VIII. Choroba nawiedza dom de Beaufortów
Od rozmowy Jeana i Camille upłynęło kilka dni. Ona miała już niemal całkowitą pewność, że jej mąż zwyciężył w walce z alkoholem. On jednak chwilami mamiony był wizją kryształowej karafki wypełnionej czerwoną cieczą. Soczysty kolor kusił, by sięgnąć po naczynie i wlać w siebie wino. Camille jednak przezornie zabrała karafkę z jego gabinetu i przykazała ochmistrzyni, madame Leroi, by pod żadnym pozorem nie pozwoliła, by ktokolwiek wydał panu hrabiemu alkohol.
Jean czuł, jak trzęsą mu się ręce z braku wina. Od jakiegoś czasu raczył się nim codziennie, teraz więc, gdy został od niego odcięty, nie potrafił wytrzymać. Wciąż walczył z chęcią sięgnięcia po karafkę. Wtedy jednak przypominał sobie o rodzinie. Nie mógł znowu zawieść żony i dzieci. Kiedy czuł, że zaraz skończy się jego cierpliwość, przychodził do żony. Zamiast alkoholem upajał się smakiem ust Camille. Sprawiało mu to dużo większą przyjemność niż picie.
I wtedy wydarzyło się coś okropnego.
W środku nocy rozległ się przerażający płacz. Jean myślał, że może jedynie mu się to śni, ale szloch nasilał się z każdą chwilą. Otworzył oczy, przetarł je dłonią i wstał z łóżka. Zarzucił na siebie okrycie i po omacku dotarł do drzwi. Kiedy znalazł się na korytarzu, pojął, że to z pokoju jego córeczek dobiegają te dźwięki. Popędził tam tak szybko, jak pozwalały mu na to ciemności, i wszedł do środka.
Charlotte spokojnie spała, ale Diane szlochała głośno, wijąc się w pościeli. Serce waliło Jeanowi, jakby chciało wyskoczyć z jego piersi. Natychmiast podbiegł do córeczki i przyklęknął przy jej łóżku. Twarzyczka Diane płonęła niezdrowym rumieńcem. Pogładził córkę po włosach i wziął ją w ramiona. Kiedy córeczka położyła główkę na jego piersi, poczuł buchające od niej ciepło. Gdy dotknął jej czoła dłonią, na moment zamarł. Nie ulegało wątpliwości, że Diane miała gorączkę. Jej oczka dziwnie błyszczały.
— Papo — zaszlochała, oplatając jego szyję rączkami. — To tak bardzo boli... Kiedy przestanie?
— Co cię boli, słoneczko? — zapytał, wplatając palce w jej włosy.
— Ucho... i głowa... — jęknęła.
— Papa jutro wezwie pana doktora, dobrze? A teraz się połóż. Pójdę do madame Leroi po coś na gorączkę, powiem maman, że źle się czujesz, i wrócę do ciebie.
— Dobrze, papo. — Uśmiechnęła się blado i wróciła do łóżeczka.
Jean najpierw udał się do ochmistrzyni. To ona sprawowała pieczę nad kluczami do wszystkich szafek w domu, w tym do apteczki. Madame Leroi była kobietą wysoką i korpulentną, i chociaż Camille przewyższała ją wzrostem, z daleka zdawało się, że to ochmistrzyni jest od niej sporo wyższa. Mimo jej szorstkiego charakteru i braku gracji Jean wręcz ją uwielbiał. Pilnowała, by wszystko w domu było uporządkowane, obiad podany o czasie, a służba szczęśliwa i zadowolona. Czasem rzuciła jakimś żartem, który zawsze niezmiernie bawił hrabiego, w przeciwieństwie do jego małżonki, która nienawidziła gospodyni. Wolała jednak zostawić prowadzenie domu jej, gdyż sama zupełnie nie miała o tym pojęcia, nieprzygotowana przez matkę do roli pani na włościach. W czasie, który musiałaby przeznaczyć na obowiązki związane z prowadzeniem domu, Camille wolała czytać, doskonalić się w grze na pianinie, malować lub bawić się ze swymi pociechami. Zatwierdzała jedynie jadłospis na każdy dzień i zajmowała się sprowadzaniem najmodniejszych tkanin na nowe suknie.
Zapukał delikatnie do pokoju ochmistrzyni, mając nadzieję, że ta zaraz się obudzi, i czekał.
— Już idę! — krzyknął ktoś ze środka.
Jean usłyszał ciężkie kroki. Po chwili drzwi otwarły się i w progu stanęła Mathilde Leroi we własnej osobie. Jej zazwyczaj perfekcyjnie ułożone brązowe włosy teraz sterczały na wszystkie strony. Przetarła oczy dłonią.
— Co się stało, monsieur le comte?
— Diane ma gorączkę. Zaparzy jej pani jakichś ziółek?
— Za chwilę przyniosę je do pokoju mademoiselle — odparła.
— Dziękuję.
De Beaufort odwrócił się i odszedł. Słyszał jeszcze, jak Mathilde mamrocze coś o przesadzie, z jaką jej pracodawca troszczy się o swoje dzieci i o tym, że do rana Diane wszystko przejdzie, postanowił to jednak zignorować. Wiedział, że swe obowiązki wypełniała znakomicie, a to rekompensowało jej skłonność do marudzenia.
Kiedy wszedł do swej alkowy, Camille siedziała na łóżku, już ubrana. Na jej twarzy malowała się troska przemieszana ze strachem. I ona nie mogła przestać się zamartwiać, chociaż nie okazywała tego tak bardzo jak Jean.
— Co z nią?
— Ma gorączkę — westchnął, zajmując miejsce obok żony. — Mówi, że bardzo boli ją ucho i głowa. Madame Leroi poszła zaparzyć jakichś ziółek.
— Moje biedactwo...
— Zaraz do niej pójdę. Obiecałem jej, że będę z nią siedział przez całą noc.
— Ja też chcę! Moja biedna dziecinka...
— Nie ma sensu, Cami — odrzekł, gładząc jej dłoń. — Nie powinno nas być tam za dużo. I niech chociaż jedno z nas będzie wyspane.
— W takim razie idź już. Niech nie siedzi sama.
— Kocham cię — wyszeptał jeszcze i złożył pocałunek na jej ustach, po czym wyszedł.
Gdy wszedł do pokoiku Diane, zegar wybił drugą nad ranem. Dziewczynka wciąż była niespokojna. Na jej policzkach czerwieniły się niezdrowe rumieńce. Dopiero kiedy Jean przysunął krzesło do jej łóżeczka i ujął jej małą rączkę, na jej umęczonej twarzyczce pojawił się uśmiech. Po chwili do pokoju weszła gospodyni, a za nią służąca z ręcznikami.
— Zaparzyłam ziół — oznajmiła twardo i podała Jeanowi kubek z parującą cieczą. — Kiedy już wypije, proszę jej robić okłady. To powinno pomóc. Anne wygrzała ręczniki. A teraz dobranoc, monsieur le comte.
Jean przyjął od nich ręczniki i napar, dziękując za pomoc. Kiedy wyszły, odwrócił się do córeczki. Diane patrzyła na niego z lękiem.
— Teraz to wypijesz, kochanie. — Spojrzał na nią pocieszająco i przysunął napar do jej usteczek, na co ta skrzywiła się.
— Nie chcę, papo... — jęknęła.
— Słoneczko, nie wyzdrowiejesz, jeśli tego nie wypijesz. Musisz. Dla twojego dobra. Chyba nie chcesz być chora do końca życia?
— Nie chcę... Ale nie chcę też tego pić...
— A jak dam ci buziaka?
— Nie. — Wydęła usteczka.
— A za dwa buziaki?
— Nie.
— A za trzy?
— Też nie.
— To co ja mam zrobić, żebyś to wypiła? — Mężczyzna rozłożył bezradnie ręce.
— Kupić mi nową sukienkę. Różową. — Wyszczerzyła zęby w uśmiechu, ignorując na chwilę ból.
Jean spojrzał na nią ze zdumieniem. Nigdy nie spodziewałby się po swojej małej, spokojnej Diane, że będzie taka wymagająca.
— Moja panno! Jesteś gorsza od swojej maman! — zaśmiał się. — Nawet ona nie stawia mi takich wygórowanych żądań! Ale dobrze, słoneczko, papa kupi ci nawet i dwie sukienki, bylebyś to wypiła i była zdrowa. To co, przełkniesz to?
— Tak, papo. — Skinęła główką.
Teraz już nie protestowała, lecz posłusznie wypiła cały napar, chociaż szło jej to opornie. Jean widział, jak córeczka marszczy nosek i ledwo przełyka ciecz. Sam nie cierpiał picia ziółek, gdy był mały, wiedział jednak, że pomagają. Kiedy już naczynie było puste, Jean wziął wygrzane ręczniki i położył je na czole i klatce piersiowej dziewczynki. Myślał, że Diane zaraz zaśnie, ona jednak wciąż się w niego wpatrywała.
— Papo? — zapytała nagle, na co Jean wzdrygnął się ze strachu. Obawiał się, że poczuła się gorzej.
— Tak, córeczko?
— Opowiesz mi bajkę?
Kiedy zadała to pytanie, odetchnął z ulgą. Myślał, że najgorsze było już za nimi. Zaczął więc snuć opowieść o księżniczce więzionej przez smoka, którą sam kiedyś wymyślił dla swoich dzieci. Jego niski, ciepły głos ukołysał ją do snu. Nie doszedł nawet do połowy historii, kiedy Diane już spała.
Siedział przy dziewczynce całą noc, przypatrując się jej twarzyczce. Kiedy tylko drgnęła, od razu zrywał się z miejsca, zaniepokojony, że dzieje się jej coś złego. Nie darowałby sobie, gdyby umarła. Camille opowiedziała mu któregoś dnia o śmierci Catherine, córeczki Hugona, i wielkiej rozpaczy jej rodziców. Pamiętał, jak brat jego małżonki nosił dziewczynkę na rękach, tulił ją do siebie i całował, nazywając swoim największym skarbem. On to samo czynił z Diane. A teraz mała Cathy leżała kilka metrów pod ziemią, w zimnym grobie, w towarzystwie swego dziadka.
Śmierć hrabiego de La Roche'a nie zrobiła na nim już takiego wrażenia jak zgon bratanicy. Odczuł nawet swego rodzaju ulgę. Nie musiał się przynajmniej obawiać, że jego teścia ogarną nagle mordercze instynkty i przybiegnie do jego domu, wymachując siekierą, z zamiarem zabicia go za poślubienie jego córki. Przykro mu było ze względu Camille, wiedział bowiem, jak bliska więź łączyła ją niegdyś z ojcem, sam jednak czuł się bezpieczniej, kiedy hrabiego nie było na świecie. Przynajmniej nie zagrażał jego dzieciom.
Diane przebudziła się o szóstej. Nie był to jednak powód do radości. Gorączka co prawda ją opuściła, przynajmniej chwilowo, dziewczynkę jednak ogarnęło ogromne osłabienie. Ledwo podniosła główkę z poduszki.
— Papo... — jęknęła z boleścią. — Niedobrze mi...
Jean natychmiast zażądał od pokojówki, by przyniesiono małej miskę. Chciało mu się płakać, gdy patrzył, jak jej drobnym ciałkiem wstrząsają torsje. Kiedy myślał, że nadszedł już koniec, przyszła najgorsza fala. Jeanowi zdawało się, że Diane wypluje zaraz płuca z wysiłku i padnie bez życia na łóżeczko. Jakby tego wszystkiego było mało, Lottie również się obudziła i domagała się jedzenia. Jej krzyki zwabiły do pokoju Camille.
Miniona noc pozostawiła na jej twarzy ślady. Była niemal tak blada jak Diane, a oczy miała podkrążone nie mniej niż Jean. Niemal nie spała, obawiając się o swoją córeczkę. Do tej pory jeszcze żadne z jej dzieci poważnie nie chorowało, za co dziękowała Bogu w codziennych modlitwach.
— Co się dzieje? — zapytała, rozglądając się po pomieszczeniu. — Jeanie, czy wszystko dobrze?
On tylko pokręcił głową. Nic nie było dobrze. Diane ledwo łapała oddech po wymiotach, a Lottie wciąż płakała. Camille westchnęła ciężko, po czym podeszła do kołyski i wyciągnęła z niej dziewczynkę.
Camille zabrała Lottie do mamki. Kiedy już dziewczynka została nakarmiona, matka na powrót wzięła ją w ramiona i chodziła po całym domu, wydając służbie polecenia. Jednej pokojówce nakazała wygrzać ręczniki, drugiej przynieść pościel do kołyski znajdującej się w pokoju Alexandre'a, gdzie chciała tymczasowo przenieść Lottie, kolejnej wezwać doktora, a jeszcze innej zanieść panu hrabiemu śniadanie do sypialni Diane. Na końcu odwiedziła jeszcze synka, który w całym tym zamieszaniu nie został obudzony o właściwej porze, z czego był wielce kontent. Louisowi odwołała lekcje, tłumacząc to zawiedzionemu chłopcu tym, że w panującym w domu harmidrze nie będzie się w stanie uczyć. Najstarszy z rodzeństwa udał się więc do pokoju młodszego brata, z którym spędził na zabawie całe przedpołudnie.
Doktor przyjechał dopiero po obiedzie. Camille była wściekła, że biedne dziecko nie jadło od wczoraj, czekając aż postawiona zostanie diagnoza, doktor jednak niezbyt przejął się jej gniewem. Wytłumaczył jej obojętnie, że nie mógł wcześniej przybyć i udał się do pokoju dziecka, w którym czekał już na niego Jean. Po przebadaniu pacjentki i wysłuchaniu sprawozdania Jeana na temat występujących objawów, uznał, iż małą dopadło zapalenie ucha i przepisał jej maść na złagodzenie bólu. Kazał do tego pić zioła i robić okłady, jak już to czyniono poprzedniej nocy. I wyszedł.
O Diane i jej zdrowie martwili się wszyscy, prócz jej braciszka. Ten był wielce zazdrosny, że jego bliźniaczka wywołała w domu taki ambaras. Próbował na siebie zwrócić uwagę wszystkich dookoła, ci jednak byli zbytnio zaaferowani swymi obowiązkami bądź małą Diane. Kiedy matka przyszła do jego pokoju z Lottie i położyła ją w kołysce, nie wytrzymał. Rodzice nie myśleli chyba, że będzie mieszkał z tym rozkrzyczanym dzieckiem w jednym pokoju.
— Maman! — krzyknął głośno, tupiąc pulchną nóżką. — Nie będę spał z Charlotte w jednym pokoju! Nie będę!
— Dlaczegóż to, Alexandrze?
— Bo to mój pokój!
— Alexandrze, uspokój się! — Spojrzała na niego karcąco, on jednak dalej krzyczał i dalej tupał nóżką.
— Nie, nie uspokoję się! Wszyscy dzisiaj mnie ignorujecie! Jedynie Lou się ze mną bawił, ty i papa o mnie zapomnieliście! Myślicie tylko o Diane!
Camille schyliła się do synka. Nie myślała, że to nagłe zaaferowanie wszystkich domowników Diane tak na niego wpłynie. Zazwyczaj to nim się interesowano. Diane pozostawała w jego cieniu, nie będąc tak łasą na pochwały jak brat. Dzisiejszy dzień musiał więc stanowić wielki cios dla jego miłości własnej.
— Kochanie, Diane jest chora. Potrzebuje teraz dużo uwagi, żeby mogła wyzdrowieć. Nie powinieneś tak źle o nas myśleć. Ciesz się, że ty nie leżysz w łóżku, zmożony chorobą. Powinieneś się nią bardziej przejmować. Samolubstwo jest złe.
Alexandre spojrzał na nią ze smutkiem. Nie lubił, kiedy matka była nim rozczarowana.
— Dobrze, maman — odparł, nieco zawstydzony swoim postępowaniem. — Już będę dobry dla Diane.
— Zuch chłopiec. — Camille pocałowała go w czoło i wstała.
Jeszcze wychowa go na dobrego człowieka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top