VIII. Rodzice i dzieci
— Camille, musimy porozmawiać. — Jean spojrzał poważnie na żonę, która właśnie siedziała w pokoju dziecinnym, tuląc do siebie Victora i szczebiocząc do Gigi.
Odwróciła się w stronę męża i omiotła go pełnym zdumienia wzrokiem.
— Stało się coś ważnego?
— Powiedzmy, że tak. — Ton jego głosu był śmiertelnie poważny.
Camille uczuła, że wydarzyło się coś złego. Ze zdenerwowania ścisnął się jej żołądek.
— Słoneczka, maman zaraz do was wróci. — Posłała dzieciom pełne miłości spojrzenie.
Posadziła Victora na fotelu, na którym sama do tej pory zajmowała miejsce, ucałowała oboje dzieci i udała się wraz z mężem do jego gabinetu. Zastanawiała się, jaką miał do niej sprawę o takiej porze. Zwykle o wszystkim mówili z rana, nie przed kolacją, kiedy wszyscy byli głodni po całym dniu i tylko czekali, by się posilić i pójść do swoich pokoi.
Jean otworzył przed nią drzwi do gabinetu i wprowadził ją, po czym polecił, by zajęła miejsce na sofie. Sam przysiadł obok niej. Ujął jej dłoń i spojrzał na nią poważnie. Camille była coraz bardziej zmartwiona.
— Powiesz mi wreszcie, co się dzieje? — prychnęła niecierpliwie.
— Cóż, rozmawiałem przed chwilą z Diane...
— I co?
— Mówiła dzisiaj z Claudine i Belle. Podobno są w stanie wojny na śmierć i życie. Cztery dni temu Belle pocałowała Louisa, a teraz on zupełnie stracił zainteresowanie Claudine. Diane mówi, że biedaczka ma złamane serce.
— Wiem o tym, ale to musiał być jakiś żart — uznała Camille, zupełnie nie dowierzając mężowi. — Przecież to absurd! W przyszłym miesiącu wychodzi za mąż! Po co miałaby uwodzić Louisa?
— Diane twierdzi, że to zemsta za jakiś incydent z poniedziałku. Claudine i David chyba ją obrazili i cóż... Wiem tyle, ile powiedziała mi Diane, nic więcej. Uznałem, że powinnaś porozmawiać z Belle na ten temat, a ja rozmówię się z Lou... Danielle chyba też powinna pomówić z Claudine na temat jej zachowania, bo jeśli rzeczywiście obraziła Belle, to zachowała się karygodnie. Chociaż Belle też nie jest święta...
— Zrobiła coś?
Jean westchnął smutno i spojrzał na żonę. Camille czuła, że słowa, które miał zamiar wypowiedzieć, nie będą w żadnej mierze dobre.
— Poszarpała Gigi, ale to już wiesz. Prócz tego, mam wrażenie, zupełnie ignoruje, co do niej mówię. Wiem, że nie jestem jej ojcem, ale w tej chwili przebywa w moim domu i chciałbym, żeby mnie słuchała. Mogłabyś jej przemówić do rozsądku?
— Jeanie, jej jest naprawdę ciężko. James źle zrobił, wzbraniając mi kontaktu z nią przez tyle lat, a teraz przysyłając ją tutaj. Ona jest sama w domu pełnym obcych, niekoniecznie przychylnych jej ludzi. Nikomu nie ufa, nawet mnie, bo nie wie, do czego jesteśmy zdolni. Wiem, wiem, powiesz mi zaraz, że po miesiącu powinna się przyzwyczaić... Ale ona ma trudny charakter i to dla niej niełatwa sytuacja. Do tego jest przekorna jak ja. Dlatego niezbyt ma ochotę cię słuchać. Wiem, nie powinnam tak mówić. Czuję się w tej chwili, jakbym cię zdradzała. Pomówię z nią, żeby bardziej szanowała twoje zdanie, ale postaw się też w jej sytuacji. Nie gniewaj się na mnie, proszę. — Spojrzała na niego błagalnie.
Jean zdumiał się, że w takim stopniu przejęła się tym, jakie jej słowa wywrą na nim wrażenie. Przecież nigdy się na nią nie złościł, chyba że popełniła naprawdę ogromne głupstwo, co zdarzało się niezwykle rzadko. Skoro jednak odczuwała aż takie wyrzuty sumienia, postanowił to wykorzystać i ugrać coś dla siebie.
— Nie będę się na ciebie gniewał, ale musisz zrobić dla mnie dwie rzeczy poza rozmówieniem się z Belle...
— Jakie dwie rzeczy? — Uniosła podejrzliwie brew.
— Te dwie, których nie robisz ze strachu o swoją figurę. — Jego oczy błysnęły chytrze.
— Och nie, Jeanie, nie będę jadła dzisiaj deseru i nie będę...
— Nie, to nie, będę się na ciebie gniewał, jak chcesz — przerwał jej i wzruszył obojętnie ramionami.
Camille fuknęła. Jean uśmiechnął się do siebie pod nosem. Wiedział już, że wygrał. Niezmiernie go to cieszyło.
— Dobrze. Ale teraz idź do Lou, ja zajmę się Belle.
— Oczywiście, Cami.
To rzekłszy, posłał jej triumfujący uśmiech i wyszedł z pomieszczenia. Skierował swe kroki do pokoju syna. Czuł się dziwnie, mając w zamiarze poważnie rozmówić się z dwudziestosiedmiolatkiem. On w tym wieku miał już za sobą dziesięć lat spędzonych w wojsku, błyskawiczny wręcz romans z Constance, gorącą miłość do Camille uwieńczoną zaręczynami i właśnie poznał mademoiselle Charny. Tymczasem Louis zdawał mu się dużym dzieckiem.
Zastał go przy biurku, zawzięcie coś piszącego. Nie chciał zaglądać w notatki syna, dostrzegł jednak, że na kartce zapisane były imiona Belle i Claudine. Zastanawiał się, co to wszystko miało znaczyć. Syn niepokoił go coraz bardziej.
— Lou, możemy pomówić? — Spojrzał na niego pytająco.
Ten gwałtownie oderwał się od kajeciku i zamknął go z hukiem, jakby ojciec przyłapał go na gorącym uczynku.
— Oczywiście, papo, na jaki temat? — Jego głos drżał.
— Na temat kobiet, Lou.
Jego głos był tak poważny, że Louisa przeszył dreszcz. Obawiał się, jak miała wyglądać ta rozmowa. Wcześniej nigdy nie mówił z ojcem o kobietach. Zdawały mu się one tematem, który go nie dotyczył, nie licząc jego młodzieńczych marzeń o Claudine. Uważał jednak, że nigdy się one nie ziszczą.
— Och, to bardzo poważny temat, ojcze.
— Wiem. Nigdy go nie poruszaliśmy, ale nadszedł ku temu czas. Ja w twoim wieku już dawno byłem zaręczony z Camille, miałem też za sobą inną przygodę, ale o niej nie warto mówić... — Otrząsnął się ze wstrętem na samą myśl o Constance. — W każdym razie, uważam, że to ogromnie nieodpowiednie, by mężczyzna mający dwadzieścia siedem lat nie miał żadnego pojęcia o damach.
Louis spłonął czerwienią. Nigdy nie czuł się wystarczająco dobry, by móc zaimponować jakiejś kobiecie, by oczarować ją swym wątpliwym urokiem czy wreszcie by zdobyć jej serce. Był przecież tylko małym, prostym Lou, który żył dla swego ojca i rodzeństwa. Małżeństwo miał za jakieś widmo majaczące w bliżej nieokreślonej przyszłości.
— Mogę się oczywiście mylić, mówiąc, że nie masz żadnego pojęcia... — Jean zrobił znaczącą pauzę, jednak Louis nie domyślił się, co miała oznaczać. Był zbyt zajęty rozmyślaniem nad tym, że jego ojciec jest dziś dziwnie stanowczy. — Ale mnie nic o tym nie wiadomo.
— Jedyna styczność, jaką miałem z kobietami, to listy, które pisałem do Claudine, jeśli chcesz wiedzieć...
— Kochasz ją?
— Że co? — Louis otworzył usta ze zdumienia.
Wszystkiego spodziewał się po ojcu, ale nie takiego pytania. To było zbyt dziwne, by mogło być prawdziwe.
— Och, Lou, po prostu zapytałem, czy kochasz Claudine. A może Belle?
Młodzieniec tak intensywnie się zarumienił, że poczuł, jak pieką go policzki. Uciekł spojrzeniem w kierunku sufitu, lecz jego ojciec nie dał za wygraną.
— Odpowiesz mi? To ważne.
— Bo... Problem jest taki, że ja... nie wiem...
— Jak to nie wiesz?
— Posłuchaj mnie, papo. Ja... Od zawsze kochałem Claudine. Kiedy wszedłem w wiek, w którym powinienem zacząć się interesować tymi sprawami, wyobrażałem sobie, jak musi teraz wyglądać, czym się interesuje, co by było, gdyby wróciła do Francji... Kiedy przyjechała te kilka lat temu, przepadłem. Była tak śliczna i inteligentna! Te wszystkie listy dawały mi nadzieję na to, że mnie kocha i kiedy znów przyjedzie, będę się mógł oświadczyć. Ale to już jej czwarta wizyta tutaj i za każdym kolejnym razem zachowuje się, jakby była coraz dalej ode mnie... Owszem, spędzamy razem dużo czasu, lecz zdaje mi się, że teraz ma mnie jedynie za przyjaciela. A Belle... Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że wychodzi za mąż, nie musisz mi o tym przypominać, ojcze. To, co zrobiła, było złe, nie powinna... Bo widzisz, ja teraz ciągle o niej myślę... Ten pocałunek... On rozbudził we mnie jakieś dziwne uczucia. Nawet niekoniecznie do niej. Po prostu zacząłem czuć, że chciałbym, żeby jakaś kobieta pokochała mnie tak, jak Camille kocha ciebie, bezwarunkowo, za wszystkie moje wady i zalety. Wiem, że Belle jest dla mnie stracona, a Claudine... Och, gdyby ona tylko dała mi jakiś znak! A tak nic nie wiem, błądzę po omacku w ciemnościach.
— Claudine cię kocha. Naprawdę cię kocha.
— Skąd to wiesz? — Louis spojrzał na niego podejrzliwie.
— Diane z nią rozmawiała. Jest okropnie nieszczęśliwa z powodu tego pocałunku. Idź z nią pomów.
Na twarzy Louisa pojawił się ogromny uśmiech. Nigdy w życiu nie usłyszał wspanialszej nowiny. Claudine go kochała! Ta myśl była tak piękna, tak słodka i pełna radości, że nie wiedział nawet, że istnieje uczucie, które wynosi człowieka na takie wyżyny szczęścia.
— Och, papo, dziękuję ci! Rozmówię się z nią jutro, dziś jestem tym wszystkim zbyt roztrzęsiony i podekscytowany! — wykrzyknął radośnie.
Czuł, że dzisiaj nie zaśnie z ekscytacji. Cały świat mógł się walić, lecz dla niego liczyło się tylko to, że Claudine go kochała.
— Dobrze, synu. Dobranoc. — Jean uśmiechnął się do niego i wyszedł.
W tym samym czasie w pokoju na drugim końcu korytarza trwała rozmowa matki z córką. Nie przebiegała już z taką łatwością jak ta, którą Jean przeprowadzał z synem, Belle bowiem nie chciała mówić z matką. Camille co rusz ciężko wzdychała, zła na Isabelle, że ta nie jest chętna jej odpowiedzieć.
— Ależ dziecko, proszę cię, od ciebie zależy szczęście co najmniej dwóch osób. Dlaczego pocałowałaś Louisa? To naprawdę poważna sprawa. Jeśli mi nie odpowiesz, twój ojciec dowie się o wszystkich twoich wybrykach. A sama mówiłaś przecież, że jest pod urokiem tej nowej żony, która niezbyt cię lubi, więc kto wie, jaką karę za takie zachowanie ci wymierzy.
Belle westchnęła ciężko i omiotła matkę pełnym żalu spojrzeniem. Camille wiedziała, że jest już na wygranej pozycji, lecz mimo to serce ścisnęło się jej z rozpaczy.
— Belle, słoneczko, co ci jest? Chodzi o Lou czy o coś jeszcze? O ojca i tę Czeszkę?
— Ja naprawdę nie chciałam całować Lou, bo nie jest w moim guście. — Pociągnęła nosem. — Ale Claudine upokorzyła mnie przed wszystkimi i chciałam zrobić jej na złość. Przepraszam.
— Czyli nie podoba ci się Louis?
— Nie. Za bardzo przypomina mi Fritza, a ja nie lubię Fritza.
— Dlaczego? Przecież masz za niego wyjść. Wiem, że ojciec ułożył to małżeństwo, ale myślałam, że darzycie się choćby niewielkim uczuciem...
— Fritz to naprawdę dobry chłopiec i nie mam wobec niego żadnych zastrzeżeń, ale zupełnie nie potrafię się z nim porozumieć. Już Louis jest lepszy pod tym względem. Ale pocieszam się, że może po ślubie będzie lepiej. Chyba wolę już życie z nim i słuchanie jego fortepianu niż ojca, Liz i Williama. To dziecko jest okropne!
Na słowa córki Camille ogarnęła ogromna rozpacz. Jeszcze bardziej żałowała, że nie odważyła się jej wychowywać, że najpierw ją zostawiła, by później, po walce zarówno z Jeanem, jak i z Jamesem, poddać się i pozwolić byłemu kochankowi na zajęcie się dzieckiem. Walczyła o nią zbyt słabo, bez odpowiedniego przygotowania i wsparcia, niszcząc tym samym życie Belle. Gdyby tylko udało się jej wyrwać córkę z rąk Jamesa, Isabelle mogłaby mieć takie piękne, pełne miłości życie... Ale czasu nie dało się już cofnąć, a ona nie powinna się rozczulać nad tym, co mogło być w przeszłości. Takie zachowanie było domeną Jeana, nie jej.
— Och, Belle, jeśli nie chcesz za niego wychodzić, a nie możesz znieść ojca, lepiej zamieszkaj ze mną. Nie wiem, czy twój ojciec się na to zgodzi, ale spróbuję go przekonać...
— Nie. Nie wiem, czy życie z wami byłoby lepsze od codzienności z ojcem i Liz... A poza tym... Paryż jest piękny, ale kocham Wiedeń. Nie zamieniłabym go na inne miasto. Ale dziękuję ci za taką propozycję. Teraz widzę, że wcale nie jesteś tak okropna, jak mówił o tobie ojciec. — Uśmiechnęła się do matki i przytuliła się do niej.
Camille, wzruszona jej słowami, przycisnęła ją do piersi i uroniła kilka łez. Wiedziała, że ich relacja nigdy nie będzie taka, jak powinna, że nie odzyska już tych lat, przez które była odseparowana od Isabelle, ale była jeszcze dla niej szansa, by pokazać córce, że naprawdę ją kocha i chce być dla niej dobrą matką.
— Pojedziesz ze mną na ślub? Może lepiej bez Jeana, bo tata go nienawidzi... Ale czuję, że z tobą ten dzień może być piękniejszy. Jean i dzieci chyba poradzą sobie bez ciebie kilka tygodni?
— Och, dziecinko, oczywiście, że z tobą pojadę, skoro tego pragniesz. Poza tym, Jean i dzieci mogą pojechać ze mną, jeśli zajdzie taka potrzeba, wynajmiemy jakiś ładny pałac i James nawet się nie dowie, że nie przyjechałam sama. Chyba że nie będą chcieli, wtedy pojadę bez nich. Dziękuję ci, że postanowiłaś mi zaufać, Belle. Wiem, że nie byłam dobrą matką, ale naprawdę chciałam naprawić swoje błędy i żałuję, że mi się nie udało. Obiecaj mi tylko jedno.
— Tak?
— Przeprosisz Claudine? Ona naprawdę źle się czuje po tym wszystkim.
— Tylko, jeśli ona przeprosi mnie.
— Dobrze, kochanie, porozmawiam z nią.
— Dziękuję... maman.
To słowo, wypowiedziane tak niepewnie, ale z widocznym uczuciem, sprawiło, że Camille poczuła w sobie nowe siły do życia. Miała jeszcze szansę naprawić swoje błędy. I zamierzała ją wykorzystać.
W tym samym czasie ze swoją córką mówiła też Danielle. Claudine była już nieco spokojniejsza niż ostatnim razem, gdy rozmawiała z matką i ciotką, lecz wciąż nie czuła się najlepiej.
— Myślisz, że Lou mnie kocha? Diane mi tak mówiła, ale ona niekoniecznie jest bezstronna, mogła chcieć poprawić mi humor po tym wszystkim... Wiesz, jaka jest kochana, wszystkich tylko pociesza...
Danielle przysunęła się do córki i objęła ją. Przycisnęła ją do piersi, jak to zwykła robić, gdy Claudine była jeszcze małą dziewczynką, i zaczęła przesuwać dłońmi po jej włosach. Mimo swojego wieku Claudine uwielbiała te matczyne pieszczoty.
— Córeczko, wierzę, że gdyby nie darzył cię uczuciem, to nie pisałby do ciebie tylu listów. Jesteś śliczną, mądrą, wartościową dziewczyną. Lou byłby głupcem, gdyby cię nie pokochał, zwłaszcza, że macie taki świetny kontakt! Tylko, cóż, jakby to ująć w słowa, kochanie... Lou jest bardzo nieśmiały, nawet Jean w młodości zdaje mi się przy nim bardzo odważnym, a musisz wiedzieć, że bał się spojrzeć na Camille w mojej obecności — zaśmiała się. — Ach, gdzie te czasy, gdy byliśmy tacy młodzi i niewinni... Myślę, że powinnaś jakoś zachęcić Louisa. Wiem, że wszyscy zawsze mówią, że to mężczyzna powinien wyjść z inicjatywą, ale świat się zmienia, drogie dziecko, za jakiś czas kobieta oświadczająca się mężczyźnie może nie być niczym złym. — Uśmiechnęła się do córki. — Nie musisz składać mu jakichś propozycji, ale pokaż mu, że ci na nim zależy.
— Tak uważasz, maman?
— Tak. Gdybym nie była odważna, nie byłabym dzisiaj z Philippe'em. To ja pierwsza okazałam mu zainteresowanie, zniecierpliwiona, że nie rozumie moich aluzji...
— Och. — Claudine zarumieniła się. — A czy tobie podobałoby się, gdybym została żoną Lou? — zapytała z niepokojem.
— Oczywiście, perełko! — Na twarzy Danielle pojawił się ogromny uśmiech. — To taki dobry, przystojny chłopiec! To będzie zaszczyt mieć go w rodzinie. No i kochasz go, a to najważniejsze. Masz moje błogosławieństwo, tatusia też. Kochamy cię i chcemy, żebyś była szczęśliwa.
Wzruszona Claudine ucałowała matkę w policzek i uroniła kilka łez wzruszenia. Czuła, że mając wsparcie matki, może zrobić wszystko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top