L. Ból serca

Przemysław był uszczęśliwiony, że postawił stopę na francuskiej ziemi, gdzie mógł czuć się bezpiecznie, lecz poza tym nie miał żadnych powodów do radości. 

Wciąż nie docierało do niego, że Janek, jego najlepszy przyjaciel, którego znał niemal przez całe życie, w dodatku młodszy od niego o dwa lata, nie żył. Janek zawsze był obok i rozjaśniał świat swoim uśmiechem i patriotycznym zapałem. Życie bez niego było przerażająco puste. 

Chciał biec ile sił do domu, lecz wiedział, że najpierw musi odwiedzić Potockich. Ogromnie się tego obawiał. Nie miał pojęcia, co im rzec, ani jak też mogli zareagować na śmierć Janka. Czy nie będą mieli do niego pretensji, że przeżył, kiedy ich ukochany syn i mąż zginął?

Przystanął przed posiadłością de Beaufortów. Wiedział, że ojciec Diane na pewno coś mu doradzi. Z jego wsparciem powinno mu być łatwiej stawić czoło temu, co go jeszcze czekało.

Nie chciał siadać w przestronnej bawialni. Pragnął, by de Beaufort jak najszybciej do niego zszedł. Musiał pozbyć się brzemienia, które mu ciążyło. Rozglądał się po pokoju, taksując wzrokiem freski na suficie i złote wykończenia mebli. Gdyby nie był zbytnio rozemocjonowany, zapewne stwierdziłby, że styl, w jakim urządzono wnętrze, wyszedł z mody piętnaście lat temu, lecz był zbyt rozedrgany. 

Ścisnęło go w żołądku, gdy ujrzał Jeana. Ten zaś wytrzeszczył oczy i wydał z siebie stłumiony okrzyk. Podbiegł do Polaka i złapał go za rękę. 

— Och, jak dobrze, że wróciłeś! Co z Jeanem? 

Przemysław posłał de Beaufortowi pełne bólu spojrzenie i przełknął ślinę. Czuł, że te straszne słowa nie przejdą mu przez gardło. Skulił się, nie chcąc patrzeć na pełne niepokoju i strachu oblicze de Beauforta. 

— On... — jęknął Jean, nie chcąc kończyć. 

Przemek posłał mu pełne bólu spojrzenie i skinął głową. De Beaufort od razu wszystko pojął. Poczuł się, jakby ktoś uderzył go w twarz. Przed oczyma stanęła mu Diane. Gdy pomyślał o tym, jak ogromnym ciosem w samo serce będzie dla jego córki wiadomość o śmierci męża, w jego oczach stanęły łzy. Dałby wszystko, byle Diane nie musiała bardzo cierpieć, wziąłby jej katusze na siebie, lecz wiedział, że w tej sytuacji musiała sobie poradzić sama. 

— Boże... Jedźmy do Fransa. Moja żona akurat przyszła do nich z wizytą... — jęknął i pogonił Przemka, sam zaś pobiegł po służącego, by jak najszybciej przygotować powóz. 

Gdy zmierzali do domu Potockich, patrzyli na siebie z żalem. Jean doskonale wiedział, jak musiał czuć się młodzieniec. Jemu samemu przyszło poinformować ojca o śmierci brata ponad trzydzieści lat temu. Do dziś pamiętał, jak ledwo mógł się wysłowić i cały się trząsł. Wiedział, że słowa nic nie dadzą, że Przemysław musi się z tym zmierzyć sam. Wyciągnął się ku niemu i przytulił młodzieńca, mając nadzieję, że doda mu to choć trochę odwagi.

— Dziękuję — wyszeptał Przemek z wdzięcznością. 

Uścisk Jeana niewiele mu dał, gdyż wciąż był pełen strachu. Wizualizował to, co mogło go zaraz spotkać. Widział już zrozpaczonego Franciszka, Diane we łzach i roztrzęsioną Anię rzucającą przekleństwa na Rosjan, którzy zabili jej brata. Obawiał się, że nie zniesie tak ogromnego bólu, jaki przyniesie mu widok pełnych żałości członków rodziny Janka. 

Gdy przekroczyli próg domu Potockich, poczuł, jak robi mu się słabo. Dlaczego nie mógł umrzeć wraz z z Jankiem? Wtedy nie musiałby przeżywać tego całego piekła. 

Zaraz otrząsnął się. Nie przyprawiłby swego ojca o takie cierpienie. Musiał się zmierzyć z powiadomieniem rodziny Janka o jego śmierci i wrócić do domu. 

Poczuł, jak de Beaufort ściska go za ramię, dodając mu odwagi. Uśmiechnął się do niego blado i wkroczył do bawialni. 

Siedzieli w niej wszyscy, nawet Tadeusz, który zazwyczaj dystansował się od rodziny. Diane trzymała swoją córeczkę przy piersi i coś do niej szeptała. Siedząca obok niej Camille wpatrywała się w twarzyczkę dziecka i szeroko uśmiechała. Ania i Pola zachwycały się małym Józiem, Tadeusz rozmawiał z matką, a Franciszek siedział w fotelu i czytał gazetę. Przemek poczuł, jak kraja mu się serce na myśl, że zaraz przyjdzie mu zniszczyć to rodzinne szczęście. 

Wtem posłyszał krzyk Ani, która zerwała się z miejsca i rzuciła mu się na szyję. Przycisnął ją do siebie i pocałował w czoło, ciesząc się, że w końcu ją ujrzał. Miał nadzieję, że już nigdy się nie rozstaną. Na moment ten okropny ból w sercu ustał, zastąpiony przez słodkie, pozbawione trosk uczucie. 

Odsunął ją od siebie i spojrzał na zebranych. Wszyscy patrzyli na niego z wyczekiwaniem, jakby chcieli zapytać, co stało się z Jankiem. Przemek zadrżał. 

Diane podała Klarę swej matce i podeszła do Kossakowskiego. Ten zadrżał. Jej ufne, pełne nadziei spojrzenie sprawiało, że coraz bardziej bolało go serce. Jak miał jej powiedzieć, że jej ukochany mąż zginął?

— Gdzie mój kochany...? — zapytała cicho, niemal szepcząc. 

Przemek odetchnął ciężko i ujął jej dłoń. Sięgnął do kieszeni, w której trzymał jej portrecik, i wsunął go pomiędzy drobne palce Diane. Nie potrafił powiedzieć jej prosto w oczy, że Janek nie żyje. 

Diane otworzyła dłoń i spojrzała pytająco na Kossakowskiego, wskazując na swój portrecik. Dopiero po chwili dostrzegła, że w jednym miejscu był nieco wgnieciony. Przez głowę przeszła jej myśl, że Janek mógł zginąć, była ona jednak tak straszna, że spychała ją na krańce umysłu. To nie mogła być prawda. 

— On... kazał ci to oddać... — wyjąkał Przemek. 

Wypuścił dłoń Diane, która wciąż wpatrywała się w niego z niedowierzaniem, i podszedł do Franciszka. Wyciągnął zza pazuchy order przyjaciela i odpasał jego szablę. Potocki podniósł się z miejsca i spojrzał na niego ze strachem.

— Nie, dziecko, nie wmówisz mi, że mojemu Janeczkowi coś się stało! Nie wmówisz mi! Gdzie on jest? Janek, chodź tu! Nie rób staremu ojcu psikusa! 

Przemek jęknął z rozpaczą i wcisnął Franciszkowi do rąk order i szablę, którą ten upuścił z głuchym szczękiem. 

— Obawiam się, że tym razem to nie psikus. Dałbym wszystko, żeby stał tu obok mnie...

Franciszek poczuł, jak ktoś wbija mu klin w serce. Nie chciał wierzyć, że jego najdroższy synek, którego z taką radością nosił na rękach, gdy się urodził, któremu z taką pasją opowiadał o Polsce i uczył patriotyzmu, zginął. 

— Jak to się stało... — jęknął. 

— Nie wiem... Nie wiem, znalazłem go już później... Leżał w trawie, cały podziurawiony. Nie miał szans... 

Potocki wyobraził sobie ciało syna przedziurawione przez kule, leżące wśród stosu innych trupów, i wybuchnął gorzkim szlochem. Jego mały, kochany Janeczek leżał gdzieś w ziemi, nawet jeśli w polskiej ziemi, to samotny i oddalony od rodziny, w towarzystwie innych, którzy tak jak on oddali życie za ojczyznę. Franciszek pamiętał, że gdy zginął jego ojciec, starał się nie myśleć o tym, że nie będzie miał już rodzica, lecz o tym, że Józef zginął za wielką sprawę. Teraz czuł jedynie gorycz. 

— Za dużo mnie to wszystko kosztuje! Najpierw ojciec, potem moje zdrowie, a teraz syn, a Polska i tak jest ciemiężona przez zaborców! Na co tyle krwi, tyle śmierci niewinnych, skoro do niczego to nie prowadzi? Janeczku, moje dziecię, co stary ojciec bez ciebie pocznie? Na co ci ten order, skoro nie będzie już nigdy zdobił twej piersi? — Spojrzał z obrzydzeniem na order i ze złością cisnął nim o ziemię. 

Ania, widząc taką profanację, krzyknęła i rzuciła się na ziemię, by podnieść odznaczenie, po czym spojrzała na ojca ze zgrozą.

— Tato, jak mogłeś? 

— Na co mi to, skoro nie wróci mi syna? — wrzasnął na to Franciszek i wybuchnął szlochem. 

Wtem wszyscy zgromadzeni zapłakali. Pola dopadła do ojca i wtuliła się w niego, Tadeusz objął matkę i wbił pusty wzrok w przestrzeń, Diane wtuliła się w ojca, a Camille spojrzała z rozpaczą na trzymane w ramionach dziecko. Przemysław podbiegł do Ani, która wciąż leżała na podłodze, łkając, i chwycił ją w ramiona. 

— Anusiu... — wyszeptał. — Jego ostatnie słowa... One... Były o tobie. 

— O Boże... — jęknęła i spojrzała na niego ze zdumieniem. — Co powiedział? 

— Żebym się z tobą ożenił, jak wrócę — załkał i wtulił twarz w jej ramię. 

— Nawet w takiej chwili o mnie myślał... Boże, Przemku, dlaczego on? Przecież... Przecież... On na to nie zasłużył! — krzyknęła gniewnie. 

— Nie wiem, Anusiu, nie wiem...

Siedząca na sofie Antoinette trzęsła się coraz bardziej. Nie mogła pogodzić się z tym, że dziecko, które przez tyle czasu nosiła pod sercem, które było jej taką pociechą, gdy Franciszek wrócił z wojny, już nie żyło. Dlaczego Bóg jej go odebrał? Dlaczego musiała cierpieć z powodu śmierci syna? To on powinien opłakiwać ją, nie ona jego. 

Wtuliła się mocniej w Tadeusza i zaczęła gładzić go po ramieniu. 

— Przynajmniej ciebie mi nikt nie odbierze, skarbie... — jęknęła. 

Pola wskoczyła ojcu na kolana i szlochała. Oboje nie mogli powstrzymać się od płaczu. Dziewczynka nie wierzyła, że jej ukochanego braciszka nie ma już na świecie. Komu będzie teraz dokuczała, do kogo pójdzie, kiedy będzie miała kłopoty?

— Tatusiu, kto teraz wychowa Klarcię i Józia? — Spojrzała na ojca pełnymi łez oczyma. 

Franciszek milczał, nie wiedząc, co jej odrzec.   

Na te słowa dziewczynki Diane załkała żałośnie. Uświadomiła sobie, że Józef nie będzie pamiętał ojca, a Klara nawet go nie ujrzy. Ta myśl była tak bolesna, że nie potrafiła sobie z nią poradzić. 

Wtem zaczęły się jej przypominać różne sytuacje z przeszłości. Zobaczyła małego Janka, który z zawstydzeniem przytulał ją do siebie. Pamiętała, jak bawili się w dom, gdy byli dziećmi. Janek zawsze był jej mężem. Wtedy jeszcze nikt nie przewidywał, że za kilkanaście lat rzeczywiście zostaną małżeństwem. 

Później przed oczyma stanął jej może dziesięcioletni Janek, który wręczał jej różę na urodziny. Potem siedemnastoletni młodzieniec rumieniący się, gdy tańczyła z nim na swoim pierwszym balu i kiedy wręczył jej koślawo wyhaftowaną serwetkę z wyznaniem miłosnym. Wciąż ją miała.

Widziała go, jakby stał przed nią w dniu ich zaręczyn, kiedy Pola przyniosła jej różę z dołączonym pierścionkiem, a później gdy patrzyli na siebie z miłością przed ołtarzem. Wciąż miała przed oczyma jego radosny uśmiech, którym witał ją każdego ranka, czuła na ustach jego delikatne, pełne czułości pocałunki, widziała radość malującą się w jego oczach, gdy tulił do siebie synka. 

A teraz go nie było. Jego najdroższe oblicze przykryła ziemia, ciepłe niegdyś ciało leżało skostniałe w grobie. Już nigdy nie miał się do niej uśmiechnąć, złożyć na jej ustach pocałunku czy powiedzieć jej, jak bardzo ją kocha. Miał tylko dwadzieścia lat, dwójkę dzieci i całe życie przed sobą. 

— Papciu, dlaczego Pan Bóg mi go zabrał? — zapytała, a po jej policzkach spłynęły ogromne łzy. 

Na to pytanie nie miała uzyskać odpowiedzi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top