała robić absolutnie nic, zwiedziła sporą część miasta z Isabelle i Friedrichem. W czasie tych wycieczek zauważyła, że, tak jak wtedy, gdy oglądali Hofburg, gdy jedno z nich się odzywało, drugie milczało. Martwiło ją to. Wiedziała już od Belle, że ta nie przepadała za swoim narzeczonym, lecz nie rozumiała, dlaczego tak się działo. Jej zdaniem Fritz był cudownym młodzieńcem, uroczym, inteligentnym i wrażliwym. Przypominał jej nieco Jeana, chociaż brakowało mu stanowczości i chociażby niewielkiej pewności siebie, które posiadał jej mąż.
Było jej przykro na myśl, że Belle nie poślubi kogoś, kogo naprawdę kocha, wolała jednak, by jej małżonkiem został Friedrich niż jakiś stary mężczyzna. James mógł wybrać dużo gorzej. Miała nadzieję, że jej córka pokocha narzeczonego w miarę upływu ich małżeństwa. Wierzyła, że miłość nie musi pojawić się od razu, mimo iż sama pokochała Jeana, gdy tylko go poznała.
Kiedy jednak zauważyła, że im bliżej ślubu, tym Belle staje się smutniejsza, zaczęła pojmować, że ten mariaż wcale nie powinien mieć miejsca. Nie chciała, żeby dwójka tak wspaniałych dzieci cierpiała w niechcianym małżeństwie. Musiała z nimi pomówić jak najszybciej i przekonać się, jaka była prawda.
Kiedy Isabelle szykowała się już do snu, Camille postanowiła zapukać do jej pokoju. Dziewczyna udzieliła jej pozwolenia na wejście, ale wyglądała na ogromnie zdumioną, kiedy ujrzała matkę.
— Co się stało, maman? — zapytała, przesuwając się nieco na łóżku, by Camille mogła na nim usiąść.
— Chciałam z tobą pomówić, słoneczko. — Uśmiechnęła się i przysiadła obok córki.
— O czym?
— O Fritzu.
Isabelle zadrżała na dźwięk imienia narzeczonego. Nie miała ochoty o nim mówić. Czuła, że ta rozmowa nie będzie należała do najprzyjemniejszych.
— Co chciałaś wiedzieć na jego temat? — zapytała z lękiem.
— Cóż, jakby to zacząć, córeczko... — Camille przerwała, by wziąć oddech. — Widzę, że go nie kochasz. Źle ci w jego towarzystwie i nie ma między wami najmniejszego porozumienia, a to bardzo ważne w małżeństwie. Zdaje mi się, że nie podzielacie swoich zainteresowań i nie macie wspólnych tematów do rozmów...
— Ach...
Camille wbiła w córkę zaniepokojone spojrzenie. Isabelle przygryzła wargę. Jej matka miała całkowitą rację, lecz miss Ashworth wstydziła się do tego przyznać. Wiedziała, jak dawno ojciec ustalił to małżeństwo i jak dumny z niego był. Nie mogła go teraz tak po prostu rozczarować. Fritz wcale nie był złym młodzieńcem. Życie z nim mogło okazać się przyjemne, chociaż nudne. Ojciec zawsze mógł wybrać gorzej.
— Córeczko, widzę, że chcesz mi coś powiedzieć. Nie krępuj się. Jeśli tylko nie pragniesz za niego wyjść, ja postaram się zrobić tak, żeby ten ślub nie doszedł do skutku.
Ślub miałby się nie odbyć? Nie, nie mogła do tego dopuścić. Ojciec chyba by ją zabił, gdyby tak się stało. Zbyt dużo przygotowań i pieniędzy poświęcił na zorganizowanie ceremonii. Gdyby zostało do niej jeszcze sporo czasu... Wtedy można by o tym pomyśleć. Ale nie, kiedy ślub miał się odbyć ledwo za tydzień. Cóż to byłoby za poniżenie, odwoływać zaślubiny! Nie zamierzała wywoływać skandalu w towarzystwie i rozczarowywać ojca.
— Maman, nie mieszaj się do tego, proszę. Ja chcę wyjść za Fritza, nawet jeśli wydaje ci się inaczej.
— Ale... Widzę, że między wami wcale nie jest najlepiej... — zaprotestowała Camille.
— To źle widzisz. A teraz zostaw mnie samą, chciałabym pójść spać — jęknęła Belle.
— Kochanie...
— Chcę spać! — rzekła bardziej stanowczo.
Camille nie trzeba było dwa razy powtarzać tego samego. Posłała córce pełne rozczarowania spojrzenie i wyszła. Wiedziała, że nic nie osiągnie.
— Val, co ja mam zrobić, kiedy widzę, że ona naprawdę nie chce za niego wyjść, ale nigdy się do tego nie przyzna? — zapytała Camille.
Uważała księżną Montefeltro za swą ostatnią deskę ratunku. Jeśli ona jej nie pomoże, nikt nie zdoła, na Jamesa bowiem nie miała co liczyć, a o Liz w ogóle nie myślała.
— Och, biedna Belle. Obawiam się, że nic się nie da uczynić. Jest tak samo uparta jak ty! Do tego, cóż, Cami... To naprawdę będzie skandal, jeśli odwołacie ślub tydzień przed wyznaczoną datą... Pomyśl tylko, zrujnujesz Belle opinię w towarzystwie! Kto będzie chciał się potem ożenić z dziewczyną, która tak nagle odwołuje ceremonię?
Camille spojrzała na nią beznamiętnie. Wiedziała, że Val miała rację. Belle byłaby skończona wśród wiedeńskiej socjety, a przecież tego żadna z nich nie pragnęła.
— Wiem o tym, ale... Belle i Fritz to naprawdę cudowne dzieciaki i nie chciałabym, żeby zmarnowali sobie życie w niechcianym małżeństwie. Rozumiesz mnie, prawda?
— Zdaje mi się, że tak. — Val uśmiechnęła się do niej. — To naprawdę trudny wybór, Cami, bo to, czy wyjdzie za mąż za Fritza, czy odwoła ślub, zaważy na jej całym życiu... Może nie będzie jej tak źle u jego boku? To przecież dobry chłopiec, moja kochana!
— Wiem o tym. Dlatego boję się, że oboje zepsują sobie...
Urwała, gdy do bawialni weszła Liz w towarzystwie swojego syna. William miał dziesięć lat, ciemne włosy swojego ojca i jasne oczy matki. Chudziutki i wysoki, przypominał Camille Jamesa. Obawiała się, że w przyszłości będzie takim samym kobieciarzem jak Ashworth.
Chłopiec wskoczył na sofę obok Camille i zaczął się głośno śmiać. Hrabina de Beaufort posłała mu wrogie spojrzenie. Już odkąd tu przyjechała, nie lubiła Williama. Czuła, że nieprędko się to zmieni. Nie potrafiła dokładnie określić przyczyny swej antypatii, lecz młodzieniec miał w sobie coś, co ją irytowało.
— Dlaczego siedzi pani na mojej kanapie? — Posłał Camille wrogie spojrzenie. — Ona jest moja i mamusi, nie pani.
— Wybacz mi, nie zostałam o tym poinformowana — fuknęła Camille. — Ale nie zamierzam schodzić.
— Mamusiu, ta okropna pani nie chce zejść z mojej kanapy! — wrzasnął do matki, na co hrabina de Beaufort spojrzała nienawistnie na Liz.
— Cóż, widzę, że James nie poradził sobie z wychowaniem cię...
— Wypraszam sobie! — prychnęła Liz. — Will to najgrzeczniejsze dziecko, jakie widziałam w swoim życiu. To nie jego wina, że ktoś łamie panujący w naszym domu porządek, a biedne dziecko nie może się do tego przyzwyczaić.
— Przepraszam, że nie zostałam poinformowana o twoich zwyczajach, młodzieńcze, w innym wypadku najpewniej bym się do ciebie dostosowała.
— Cami — syknęła księżna Montefeltro. — To tylko dziecko. Nie przejmuj się nim.
Hrabina de Beaufort wiedziała, że jej przyjaciółka ma rację, lecz nie potrafiła się powstrzymać przed drobnymi złośliwościami w stosunku do Liz i jej syna. Ta kobieta doprowadzała ją do szału. Coraz bardziej dziwiła się Jamesowi, że wybrał ją na żonę.
Wtem Ashworth wkroczył do pokoju. Camille dostrzegła, że nie wyglądał zbyt korzystnie. Zdawało się jej, że nie spał dobrze w nocy. Miał podkrążone oczy i rozwichrzone włosy, a koszula wystawała mu ze spodni. Zdumiało ją to jego niechlujstwo.
— Moje panie, co tu się dzieje? Czyżbyście się kłóciły?
— Ależ oczywiście, że nie, kochanie. — Liz uśmiechnęła się do niego z nadmierną słodyczą i ucałowała go w policzek.
Camille dostrzegła fałszywy uśmieszek na jej twarzy. Coraz bardziej jej nienawidziła.
— Tatusiu, ta zła pani usiadła na moim miejscu! — William spojrzał roszczeniowo na ojca i wydął usteczka.
James podszedł do chłopca i westchnął ciężko.
— Willu, hrabina de Beaufort jest naszym gościem, a gościom odstępuje się wszystko, co najlepsze. Dlatego powinieneś pozwolić pani hrabinie na zajęcie twojego miejsca. — Uśmiechnął się do niego, lecz Williama to nie pocieszyło.
— Ja chcę moje miejsce! — Założył dłonie na piersiach.
Ashworth szykował się, by krzyknąć na syna, lecz widząc nienawistne spojrzenie Liz, powstrzymał się.
Camille zauważyła jego reakcję. Coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że James żyje pod despotycznymi rządami żony. Przez czas pobytu w Wiedniu dawna nienawiść do Ashwortha ustąpiła w jej sercu miejscu litości. Wciąż chowała do niego urazę za odebranie jej Belle, czego nigdy nie zamierzała mu wybaczyć, ale widziała, że małżeństwo z Czeszką wyniszcza go od środka. Nie był już tym dawnym, pewnym siebie Jamesem Ashworthem, pożeraczem niewieścich serc, a jakąś jego marną resztką, żałosną i pozbawioną godności. Był to widok tak smutny, że uczuła w sobie ogromny żal.
— Dobrze, Williamie, ustąpię ci miejsca, ale tylko, jeśli twój ojciec zgodzi się pomówić ze mną na osobności.
— Możesz rozmawiać z Jamesem w mojej obecności — wtrąciła się Liz. — Nie mamy przed sobą żadnych sekretów.
— Wolałabym jednak konwersację tylko z Jamesem, zwłaszcza, że dotyczy ona Belle. Nie musisz znać szczegółów.
— Proszę, tatusiu... — Chłopiec spojrzał na niego błagalnie.
— Chodź, Camille — rzucił krótko James i skierował się ku swojemu gabinetowi.
Hrabina de Beaufort podążyła za nim. Gdy weszła do jego biura, ogarnęło ją zdumienie. Dębowe półki na książki były niemal puste, a na solidnym, sosnowym biurku nie stały żadne ozdoby. Nabrała przez to jeszcze więcej podejrzeń, wszak miała w pamięci to, jak bardzoJames ukochał sobie zbytek i luksus.
— Siadaj. — Wskazał jej na sofkę.
Camille zajęła miejsce i spojrzała na niego wyczekująco. James po chwili pojął, czego od niego oczekiwała, i zasiadł obok.
— O czym chciałaś pomówić? — zapytał.
— O Belle i o tobie.
— O mnie? — Uniósł brew ze zdumienia, a kąciki jego ust ułożyły się w cyniczny, pełen niedowierzania uśmiech.
Camille parsknęła śmiechem.
— Tak, o tobie. Ale najpierw o Belle. Zauważyłam, że ona i Fritz zupełnie się nie dogadują. Oboje nie chcą tego małżeństwa. Nie mógłbyś... Nie mógłbyś jej odpuścić?
— Mam odwołać wszystko przez twój kaprys? — wybuchnął James. — Bo coś ci się wydaje? Wiedziałem, że ogłupiałaś przez małżeństwo z that little soldier of yours, ale nie myślałem, że aż tak przeżarło ci rozum! Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, jakie to będzie miało dla niej konsekwencje?
Camille spojrzała na niego ze smutkiem i przygryzła wargę, chcąc stłumić łkanie, które chciało wyrwać się z jej gardła. Jej Belle była stracona. Nie było już dla niej żadnej szansy. Ale... Może nie będzie jej aż tak źle? W końcu Fritz był dobrym dzieckiem. Bardzo dobrym. Musiała się z tym pogodzić. Lepiej, żeby wyszła za dobrego człowieka niż jakiegoś ohydnego starca.
— Wybacz, ja po prostu chcę dla niej jak najlepiej... Dla ciebie też. Widzę, że ci źle w życiu...
— Na jakiej podstawie wysnułaś taki wniosek? — James prychnął wzgardliwie.
Camille spojrzała mu w oczy. Chociaż cała jego twarz wykrzywiła się w jakimś paskudnym grymasie, oczy pełne były smutku i rozpaczy.
— Widzę, że przy Liz stajesz się zupełnie innym człowiekiem... Ma nad tobą kontrolę... Brakuje ci tej złośliwości i pewności siebie, kiedy z nią przebywasz. Do tego te puste pokoje, stare meble... Nie masz pieniędzy?
James w jednej chwili zbladł jak papier. Kpiący uśmiech zniknął z jego twarzy, zastąpiony przez trudny do określenia grymas. Przypominał teraz starego, zmęczonego życiem człowieka.
— Będę z tobą szczery, my dear, bowiem James Ashworth nie zwykł kłamać. Od jakiegoś czasu mam problemy finansowe... Liz jest uzależniona od gier. Przegrywa ogromne sumy... Na początku zdawało mi się, że to tylko niewinna zabawa, taka mała rozrywka... Ale kiedy straciła większość pieniędzy przeznaczonych na swoje miesięczne wydatki i przegrała kilka ze swoich pierścionków, powiedziałem dość. Tyle że ona wynosi mi pieniądze, kiedy nie widzę... Dlatego teraz już wszystko ulokowałem w banku. Ale muszę oszczędzać, żeby było mnie stać na bywanie w towarzystwie i zawieranie korzystnych znajomości. Myślę, że jeśli będę rozsądnie gospodarował tym, co mi zostało, do czasu ożenku Willa jakoś sobie poradzę. Znajdę mu żonę z bajecznym posagiem i wszystko wróci do normalności. Poczekaj... Dlaczego nagle się tak mną przejmujesz? Przecież mnie nienawidzisz.
Camille zarumieniła się i posłała mu uśmiech.
— Bo to prawda... Ale smutno tak patrzeć na Jamesa Ashwortha, który zachowuje się jak nie on... To małżeństwo naprawdę ci nie służy... — westchnęła.
— Wiem... — odrzekł James, wykręcając palce.
— Więc dlaczego się nie rozwiedziesz? — Spojrzała na niego podejrzliwie.
— Och, Camille, nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo bym chciał... Ale nie wiesz, jaka jest Liz. Nie oddam jej Willa, to oczywiste, ale ona sama też się go nie wyrzeknie. Wolę, żeby było, jak jest, niż by miała mi urządzać awantury o dziecko... Uwierz mi, znane piekło jest lepsze od tego, którego jeszcze nie poznałaś... A teraz wybacz mi, Camille, obawiam się, że muszę iść do Willa, jest szesnasta, a o tej porze zwykle się z nim bawię — odparł i wyszedł, pozostawiając Camille z burzą myśli, która rozgorzała w jej umyśle.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top