IX. Spotkanie w kawiarni

— Tatusiu, kiedy w końcu zobaczę się z mamusią? — zapytała Belle.

Właśnie bawiła się z ojcem lalkami. James nienawidził tego zajęcia, posłusznie jednak wypełniał wolę córki, wiedząc, że jeśli nie zrobi tego, czego będzie pragnęła mała, nastąpi bunt. A tego za wszelką cenę nie chciał, Belle bowiem potrafiła być okropna. 

Zabawa lalkami, których miała mnóstwo, była zdecydowanie jej ulubionym zajęciem. James co rusz kupował jej nowe, do tego wszystkiego miała jeszcze dla nich ogromny domek z mebelkami. Ashworthowi prezentowanie jej kolejnych zabawek sprawiało niebywałą radość. Gorzej było, kiedy musiał je wozić po Europie.

Nie miał pojęcia, co odpowiedzieć córce. Nie chciał, by znała prawdę, z drugiej strony jednak, gdyby ją okłamał, w przyszłości mogłoby to poskutkować czymś okropnym. To on zostałby obwiniony przez Belle o oszukanie jej, a Camille urosłaby do rangi świętej. A na to nie mógł pozwolić, gdyż w jego mniemaniu dawna kochanka była winna wszystkich cierpień jego córeczki.

Siedział tak i myślał, co powinien uczynić, z oczyma wbitymi w sufit, a dziewczynka coraz bardziej się niecierpliwiła.

— To kiedy zobaczę mamusię? — zapytała, wbijając w niego zniecierpliwione spojrzenie.

— Może już nigdy, Belle — westchnął ciężko i odwrócił wzrok, byle nie patrzeć jej w oczy.

Wiedział, że jakimś cudem jego córka wciąż kochała matkę. Uważał to za irracjonalną, dziecięcą fanaberię. Gdyby tylko Belle była świadoma tego, jak postąpiła z nią Camille! Tym, że sam zaproponował jej zostawienie Belle pod opieką signory Rivy, nie kłopotał się wcale, a nawet jeśli kiedyś o tym myślał, był zdania, iż wracając po dziecko do Włoch, zmył z siebie wszystkie grzechy, jakie popełnił wobec córki. 

Isabelle, jak przypuszczał, zaczęła ronić łzy. Nie mogła pojąć, jak to możliwe, że nigdy nie ujrzy już mamusi, dla której miała specjalne miejsce w swoim serduszku. Pamiętała, jak matka ją tuliła i całowała, kiedy ją odwiedzała. Gdy miała już dość cuchnącej fajki ojca, przywoływała z pamięci delikatny, kwiatowy zapach mamusi, a nocami nieraz śniła o tym, jak matka ją obejmuje.

— Ale jak to, tatusiu? Przecież... przecież... 

James przysunął się do córeczki i objął ją. Nie mógł znieść widoku płaczącej Belle. Według niego zawsze powinna się uśmiechać i zdobywać serca innych ludzi. Niczym Camille...

— Twoja matka już cię nie kocha. Mieszka w tym wielkim domu z innym panem. I z tym panem ma inne dzieci, którymi się teraz zajmuje. O tobie nawet nie pamięta.

— Kłamiesz, tatusiu! Mamusia taka nie jest! — wykrzyknęła.

Nie wierzyła w to. Mamusia była dla niej zawsze taka dobra! Tuliła ją, dawała jej słodycze i całowała jej włosy. Nie było w niej ani odrobiny fałszu, który zarzucał jej tatuś! Już chciała zacząć uderzać w niego piąstkami w akcie buntu, kiedy James przycisnął córkę mocniej do siebie, uniemożliwiając jej ruchy.

— Maleństwo, taka jest prawda. Twoja matka nigdy cię nie kochała. Zostawiła cię u obcej pani, żeby się tobą zajęła, a sama wyjechała do Paryża, żeby wyjść za that little soldier of hers.

— To ten brzydki pan z pociętą twarzą?

— Tak, Belle. Twoja matka jest teraz jego żoną i zajmuje się jego dziećmi. Ty się dla niej nie liczysz.

Isabelle tylko wzmogła szloch i jęła szarpać za ojcowski rękaw. To nie mogła być prawda. Jej mamusia nigdy by o niej nie zapomniała. I na pewno nie wolałaby dzieci tego brzydkiego pana. One nie mogły być od niej lepsze. Przecież tak bardzo się kochały. Tatuś musiał kłamać.

— Nie mów nieprawdy, tatusiu, proszę — jęknęła i posłała mu błagalne spojrzenie.

— Idź spać, Belle. I pamiętaj, nigdy bym cię nie okłamał. Twoja matka o tobie zapomniała. Póki jest żoną tamtego pana, nie zobaczycie się.

— A dlaczego nie może być twoją żoną? — zapytała przez łzy.

Pojąć nie mogła, jakim cudem jej rodzice nie byli małżeństwem, takim jak tatuś i mamusia Margrit i Fritza. Państwo von Altenburgowie byli przecież taką śliczną parą, mimo że pan Otto wcale nie był ładny! A jej mamusia, taka olśniewająca, w połączeniu z jej tatusiem, który znacznie przewyższał pana Ottona urodą, byliby razem tak piękni, że Belle nie potrafiła sobie tego nawet wyobrazić.

James znów nie miał pojęcia, co odrzec córce. Jak miał jej wytłumaczyć, że Camille nigdy go nie kochała, co więcej, gardziła nim i wyszła za innego mężczyznę, choć to z nim miała dziecko? Jego zdaniem Belle była stanowczo zbyt mała, by to zrozumieć.

— Bo... bo... bo nie chciała, kochanie. Ona kocha tamtego pana, nie mnie, więc wyszła za niego.

— Ale kiedyś cię kochała, prawda?

— Nie wiem, Belle...

— W takim razie skąd ja się wzięłam? Mówiłeś mi, że dzieci się rodzą z miłości...

— Och, maleństwo moje, to jest trudniejsze, niż ci się wydaje — westchnął. Dlaczego Isabelle musiała zadawać takie trudne pytania? Przecież nie mógł wyznać, że jej narodziny były zupełnym przypadkiem, a Camille romansowała z nim tylko, by potwierdzić swą wartość jako kobiety i zabić nudę. — Kiedyś ci powiem, obiecuję. A teraz idź już do łóżka.

— Ale...

— Proszę, Belle, to był ciężki dzień — westchnął. 

— Dobrze, tatusiu... — jęknęła i zeszła z jego kolan, by pójść się przebrać.

Kiedy już ubrała się w swoją koszulę nocną, ojciec przyszedł do sypialni córeczki, by otulić ją pierzyną. Gdy była przykryta, pocałował ją w czoło i wyszedł. W swojej alkowie rzucił się na łóżko, zmęczony myśleniem o Camille i swej niemożliwej miłości do niej. Zaraz jednak przypomniał sobie o Catalinie. Tak, musi zdobyć tę kobietę. Tylko w ten sposób zapomni o tej przeklętej madame de Beaufort.

James zostawił Belle u Altenburgów i wyszedł wraz z Ottonem na przechadzkę. Na drzewach powoli pojawiały się pierwsze pączki. Przyjemny wietrzyk muskał ich twarze. Otton kroczył wesoło, niemal podskakując, James zaś był ponury i przybity. Wzrok wbił w czubki swych świeżo wypolerowanych butów. Musiał przyznać, że jego kamerdyner znał się na swym fachu.

Gdy tak spojrzał na przyjaciela, przypomniał sobie o jego dziwnych słowach o chęci zdrady małżonki. Nie mógł pojąć, jakim cudem Otto, mając u swego boku kobietę będącą ideałem, zapragnął innej.

— Ottonie, o cóż ci chodzi z Annelise? Co takiego zrobiła, że szukasz kochanki?

Wiedeńczyk natychmiast spochmurniał. Już nie podskakiwał. Odwrócił głowę w drugą stronę i patrzył na drzewa.

— Nie twoja sprawa, Jimmy — wymamrotał.

— Ottonie... — James spojrzał na niego z ukosa.

Miał pewne przypuszczenia co do powodów, dla których von Altenburg miał ochotę zdradzić małżonkę, wolał jednak nie pytać o to przyjaciela wprost, gdyż jego myśli mimo wszystko zdawały mu się nieco irracjonalne. Naprawdę nie rozumiał już, co spowodowało u Ottona takie myśli. Annelise nie należała przecież do tych kobiet, którym nie dochowuje się wierności... Była przecież niemal jak Camille!

— No ostatnio się między nami nie układa, to wszystko. Powiedz lepiej, jak twoje plany z odzyskaniem tej Francuzeczki.

— Nie mam pojęcia, jak mogę ją odzyskać — westchnął ciężko James. — Chyba muszę sobie dać z nią spokój. Ona ma tego przeklętego żołnierzyka, poza którym świata nie widzi... 

— Jimmy, może on naprawdę jest lepszy. Nie jesteś przecież najwspanialszym z kochanków, jacy po tej ziemi chodzili. Może jej on odpowiada bardziej.

James prychnął. Cóż to za głupoty ten Otto wygadywał! Przecież jasnym i oczywistym pozostawał fakt, że to James Ashworth był największym mistrzem sztuki miłosnej. Wszyscy o tym wiedzieli!

Już miał coś mu odrzec, Otto jednak nie miał zamiaru toczyć z nim dyskusji. Pociągnął przyjaciela ku jednej z kawiarni znajdujących się niedaleko monumentalnej katedry świętego Szczepana. James uważał ją za niezmiernie brzydką. Nie rozumiał, bo i rozumieć nie chciał, na cóż ludzie budowali tak wielkie, niezgrabne i przesadnie zdobne budowle komuś, kto przecież nie istniał, a przynajmniej nie dało się tego potwierdzić. Jego zdaniem katedra tylko szpeciła całkiem miły dla oka ryneczek.

Gdy weszli do kawiarni, od razu przywitały ich krzyki. James nie zwrócił uwagi na białe stoliczki przykryte koronkowymi obrusikami, urocze obrazki na ścianach i elegancko ubranych kelnerów. Widział tylko piękną kobietę o czarnych, wysoko upiętych włosach. Ubrana była w kanarkową suknię, która pięknie podkreślała jej oliwkową karnację. Na szyi miała krzyż. Nie mógłby jej pomylić z żadną inną damą. 

— Zamawiałam herbatę, nie kawę! — krzyczała Catalina. — Czego pan nie rozumie w słowie herbata?!

— Ależ proszę pani, damie nie przystoi tak krzyczeć — jęknął młody kelner, wpatrując się w nią z przestrachem.

— Może ja nie jestem damą. — Posłała mu mordercze spojrzenie Hiszpanka. — Proszę mi przynieść herbatę albo oddać mi moje pieniądze!

— Ależ proszę pani...

— Słyszał pan, młody człowieku? — wtrącił się nagle Ashworth. Zarówno Catalina, jak i kelner spojrzeli na niego ze zdumieniem. Na twarzy Anglika pojawił się pełen satysfakcji uśmiech, kiedy zauważył zakłopotanie Hiszpanki. — Dama zażyczyła sobie herbaty, więc powinna ją otrzymać. Czy pan w ogóle ma pojęcie, kim jest ta kobieta?

— Nie, proszę pana. — Pokręcił głową z przerażeniem.

— Hiszpańską markizą. A ja jestem członkiem brytyjskiej Izby Lordów. Więc proszę spełnić życzenie pani markizy, w innym razie rozpowiemy wszystkim, którzy przyjechali na kongres, o kiepskim standardzie tego lokalu. I proszę oddać pani markizie pieniądze, czy to jasne?

Jawohl — wyszeptał z przerażeniem po niemiecku i czym prędzej oddalił się na zaplecze.

Catalina zdążyła się już opanować. Wydęła pogardliwie usta i ostentacyjnie odwróciła wzrok od Jamesa. 

— Może usiądziemy, moi mili — zaproponował Otto, wskazując na najbliższy stolik.

— Z chęcią — odparł James.

Hiszpanka chciała już odmówić, kiedy jednak von Altenburg spojrzał na nią błagalnie, westchnęła ciężko i zajęła miejsce obok niego. Odsunęła się jak najdalej od Jamesa i wbiła znudzony wzrok w obrus. Podziwiała wprawę, z jaką wykonany został precyzyjny haft.

— Jak twój syn, Catalino? — zapytał Otto.

James wytrzeszczył oczy. Catalina miała syna? W takim razie musiała mieć też męża, gdyż wierzył w to, że nigdy by się nie rozwiodła. Cały jego plan w jednej chwili legł w gruzach. Miał ją uwieść, a może nawet doprowadzić do małżeństwa. A tak... Mógł o wszystkim zapomnieć. 

— Cudownie, mój drogi. Alvaro ma się doskonale! Uczy się łaciny, francuskiego i niemieckiego, do tego ma niezwykły talent do rachunków. Będzie z niego kiedyś wybitny człowiek, mówię panom. A jak mają się Fritz i Margrit?

— Margrit zapowiada się na wyśmienitą pannę! Jest śliczna, doskonale tańczy, wcale nieźle śpiewa i gra na skrzypcach, a do tego rozmiłowałem ją w historii. Za to Friedrich... Z nim mam pewien problem... Tylko by zajmował się pianinem, resztę tematów lekceważy.

— Może jeszcze się zajmie czymś męskim. A pan, Ashworth? Ma pan dzieci?

Anglik był tak zdziwiony jej pytaniem, że nie wiedział, co jej odrzec. Czy winien przyznać się do posiadania siódemki potomstwa, z których czwórka urodziła się poza małżeństwem, a może powinien wspomnieć tylko o Belle? Nie miał pojęcia. Zaraz jednak przypomniał sobie, że nie musi już robić na niej dobrego wrażenia. W końcu była zamężna.

— Oczywiście, że ma, droga Cat! — Wyratował go z opresji Altenburg. — Słodką dziewczynkę! Gdybyś ty widziała jego małą Belle! Ach, cóż za śliczna istotka!

— Doprawdy? Zapewne ma więc pan żonę? — Uniosła podejrzliwie brew.

— Ja... ja... 

— Nie ma, moja droga. Rozwiódł się kilka lat temu z tą swoją okropną żoną. Na szczęście Belle nie jest jej dzieckiem.

— W takim razie przygarnął ją pan? To doprawdy szlachetne z pana strony — prychnęła ironicznie.

James po raz kolejny spłonął rumieńcem. Co ta przeklęta kobieta z nim czyniła! Nigdy przecież żadna tak na niego nie działała. Nawet Camille.

— Nie. To córka mojej kochanki — odparł prowokująco, oczekując na jej reakcję.

Myślał, że  będzie zgorszona, oburzona, a przynajmniej poruszona, ona jednak wydęła usteczka i spojrzała na niego obojętnie.

— Cóż, niczego innego się po panu nie spodziewałam. 

W tym momencie kelner przyniósł Catalinie herbatę. Kobieta posłała mu mordercze spojrzenie i zajęła się piciem parującego napoju. James odwrócił głowę. Nie mógł już na nią patrzeć. Myśl, że Catalina nigdy nie usiądzie z nim przy kominku i nie wypije z nim herbaty, była mu tak wstrętną, że ledwo powstrzymywał łzy. Chyba nigdy nie będzie mu już dane zaznać szczęścia. Zaraz jednak pozbył się tej myśli. Jeśli nie Catalina, to inna kobieta. Było ich przecież tyle na tym świecie, że nie powinien mieć kłopotów z wybraniem!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top